Getting your Trinity Audio player ready...
|
Rozdział szósty
Metamorfoza
Pierwszym, co zrobiłam, było przeliczenie dostępnych środków finansowych i rekonesans nie wypadł różowo. Mogłam wydać najwyżej czterysta złotych, a we wszystkim miałam tyły. Ciuchów brak, buty wyłącznie na płaskim obcasie, kosmetyki? Ech…
Nawet gdybym je miała, to nie potrafiłabym się porządnie pomalować. Ja nie potrafiłam, ale…
– Agnes! – Rzuciłam w słuchawkę. – Śpisz?
– No co ty! – Zaśmiała się w odpowiedzi. – Ja nie spałam na podłodze, więc jestem wyspana.
– A gdzie spałaś, tak w ogóle?
– Nie bądź wścibska. – Nie spodobało jej się pytanie – Po to dzwonisz?
– Nie – zaprzeczyłam. – Mam pomysł co zrobić, żeby nie polecieć z pracy, ale bez ciebie sobie nie poradzę.
– Jeśli chcesz, żebym grała twoją partnerkę i kochankę to za późno. – Parsknęła. – Wiedzą, że wolę facetów.
– Nie to miałam na myśli, chociaż to niezły pomysł. – Teraz to ona mnie rozbawiła. – Pasowałybyśmy do stadka, jako urozmaicenie. Musisz mnie nauczyć malować się. Nie mam kosmetyków, nie wiem jakie kupić i jak je użyć.
– Po co ci to? – spytała podejrzliwie. – Dobrze ci z tą naturalnością.
– Przyjedź do mnie z kosmetykami, zostań na noc, to wszytko ci wyjaśnię. – Zaproponowałam.
– Dzisiaj?!
– A choćby i dzisiaj! Zapraszam.
– Dawaj adres. – Szybka decyzja. – Zaintrygowałaś mnie.
Godzinę później siedziałyśmy na kanapie, a Aga piała peany na temat komody, którą uratowałam od zapomnienia.
– Piękny mebel! – Dotykała jego pokrytej kawałkami gazet powierzchni. – Musiał być strasznie drogi, co? Gdybym wygrała w totka, pierwszym wydatkiem byłoby kupno takiego cudeńka.
– Mam go za free. – Połechtała mile moje ego.
– Jasne. – Patrzyła na mnie z kpiną w oczach. – Bogaty kochanek, czy tatuś z nadmiarem pieniędzy.
– Odziedziczona, stara komoda i wycinki gazet. – Wyprowadziłam ją z błędu. – Trochę umiejętności manualnych i masz taki mebel.
– Sama zrobiłaś to designerskie cudo?! – Kpina zmieniła się w podziw. – Chrzanisz!
– Naucz mnie malować się, to zrobię ci też takie coś z jakimś meblem. – Zaproponowałam układ.
– Super. – Ucieszyła się. – To zaczynajmy.
Trwało to dłużej niż myślałam. Przywiozła do mnie skrzyneczkę z tajemniczo wyglądającymi flakonikami, tubkami, pojemniczkami i skórzanym pasem. Ten pas był etui, w którym ułożone w osobnych przegródkach, leżały pędzle i inne przyrządy.
– Drogie takie coś? – Wyciągałam pędzelki zastanawiając się, po co ich aż tyle.
– W sklepie ponad trzy tysiące złotych. – Zabrała je z moich dłoni i z nabożnością wręcz, odłożyła do odpowiednich przegródek. – Uczyłam się sztuki makijażu. Takie moje hobby, a ten kuferek to skarb.
Nakładała mi podkład, pudrowała, cieniowała i obrysowywała oczy, a później ja musiałam powtarzać te same czynności. Ponoć miałam do tego smykałkę. Nie robiłam sobie na oku tęczy, rysowałam prosto i widziałam kolory. Po makijażu przyszła pora na paznokcie i fryzurę.
– Umówię cię z moim fryzjerem. – Z niesmakiem patrzyła na moje włosy. – Coś trzeba zrobić z tym sianem. Gościu nie pracuje w niedzielę, ale dla mnie zrobi wyjątek. Fajny facet i ma talent.
Dwunasta w nocy, dzwonek do drzwi i koleś z kaskiem pod pachą oraz skrzynką na kółkach stanął pod moimi drzwiami.
– Cześć Robi! – Agnes rzuciła mu się na szyję. – Dzięki, że się zgodziłeś.
– Dla ciebie rzuciłbym nawet swojego faceta. – Odwzajemnił uścisk. – Przynajmniej na chwilę.
– Jak wam się układa? – zapytała, gdy ja tymczasem stałam w głębi korytarza, czując się jak powietrze.
– Dziękuję, to chyba ten jedyny. – Miód zalał mu oczy. – To gdzie pacjentka?
Nic nie odpowiedziała. Odsunęła się, wpuszczając go do mieszkania i odsłaniając mnie tym samym.
– Jest co robić. – Taksował moją głowę wzrokiem podchodząc i ciągnąc za sobą walizeczkę. – Robert jestem.
– Marlena. – Uścisnęłam wyciągniętą dłoń i odebrałam kask, który mi podał.
– To gdzie strzyżemy i obrabiamy? – Okręcał sobie pasmo moich włosów na palcu dłoni. – Coś trzeba zrobić z tym sianem. Bez obrazy, mała. – Mrugnął do mnie okiem. – Nie takie rzeczy się odnawiało.
Już go lubiłam.
– A propos. – Wtrąciła się Agnes. – Chodź zobaczyć, co ta mała potrafi!
Stanęło na tym, że miałam do ozdobienia już nie jeden, a dwa meble. Robert zapragnął komody, ja zobowiązałam się taką dla niego zrobić. W zamian obiecał mi roczną opiekę nad owłosieniem głowy oraz dozgonną wdzięczność za handmade’owy prezent na urodziny jego faceta.
Godzinę później posmarkałam się, gdy pozwolili mi wreszcie spojrzeć w lustro. Całkowicie odmieniona i naprawdę ładna, patrzyłam na siebie i podziwiałam.
– Jesteście artystami. – Nie kłamałam. – Dziękuję.
– Skończ ryczeć, idiotko! – Agnes – twardzielka, jednak w jej oczach widziałam czułość. – Rozmażesz się.
Spotkanie przerodziło się w pogaduchy, a te w gotowanie. Nad ranem zostałam sama. Robi odwiózł Agę, ja padłam zmęczona, szczęśliwa i umówiona z nimi na zakupy za kilka godzin. Uparli się oboje, że jeśli moja odmiana ma być pełna, to musi objąć sylwetkę całościowo i na raz, nie na raty. Nie obchodziły ich moje finanse i za nic mieli fakt, że jeśli kupię wszystko, co mi kupić kazali, to przez najbliższe dwa miesiące będę głodowała. Miała być metamorfoza i wszelkie wyrzeczenia musiałam zaakceptować w imię tego.
***
– Stanik! – Zakomenderował Robi, gdy już w czwórkę zawitaliśmy do marketu.
Adam, chłopak Roberta, okazał się cichym i wręcz eterycznym mężczyzną. Spokój i małomówność Adama, kontrastowała z żywiołowością Roberta. Pasowali do siebie.
– To, że masz cycki, to nic – mówił z miną mędrca. – Jeśli nie umieścisz ich w odpowiednim biustonoszu, to równie dobrze możesz mieć rozmiar jajka na twardo. Dobra bielizna to podstawa.
– Mądrze mówisz. – Przyznała Aga.
Zakupy zmęczyły mnie permanentnie i po trzech godzinach spocona i z budżetem na mega minusie, opadłam na kawiarniane krzesło. Sączyłam latte, słuchając ich podekscytowanych głosów i zastanawiając się, skąd biorą tyle energii. Wysłuchałam instrukcji dotyczących tego, jak mam się ubrać w poniedziałek do pracy, jakich cieni użyć i jak ułożyć włosy. Tak oto zyskałam troje przyjaciół i czułam się z nimi, jakbym znała ich od zawsze.
W mieszkaniu padłam wycieńczona i zdążyłam jeszcze tylko nastawić budzik, by wieczorem przygotować sobie wszystko na dobrze zorganizowany poranek. Denerwowałam się, przez co wstałam o piątej trzydzieści.
Ponoć wyglądałam świetnie. Ponoć nie powinnam się stresować. Ponoć… Dużo tych „ponoć” było.
Odziana w klasyczną garsonkę, uczesana w klasyczny kok i pomalowana klasycznie, i niezbyt mocno, wkroczyłam rano do pracy. Efekt zrobiłam już na wejściu, gdyż Bartek siedzący na recepcji popluł się kawą i inteligentnie stwierdził: „Ja walę!”. Wchodząc do sali, w której stało kilkanaście biurek zdenerwowałam się, gdy wszystkie odgłosy ucichły, a oczy załogi spoczęły na mnie, analizując widok. Marzyłam, by wreszcie przestali, by ktoś odebrał te cholerne telefony, ale oni po prostu skamienieli i tylko Agnes parsknęła, wyrywając ich z zapatrzenia we mnie. Podeszła i poprowadziła mnie od razu do kuchni, usadziła na krześle przy socjalnym stoliku i nalała kubek czarnego płynu z dzbanka.
– No i widzisz, jak się ładnie udało? – mówiła cicho. – Wszystkich zatkało tak, jak powinno było. Wisisz mi teraz mebel!
– Ja walę – sapnęłam. – Nie wiesz, jakie to było stresujące! Normalnie, jakbym szła nago po wybiegu dla modelek!
– Cicho bądź, bo tu ściany mają uszy – syknęła. – Wszystko ma wyglądać tak, jakbyś nie dostrzegała ich reakcji. Nie reaguj na pytania o powód zmian i bagatelizuj komplementy. Comprende?
– Jasne. – Upiłam łyk kawy, parząc przy okazji podniebienie. – Jak pani każe.
W ciągu dnia starałam się wykonywać swoje obowiązki, jak zwykle. Spojrzenia ludzi irytowały, ale po kilku godzinach przyzwyczaiłam się. Panowie oglądali mnie z zachwytem w oczach, panie już trochę mniej. Tak naprawdę, to ociekały jadowitą zazdrością, starając się ukryć prawdziwe uczucia i będąc milszymi niż zazwyczaj.
– Co to za rodzaj perfum? – To była szefowa działu, Monika.
Osoba, która dotąd traktowała mnie jak zepsute powietrze, właśnie zagaiła rozmowę o bzdecie.
– To nie perfumy, ale odżywka do włosów. – Wyjaśniłam uprzejmie. – Też mi się podoba.
– Och. – Uśmiechnęła się oszczędnie. – Co robisz w środę wieczorem?
– Pewnie to samo, co zwykle. – Odwzajemniłam nieszczery uśmiech. – Dlaczego pytasz?
– Mamy kolacyjkę firmową i może miałabyś ochotę?
Ona mnie gdzieś zaprasza?! Chce mnie ukatrupić, czy wystawić jako przynętę na żer?
– Dam ci znać juro. Ok? – Prawie się zgodziłam, tyle że zostawiając sobie furtkę.
– Dobrze, ale rano. – Nie podobała jej się moja odpowiedź. – Muszę wiedzieć, ile miejsc zarezerwować.
I poszła. Ja natomiast zgłupiałam, lecz mogłam liczyć na wyjaśnienie całej sytuacji przez Agnes, która podsłuchiwała naszą rozmowę, strzygąc uszami i zezując. Przedrzeźniała Monikę, co nie pozostawiało wątpliwości, co do sympatii dla „superwisiorki”.
Po pracy, grzebałyśmy w ciuchach w „szmateksie”. Musiałam jeszcze dużo dokupić.
– No mała. – Nie podobała mi się ani jej mina, ani ton, jakim mówiła. – Widzę, że zaczyna się poważne polowanie na twój tyłek.
– Wyjaśnij, kurwa jaśniej! – Powiedziałam to zbyt głośno, wywołując oburzenie dwu babek przy sąsiednim szpalerze wieszaków.
– Skoro Monika cię gdzieś zaprasza, to może to oznaczać tylko dwie rzeczy. – Wcisnęła mi pod pachę szóstą bluzkę do przymiarki. – Albo stęskniła się za damskim towarzystwem, albo kogoś na ciebie kuśka swędzi.
– Wybieram to pierwsze. – Skrzywiłam się z niesmakiem, bo Monika jako koleżanka była ostatnim, na co miałam ochotę.
– To drugie jest niestety bardziej pewne. – Kolejną bluzkę do mierzenia tym razem zostawiła dla siebie. – Trzeba cię jakoś przygotować, nim wyślemy cię na rzeź.
No super. Zaczęłam rozważać zakup pasa cnoty. Może metalowe majty ochroniłyby mój tyłek przed zakusami firmowych samców.
– No dobra. – Skierowałam się do przymierzalni. – Tobie się udało, to i mnie musi.
– Nic nie musi, laska – parsknęła. – Co najwyżej może.
Zostaw Komentarz