Getting your Trinity Audio player ready...
|
Rozdział 6
Trwałam tak zapatrzona w oczy Adama i ich źrenice skierowane na mnie.
Fakty mi się nie zgadzały, bo przecież nie reagował na świat zewnętrzny tak on, jak i reszta jemu podobnych.
Bałam się poruszyć. Obawiałam się momentu, gdy przesunę ciało, a jego wzrok nie podąży za mną. Stracę tą ulotną chwilę, gdy patrzę żywemu człowiekowi w oczy. Nie umierającej istocie, lecz wyglądającemu zdrowo i atrakcyjnie samcowi.
W tym bezruchu zamyśliłam się nad przeszłością i faktem, że nigdy dotąd nie zbliżyłam się nawet w krąg oddechu, podobnie pięknego człowieka.
Teraz go posiadłam. Prawie na własność.
Teraz miałam go na wyłączność.
Obawiałam się, że jeden ruch dzieli mnie od tego, by stracić nadzieję na więcej. Na zwykłe „cześć” z jego ust. Na uśmiech, którego będę adresatką.
Ścierpło mi ramię, mrowiła dłoń, jednak nie poruszyłam się. Snułam plany, czy może raczej marzyłam, że Adam uśmiechnie się do mnie i powie:
„Dziękuję, że mnie obudziłaś”
Nie powiedział tego jednak.
Ramię, na którym wspierałam od dłuższej chwili resztę ciała, zadrżało. Zmieniłam pozycję, usiadłam na kanapie i westchnęłam głęboko. Omal się nie rozpłakałam.
Oczy Adama wpatrywały się w przestrzeń, w której jeszcze chwilę temu byłam ja. Nie spojrzał na mnie, nie obrócił głowy.
– No niestety – mruknęłam. – Pomarzyłam sobie chociaż.
Poczłapałam do lodówki i zapatrzyłam się w jej zawartość.
– Nie wiem, na jak długo wystarczy tutejszych zapasów, ale biorąc to mieszkanie – rozejrzałam się po gustownie urządzonych wnętrzach – za bazę, to ja wytrzymam tutaj jakiś czas, bez uzupełniania pożywienia. Nie wiem natomiast, co z twoim jedzeniem.
Cztery woreczki z krwią, nie obiecywały pewności przetrwania Adamowi.
W letargu, w którym tkwił, nie znajdzie sobie jedzenia. Mi wystarczy wypad do jakiegokolwiek sklepu w pobliżu. Nawet, jeśli chłodziarki i zamrażarki przestaną działać, to pozostanie puszkowane jedzenie. Powinnam utrzymywać dietę. Wiem. Powinnam to była jednak robić w warunkach, które były „normalne”. Normalnie nie jest, więc muszę się dostosować. Ja się dostosuję, ale Adam nie ma raczej jak. To nie rzeczywistość filmowa, w której można było kupić krew syntetyczną, by przetrwać. W tym filmie, krwiopijcy pili też krew żywych. Istniała jednak jedna mała różnica – ci żywi byli zdrowi. Moja krew była chora i tylko to uchroniło mnie przed szybką śmiercią. Wyrok na moje istnienie zapadł, ale w odroczeniu.
– Że też kurna musiałam wejść do twojego mieszkania – sapnęłam wiedząc, że nie rozumie moich słów. – Nie mogłam trafić na jakieś męskie ciacho z białaczką?! Pobawilibyśmy się trochę i umarli wiedząc, co nastąpi. A tak co? Ja się kończę, z tobą nie wiem co będzie. Twojej matce złożyłam obietnicę, ale własnej śmierci przecież nie przeskoczę!
Podparłam się pod boki przyglądając się facetowi, z którym nie miałam zupełnie kontaktu.
– No dobra – mruknęłam pod nosem. – Pospacerujemy po mieście. A nóż widelec dowiemy się czegoś przy okazji. Może coś ciekawego zobaczymy. Kogoś spotkamy.
Mówiłam to bez nadziei.
Co mogłam zobaczyć? Rozkładające się truposze?
– Zrobimy dla ciebie smycz. – Sięgnęłam po pasek szlafroka. – Ubiorę cię jakoś i idziemy.
Łatwo było powiedzieć, lecz znów ciężko wykonać. Ubranie tak dużego faceta w wyprane i ciepłe jeszcze po suszeniu, w pralko – suszarce, ciuchy skończyło się po dwudziestu minutach tym, że byłam spocona jak mysz kościelna i wciąż naga. On natomiast leżał w nienaturalnej pozycji na podłodze obok kanapy i znów kłuł w oczy wzwodem. Rozporka nie próbowałam mu nawet zapiąć. Musiałabym wepchnąć twardy kawał mięcha w spodnie, a jakoś tak nienormalnie czułabym się w tej roli.
– Ty dziwny jesteś – sapnęłam, odklejając włosy od spoconego czoła. – Ale rozumiem twoje pobudzenie. Nie doszedłeś i dobrze ci tak. Idę wziąć prysznic, bo zmachałam się i ruszamy w miasto. O orgazmie zapomnij. Nie należy ci się.
Znów ogarnął mnie smutek, gdy przyglądałam się temu ślicznemu byczkowi. Leżał na podłodze z rozpiętym rozporkiem i sprzętem na wierzchu. Wiedziałam, że to odruch organizmu i nic ponadto. Nie czułam podniecenia, a jedynie złość na to, że dałam się uwieść własnej wyobraźni i poużywałam sobie na tej żywej, męskiej lali.
– Słabeusz ze mnie i tyle – sapnęłam, kierując się ku łazience. – To się już nie powtórzy. Nie będę się kurwiła skuli tego, że świat się kończy. – Właśnie zachodziła w mym wnętrzu zmiana. – Podpada mi to pod nekrofilię. Idziemy na rekonesans końca świata. Ludzkiego świata.
W łazience odkręciłam zimną wodę, pozwalając zbombardować skórę igiełkom lodowatej wody.
Karałam siebie za doznaną przyjemność.
Karałam siebie za nadzieję, której pozwoliłam wkraść się w serce.
Nadziei na lepsze, które nie miało już prawa bytu.
Skończył się oto świat i skończyć się wkrótce miałam ja. Ciało miało mi odmówić posłuszeństwa i tylko dziwił fakt, że było wciąż tak w pełni władne. Nic mnie nie bolało, nie traciłam oddechu, nie wpadałam w zwyczajową zadyszkę.
W sumie, to czemu się dziwiłam?
Stałam na skraju świata i wszystko miało się skończyć. Miałam się skończyć ja sama, to i organizm nie czuł potrzeby, by walczyć, czy oszczędzać siły.
Pewnie umierałam powoli i tylko cieszyć się powinnam z tego, że nie atakował mnie ból. Ciało zachowywało się wyjątkowo dobrze, współpracowało z umysłem.
Było lepiej, niż kiedykolwiek i znaczyć to mogło tylko jedno.
Akceptacja śmierci powłoki i tego, że umiera wszystko wokoło, skutkowało brakiem uruchomienia reakcji obronnych ciała.
– No to chodź. – Pociągnęłam Adama przy pomocy paska szlafroka, w górę. – No rusz ten kształtny tyłek! Idziemy na zwiady. Czymś trzeba zająć wolny czas. Nadmiar wolnego czasu. – Poprawiłam się.
***
Wyjście z budynku po ponad dobie pobytu w przysłowiowych czterech ścianach mieszkania, było szokiem.
Szczurza firma czyszcząca działała nader sprawnie. Co krok mijałam prawie całkowicie wybielone kości. Szczątki ludzkie, czy raczej ich pozostałości. Niewiele z nich zostało, ledwie szkielety.
Stałam oto z prywatnym pupilem przytroczonym do frotowej smyczy – Adamem. Patrzyłam w czarne paciorki oczu szczurzego przywódcy i czułam wszystko. Za tym niewielkim stworzeniem kotłowało się kilkadziesiąt innych. One żerowały na zwłokach.
I on – Pan Szczur.
Niewielkie szczurze istnienie i pewność bytu w nowej rzeczywistości.
Wyglądało na to, że ten mały gostek odnajdywał się w post apokaliptycznym świecie lepiej, niż ja – jednostka ludzka. On działał w celu przetrwania. Ja niby też, ale nie z taką pewnością działania. U mnie nie obudził się jeszcze instynkt i naturalne odruchy. Ten szczur był instynktem w czystej formie.
– Przychodzę w pokoju – pisnęłam, czując panikę. – Nie chcę ci zrobić krzywdy. Ani tobie, ani twojej rodzinie.
Czarne paciorki obserwowały mnie, a ja w efekcie czułam się mniejsza, niż najmniejsze szczurzątko z jego stada.
– Wy sobie ucztujcie, a my pójdziemy swoją drogą.
Pociągnęłam pasek, by pokierować Adamem. Nie wiem skąd wzięło się przeczucie, że gdyby tylko szczurzy przywódca wyczuł we mnie zagrożenie, skierowałby w naszym kierunku całe stado. Skończylibyśmy, jako pożywienie gryzoni.
Pan Szczur odwrócił na szczęście koraliki oczu ode mnie i zajął się posiłkiem, składającym się z ludzkiego, psującego się mięsa. Nie było to jednak moje mięso, więc i żalu nie poczułam. Co najwyżej ulgę.
– Chodźmy. – Niepotrzebnie szarpnęłam pasek w wyniku czego głowa Adama podskoczyła, jakby miała wypaść z barków. – Idźmy gdzieś, gdzie nie jesteśmy zagrożeni staniem się karmą.
Ciągnęłam go za sobą. Człapał, ze wzrokiem błądzącym bezradnie, może bezwładnie.
– Pójdziemy gdzieś, gdzie szczury nie będą szukały niczego dla siebie. W sensie jedzenia – monologowałam, nie licząc na odzew. – W supermarketach są chłodziarki i zamrażarki, do których gryzonie nie dostaną się. Przynajmniej tak długo, jak płynie prąd z elektrowni. Weźmiemy mięso i może zjesz go trochę. Wiem, że pijesz krew ludzi z woreczków, ale może mięso zwierząt cię zaspokoi. Nie widzę większych szans na to, byśmy zdobyli zapas krwi ludzkiej. Trzeba znaleźć alternatywne źródło energii dla ciebie.
Wybrałam Makro.
Duży market dla przedsiębiorców, posiadaczy kart wejściowych. Moi rodzice nie prowadzili firmy, ale ich znajomy owszem. Dostaliśmy kartę wejściową i korzystaliśmy z niej namiętnie. Było tutaj wszystko, a mała ilość klientów pchających przed sobą wózki, zapewniała spokój podczas zakupów. Fakt, ci klienci przy kasie płacili za zakupy tysiące złotych, a wszystko przebiegało zawsze szybko i sprawnie.
Teraz liczyłam na to, że natknę się tutaj na niewiele zwłok, czy raczej ich resztek. Mogłam być również pewna tego, że na półkach znajdę wszystko, czego szukam.
– Będę tęskniła za dawnym życiem – westchnęłam, pociągając za sobą żywą kukiełkę – Adasia. – Przynajmniej tak długo, jak uda mi się tu pożyć. I pomyśleć, że zatęsknię za ludzką paplaniną. Nawet tą bezsensowną i zawistną. Ech, chodźmy na mięsny.
Przeglądałam zawartość półek chłodziarek i stwierdziłam, że spora część towaru jest już mocno nadpsuta.
Zgarnęłam w efekcie mrożone mięso. Wolałam nie ryzykować zatrucia swojego podopiecznego.
W drodze ku wyjściu, rzuciły mi się w oczy lody. Mnóstwo opakowań z lodami, w kilkunastu smakach. Powinnam mieć na nie smaka, ale jakoś tak smutkiem napawał mnie fakt, że nie muszę sobie ich odmawiać. Nie pragnęłam tych kalorii z prostej przyczyny – były na wyciągnięcie ręki.
– Popierdolona psychika ludzka – zaklęłam pod nosem. – Tylko zakazane jest smakowite i pożądane. Dobrze – spojrzałam na nieprzytomne oblicze mojego somnambulicznego kompana – wracajmy na chatę. Nakarmię cię mięskiem. Może to przeżyjesz.
– Cześć!
Te słowa dobiegły zza moich pleców.
Było to tak niespodziewane, że prawie udławiłam się ze strachu, własnym językiem. Odwróciłam się gwałtownie i napotkałam najładniejsze oczy męskie, umiejscowione na najbrzydszej twarzy, jakiej mogłam się spodziewać.
Gdybym zdążyła się spodziewać czegokolwiek.
Łysy facet. Chudy i w porównaniu z Adasiem, kompletnie „nieprzystojny”.
Uśmiechał się jednak i w tym uśmiechu dostrzegłam coś dziwnego. Radość ze spotkania ze mną, to po pierwsze. Zmrużenie oczu, przez co poczułam się jak zwierzyna, podczas polowania. Pewność siebie i absolutny spokój osobnika przede mną był czymś tak nienaturalnym, w panujących obecnie okolicznościach, że najzwyczajniej w świecie zatkało mnie. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.
Zacisnęłam kurczowo palce na frocie zaimprowizowanej smyczy, a tę docisnęłam do piersi.
Stałam i patrzyłam.
Zapomniałam o mruganiu oczami i zdaje się, że o oddychaniu również.
Zostaw Komentarz