Dama i kochanka – książka

40,00 

Jeśli chcesz książkę z dedykacją, to w momencie zakupu napisz mi to proszę w formularzu zakupowym (jako uwagę do zakupu).

Akcja książki toczy się w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Poznajemy historię rodziny szanowanej w kręgach przedwojennej socjety – Ludwiki, jej męża Antoniego, bogatego przedsiębiorcy oraz ich syna Ignacego, utracjusza i hulaki. Dla tego ostatniego jedynym ratunkiem przed upadkiem ma być cicha, spokojna żona, potrafiąca swoją namiętnością usidlić i zakotwiczyć męża w domowym ognisku. Ludwika do roli narzeczonej dla syna znajduje cichą wychowankę klasztornego sierocińca – Marlenę. Dziewczyna odznacza się nieprzeciętną urodą, czystym sercem oraz całkowitym brakiem znajomości zagadnień damsko – męskich. Zostaje poddana nauce konwenansów i zachowań należnych damie oraz kochance.

Doniesienia o zbliżającej się wojnie nie są zaskoczeniem dla Ludmiły, kobiety bliskiej sercu Ludwiki i dobrego ducha rodziny. Ludmiła w niezwykły sposób potrafi przewidywać losy najbliższych jej osób. To dzięki niej Ludwika wraz z rodziną w ostatniej chwili ucieka z oblężonego przez Nazistów domu i unika rozstrzelania.

Czy rodzina przeżyje początkowe dni okupacji hitlerowskiej? Czy Marlena zdoła uratować swoją nową rodzinę? Jak potoczy się ich historia w nieznanym miejscu i w nowej rzeczywistości?

Zapraszam do przeczytania „ Historii rodzinnych”, gdzie bycie damą i kochanką nie wyklucza się, a realia wojny weryfikują wiele zachowań i konwenansów.

Poniżej znajdziesz przyciski do bezpłatnej części książki do poczytania w formie e-booka, lub posłuchania jako audiobook.

Ilość stron: 318 (dostępny jako e-book, audiobook i książka papierowa)

Pozostało tylko: 6

Kategoria: Tagi: ,

Opis

Tutaj poczytasz fragment e-booka. By posłuchać audiobook, przyciśnij przycisk.

Dama i kochanka od Monika LigaRozdział 1

– Że też takiego głupca musiałaś wydać na świat! – Wściekał się siwiejący już mężczyzna. – Gdyby miał choćby siostrę, to ją mimo płci uposażyłbym i przekazał zarządzanie majątkiem! A tak co? Hulaka i wszetecznik z niego wyrósł i jedynie zabawa mu w głowie! Komu mam przekazać majątek?

Żona Antoniego słuchała zastanawiając się, co począć z rozbuchaniem jedynego syna. Faktem było, że urodziwym go powiła i już od dziecka łamał serca kobietom. Najpierw opiekunkom, później guwernantkom. Wpierw niewinnością i słodkim uśmiechem, później przystojną twarzą i urokiem osobistym.
Kochała nad życie jego i męża swojego również i chciałaby obu pogodzić, lecz nijako nie była w stanie.
Mąż potrzebował następcy fabryk, syna mądrego i statecznego. Kogoś, komu mógłby zaufać on, jak i banki. Kogoś o wiele dojrzalszego, niż syn Ignacy. Wykształconego, oczytanego, nie podlegającego porywom instynktów.

Ignacy lekkoduch, Ignacy rozpustnik nic sobie nie robiący z czekających na niego obowiązków, fortuny którą musi się w końcu zaopiekować. Ignacy czaruś i obiekt pożądania dla większości kobiecej części miasta. Najlepsza partia, by poślubić majątek, lub po rozwodzie otrzymać świetne uposażenie na resztę życia. Jakkolwiek Ignacy uwielbiał kobiece towarzystwo, to jednak zdawał sobie sprawę z oczywistości. Wiedział, że poza urodą, najmocniejszym wabikiem był majątek ojca i nie podejrzewał żadnej z kochanek o obdarzenie go głębszym uczuciem.

***

– Jesteś istną artystką – wyjęczał Ignacy, patrząc na starania najnowszej kochanki.
– Uchm. – Tyle tylko zdołała wydusić, gdyż usta, oraz sporą część gardła blokowało jej przyrodzenie Ignacego.

Poddawał się temu bezwolnie. Nie musiał nic, zapłacił za to.

Adela była tancerką i wyjątkowo piękną istotą. Nie do rozmów się nadawała, ale do zabaw cielesnych i może jeszcze do bycia oglądaną. Tańczyła równie pięknie, co się kochała. Giętkość jej ciała zadziwiała Ignacego nieustannie. Teraz również mógł podziwiać linię pleców i wygięty w łuk kręgosłup, dzięki czemu kępka włosów między jej udami widoczna była dla niego pod dziwnym kątem.
Czuł, że chwila jedynie dzieli go od finiszu w ustach kochanki. Zacisnął palce na czerni loków i wbił się jeszcze głębiej. Wiedział, że ją przydusi, że się zakrztusi, lecz tego właśnie pragnął. Spuścić się w ciepłe gardło.
Zapłacił za to nie tyle Ignacy, co jego ojciec. Mieszkanie, w którym żyła śliczna tancereczka, wynajęte było przez Ignacego, ale on sam nie sypiał w tak skromnym miejscu. Lubił przepych, przyzwyczaił się do niego i nie zamierzał rezygnować z wygód takich, jak chociażby wielka wanna i służba dopełniająca ją gorącą wodą na życzenie.

– Adelo. – Otarł łezkę, która wywołana wysiłkiem przyduszenia, wymknęła się z oka dziewczyny. – Nie zasługuję na takie czary.
– Zasługujesz. – Przyjęła z uśmiechem komplement. – Zasługujesz na jeszcze więcej.

Wiedział, co ma na myśli. Nie ona pierwsza oświadczyła się Ignacemu. On sam nie miał złudzeń, co było powodem. Pieniądze to powodowały i to im najchętniej założyłyby te wszystkie kobiety obrączkę.
Nie planował ożenku teraz, ani w najbliższym czasie. Może nigdy.

– Ustatkowałbyś się wreszcie, Ignac! – To ojciec znów powtarzał swe płonne życzenie. – Znalazłbyś mądrą kobietę, która urodziłaby ci syna i może wtedy przestałbyś tak szaleć. Kochankę przecież możesz mieć nadal, ale hulaszczy tryb życia czas wreszcie zamienić na rozsądek! Nie będę finansował twoich zabaw do końca życia. Od dawna nie jesteś już dzieckiem.
– Tak ojcze. – Przytakiwał zazwyczaj, ciesząc się, że rozmowa dobiega końca. – Masz rację. Coś z tym wreszcie zrobię. – Składał obietnicę bez pokrycia.

Jak zwykle.

***

– Powiedz mi kobieto, co zrobić. – Żona Antoniego siedziała u staruszki jak zwykle, gdy dopadały ją wątpliwości i musiała zasięgnąć rady.

Od lat wielu już pytała o radę wróżkę, a ta mówiła jej, co widzi w rozkładanych przez siebie kartach. Starowinka nie w karty patrzyła, ale w przyszłość, lecz musiała jakoś uwiarygodnić swoje słowa, nadać ich pochodzeniu symbolikę.

– Trzeba znaleźć Ignacemu kobietę – zaskrzypiała cicho starowinka.
– Szukałam, ale jego żadna nie interesuje! – Ludwika nie kryła wzburzenia. – Jeśli nawet na którąś zwróci oczy, to tylko w jednym celu. Po osiągnięciu go traci zainteresowanie i szuka nowej zdobyczy.
– To nie może być byle dziewucha z ładną buzią. – Zaszeleścił mądry głos. – Czystej duchem trzeba szukać, ale takiej, która go zachwyci i nie dopuści do siebie.
– Czyli gdzie szukać? – Zainteresowała się Ludwika.

I przedstawiła babulina Ludwice swój pomysł. Matka hulaki słuchała z początku wzburzona, lecz w miarę rozmowy nabierała pewności, że to może się udać.

***

– Jesteś ulubionym kompanem zabaw mojego syna. – Ludwika wyłamywała nerwowo palce.

Przygotowywała się do tej rozmowy od tygodnia i wiedziała, że nie będzie ona łatwa. Nie dość, że miała prosić młodego człowieka o płatną przysługę, to jeszcze musiał jej plan pozostać nieznanym dla Antoniego.

– Znasz Ignacego od dziecka i wiesz, co ceni w ludziach. – Walczyła ze ściskiem w gardle.
– W ludziach? – Tadeusz czuł, czego może dotyczyć rozmowa.
– W kobietach – uściśliła Ludwika.
– Z całym szacunkiem, ale on ceni jedną kobietę i jest nią szanowna pani. – Tadeusz skłonił uprzejmie czoło.
– No właśnie. – Przytaknęła. – Chcę cię prosić, byś pomógł mi zmienić ten fakt.

I nakreśliła Tadeuszowi swój pomysł względem niego samego.
Pierwszą myślą, jaka przyszła Tadeuszowi do głowy była ta, że starsza pani oszalała.
Im dłużej jednak słuchał, tym szerzej otwierały mu się oczy i zastanawiał się, skąd taka nagroda od życia i za co. Wyglądało na to, że dzięki spełnieniu prośby matki Ignacego, może sobie żyć w dostatku, bez martwienia się o środki na życie i to, czy Ignacy pożyczy mu kolejne pieniądze ojca, oczywiście na wieczne nieoddanie.
Miał oto szansę zarobić pieniądze sam, a czy uczciwie i czy aby na pewno w łatwy sposób, to już zupełnie inna sprawa.

***

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. – Skłoniły się równocześnie dziewczęta w stronę matki przełożonej, wchodzącej do kaplicy, w której odmawiały wieczorną modlitwę.
– Na wieki wieków – odparła. – Marleno, staw się w moim biurze jutro z samego rana.
– Tak jest, matko przełożona. – Dziewczyna cicho potwierdziła, przyjęcie polecenia.

Nie śmiała spoglądać nawet w oczy srogiej przełożonej. Wszystkie dziewczęta czuły przed nią respekt i żadna nie cieszyłaby się na rozmowę na osobności. Z tego też powodu i sama Marlena poczuła w brzuchu nerwowy węzełek. To były nerwy, ale i podekscytowanie tym, co czuła, że może usłyszeć.
Matka przełożona wzywała dziewczęta w nielicznych tylko przypadkach.
Rzadkim było, by któraś złamała zasady rządzące w klasztorze, a to był jeden z powodów.
Drugim, była wizyta kogoś z rodziny. Trzecim natomiast zapowiedź opuszczenia klasztoru.
Marlena nie łamała regulaminu klasztornego, tak więc nie obawiała się zrugania przez przełożoną.
Rodziny nie miała, więc nie miał jej kto odwiedzać. Z tego zresztą powodu znalazła się w klasztorze i cieszyła również, że nie w domu samotnych dzieci.
Pozostawała opcja trzecia.

Wieczorem nie potrafiła usnąć. Część koleżanek patrzyła na nią ze strachem i były to te spośród dziewcząt, które nie wyobrażały sobie życia poza murami klasztoru. One już teraz wiedziały, że złożą wkrótce śluby i pozostaną tutaj na zawsze.
Taki plan nie był jednak spełnieniem marzeń Marleny. Ona nie wyobrażała sobie kolejnych lat w tym miejscu, za jedyną rozrywkę mając odchwaszczanie przyklasztornego warzywniaka, czy też pomoc w kuchni, czy pralni. To nie dla niej ta monotonia. Ona pragnęła uniesień i porywów serca.

Jak mawia jednak stare przysłowie, zważ o co prosisz. Nie bez powodu przeklęciem czyjegoś żywota jest życzenie mu, by żył w ciekawszych czasach.
Marlena nie wiedziała co ją czeka i o co prosi.

– Marleno. – Matka przełożona splotła starannie palce dłoni, a te ułożyła na gładkiej powierzchni biurka, przy którym siedziała.

Ogromna kobieta posturą i charyzmą. Onieśmielała, ale jawiła się wszem wokół, jako stateczne i twarde w poglądach drzewo. Nigdy nie reagowała pochopnie, nie oceniła niesprawiedliwie i nie chwiała się duchem, czy emocjami swymi.

– Jak większość moich podopiecznych trafiłaś tutaj będąc dzieckiem. Część spośród tych dziewcząt pozostanie w murach klasztoru, ale obie wiemy, a ty z pewnością potwierdzisz fakt, że nie jest to miejsce dla ciebie.

Marlena dygnęła lekko, potwierdzając przypuszczenia matki przełożonej.

– Marleno, spójrz na mnie – powiedziała z naciskiem, w wyniku czego dziewczyna poczuła ukłucie strachu, lecz posłusznie podniosła wzrok na surowe oblicze. – Poproszono mnie o dziewczę inteligentne, bystre, sprytne i czyste duchem. Wskazałam na ciebie, gdyż wydałaś mi się najbliższa tym wymogom. – Zrobiła pauzę pozwalając, by siła słów dotarła do dziewczyny. – Jeśli zechcesz, zostaniesz tutaj. Jeśli jednak zdecydujesz się opuścić bezpieczne mury klasztoru, zamieszkasz u bogatych ludzi i rozpoczniesz u nich służbę. Nie będzie powrotu tutaj. Decyduj więc.

I zdecydowała Marlena radośnie wewnątrz ciała i umysłu, spokój zachowując zewnętrznie.
Jeszcze tego dnia spakowała skromny dobytek, na który to składały się sukienka koloru szarego i szorstka w dotyku, książeczka pełna modlitw i komplet bielizny na zmianę.
Nie zasmucało to dziewczyny. Ona czuła na młodej i gładkiej twarzy powiew nowości i zmian, które miały nadejść. Nie obawiała się tych zmian, lecz ich wyczekiwała. Wreszcie miało się coś odmienić w jej monotonnym i przewidywalnym życiu.
Wsiadła do onieśmielającego ją połyskiem czerni samochodu, w którym na tylnym siedzeniu czekała na nią elegancka kobieta.

– Witaj dziecko. – Wyciągnęła w kierunku Marleny wypielęgnowaną dłoń. – Zapraszam cię. – Poklepała skórę kanapy obok siebie. – Poznajmy się i pozwól, bym przedstawiła ci plan, jaki ma objąć twoje życie. Oczywiście pod warunkiem, że się zgodzisz.

Marlena usiadła, a właściwie skromnie przysiadła na brzegu wygodnego siedzenia, łącząc kolana i nakrywając je dłońmi. Proste plecy, nienachalne spojrzenie. Wszystko tak, jak uczono ją w klasztorze od dziecięcych lat.
Przepych otaczający ją w pojeździe, w jakim dotąd nie tylko nie siedziała, ale nie wiedziała nawet o istnieniu tak ozdobnych wystrojem samochodów, onieśmielał ją i przytykał oddech, napełniając zachwytem. Rozglądała się, lecz czyniła to w dyskretny sposób i tylko spłoniła się w momencie, w którym napotkała rozbawione spojrzenie kierowcy, odbite we wstecznym lusterku. Rozbawione i nasycone czymś jeszcze. Zachwytem?

Marlena nie poznała dotąd żadnego mężczyzny, toteż nie mogła poprawnie zinterpretować tego, co zobaczyła w oczach szofera. Nie znała pożądania i pragnienia by posiąść to, co podoba się oczom. Czego chciałoby się skosztować mimo, iż ukryte zostało w zgrzebnych ubraniach i zasłonięte chustą.
Pukle włosów wijące się wokół zarumienionej zdrowo twarzy i błękit zaciekawionych oczu mógł obiecywać jedno – żywiołowe zachowania w innej sytuacji, bardziej intymnej i obdartej z odzienia. Wytrawne, męskie oko potrafiło wyławiać takie właśnie jednostki. Ognista kochanka – takim materiałem mu się jawiła. Może nie od razu, ale na pewno w efekcie starań i zabiegów.

– To, co chcę ci zaproponować, moja droga, może cię zaskoczyć, a nawet zszokować swą śmiałością. – Delikatnie zaczęła pani Ludwika. – Chcę jednak, byś pozwoliła mi przedstawić sobie mój plan, czy może raczej ofertę i abyś się z tym wszystkim przespała. Daj szansę, bym powiedziała ci wszystko i by treść tego mogła do ciebie dotrzeć. – Kontynuowała spokojnie. – Możesz się w pierwszym odruchu oburzyć, może wystraszyć, ale proszę, byś postarała się zapanować nad tym. To będzie wymagało od ciebie sporo wysiłku, lecz szansa jaką dzięki temu przed tobą postawię jest czymś, co niewielu się zdarza. – Mówiła tajemniczo. – Obiecaj mi tylko, że pozwolisz mi powiedzieć wszystko i przemyślisz to. Dobrze?
– Obiecuję – wyszeptała przez zaciśnięte z emocji gardło Marlena.
– Jeśli mimo wszystko odrzucisz mą propozycję i postanowisz powrócić do klasztoru, to mam przyrzeczenie matki przełożonej, że jego drzwi pozostaną dla ciebie otwarte. – Uspokoiła tymi słowy Marlenę, dając szansę ucieczki w razie zagrożenia. – Szczegóły przedstawię ci jutro. Dziś musisz się wyspać, zjeść coś i ochłonąć pewnie. Zatrzymamy się w hotelu i jedynym twym obowiązkiem dziś, będzie wypocząć.

Marlena skinęła tylko głową, pozwalając sobie zająć wygodniejszą pozycję i opierając się o miękkie oparcie siedzenia.
Reszta drogi przebiegła w milczeniu i tylko rozglądała się po wnętrzu samochodu, rejestrując piękno pojazdu, jego wykończeń.
Hotel, pod który zajechali wieczorem, zachwycił ją jednak po stokroć bardziej. Gdyby szofer nie otworzył przed nią drzwi i nie podał pomocnego ramienia, nie wysiadłaby. Zostałaby w mało uroczej pozie z rozdziawioną buzią i oczami rozszerzonymi niemym zachwytem.
Pozwoliła sobie pomóc w opuszczeniu pojazdu i weszła w rzęsiście rozświetlony hol. Odprowadzały ją spojrzenia. Jedne pełne były zachwytu i podziwu dla piękna, którego nie oszpeciło nawet ohydne odzienie. Drugie zazdrościły i złościły się widząc coś tak niedoścignionego w swym pięknie. Te drugie należały wyłącznie do kobiet.
Marlena nie widziała jednak cudzych spojrzeń. Ona chłonęła nowe.
Wkraczała oto w historię, której nie wymyśliłby jej umysł nawet w snach.

Rozdział 2

Takich wnętrz Marlena nie miała okazji dotąd oglądać.
Tak naprawdę, to pierwszy raz widziała coś poza zimnymi i surowymi w swej prostocie, murami klasztoru. Została przywieziona do niego jako dziecko i nie pamiętała nic, sprzed tego momentu. Ani faktu umieszczenia jej w klasztorze. Nic, poza przerażeniem kilkuletniej dziewczynki. Ponoć rodzice umarli, ponoć nie ma nikogo innego z dalszej, czy bliższej rodziny. Same niewiadome. Nic, czego można by się uczepić, by szukać swej rodziny.

Przemknęła przez głowę Marleny myśl, że może oto jej życie ma się odmienić i stanie się możliwym to, by jednak powróciła do przeszłości.

Nie myśleć tak – Nakazała sobie. – Nie będzie marzyła o czymś, co jest aż tak odległe.

Marzenie nie opuściło jednak jej czystego i nie nastawionego na pragnienia umysłu. W tak pięknym miejscu marzenia wykwitały wręcz samoistnie i pączkowały, wywołując uśmiech na młodzieńczej twarzy.

Leżała na wysokim łóżku, napawając się miękkością i zapachem białej pościeli. Dotąd spała tylko na szorstkim prześcieradle, twardym materacu, a nos atakowała woń krochmalu i nic poza nią. Teraz pieściła jej skórę gładź ześlizgująca się z ramion i woń róż.
Jutro dowie się, czego od niej będą wymagać. Że służącą, garkotłukiem w kuchni nie będzie, to było dla niej logiczne i całkowicie jasne. Nie ugaszcza się pomocy kuchennej w miejscu tak eleganckim, jak to.
Może stanie się kimś do towarzystwa, dla jakiejś bogatej dziedziczki. Ktoś z wyższych sfer i ona, Marlena, jako towarzyszka?
Innego pomysłu nie miała, bo też skąd by go miała mieć? W klasztorze brak było dostępu do książek, o prasie nie wspominając już. Jej wiedza dotycząca świata zewnętrznego kończyła się w miejscu, do którego docierał wzrok. Las przy murach klasztoru z trzech stron i opadająca w dół wzniesienia droga, wiodąca do wsi.
We wsi nie była jednak nigdy.
Teraz zadziwiało ją wszystko wokół, każdy detal wystroju pomieszczenia. Wygięcie zdobień żyrandoli i złoty odcień klamek. Obrazy na ścianach i świeże kwiaty w wazonach były czymś, co odbierała jako fanaberię, jednak zachwyciła się tym również.
Usnęła spokojnie, zapominając o głodzie, czy raczej nie odczuwając go przez podekscytowanie, które nakarmiło wszystkie zmysły dziewczyny. Nie obudziła się nawet, gdy pokojowa postawiła posiłek na szafce przy łóżku.
Spała i nie śniła.

Rankiem, pani Ludwika zastała dziewczynę klęczącą przy łóżku i zatopioną w zwyczajowej modlitwie porannej. Przystanęła we wpółotwartych drzwiach zachwycona tym, co widzą jej wiekowe oczy. Modlące się, piękne dziewczę, skupienie i spokój w którym tkwiło, było czymś tak odmiennym i niespotykanym w obecnych czasach.
Panowało wyzwolenie obyczajowe kobiet. Sukienki nosiło się coraz krótsze i bardziej obcisłe. Kobiety paliły publicznie tytoń, a ich fryzury stawały się coraz bardziej męskie.
Dziewczyna przy łóżku była zaprzeczeniem mody, która nastała. Naturalnie piękna i niewinnie świeża. Jakby nietknięta cywilizacją.
I oto ona, Ludwika pojawiła się, by zmienić tej różyczce życie i zbrukać niewinność.
Targały nią sprzeczne uczucia. Z jednej strony brzydziła się tym, co miała zrobić, z drugiej wiedziała, że plan babki – wieszczki jest jedynym, który ma szanse na powodzenie.

Zamknęła za sobą drzwi i usiadła w wygodnym fotelu, w rogu pokoju. Nie przerywała modlitwy Marleny, przyglądała się dziewczynie. Myślała o dziwacznej umowie, którą podpisała z przyjacielem Ignacego, Tadeuszem. Teraz musiała przedstawić ją jeszcze tej dziewczynie i wierzyła, że kobieca intuicja pomoże jej przekazać wszystko w łatwej do przyjęcia, przez Marlenę, formie.

– Witaj, Marleno – powiedziała spokojnym głosem widząc, że dziewczyna przeżegnała się, kończąc tym samym modlitwę i wstając. – Mam nadzieję, że wyspałaś się dzisiejszej nocy.
– Dziękuję pani. – Drgnęła przestraszona, lecz szybko oblekła twarz w spokój. – Takiej wygody w łożu dotąd nie zaznałam.
– Cieszy mnie to. – Uśmiechnęła się Ludwika, myśląc równocześnie o innych rzeczach, których dane jej będzie zaznać w łożu. – Zanim zjesz śniadanie i ruszymy w dalszą podróż, chcę ci dziecko drogie przedstawić plan, którego częścią się staniesz.
– Tak pani. – Marlena stała pokornie, jak zazwyczaj miało to miejsce przy Matce Przełożonej.
– Usiądź więc proszę i nie przerywaj, nim wyjaśnię ci wszystko ze szczegółami. – Odchyliła się wygodnie na miękkie oparcie stylowego fotela. – Pierwszą reakcją będzie szok, lecz zważ na to, że zmieniając ci życie, chcę je zmienić również wielu ludziom. Tylko i wyłącznie na lepsze! – Uniosła palec, niczym symbol wykrzyknika. – Poświęcenie jest tutaj nieodzowne.

Marlena usiadła i pozostała w niezmienionej pozycji przez kolejne trzy kwadranse.
To, co działo się w jej wnętrzu, gdy słuchała słów Ludwiki, wywołało zimny pot na całym ciele, zwinięcie się żołądka w supełek, w końcu odruch wymiotny, który udało jej się jednak pokonać i łzy. Tych ostatnich nie była w stanie powstrzymać.

– Teraz cię zostawię. – Ludwika uniosła się powoli z fotela. – Zjedz coś, dopełnij toalety i zadecyduj, czy jesteś w stanie zaryzykować próbę, czy mam cię odwieźć do klasztoru.

I wyszła z pokoju.
Chwilę później Marlena zawisła nad toaletą, wymiotując kwasem żołądkowym i płacząc z wysiłku.
Przez kolejną godzinę siedziała na zimnych kaflach podłogi i myślała. Łzy nie pojawiły się już, wymioty również. Wiedziała, że stoi przed najtrudniejszym wyborem w życiu. Zdecydowała już jednak. Zaryzykuje, byle nie wracać do zakonu. Tam nie czeka na nią nic porywającego, żadne zmiany nie wniosą przygody i radości w jej życie. Na zakonnicę nie nadawała się. Wiedziała to od zawsze.

Zjadła śniadanie, rozczesała i zaplotła włosy w ciasny warkocz.
Usiadła w fotelu, tym samym w którym Ludwika przedstawiła swoje względem niej plany i czekała.

POCZĄTEK KSZTAŁTOWANIA

– Zaczniemy od wizyty u pewnej mądrej specjalistki – mówiła Ludwika, gdy opuściwszy hotel, skierowały kroki ku limuzynie, z czekającym na nie szoferem. – Więcej szczegółów podam ci, gdy dotrzemy na miejsce.

Ludwika nie chciała rozmów o sprawie przy szoferze. Zauważyła wzrok, którym badał odbicie dziewczyny we wstecznym lusterku i później, gdy ta wysiadła z auta. Lepkie spojrzenie, biegające po okrytym bezkształtnym ubiorem, ciele. Jej sprawa musiała pozostać tajemnicą tak długo, jak było to możliwe, a najlepiej po wsze czasy.
Służba plotkowała, a najchętniej właśnie o swych chlebodawcach. Gdyby jakakolwiek plotka zbyt wcześnie dotarła do męża, lub co gorsze do Ignacego, cały jej plan mógłby spalić na panewce. Znalazłaby się wtedy w niezręcznej sytuacji ona sama, a w jeszcze gorszej dziewczyna. Już i tak zbyt wiele słów padło przy szoferze dzień wcześniej, w drodze do hotelu. Będzie musiała uciszyć go pieniędzmi i wiedzą o tym, z kim ten spotyka się potajemnie. Mężczyzna nie wiedział, że do Ludwiki dotarły plotki na temat jego schadzek z młodą żoną zaprzyjaźnionego właściciela fabryki papierosów. Jego żona zwierzyła się z tego kiedyś Ludwice, podczas jednego z bankietów, a Ludwika zrozumiała ją i dała swe błogosławieństwo temu związkowi. Jak bowiem może sprostać chuci targającej dwudziestoletnim ciałem kobiety, schorowany sześćdziesięciolatek? Młoda żona pragnęła więcej, niż mógł jej dać przeszło trzy razy starszy mąż. On natomiast obnosił się na salonach swą piękną żoną, niczym trofeum z polowania.
Szofer wypełnił lukę w pragnieniach młodej kobiety i jej gorące ciało swą niezłomnością i chucią.
Ludwika postanowiła zakomunikować swoją wiedzę szoferowi wiedząc, że nie zaryzykuje on utraty dostępu do młodej bogaczki, jej gorącego ciała i drogich prezentów, którymi obsypywała go w zamian za zaangażowanie, w bojach miłosnych.
To będzie układ wymienny i kto wie, czy ów szofer nie przyda się jeszcze kiedyś Ludwice.

Dojechali do obrzeży miasta i spokojna, wręcz senna dotąd Marlena wyprostowała się na miękkim siedzeniu i łapczywie pochłaniała wzrokiem obrazy za oknem. Ludzie w eleganckich strojach byli dla niej tak samo egzotyczni, jak ci roboczo ubrani, czy nawet uliczne obdartusy.
Ona chłonęła świat zewnętrzny, którego dotąd nie znała. Szofer natomiast spijał obrazki z lusterka wstecznego. Rumieńce na bladym licu i rozszerzone oczy, a nawet podniecony oddech unoszący szybko pierś dziewczyny. Niewiele brakowało, a potrąciłby rowerzystę, który wjechał nagle na ulicę, zajeżdżając drogę autu. Pisk opon, przerażenie w oczach Ludwiki i Marlena zapierająca się dłońmi o przednie siedzenie pasażera, gdy ostro wyhamował pojazd. Piersi dziewczyny podskoczyły tak kusząco, że mężczyzna nie miał wątpliwości czyj widok będzie mu towarzyszył podczas samotnych zabaw własnym ciałem.

Zajechali przed wysoki budynek w centrum miasta w momencie, gdy zegar dzwonnicy przy rynku wybijał południe. Dla Ludwiki miało to wydźwięk wręcz duchowy.
Północ dla duchów, południe dla aniołów. Jeden z aniołów szedł obok niej i choć starał się statecznie i spokojnie rozglądać wokoło, to jednak żar bijący z oczu Marleny mówił Ludwice, że to dziewczę zostało wybrane przez jej starą przyjaciółkę idealnie.
Z czułością pomyślała o Matce Przełożonej, a w rzeczywistości kobiecie wielce skrzywdzonej przez ojca. Jeśli plan Ludwiki powiedzie się, to dług zakonnicy zostanie spłacony z nawiązką.

Kiedyś Ludwika wyrwała  z rąk ojca okrutnika i dzięki własnemu ojcu, umieściła koleżankę w zakonie. Po wielu latach kształcenia Anastazji na zakonnicę, znów przyczyniła się, z pomocą teścia, do jej awansu. Anastazja dzięki inteligencji, powściągliwości i empatii połączonej z żyłką do interesów, przejęła w końcu zarządzanie zakonem i kierowała wianuszkiem dusz, które poznała i oceniła, jak widać, mądrze.

– Chodźmy, dziecko. – Zachęcająco uśmiechnęła się do Marleny. – Poznam cię z kimś ciekawym i mądrym równocześnie. Uwierz proszę, że połączenie tych dwu cech w kobiecie, jest czymś wyjątkowym i rzadko spotykanym. – Uśmiechnęła się tajemniczo. – Zostaniesz tutaj przez czas jakiś i będziesz uczona mądrości, jakie może przekazać jedynie kobieta innej kobiecie.

Marlena zachowała milczenie i obserwowała wyłącznie. Czuła, że zbliża się ku tajemnicy i z podniecenia nieznanym, jeżyły jej się włoski na karku. Cieszyła się i ekscytowała tym, czego nie była dotąd świadoma.

– Witam was, moje drogie. – Smukła i idealnie piękna, w oczach Marleny kobieta, otworzyła im drzwi eleganckiej willi. – Zapraszam i całuję. – Ucałowała powietrze przy policzku Ludwiki, po czym położyła dłonie na ramionach Marleny i spojrzeniem pełnym roziskrzonej radości, zajrzała w oczy dziewczyny. – To ty jesteś tą wybranką miłosnego szczęścia i fortuny? Nie dziwię się dziecko. – Przyłożyła wypielęgnowaną dłoń do jej policzka. – Światło, jakie w tobie lśni, zdarza się rzadko. Masz wszelkie przymioty, by siec swym urokiem rzeszę mężczyzn. Ja jestem tu wyłącznie po to, by pomóc ci zrozumieć własne piękno. Jestem tu, byś uwierzyła w swoją wyjątkowość.

I ustąpiła kobietom przejścia w drzwiach, zapraszając tym samym do środka.

Marlena weszła w wyjątkową, nasyconą kolorami i zapachami przestrzeń. Nadmiar czerwieni i miękkości aksamitnego materiału wokół i wyciszający dźwięki gruby dywan. Wszystko to działało na zmysły i pobudzało Marlenę. Czuła nakaz ciała i umysłu, by poruszać się ciszej i płynniej. Nie była w zwykłej przestrzeni, lecz w miejscu, gdzie należało czuć bardziej i odbierać głębiej. Nie rozumiała źródła tych odczuć, ale nie obchodziło ją źródło. Zafascynował natomiast zapach kadzideł i ciężka woń perfum, którymi nasiąkły bordowe zasłony w oknach.
Zapach perfum i jeszcze czegoś. To coś, było ulotne i skrobało dziwacznie brzuch Marleny.
To skrobanie odbierała dwojako. Z jednej strony boleśnie i fizycznie0-, z drugiej jednak tak głęboko w trzewiach, jak tylko odbierała dotąd modlitwę.

To, co ssało Marlenie w trzewiach dziwnym głodem, którego dotąd nie znała. Było czymś nieziemsko ulotnym i eterycznym. Połączenie modlitwy i bluzgania, przeciw boskiej czystości. Dwa odczucia w jednym momencie. zachwyt dla samej siebie i pogarda równocześnie. Kontrast w postrzeganiu własnych uczuć. Abstrakcja bez głębszego sensu.
Nic, o czym się dotąd uczyła.

Rozdział 3

– To będzie twój pokój. – Elegancka właścicielka rezydencji otworzyła przed Marleną drzwi jednego z pokoi. – Mów do mnie Aldona.

Ukłoniła się nieznacznie i z tajemniczym uśmiechem odeszła, kierując się w głąb korytarza, pozostawiwszy zaskoczoną Marlenę samą.

Oszołomił Marlenę widok, który witał ją zza drzwi. Biel, złoto i nadmiar luster, plus woń kadzideł, oraz świeżych kwiatów. Stała w drzwiach z trwożnym wyrazem twarzy, bojąc się przestąpić próg. Jakby to wszystko miało zniknąć i było wyłącznie snem. Bardzo powoli wciągnęła zapach w nozdrza i z rozkoszą przymknęła oczy. Słodycz zalała ją od środka. Pomieszanie nieznanych zapachów upajało.

Weszła do pokoju, czy raczej komnaty, zamknęła za sobą drzwi i usiadła na brzegu ogromnego łóżka. Materac okazał się być tak miękki, że jej pupa ześliznęła się z brzegu i w efekcie Marlena wylądowała na dywaniku, który ścielił się przy łożu. Nie wstawała, a jedynie chłonęła każdy szczegół wystroju, oddychając powoli.

***

– Wiem Aldono, że zajmiesz się nią skutecznie. – Ludwika położyła na kryształowym stole pokaźnych rozmiarów kopertę, wypełnioną banknotami. – Przyjadę po nią za niedługo, a w międzyczasie pozostańmy w kontakcie. Gdybyś chciała mi coś przekazać to dzwoń, ja przyjadę.
– Dobrze, kochana. – Aldona owszem, cieszyła się z gotówki, lecz jeszcze bardziej chciała przyczynić się do uszczęśliwienia przyjaciółki.

Poczuła misję i chciała ją wypełnić. Dostała diament w ręce i musiała go uszlachetnić oprawą, przekształcając w dobrze oszlifowany brylant.

Rozstały się w diametralnie odmiennych nastrojach. Aldona podekscytowana czekającym ją zadaniem i Ludwika przestraszona własną śmiałością i pokładaniem nadziei w tak szalonym planie. Z drugiej strony, była pełna pewności, że postępuje prawidłowo.
Dla rodziny wszystko. Rodzina jest najważniejsza.

***

– Gdy będziesz gotowa, drogie dziecko, to zapraszam cię na dół do salonu. – Aldona wetknęła głowę do pokoju Marleny. – Nie ma co odwlekać tego, co mamy do zrobienia.

I wyszła, zostawiając Marlenę, a ta tkwiła we wciąż niezmienionej pozycji, na podłodze przy łóżku.

***

– Marleno. – Aldona siedziała w nonszalanckiej pozie na kanapie, a naprzeciw w fotelu Marlena przysiadła, niczym zając.
Znów na brzegu siedzenia, złączywszy skromnie kolana i nakrywszy je dłońmi. Nawet wzrok jej był nienachalny i tylko ognia płonącego w oczach nie potrafiła ugasić.

– Wiesz już, na czym polegać ma twa rola i choć może ci się to wydać dziwaczne, perwersyjnie zdrożne i całkowicie nieczyste to uwierz że to, co wymyśliła Ludwika, jest daniem ci szansy na szczęśliwe życie. – Aldona mówiła spokojnie, lecz ekscytacja wyraźnie zmieniła jej twarz. – Dostaniesz wskazówki, jak kobieta winna zachowywać się w stosunku do mężczyzny i nie po to, by zadowolić wyłącznie jego. Otrzymasz wskazówki, jak uczynić mężczyznę swoim wielbicielem, czy wręcz jak stać się jego boginią. Zostanie ci ukazana recepta na szczęśliwość i tylko ważne, byś umiała z tego skorzystać. Postarasz się?
– Tak, pani – szepnęła Marlena, choć tak naprawdę nie rozumiała słów Aldony, czy raczej czuła, że może je co najwyżej zinterpretować, wykorzystując bardzo ograniczony zasób wiedzy, na temat pożycia z mężczyzną.

Właściwie żaden. No bo skąd?

– Dobrze więc. – Zadowolenie biło z twarzy Aldony. – Musimy się wpierw zająć twym ciałem. Zbyt mało cywilizowane ono jest. Naturalne włosy na głowie pozostawimy w prawie niezmienionej formie, lecz resztę należy usunąć!
– Usunąć? – Słabo zapytała Marlena.

Nie spodobało jej się określenie usuwania czegokolwiek z jej delikatnego ciała.

– Tak – przytaknęła Aldona. – W dzisiejszych czasach kobieta owłosiona w okolicach poza głową jest passe. – Skrzywiła się, jakby mówiła o czymś wyjątkowo obrzydliwym. – Kobiece ciało musi być idealnie gładkie i całkowicie łyse. Twoje takim się stanie.

Dla Marleny zabrzmiało to, jak groźba.
Groźba sprawdziła się w realiach, gdy kobieta ubrana w bardzo służbowy, biały kitel kazała jej się rozebrać do naga i oglądała sobie Marlenę, jak wyroby dziewiarskie na targowisku. Zaglądała Marlenie pod pachy, oglądała zęby, jak klaczy i rozszerzała pośladki, by obejrzeć to, co było między nimi. Dla dziewczyny cała sytuacja była poniżająca, ale Aldona uprzedzała ją, że tak się pewnie poczuje na początku.

– Każda z nas przez to przeszła – mówiła uspokajająco. – Na początku faktycznie jest krępująco i nieprzyjemnie, ale czegóż się nie robi dla urody?
– To trzeba wydepilować. – Ubrana w biały kitel asystentka musnęła włoski w intymnym miejscu, w wyniku czego Marlena spąsowiała i zapomniała języka w gębie. – Tutaj musimy przyciąć i z paznokciami trzeba jeszcze coś zrobić. Stan jej dłoni jest taki, jakby na roli to dziewczę pracowało!

Niewiele dalszy był stan prawdy o dotychczasowych zajęciach Marleny. Podczas uprawy warzywniaka klasztornego nikt nie myślał o szczegółach. Na pewno nie o paznokciach. Aby mieć warzywa i owoce, trzeba było pracować. Wyrywanie chwastów, czy przycinanie gałązek i zbieranie owoców pracy, było celem, a dłonie narzędziem. Później należało jeszcze przygotować plony do przerobienia i zamknięcia w słoikach, na zimę. Tak naprawdę, to zakon przypominał samowystarczalny układ zamknięty. Siew, uprawa i opieka nad roślinami, a w końcu zebranie plonu i przerobienie go. Prawie fabryka.

– Zabierajmy się więc do pracy! – Kosmetyczka otworzyła kuferek, który przyciągnęła za sobą z przedpokoju. – Na jedną wizytę to zbyt wiele. Będziemy musiały spotkać się jeszcze ze dwa razy.
– Oczywiście. – Aldona przytaknęła uprzejmie lecz wiedziała, że to sposób na wyciągnięcie od niej większej opłaty, za kosmetykę młodej dziewczyny. – Zaczynajcie więc.

I zaczęła swe zabiegi uskuteczniać żwawa kosmetyczka. Marlena natomiast jęczała z bólu, gdy wyrywano jej włosy z łydek, a nawet zapłakała, gdy depilacja dotarła do pachwin.
Niepotrzebne włosy usuwano, potrzebne przycinano i nacierano pachnącymi specyfikami.
Gdy ból opuchniętego ciała minął, a zabiegi zaczęły dostarczać przyjemność zmysłom, Marlena odprężyła się i zaczęła marzyć. Miała świadomość własnej powłoki, lecz o wiele bardziej wierzyła w duszę i jaźń swą. Ciało miało dopomóc w staniu się częścią rodziny, a przede wszystkim w byciu lepidłem dla poszarpanych stosunków Ignacego, mężczyzny wyznaczonego jej na przyszłego męża i jego rodziców.
Ona, Marlena miała sprowadzić Ignacego na dobrą drogę, uczynić z niego prawego człowieka.
Miała go przede wszystkim rozkochać w sobie i tylko nie wiedziała, jakim sposobem to uczynić.
Matka Ignacego wierzyła w Marlenę, a i Aldona widziała w niej materiał na spełnienie się planu.
Musiała uwierzyć więc i Marlena.

– Będziesz jego aniołem stróżem. – Te słowa Aldony zapadły Marlenie w pamięć i uwzniośliły to, co czekało ją w najbliższym czasie.

***

– Dobrze, Marleno. – Aldona przywołała jej uwagę, widząc znużenie dziewczyny. – Nie będziemy traciły czasu, lecz przejdziemy do wiedzy teoretycznej, dotyczącej zachowania damy na co dzień i w towarzystwie.

Miliony włosów mniej, zmęczenie dziewczyny przeżytym bólem i trwaniem w niewygodnej pozycji, nie było powodem do przerwy w edukacji. Marlena nie, ale Aldona widziała przepaść pomiędzy młodą podopieczną, a społeczeństwem, w które ta pierwsza miała wejść. Musiała ją jakoś uświadomić i nauczyć ukrywania żywiołowych reakcji, by dziewczę nie ośmieszyło się w momencie pierwszych kontaktów ze światem zewnętrznym.

– Do zachowania się przy stole dojdziemy później. – Poprowadziła Marlenę do salonu. – Picia herbaty i zwyczajowych rozmów towarzyskich, nauczymy się w międzyczasie – wyliczała, idąc przodem. – Najpierw opowiem ci jednak, jak wygląda dzisiejszy świat i o tym, jakie wyzwolenie nastało dla kobiet.

Zamówiły dzbanek herbaty, usiadły naprzeciw siebie w fotelach i nim Aldona przeszła do swojej opowieści, korygowała sposób siedzenia Marleny, ułożenie stóp na podłodze, a nawet uniesienie brody i pochylanie twarzy ku filiżance w trakcie picia.
Musiała w duchu przyznać, że dziewczyna była nie tylko piękna, ale i pełna uroku osobistego.
Gdy Marlena piła herbatę, spoglądała w filiżankę, a długie rzęsy przyciągały wzrok równie mocno, co lewa dłoń trzymająca spodeczek pod filiżanką i opierająca się prawie o krągłość biustu. Talia osy, choć gorsetu przecież nie nosiła i krągłe, bardzo kobiece biodra poniżej.
Ignacy nie miał szans, wiedziała to. Jeśli tylko ta mała będzie się stosowała do jej wskazówek i posiada choć trochę sprytu, to za niedługo będzie nosiła pod sercem dziedzica fortuny.

– Dzisiejsze kobiety są wyemancypowane, rozwiązłe i coraz bardziej męskie. – Zaczęła Aldona. – Twoim atutem stanie się więc skromność, czystość ducha i kobiecość. Coś całkowicie odwrotnego do tego, co Ignacy ma na co dzień. Dzisiejsze kobiety palą publicznie, noszą krótkie włosy i obcisłe sukienki, a nawet staników wiele z nich nie nosi…

I snuła swą opowieść o współczesności ciesząc się skupieniem i całkowicie poświęconą jej uwagą. Dziewczyna zapomniała o herbacie i chyba ledwie oddychała, chłonąc coraz bardziej pikantne opowieści o znanych Aldonie paniach z towarzystwa i rumieniąc się coraz bardziej. Nie przerywała, nie zadawała pytań, a ciekawość paliła się ognikami w jej błękitnych oczach.
Ciekawość życia i chęć poznania, dobrze rokowała.

Siedziały tak długo jeszcze i dopiero głód przypomniał im, że nie jadły tego dnia właściwie nic. Lekka kolacja i kieliszek wody na dobranoc oraz obietnica, że z samego rana wrócą do rozmowy.

***

Cały kolejny dzień przegadały, a właściwie to Aldona mówiła, sącząc szokujące treści w uszy Marleny.
Każdy posiłek wykorzystywały do nauki zachowania się przy stole, a wieczorem zwiedzały miasto. Aldona odwiedziła modystkę i z tą umówiły się na dzień następny. Miała ustalony budżet, który należało przeznaczyć na uposażenie dziewczyny i nauczenie jej samoobsługi w tej dziedzinie. Marlena musiała umieć się ubrać, dobierając odzież odpowiednio do sytuacji.
Jedną z nich miała być ta sypialniana i koronki bielizny. Pończochy, oraz staromodny gorset miał być tym, co Aldona chciała wykorzystać jako wabik na Ignacego.
Kolejny dzień i zakup ubiorów dla dziewczyny. Mądrze przekazane wskazówki, jak podkreślić urodę kosmetykami, jak upinać włosy na głowie, oraz jak golić te pod pachami.
Ubieranie bielizny, samodzielne zapinanie pończoch i wiązanie gorsetu rozbawiło Aldonę. Marlena złościła się i parskała, niczym młoda kotka, nim wreszcie opanowała tę sztukę.

– Nie możesz zapinać żabek przy pasku do pończoch, jakbyś plewiła warzywniak! – Aldona ledwie panowała nad sobą. Nie chciała się roześmiać by nie onieśmielić dziewczyny. – Usiądź dziś wieczorem przed lustrem i powtarzaj tę czynność patrząc na siebie, jak na piękny obraz, który wyszedł spod pędzla malarza. Ruchomy obraz, który musi poruszyć to coś w sercu. Ma oczarować i zachwycić. Rozumiesz o co mi chodzi?
– Myślę, że tak – przytaknęła.

Resztę wieczoru zapinała haftki na cienkim ażurze pończoch i odpinała je ponownie. Zdejmowała stanik tylko po to, by założyć go i znów zdjąć.
Złościła się nie widząc różnicy w kolejnych próbach do momentu, gdy odrzuciła włosy, które wcześniej opadły jej na piersi, uniemożliwiając założenie koronek stanika. Ruch głową, lot włosów i opadnięcie długich pasm na plecy. Uchwycenie piękna gestów wykonywanych przez własne ciało i spłynięcie nagłego zrozumienia.

Te chwile przed lustrem były momentem olśnienia i całkowitej jasności co do tego, jak powinna patrzeć na siebie, czego wymagać od ciała.
Usiadła wyprostowana, sięgnęła do tyłu na plecy i odpięła zapięcie stanika. Miseczki rozluźniły się, pozwoliły opaść minimalnie półkulom piersi, a ramiączka ześliznęły się na przedramiona. Jedna dłoń utrzymywała koronki na miejscu, dociskając stanik do piersi, druga zsunęła powoli ramiączko. Subtelny ruch ramion, opuszczenie obu dłoni na kolana i stanik, po chwilowym zatrzymaniu się na stwardniałych sutkach, opadł i zjechał po przedramionach na uda dziewczyny.
Bardzo powoli wyprostowała się, odrzuciła pasmo, które ześliznęło się na pierś i zachwycona obserwowała, jak piersi kołyszą się i unoszą w przyspieszonym oddechu.

Czuła coś nowego w brzuchu i to coś przymrużyło jej oczy, rozchyliło usta.
Dotąd nie patrzyła na siebie w ten sposób. Nie czuła się tak zmysłowo.
W klasztorze nie było luster, a i w wodzie nie wolno im było się przeglądać. Matka przełożona mówiła, że w lustrach czeka na nie Diabeł i że muszą go unikać.
Czy to Diabeł był, w to wątpiła. Raczej zmysły się budziły w niej i to tego chciano uniknąć w klasztorze. Nawet zrozumiałe się to wydawało i logiczne. Po co budzić kobiecość w takim miejscu?
Teraz jednak miała się zmysłowości nauczyć i wykorzystywać ją mądrze i z rozmysłem.
Taki miała zamiar i choć szokowało ją to, co słyszała od Aldony wcześniej, to bardzo zapragnęła poczuć wszystkie te emocje, które targają dwojgiem ludzi. Z tego, co usłyszała, to ludzie potrafili wyczyniać najgorsze głupstwa, byle być z drugą osobą i dzielić z nią łoże. Nie wiedziała nic o dzieleniu łoża i tym, co tak wspaniałego może być we wspólnym spaniu, lecz dyskretny uśmiech, który zawitał na twarzy Aldony w momencie, gdy Marlena wyraziła swe zdziwienie świadczył o tym, że jeszcze wiele tajemnic czeka na odkrycie.

Jutro pochwali się Aldonie swym odkryciem. Pokaże jej pracę malarza, pracę Boga.
Teraz ubierze się, umyje twarz i pomodli. Przeprosi Pana za nieczyste myśli, które miała i za te, których przyjdzie więcej.

Informacje dodatkowe

ISBN

978-83-287-2045-9