Getting your Trinity Audio player ready...
|
ROZDZIAŁ 1
– Martyna, idziesz z nami na imprezkę do Bartka? – Huknęło ze słuchawki. – Zaczyna się za dwie godziny.
– W dupie tam. Nigdzie nie idę, chcę spać – zamarudziłam zmęczonym głosem.
Sesja, dużo nauki i niedosypianie, spowodowane chorym i platonicznym zakochaniem się w nieosiągalnym facecie, zniechęcały skutecznie do wszelkich rozrywek. Facet kończył właśnie ostatni rok i miałam kolejne trzy lata żyć wyłącznie wspomnieniami brązowych oczu i czarnej czupryny. Nie wiem, jak to zniosę i mam tylko nadzieję, że z biegiem czasu mi minie. Może chociaż troszkę zelżeje. Facet był nieosiągalny i zawsze kręciły się koło niego laski. Te z półki z napisem: „Model wiecznie roześmiany i wypicowany na styl Barbie”. Do Barbie mi tak daleko, jak krowie do ryknięcia lwim głosem. Choć ona by chyba miała łatwiej.
Jestem niska i dane mi było urosnąć do jedynych stu pięćdziesięciu centymetrów. Włosy skręcone mam w tak ścisłe loczki, że mogę je nosić wyłącznie spięte, a rozczesywanie tego czegoś jest dla mnie najgorszą torturą. Dodatkowo biust zdecydował umiejscowić się w pośladkach, a usta konkurują wielkością z oczami, w wyniku czego wyglądam, jak przerysowana postać z kreskówki. Jedni zachwycają się moją urodą, inni porównują mnie do Pokemona. Tak czy siak, nie jestem i nigdy nie będę w typie Pawła i nawet nie próbuję, bo jak tu się przebić przez smukły blond mur pancerny. Ech, dała Bozia taką urodę za karę.
– Martyna, no weź! – Czułam, że Tereska zamierza wyciągnąć ciężką artylerię w postaci niezbitych argumentów. – Pośpiewałabyś trochę i Aśka będzie.
– No i co mi z Aśki? – Nie rozumiałam jej.
– Aśka ma numer Pawła…
– I co mi z jego numeru? – Udawałam.
Chciałam mieć jego numer, choć nie zamierzałam przecież dzwonić, by się umówić. Zawsze jednak mogłabym sobie popatrzeć na te cyferki i zamarzyć. Albo kupić kartę telefoniczną, specjalnie na tę okazję i usłyszeć jego „halo”. Przecież nie odważyłabym się odpowiedzieć. Z drugiej strony, gdyby się do tego odpowiednio przygotować, to mogłabym z nim trochę poflirtować, może nawet poświntuszyć. Marzycielka ze mnie.
– Chodź, bo ocipiejesz wreszcie od tego ciągłego wzdychania, głupia krowo! – Wkurzyła się, czyli brak innych marchewek na zachętę. – Ostatnio obiecałaś, że zaśpiewasz!
– No dobrze. – Łaskawie zgodziłam się, choć tak naprawdę to znęciła mnie okazja zdobycia numeru. – Ale nie zmuszaj mnie do picia, bo wiesz?
– Wiem. – Odpowiedział mi znudzony głos Tereski. – Masz słaby łeb i po alko świrujesz. Spoko wodza.
– No! Pamiętaj!
– Tak jest, singielko moja. – Cieszyła się, ja zastanawiałam natomiast, czy nie lepiej jednak zostać w akademiku, wleźć pod kołdrę i bezsennie marzyć o przydługich, czarnych włosach i ciemnych oczach, wpatrzonych we mnie podczas…
– Będę po ciebie za półtorej godziny – kwiknęła Teresa i rozłączyła się.
Westchnęłam ciężko, klapnęłam na łóżko i zapatrzyłam się na kłębowisko ciuchów w szafie.
Co mam ubrać?
Impreza, jak to impreza. Za dużo alkoholu, zbyt wiele nagrzania seksualnego w ludziach i głośna muza. Dla mnie męczące, ale Tereska bawiła się wybornie. Właśnie wyhaczała kolesia ze starszego roku i tylko przyglądałam jej się bacznie. Byłam tą od ratowania jej w chwilach zaczadzenia umysłu. Wtedy zawsze ktoś wołał mnie słowami: „Martyna, Teresa cię woła”. Oznaczało to, że albo spiła się na amen i muszę ją odtransportować do naszego pokoju, albo jakiś facet zbytnio napiera na jej obfite wydekoltowanie, bądź przeżywa alkoholowe rozstanie z niedoszłą miłością. Oczywiście taką, którą dopiero poznała i zakochała się pod wpływem procentów, lecz bez wzajemności.
Rozkręciłam się dopiero przy karaoke i jak zwykle mikrofon rozgrzewany był przede wszystkim moją dłonią i opluwany moimi ustami. Jestem niska, ale ku zdziwieniu wszystkich, którzy nie słyszeli mojego śpiewu, mam głos jak lew. Do szkoły muzycznej nie poszłam, ponieważ byłam zbyt leniwa. Śpiewałam, zbierałam oklaski i z każdą kolejną piosenką odpływałam w świat, do którego dostęp miałam wyłącznie ja. Ludzie w knajpie wymieniali się i większości nawet nie znałam. Teresa zniknęła i pewnie miętoli się właśnie z jakimś kolesiem gdzieś w kącie. Ja mam mikrofon i mogę śpiewać, a z każdą kolejną piosenką odlatuję coraz dalej. Poprawka. Odleciałabym, ale coś mi przeszkodziło.
Wykonywałam właśnie szlagier Whitney Houston „I will always love you”, gdy nabierając w płuca powietrza zobaczyłam ciemne oczy wpatrzone we mnie i wymarzoną przeze mnie buźkę Pawła. Siedział przy stoliku naprzeciw prowizorycznej sceny, na jego kolanach grzała tyłek Barbie i ćwierkała mu coś do ucha wijąc się przy tym, jak jaszczurka. Nabrałam powietrza i zapomniałam, jak się oddycha. Piosenka leciała, ja milczałam i nie mrugałam nawet.
Cholera, co on tutaj robi?! Przecież Bartek go nie zna, a to jego imprezka! Nie podejmowałam już prób wokalnych, bo gardło sprzęgło mi się z żołądkiem i usztywniło w suchy drąg. Tereska wyłoniła się zdziwiona z cienia, który miał zapewne ukryć jej mizianki i przyglądała mi się badawczo. Co za ulga. Pomachałam do niej wesoło, lub chociaż z nadzieją, że tak właśnie to wygląda. Odłożyłam mikrofon na stół i poszłam do niej.
– Idziemy – stęknęłam, ponieważ gardło nadal nie działało sprawnie.
– Ale co się stało?! – Zaglądała mi w oczy widząc, że coś jest bardzo nie tak.
– On tu jest i widział, jak śpiewam! – syknęłam jej do ucha.
– Gdzie? – Próbowała mi wyjrzeć ponad ramieniem, za co spotkała ją kara w postaci wbicia moich pazurów w ramię.
– Nie wyglądaj kretynko, bo zobaczy jeszcze i domyśli się, że to przez niego się tak zatkałam – mówiłam spokojnie, lecz miałam ochotę kopnąć ją w piszczel.
– Dobra, ale ja nigdzie nie idę – odparła buńczucznie. – Chcę dopić piwo i tobie też polecam.
– Wypiję z tobą, bo mi zaraz emocje nosem pójdą krwawym potokiem. – Skierowałam się do baru i zamówiłam jasne z pianką.
– No stara, faktycznie cię siekło. – Teresa oglądała mnie sobie, jak szympansa. – Tu masz numer. Może zachce ci się pośpiewać mu na dobranoc przez telefon, chociaż z twoim głosem, to raczej na pobudkę.
– Wal się – burknęłam pieszczotliwie, jak to miałam w zwyczaju, gdy temat był drażniący.
Parsknęła, ale nie kontynuowała. Wpisałam szybko jego numer w telefon, bo karteczki nigdy się mnie nie trzymały i upiłam potężny łyk piwa. Po pierwszym zamówiłam kolejne.
Rano skacowana i szczęśliwa, ponieważ mam dzień wolny, przypomniałam sobie, że jednak nie do końca będzie wolny. Na dwunastą umówiłam się z braciszkiem i nie mogłam mu odmówić. Miałam go zawieźć na rozmowę w sprawie pracy, więc pozostało mi tylko zwlec się z łóżka, wziąć ożywczy prysznic, zjeść cokolwiek, byleby zagryźć wczorajsze piwo i jechać z tym baranem. Jak on mnie wkurzał!
Dwa lata temu dołożył się do remontu silnika i od tej pory wykorzystywał każdą okazję, by mi o tym przypomnieć i zrobić sobie ze mnie bezpłatną taksówkę. Benzyny na jego wożenie zużyłam już trzy razy tyle, ile włożył kasy w ten nieszczęsny remont. No ale cóż. To ja byłam młodsza, a mimo to dostałam auto od rodziców. Chcąc nie chcąc, musiałam się dostosować.
Podjechałam w umówione miejsce i starałam się zebrać do kupy. Jakoś muszę przeżyć do popołudnia. Zawieźć go, zaczekać i odwieźć z powrotem. Po co ja piłam to piwo?
Po pół godzinie oczekiwania zaczęłam się wkurzać, a po kolejnym kwadransie gotować. Mogłam leżeć w łóżku. Mogłam oglądać głupawe seriale z Tereską, albo po prostu marzyć o Pawle. Stałam tymczasem pod własną szkołą i czekałam na świrniętego brata, który nie po raz pierwszy mnie wystawił i nie raczył nawet o tym poinformować. Co tam! Siostrunia poczeka. Kurwa mać!
Chwyciłam telefon i gotując się w środku, a jednocześnie walcząc z ostrością widzenia z powodu zalewającej mi oczy krwistej poświaty wściekłości, wybrałam numer i czekałam na połączenie. Jak ja go zjebię! Suchej nitki na nim nie zostawię i nigdy już nie zawiozę jego dupkowatego tyłka nigdzie!
– Halo? – Niewinny i zaspany głos Michała. Czyli nawet nie wstał jeszcze z łóżka!
– Słuchaj no, ty podstarzały dupku. – Jad przepalał mikrofon w telefonie. – Umawiasz się ze mną, każesz wstać z łóżka, chociaż mogłabym jeszcze grzać dupę w pościeli, a sam nadal się wałkonisz?
– Co? – Widać nie obudził się do końca.
Już ja go obudzę!
– Jajco drogą szło! – Wrzasnęłam w mikrofon, przybliżając go z premedytacją do ust. – Po coś się umawiał, skoro zamierzałeś zabalować?! Rusz swój zgnuśniały zadek z łóżka i zapierniczaj tutaj w te pędy, albo zapomnij o darmowej podwózce na najbliższych pięć lat!
Wiedziałam, że jadę po nim trochę za ostro, ale tak rzadko pijam alkohol, że objawy kaca są dla mnie męką.
Mogłam się wyżyć na bracie i zrobiłam to. Choćby za te wszystkie razy z dzieciństwa i okresu dorastania, kiedy dokuczał mi ile wlezie.
– Gdzie? – Widać, że go wkurzyłam, bo mu się głos zmienił.
I dobrze!
– Pod moją szkołą gamoniu. – Uniosłam oczy w górę.
Co za baran i sklerotyk.
– Jakbyś już zapadał na starczą demencję, to ci jeszcze przypomnę, że czerwone Clio ma twoja wspaniałomyślna siostra i że będzie czekać najwyżej pół godziny, więc zagęszczaj ruchy, albo idź na autobus.
I rozłączyłam się, czując ulgę i przypływ energii. Wyżyłam się i było mi lepiej. Jak sobie przypomnę tę pastę do zębów w majtkach i uczucie, gdy je założyłam. Jak się wtedy bałwan ubawił, a z nim jego koledzy! Zdecydowanie nie miałam wyrzutów sumienia!
– Jestem! – Klapnął wreszcie na siedzenie pasażera, wyrywając mnie z marzeń o nieosiągalnym facecie.
– No nareszcie – powiedziałam przez zęby, odrywając głowę od zagłówka i sięgając do stacyjki.
Zamarłam z ręką na kluczyku i rozdziawioną buzią. Na miejscu pasażera, uśmiechnięty i nieludzko piękny siedział nikt inny, jak… Paweł.
Zostaw Komentarz