Getting your Trinity Audio player ready...
|
Rozdział 4
Zerwał się z krzesła, przewracając je sobą z impetem. Drewniano metalowy sprzęt odjechał metr do tyłu, dobił do ściany. Chłopak stał pochylony do przodu, jakby przygotowany do skoku. Do ataku na mnie!
Na co on chciał skakać? Na moją drobną postać? Przecież ja mu sięgałam pod pachę!
– Ty się dobrze czujesz?!
Powinnam się pewnie wystraszyć, ale byłam wściekła. Czego się niby miałam bać?
Że umrę? Przecież wiedziałam że to się stanie. Miał nastąpić ów fakt wcześniej, niż u innych ludzi. Co tymczasem?
Żyłam, inni umarli. Byłam, inni zgnili, lub gnili, bądź też znajdowali się w stanie podobnym temu, w którym tkwił ten przystojniaczek.
– Chcesz na mnie skoczyć, głąbie? – Byłam rozbawiona i wkurzona równocześnie. – Pojebało cię chyba! – Podparłam się pod boki, uniosłam dziarsko brodę.
Nie bałam się go. Strach wzbudziła wcześniejsza wędrówka po piętrach i oczekiwanie tego, co zastanę w tym mieszkaniu.
– Twoja matka prosiła, bym się tobą zajęła – mówiłam spokojniej, ciszej. – Nie zrobiłabym tego gdyby nie fakt, że jesteś nieludzko wręcz śliczny. Tak, wiem, to niezbyt pochlebne określenie dla przedstawiciela męskiej części rasy. – Zaplotłam ramiona pod piersiami i zaczęłam się przechadzać wzdłuż zabudowy mebli kuchennych. Musiałam się ruszyć. Taką czułam potrzebę, gdy wlepiał we mnie te nieziemsko cudne ślepia. – Zrobię to, ale jeśli mnie będziesz wkurzał, to pozbędę się ciebie tak szybko, jak zgodziłam się na bycie twoją mamką. Pamiętaj – wymierzyłam w niego oskarżycielsko palec – jeśli zalety patrzenia na ciebie będą mniejsze, niż korzyści przebywania z tobą, to rozstajemy się. Wrócisz do swojej lodóweczki. – Wskazałam chłodnię z zapasami krwi do transfuzji dla nieboszczki, jego matki. – Ja pójdę sobie pa pa i koniec tematu.
Czekałam dłuższą chwilę na jakąś jego reakcję, ale taka nie miała miejsca. Stał w tym swoim głupawo przyczajonym pochyle i… tyle.
– Wynosimy się stąd.
Porzuciłam przyglądanie się blond zwichrzonym włoskom czupryny i zwężonym źrenicom niebieskich oczu chłopaka. Otwierałam kolejno szafki szukając czegoś, w czym mogłabym przetransportować krew z lodówki w tym mieszkaniu, do lodówki w zajmowanym przeze mnie.
Zaraz! A jeśli w lodówce nie ma woreczków z krwią? Jeśli ten chłopak jest jeszcze inną grupą ludzi, która przetrwała epidemię?
Zdecydowanym krokiem podeszłam do lodówki, której drzwi zamierzałam otworzyć wcześniej. Zbagatelizowałam ponowne stężenie ciała chłopaka, który obserwował mnie, jakbym chciała zabrać mu najcenniejszy skarb i szarpnęłam ciężkie skrzydło drzwi lodówki.
Nie rozczarowałam się. Kilka półek oświetlonych mdłą żaróweczką led. Na każdej szklanej powierzchni woreczki z czerwonym płynem.
Jedzenie blondaska, moje nowe utrapienie.
– Dobra, przystojniaczku. – W jednej z szuflad znalazłam w końcu torbę na zakupy i to na jej dnie, ostrożnie układałam woreczki z krwią. – Idziemy do wygodniejszego mieszkania i tam się zastanowię, co z tobą dalej począć. Wkurzysz mnie, to wywalę ten zapas przez okno, a ty polecisz w następnej kolejności. – Pomachałam workiem przed jego nosem.
Nie zauważyłam nawet, że przemieścił się w międzyczasie i teraz stał obok, ze wzrokiem wbitym w zawartość torby.
– Coś mi się wydaje, że nie będę miała problemu w sterowaniu tobą, co? – Zamknęłam lodówkę kopniakiem, po czym próbowałam dźwignąć torbę. – Pomacham ci woreczkiem przed twarzą i pójdziesz za mną, jak osioł za marchewką przywiązaną do patyka. – Sapnęłam, szarpnęłam i… nie dałam rady unieść. – Ciężkie cholerstwo – stęknęłam. – Facet jak byk jesteś, to byś to poniósł. Przydałbyś się na coś.
Wzięłam jego dłoń, pociągnęłam w dół i zacisnęłam bezwolne palce, na uchwytach siaty. Może jeśli spróbuję ją zrzucić na ziemię, to złapie siatkę, by uchronić i tak stanie się moim tragarzem? Postanowiłam zaryzykować przy użyciu pojedynczego woreczka. Wyjęłam go z torby, położyłam na brzegu kuchennego blatu i pchnęłam. Chłopak zareagował błyskawicznie. Szybkie pochylenie ciała z wyciągniętą dłonią i tak oto dzierżył woreczek, który nie zdążył pokonać nawet połowy odległości między podłogą, a blatem. W drugiej trzymał uszy torby wypełnionej zapasami i wyglądało na to, że nie sprawiało mu to żadnej trudności.
Wyciągnęłam z torby kolejny woreczek i trzymając mu go przed nosem cofnęłam się tyłem, w kierunku kuchennych drzwi.
– Chodź za mną. – Zamiast palcem, przywoływałam go porcją krwi. Zabawne. – No już! Krwiopijca do mnie. – Zacmokałam, jak do psa.
Musiałam przyznać, że bawiłam się coraz lepiej. Rozrywka płynąca ze sterowania atrakcyjnym byczkiem?
Cóż, w obliczu apokalipsy i taka rozrywka jest dobra.
Szłam tyłem, dla ostrożności zerkając przez ramię.
– Uszanowanie pani – rzuciłam w kierunku nieboszczki, malowniczo rozłożonej na łóżku. – Zajmę się pani synalkiem tak długo, jak długo nie doprowadzi mnie do szału. – Chłopak nie spojrzał nawet w kierunku zwłok matki. – I do zobaczenia po drugiej stronie – dorzuciłam. – Pewnie w niedługim czasie.
Byłam już w przedpokoju, gdy rzuciła mi się jeszcze w oczy torebka, wisząca na wieszaku. Zgarnęłam ją po drodze, zarzucając sobie na ramię. W jakim celu? Nie wiedziałam. Może znajdę tam informacje o dryblasie, może o samej kobiecie.
Krok, po kroku. Stopień po stopniu. Zeszliśmy w końcu do mieszkania poniżej. Otworzyłam lodówkę w kuchni, którą zawłaszczyłam. Zgarnęłam zawartość dwu półek i zaczęłam układać zapasy pożywienia chłopaka. On sam stał patrząc, by w końcu zapaść w coś, na kształt letargu.
Z przymkniętymi oczami i opuszczoną głową.
– Ładniutki i bezużyteczny – mruknęłam, oglądając go sobie bez skrępowania. – I w dodatku śmierdzisz. – Zmarszczyłam nos. – Sam się raczej nie wymyjesz. Ja cię umyję! – Aż podskoczyłam na tę myśl. – Dobrze, ty sobie pośpij, a ja przygotuję łazienkę.
Posegregowałam produkty, które wcześniej wyjęłam z lodówki. Część nadawała się już niestety jedynie do wyrzucenia. Resztę ucisnęłam w lodówce, kręcąc głową, na jej przedziwną zawartość.
– Posąg! – Tyrpnęłam go palcem w brzuch. – Idziemy cię wymyć, bo zasmradzasz powietrze.
Otworzył oczy i pozwolił wziąć się za rękę.
– Z tobą, to faktycznie, jak z dzieckiem. – Zaśmiałam się, zastanawiając równocześnie, po kiego grzyba mówię do niego cokolwiek. Przecież i tak nic nie rozumiał. – Teraz grzecznie uniesiesz ręce i pozwolisz się rozebrać.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Po kilku minutach byłam spocona, jak mysz, ale zdjęłam z niego ten kawałek materiału. Ciężko rozebrać kogoś tak dużego, kto w dodatku nie współpracuje. Zastanawiałam się nawet, czy nie pociąć ciuchów nożyczkami, lecz wyprawa do mieszkania, w którym rozkładała się jego matka, nie napawała mnie pozytywnymi uczuciami. A co, jeśli dotarły tam już szczury? Nie, zdecydowanie wolałam pomęczyć się trochę, wyprać śmierdzące ubrania, niźli wracać do tamtego grobowca. Bądź, co bądź, to jednak czułam mieszaninę strachu i szacunku, dla czyjejś śmierci. Zwłoki, których nie było komu pochować. Mieszkanie, grobowiec rodzinny.
Cóż, teraz wiele mieszkań się w nie zmieniła.
Chłopak stał przede mną nagi, od pasa w górę. Teraz przyszła pora na bardziej emocjonującą część.
– No to zobaczymy, jak cię natura wyposażyła. – Mówiąc to, sama pozbywałam się ubrania. – Prysznic z takim ciachem? Kurczę, siostrunia by zzieleniała z zazdrości.
Spięłam ciaśniej kulkę włosów na czubku głowy. Sięgnęłam do rozporka i wraz z bielizną, ściągnęłam spodnie aż do kostek. Kucałam, ze wzrokiem wbitym w przyrodzenie chłopaka.
– Tutaj też jesteś ładny – mruknęłam, czując suchość w gardle. – I duży.
Wstałam gwałtownie, bo poczułam przemożną ochotę, by go powąchać.
Porąbało mnie?!
Chwyciłam oparcie lekkiego, przezroczystego krzesła, które stało w rogu pomieszczenia i dosunęłam je do chłopaka.
– Siadaj. – Naparłam na ramiona, zmuszając by usiadł. – Dobrze. – Pochwaliłam, gdy klapnął na nie z impetem, aż plastik zajęczał od gwałtownego przeciążenia materiału. – Do golasa i za chwilę wracam.
Musiałam wyjść z łazienki na chwilę. Te zwykłe czynności i władza, jaką miałam po raz pierwszy nad drugim człowiekiem, podnieciły mnie po prostu. Wiedziałam, że była to iluzoryczna władza, ale mogłam póki co, dysponować tym pięknym ciałem.
Poszłam do pomieszczenia, które było pralnią. Szybkie uruchomienie pralko – suszarki, głęboki oddech i powrót do…
– Jak by cię tu nazwać? – Zastanawiałam się głośno, stojąc goła w drzwiach łazienki. – Pomyślę nad tym, a teraz pod prysznic!
Wzięłam go znów za rękę i pociągnęłam za szklaną ścianę. Ustawiłam pod deszczownicą i odkręciłam kurek.
Wszystko w tej łazience było ekskluzywne, dopasowane kolorystycznie, ale bateria prysznica sprawiła mi kłopot. Nim doszłam do tego, jak wyregulować temperaturę wody, szczękałam z zimna zębami. Mój Adonis stał tymczasem z miną bez wyrazu. Obojętny na to, co działo się z nim i wokół niego.
Trochę mnie to dołowało, ale może jednak uda mi się jakoś przywrócić mu choć odrobinę człowieczych odruchów.
Westchnęłam, sięgnęłam po butelkę z płynem i wylałam sporą porcję aromatycznego kosmetyku na dłoń, a jeszcze więcej wprost na jego włosy. Zakręciłam wodę i zaczęłam mycie, od czupryny. Chłopak ledwie zareagował mrugnięciem oczu, gdy spływająca piana zalała mu oko. Przetarłam mu twarz, czując coraz większą desperację. Tak bardzo chciałam, by zareagował choć odrobinę bardziej po ludzku. Był tutaj ze mną, ale jakby go tak naprawdę nie było. Stał spokojnie, ja go myłam. Przyjemne zajęcie to było, bo nie dotykałam dotąd tak pięknego, idealnie wyrzeźbionego ciała. Widać było, że uprawia sport.
Poprawka – uprawiał.
Przy ramionach, klatce piersiowej i brzuchu, zabawiłam dłużej.
Rozkoszne było mydlenie, nanoszenie piany na gładką, jędrną skórę. Zapamiętałam się w tym zajęciu, a podniecenie pulsowało coraz bardziej dojmująco w dole brzucha.
– Że też musiałam cię spotkać dopiero po końcu świata – mruknęłam, zaciskając palce na jego drobnych sutkach. – W dodatku tuż przed tym, jak sama mam wykitować.
Spojrzałam w górę, lecz on patrzył gdzieś ponad moją głową. Zero reakcji.
– A można by zrobić tak dobry użytek z twojego ciała. – Musnęłam brodę, którą pokrywał kilkudniowy zarost. – Ty, ja i koniec świata. I nasze demolowanie się nawzajem, aż do upadłego. – Zsunęłam dłoń niżej, na twardy brzuch. – Gdybyś tylko działał tutaj… O cholera!
Musiałam spojrzeć, bo nie wierzyłam zmysłowi dotyku.
Poniżej brzucha, dumnie wyprężone, celowało w moją stronę twarde przyrodzenie…
.
Zostaw Komentarz