Opis
Tutaj poczytasz fragment e-booka. By posłuchać audiobook, przyciśnij przycisk.
Siedziałam na balkonie przylegającym do kuchni ukochanego mieszkanka w kamienicy. Opatulona w ciepły koc, z kubkiem gorącego kakao wpatrywałam się w jaśniejące niebo nad dachem starego budynku. Sierp księżyca wciąż jeszcze był widoczny, a budzący się poranny błękit nieba obiecywał ładną pogodę.
Pućka, psia współlokatorka siedziała po drugiej stronie drzwi balkonowych i pełnym wyrzutu wzrokiem przypominała mi o obowiązku wyprowadzenia jej na spacer. Nie dało się jej zignorować. Pazurki, którymi co jakiś czas drapała w szybę i stemple po mokrym nosie krzyczały, że pęcherz po nocy jest przepełniony i jeśli nie ruszę tyłka, to będę ścierać kałużę z drewnianej podłogi. Westchnęłam, odstawiłam kubek na oszroniony stoliczek.
– No dobrze. – Pchnęłam drzwi, a Pućka zareagowała, wprawiając ogon w ruch. – Chodźmy na sikanie.
Okutana w długi, ciepły płaszcz, wełniany komin, którym okręciłam szyję i nakryłam głowę, plus wysokie botki skrywające nogawki piżamy w misie, zapięłam psicę na smycz i wyszłyśmy na dwór.
– Powiem ci malutka, że gdyby nie ty, ominęłoby mnie dużo z codziennego piękna. – Uśmiechnęłam się do siebie, zaciągając mroźnym powietrzem.
Pućka oczywiście zajęła się tym, po co przyszła. Przykucnęła, po czym do moich uszu dobiegł cichutki odgłos opróżnianego pęcherza. Zastygła w bezruchu ona i zastygłam w ciszy ja. Sobota rano, siódma trzydzieści i budzące się powoli do życia miasto. Gdzieś w oddali przejechało auto, drzwi klatki schodowej w budynku obok otwarły się, skrzypiąc przeciągle. Że też ktoś nie wpadnie na pomysł, żeby nasmarować zawiasy! Przecież takie cholerstwo umarłego by obudziło. A może o to właśnie chodzi, żeby mieć na oku wchodzących i wychodzących? No cóż, nie moja sprawa. Na szczęście okna mojej sypialni wychodziły na drugą stronę budynku, na park.
Spojrzałam w kierunku osoby wychodzącej z drzwi klatki schodowej, a ta pomachała mi w pozdrowieniu. No tak, Janek od psów, tak go ochrzciłam. Miał dwa spaniele, które – podobnie jak mnie Pućka – wyganiały go na poranny spacer. I tak trzy razy dziennie. Odmachałam i przewróciłam oczami widząc, że zmierza w moją stronę.
– Pućka, musi ci teraz wystarczyć tyle. – Pociągnęłam ją lekko, stwierdziwszy z ulgą, że nie ustawia się w pozycji „do kupy”. Całe szczęście, bo w roztargnieniu zapomniałam wziąć woreczek na psie „skarby” z domu. – Dam ci mięsko i mam twoje ulubione chrupki.
Psica zastrzygła uszami, sapnęła i skierowała się ku drzwiom. Włączył jej się w głowie głód i całe szczęście. To był ostatni moment, bym mogła umknąć do domu.
Zbyszek był sympatycznym chłopakiem, chyba nawet młodszym ode mnie. Zdecydowanie jednak to nie był mój typ. Zbyt miły, łagodny, bez pazura i tego czegoś, co przykuwa uwagę. Zresztą nie szukałam samca dla siebie. Po ostatnim związku wciąż czułam niesmak. Po zerwaniu dowiedziałam się, że byłam z kimś, kto nie wzbudzał we mnie mocniejszych uczuć. Ani zdrada, ani rozstanie nie wywołały u mnie silniejszych emocji. Zastanawiałam się, czy aby nie jestem bezduszną kobietą. Nieczułą i pozbawioną zdolności przeżywania czegoś głębszego. Od seksu o wiele większą radość sprawiało mi gotowanie. Czy to normalne?
Takie też miałam plany na weekend. Na wieczór byłam umówiona z mamą. Miałyśmy wekować warzywa. Rodzicielka obiecała nauczyć mnie sztuczek, które przekazała jej babcia. To przy okazji takich spotkań w kuchni poznawałam rodzinne historie. Nawet robiłam notatki, planując spisać je kiedyś, połączyć w całość dla potomności.
W mieszkaniu nakarmiłam psicę, nasypałam jej pełną miskę chrupek, wymieniłam wodę na świeżą. Śniadanie postanowiłam odłożyć na później. Zamiast tego zrobię szybkie zakupy spożywcze, które wieczorem podyktowała mi przez telefon mama. Spojrzałam na listę.
– Kora cynamonu, goździki, ocet jabłkowy, cukier – odczytywałam produkty z przyklejonej na łazienkowym lustrze karteczki. – Przy okazji zrobię zaopatrzenie własnej lodówki.
Równocześnie starałam się rozczesać splątane po nocy włosy. Nauczyłam się kochać ich skręcone loczki. Latami walczyłam z nimi przy pomocy prostownicy, ale zawsze byłam na przegranej pozycji. Mogłam spalić włosy, prostując je przez godzinę, lecz wystarczyła odrobina wilgoci w powietrzu, a cały mój wysiłek trafiał szlag.
Pewnego dnia postanowiłam przestać się frustrować i zaakceptowałam to, co dała mi natura. Dotyczyło to całej mnie: dużej pupy, dużych piersi i dużej ilości kręconych włosów na głowie. Dzień ten nadszedł, gdy odkryłam, że mój były doprawia mi rogi. Z kim? Z moją byłą przyjaciółką. Tą samą, która od zawsze zazdrościła mi wszystkiego: talentu do gotowania, samodzielności i posiadania własnościowego mieszkania, super rodziców, a w końcu cycków i włosów. O pupie też coś wspominała.
Jak odkryłam zdradę? Po czasie doszłam do wniosku, że to nie ja ją odkryłam, lecz zostałam na nią sprytnie naprowadzona. Miałam odwiedzić Kaśkę, toteż zaopatrzona w butelkę wina i pojemnik z leczo własnej roboty zastukałam do drzwi jej mieszkania. Jej i rodziców, z którymi mieszkała. Chciałam spotkać się u mnie, bo taki miałyśmy zwyczaj. Nocne pogaduchy przy kominku z kieliszkiem wina i miską parującego gulaszu czy co tam w danej chwili było na mojej kulinarnej tapecie. Pomyślałam, że może chce mi pokazać jakąś niespodziankę i dlatego woli spotkać się w mieszkaniu rodziców. Nie rozczarowałam się, bo faktycznie zgotowała mi spore zaskoczenie. Otworzyła drzwi, odziana jedynie w męską koszulkę. Poznałam ją od razu, bo sama sprezentowałam ją Zbyszkowi. Wino wyśliznęło się spomiędzy palców i spadło, roztrzaskując się na posadzce przed drzwiami mieszkania Kaśki. Bąknęłam przeprosiny, nie potrafiąc oderwać wzroku od nieszczęsnej koszulki. Może i dobrze, bo pewnie zobaczyłabym w jej oczach coś wstrętnego. Zrobiłam krok w tył i to wtedy zza framugi drzwi wyjrzała głowa Zbyszka. Był rozczochrany i pewnie zaskoczony nie mniej niż ja. Chciał coś powiedzieć, postąpił kilka kroków w przód, ale powstrzymała go nagość, której nie mógł przecież wytłumaczyć. Wszystko było jasne.
– Sorry za bałagan. – Przeniosłam wzrok na Kaśkę. – Będziesz musiała posprzątać. – W oczach Kaśki poczucie winy mieszało się z czymś na kształt triumfu. Franca jedna. – A tutaj macie jedzenie. Niech się nie zmarnuje. – Wyciągnęłam pojemnik z leczo w jej kierunku. – Po seksie chce się jeść, a jak wiemy, nie jesteś biegła w kuchni.
Wepchnęłam jej pudełko z jedzeniem w dłoń i zostawiłam zaskoczoną, odwracając się na pięcie. Zachowałam się wrednie, ale byłam dotknięta zdradą. Dopiero później dotarła do mnie perfidia planu Kaśki. Taką pizdą to się trzeba urodzić.
To tamtego dnia doszłam do wniosku, że jestem nieczuła i coś takiego jak zdrada ledwie mnie obeszło. Zdrada i podwójna strata. W jednej chwili z mojego życia zniknął mężczyzna i przyjaciółka. Oboje okazali się fałszywi, choć może to ja nie dostrzegałam czegoś ważnego? Przetasowaliśmy się i każdy wyszedł na tym dobrze. Tak to sobie tłumaczyłam.
Tamtego dnia też zaakceptowałam siebie stwierdzając, że próby dopasowania się do męskich wyobrażeń Zbyszka nic nie dały. Prostowanie włosów, bo podobają mu się właśnie takie i odchudzanie się, bo mam za dużo ciała? Może kiedyś tak myślałam, ale na pewno nie teraz. Dziś lubiłam skręcone szaleństwo na swojej głowie i nadmiary tu i ówdzie. Polubiłam również coś, co inni nazwaliby samotnością. Nie czułam się samotna, było mi dobrze. Miałam rodziców, Pućkę i kilkoro znajomych. Jeśli kiedyś zatęsknię za mężczyzną, to znajdę sobie odpowiedni egzemplarz. Teraz nie tęskniłam. Może tylko za seksem, ale i w tej sferze życia radziłam sobie samodzielnie i jak na razie mi wystarczało.
***
Niestety, mimo wczesnej pory parking przed centrum handlowym był już zatłoczony. Krążyłam dobre pięć minut, nim udało mi się wbić w przestrzeń między samochodami. Było trochę wąsko, przez co rozgniotłam biust o szybę auta, próbując wydostać się z miejsca kierowcy tak, by nie uderzyć drzwiami w te od strony pasażera auta obok.
– Kurwa mać – warczałam pod nosem. – Że też ludzie nie potrafią normalnie zaparkować. – Koła sąsiada stały na linii wyznaczającej obszar parkowania. – Kupię w necie karne kutasy i będę oklejać takim cymbałom przednią szybę!
Nie raz tak się odgrażałam, ale jakoś nigdy nie zrealizowałam groźby.
W centrum handlowym skierowałam się wprost do marketu, a tam do działu z przyprawami. Po drodze wrzuciłam do wózka bagietkę, butelkę wina, paczkę wędlin i kilka rodzajów serów. Wieczorem po powrocie od rodziców zrobię sobie rozpustny wieczór z deską serów i wędlin, a do tego film i lampka wina. Później długa kąpiel i dopieszczenie własnego ciała. Czym? Kosmetykami, masażem i orgazmem. Po niedzieli czeka mnie powrót do pracy, więc domowe spa w sobotę wieczorem będzie jak najbardziej na miejscu.
Stanęłam w kolejce do kasy. Długi ogonek ludzi z koszykami załadowanymi masą zapasów, jakby już jutro zaczynały się święta. Moje zakupy ewidentnie świadczyły o byciu singelką. Co z tego? Przynajmniej z dobrym gustem kulinarnym.
– No i nad czym się pani modli? – Dobiegło mnie z początku kolejki. – Jutro jest niedziela, to pójdzie pani do kościoła. Śpieszy mi się, więc może i pani by się pośpieszyła!
Wychyliłam się, żeby dojrzeć awanturnika. Korpulentny jegomość o czerwonej z podekscytowania twarzą pieklił się, poganiając kasjerkę.
– Bardzo mi przykro, ale kod produktu nie wchodzi na kasę. – Kasjerka z telefonem przy uchu ze stoickim spokojem tłumaczyła oczywistość. Współczułam kobiecie i równocześnie ją podziwiałam. Ja bym chłopa pogoniła szczotką do mycia ubikacji, której kod nie dał się nabić do systemu sprzedażowego. – Chyba że pan zrezygnuje z tego przedmiotu?
– To, że macie burdel, to nie moja sprawa! – fuknął, prawie opluwając się przy okazji. – Niech mi pani wezwie kierownika!
– Panie, uspokój się pan – parsknął stojący przede mną mężczyzna. – Zamiast szczotki do sracza kup se pan pół litra. Lepiej panu zrobi.
– Sam sobie pan kup pół litra! – Awanturnik spąsowiał na twarzy jeszcze bardziej.
– Kupiłem, ale się z panem nie podzielę – odparował ten drugi. – A pan niech idzie dokuczać swojej babie, chyba że to przez nią wyżywa się pan na kasjerce?
Kolejka zafalowała, ktoś parsknął, inny skomentował sytuację. Awanturnik zacisnął usta w wąską linię i w milczeniu ładował zakupy do koszyka. Z rozkoszą zarejestrowałam fakt, że na kratce jajek położył zgrzewkę wody mineralnej. Cóż, będziesz pan miał jajecznicę z dwudziestu jajek. Żona na pewno się ucieszy. To za karę i na dowód, że karma wraca. Czasami w ciągu kilku minut.
Kolejka ruszyła do przodu, przesunęłam się i ja. Już miałam wykładać produkty na taśmę, gdy do moich nozdrzy dobiegł upajający zapach perfum. Mieszanka tak cudowna, że mogłabym się w niej kąpać niezależnie od tego, czy były to perfumy damskie czy męskie. Zresztą nigdy nie przejmowałam się przyporządkowaniem danych perfum do płci. Zazwyczaj używałam uniseksów albo właśnie męskich. Teraz namierzyłam swoje nowe ulubione.
Zaciągnęłam się i badając aparatem węchu otoczenie, szukałam właścicielki bądź właściciela rozkosznej woni. Znajdę, zapytam o markę, a wieczorem sobie takie zamówię.
Źródło zapachu stało za mną. Był to wysoki, ubrany w elegancki płaszcz, cholernie przystojny mężczyzna. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy patrzył mi wprost w oczy, w wyniku czego zapomniałam, o co chciałam zapytać. Zapatrzyłam się w ciemnie tęczówki, zaciągnęłam upoją wonią i zostałam na wdechu.
Rozdział 2
Szłam do samochodu, planując weekend. Starałam się usunąć spod powiek obraz bruneta z kolejki. Nie umiałam zapomnieć, jak bardzo seksowny mi się wydawał, gdy patrząc na mnie, zacisnął usta. Oczywiście zinterpretowałam to na swoją niekorzyść. Nie podobałam mu się, wkurzałam go nachalnym patrzeniem na twarz i właśnie na usta. Ale skubaniec był tak męski i apetyczny, że nie sposób było odwrócić wzrok! No i te cudnie wykrojone wargi! Idealne do całowania. Idiotka! Na pewno nie przeze mnie!
Wróciłam do bezpiecznego planowania. Wezmę Pućkę, moją małą kundelkę i pojadę jutro do rodziców. Soboty od zawsze były naszym wspólnym czasem. Cały dzień spędzimy najpierw na myciu warzyw i słoików, wyparzaniu ich, a później na dosmaczaniu zalewy i odmierzaniu przypraw. Do tego łzy przy krojeniu cebuli i pogaduchy. Dzięki tym sobotom byłam coraz lepszą kucharką i mogłam opisać biografie wszystkich członków rodziny trzy pokolenia wstecz. Anegdoty śmieszne i pikantne, smutne i romantyczne, tragedie i wielkie chwile. Kochałam te weekendy. Wieczór przy winie i ogniu kominka, rozleniwiona psina przy nogach i tata zasmradzający atmosferę fajką z tytoniem o zapachu końskiego łajna. Taka słodycz zwyczajności i stały element tygodnia, bez którego nie wyobrażałam sobie życia. Znów pośpię w niedzielę do południa, znów dostanę śniadanie do łóżka i wrócę wieczorem razem z Pućką do siebie, czując się tak, jakbym spędziła weekend w najbardziej ekskluzywnym SPA.
Czasami zastanawiałam się, jakby to było mieć mężczyznę, dzielić z nim czas, zabierać go do rodziców i z nim pić wino ze zdekompletowanych kieliszków, pamiętających jeszcze usta moich dziadków. Nikt sensowny się dotąd nie znalazł. Zbyszka nie brałam nawet pod uwagę. Ani bycie z nim ani rozstanie nie wywoływało we mnie na tyle silnych emocji, bym widziała go w tej roli. Ani kiedyś ani teraz w tęsknych myślach. Moi rodzice taktownie przemilczali temat i całe szczęście. W końcu dwadzieścia pięć lat to nie deadline. Mam jeszcze czas.
Gdybym wiedziała, w jak złym czasie te myśli postanowiły zagiąć bieg mojej czasoprzestrzeni…
O, znowu ten ładny człowiek, pomyślałam, mijając mężczyznę, na którego wcześniej zwróciłam uwagę w kolejce. Teraz stał przy popielniczce z odpalonym papierosem. Spojrzał na mnie spod byka, a mi zrobiło się gorąco. Zacisnęłam dłonie na uchwycie wózka i pchnęłam go, by jak najszybciej umknąć z zasięgu jego wzroku. Idiotka ze mnie! Nie, dzikuska. Od tak dawna byłam bez faceta, że zdziczałam!
Ze złością otworzyłam bagażnik i zaczęłam upychać w nim siatki. Nie będę się użalać nad sobą! Spieprzaj melancholio, jutro robię papryki!
Wsiadłam za kierownicę i odpaliłam auto, wrzuciłam wsteczny bieg i… krzyknęłam przerażona, gdy drzwi od strony pasażera otworzyły się, a do auta wsiadł jakiś facet.
– Jedź! – Nakazał. – Nie hamuj!
– Co pan? – Przeraziłam się nie na żarty.
– Jedź, mówię! – warknął, celując we mnie pistoletem.
Zamarłam. W głowie przemykały mi wszystkie informacje o porwaniach, technikach samoobrony i wizje z seriali detektywistycznych, odbijając się od siebie jak pijane kury. Nic jasnego i konstruktywnego, tylko chaos i panika. Pierwszy raz widziałam broń na żywo. Siedziałam w bezruchu z rozdziawioną buzią i oczami jak pięciozłotówki. Nie potrafiłam się ruszyć. To ten facet z kolejki i z parkingu! Ten sam przystojniak, ale teraz już nie taki interesujący, bo niebezpieczny. Szczęk broni skutecznie wyrwał mnie z odrętwienia.
– Jedź, mówiłem – wycedził przez zęby.
Brzmiało to na tyle groźne, że odblokowało mnie z odrętwienia i zastygłej w przerażeniu pozy. Cofnęłam zbyt gwałtownie i prawie wjechałam w auto, które właśnie mnie mijało. Klakson kierowcy znów włączył paniczną reakcję. Zahamowałam, silnik zgasł.
– Uspokój się. – Mężczyzna zacisnął dłoń na mojej, wgniatając mi palce w kierownicę. – Spokojnie i posłusznie równa się bezpiecznie.
Odetchnęłam powoli, głęboko i ponownie przekręciłam kluczyk w stacyjce. Silnik odpalił. Powoli jak na egzaminie prawa jazdy cofnęłam i włączyłam się do ruchu na parkingu, a następnie z niego wyjechałam.
– Co teraz? – Mój głos brzmiał piskliwie i drżąco.
– Jedź w kierunku autostrady – odpowiedział zwięźle.
Pojechałam więc, walcząc z chęcią zadania pytania o mój przyszły los. Bałam się odpowiedzi. Szukałam w głowie sposobu na ratunek. Zadzwonić nie zdążę, wyskoczyć z jadącego auta nie zdołam. Zabiję się albo on mnie zabije. Albo nas zabiję lub zostanę kaleką. Ubłagać? Spróbuję.
– Bardzo pana proszę… – zaczęłam.
– Zamknij się! – przerwał mi gwałtownie. – Jedź.
Co miałam zrobić? Jechałam więc, zostawiając za sobą kilometry i bezpieczne życie. Mieszkanie z Pućką, papryki u rodziców i spokojne życie.
Czy ja umrę?! Czy tak skończy się mój krótki żywot? Przecież ja nic jeszcze nie przeżyłam! Psychika znalazła ujście dla emocji w postaci gorących łez, które bez mojej wiedzy zaczęły płynąc po policzkach, rozmazując makijaż i kreśląc pewnie czarne mokre ślady. Wcale nie żegnałam się z życiem, zamierzałam wykorzystać każdą nadarzającą się sytuację i się uratować. To była zwykła reakcja organizmu na strach. Przy kontrolach policyjnych też zawsze płakałam bez udziału świadomości, dzięki czemu unikałam jakiejkolwiek kary ze strony służb mundurowych. Panowie policjanci byli zazwyczaj tak zaszokowani moją reakcją, że puszczali mnie wolno, by pozbyć się psychicznie rozstrojonego babska. Może też nie wiedzieli, co z takim zjawiskiem zrobić.
– Zjedź na stację! – Znów krótka komenda.
Zjechałam, rozglądając się za miejscem ułatwiającym ucieczkę. Najlepiej wjechać i zaparkować koło dystrybutora w zasięgu kamer. Tak, to dobry plan. Skręciłam kierownicą, by podjechać w tamtym kierunku.
– Tutaj. – Chwycił kierownicę lewą ręką i pokierował w najciemniejszą część parkingu, zasłoniętą uśpionymi o tej porze TIR-ami.
Ja pierdolę! To by było na tyle planowania ucieczki na parkingu. Zaparkowałam, ale to on zgasił silnik i wyciągnął ze stacyjki kluczyki.
– Posłuchaj mnie uważnie. – Nie zabił mnie i mówił spokojnym głosem. Może jest nadzieja. – Uspokój się, nie skrzywdzę cię. Potrzebuję twojej pomocy i mi jej udzielisz. Nie masz wyboru. – Zabrzmiało groźnie, ale dawało nadzieję. – Potrzebuję kobiety kierowcy i zmiennika za kierownicą – mówił dalej spokojnym głosem. – Zawieziesz mnie w kilka miejsc, a później będziesz wolna i o wszystkim zapomnisz.
– Dobre sobie, zapomnę o uprowadzeniu i o broni w rękach takiego przystojniaka – pisnęłam. – Chyba ocipiałeś!
Nim wybrzmiał dźwięk z ostatnich wypowiedzianych w emocjach słów, dotarł do mnie ich bezczelny sens. Włosy zjeżyły mi się na przedramionach i na karku. Czekałam na karę, a tymczasem usłyszałam śmiech. Porywacz zaczął się śmiać, uderzając bronią w prawe kolano. Nie wiedziałam, co myśleć ani jak się zachować. Naturalną reakcją był uśmiech, którego nie potrafiłam powstrzymać, ale towarzyszył mu strach i płytki, urywany przerażeniem oddech.
– No dobrze. – Uśmiech w głosie uspokoił mnie nieco. – Zamienimy się miejscami i jedziemy dalej. Teraz ja poprowadzę. – Zdjął płaszcz, rzucił go na tył auta. Odchylił oparcie siedzenia pasażera do maksimum i przeszedł na tylną kanapę. – No już!
Zdrętwiała od strachu gramoliłam się nieporadnie na miejsce pasażera, przyglądając się równocześnie, jak on zwinnie wśliznął się za kierownicę.
– Usiądź prosto – nacisnął blokadę mojego oparcia, które z impetem walnęło mnie w plecy. – Pierś do przodu, będzie dobrze. Obiecuję.
Zbił mnie z tropu tym stwierdzeniem. Przyjrzałam mu się. Był cholernie przystojny w swojej surowości. Wydatne kości policzkowe, krótko ostrzyżone włosy, duże oczy pod gęstymi brwiami i biały kołnierzyk pod marynarką nienagannego kroju. Na pierwszy rzut oka zadbany biznesmen, a na drugi – wprawny kochanek. Spojrzał, jakby usłyszał moje myśli. Odwróciłam się od niego speszona i wściekła na siebie z powodu tych fantazji. Ciężko było ją wyłączyć tym bardziej, że niewielka przestrzeń auta wypełniła się jego oszałamiającym zapachem. Kretynka ze mnie. Poczułam się równocześnie brzydsza niż kiedykolwiek dotąd. Zbyt niska, zbyt okrągła w pupie i biuście i zbyt pyzata. No i w końcu szłam na zakupy, więc i mój ubiór był mało wyjściowy. Ot, wygodne ciuchy. Choć z drugiej strony to może dobrze. Zawsze łatwiej jest uciec, gdy masz na nogach obuwie na płaskim obcasie.
Otarłam szybko twarz, mając nadzieję na zmazanie smug tuszu do rzęs, które pewnie artystycznie poznaczyły mi policzki czarnymi krechami. Co ja myślę?! Chcę mu się podobać? Temu… złoczyńcy?!
Przez najbliższe dwie godziny patrzyłam tępo przez okno pasażera.
– Wiesz? – Błysnął mi w głowie pomysł jak zapalenie się nieenergooszczędnej żarówki setki. – Jutro rano muszę być u rodziców – spojrzałam na zegarek. – Właściwie to dzisiaj rano.
– Rozumiem. – Wbrew moim oczekiwaniom jego głos był spokojny. – O siódmej rano zadzwonisz do nich i się wytłumaczysz. Wymyśl coś bardzo wiarygodnego. – Ostatnie zdanie wypowiedział stanowczo i z ukrytą groźbą. Sens słów podkreślił położeniem broni nad tablicą rozdzielczą przed sobą.
– Ok. – Poczułam, jak żarówka setka w głowie gaśnie równie szybko, jak wcześniej rozbłysła.
***
W trakcie kolejnych godzin to przysypiałam, to budziłam się z nerwowej drzemki. Przez sny przewijały mi się obrazy mózgu wylatującego z czaszki. Strzał oddany przez nieznajomego. Te obrazy przeplatały się z różowością gorących ust współpasażera, przesuwających się po mojej szyi w drodze do obolałych w oczekiwaniu sutków.
Obudziłam się skołowana i przetarłam oczy. Stwierdziłam kolejno, że wyłączono silnik, jest ciemno i cicho. Nie zmarzłam, więc pewnie nie staliśmy tu długo. Rozejrzałam się, wyglądając przez lekko zaparowane okna samochodu. Pomogłam sobie, przecierając je rękawem płaszcza. Staliśmy pod jakimś uśpionym hotelem. Śnieg za oknem i leniwie opadające płatki przydawały temu miejscu bajkową poświatę. Migający zapraszająco neon przypominał ozdobę na choince. Przed wejściem stało niewielkie drzewko świąteczne, oplecione kolorowymi, mrugającymi lampkami. Zdrętwiałymi palcami zapięłam płaszcz pod szyję, naciągnęłam szal na głowę i założyłam rękawiczki. Rzut oka na kierowcę i pytanie w głowie, czy ma zamiar spać w aucie? Przecież zmarzniemy, a i dalsza jazda będzie utrudniona. Nie, przecież nie po to przyjechał tutaj i zaparkował przed hotelem. Spojrzał na mnie, a ja automatycznie odwróciłam wzrok. Coś niepokojącego czaiło się w spojrzeniu ciemnych oczu. Nie umiałam patrzeć w nie i nie czuć całej masy sprzecznych emocji. Ciekawość, strach, podziw i – co tu się okłamywać – pociąg do kogoś tak męskiego i władczego. Czyżby obudziła się we mnie mała kobietka? Czy chcę być zniewolona i zdominowana? W sumie nie mierziła mnie taka myśl. Zamrugałam, odwróciłam się do tylnej kanapy, sięgając automatycznie po torebkę.
– Ja wezmę. – Ubiegł mnie, zabierając ją sprzed moich palców.
Gdzieś przeczytałam, że nie należy wozić torebki na przednim siedzeniu, by nie narazić się na wybicie szyby pasażera w celu zwinięcia jej. Ot, taka szybka myśl w głowie, bez związku.
Z torebką pod pachą wysiadł z auta, obszedł je, otworzył mi drzwi. Podał ramię, jakby to była… randka. Hotel, noc i dwoje ludzi przeciwnej płci. Znów myśli umknęły w dziwacznym jak na sytuację kierunku.
– Bądź grzeczna dla swojego i innych bezpieczeństwa. – Pochylił się ku mnie, gdy szliśmy w kierunku recepcji.
To obudziło mnie na dobre i odegnało kosmate mrzonki. Znów usztywnił mnie strach. Weszliśmy do minimalistycznie umeblowanego hotelu. Blat recepcji, białe ściany, komputer i blask neonów oraz jedyne żywe elementy – zaspany recepcjonista i akwarium z rybką w bezruchu. Gdyby nie bąbelki z napowietrzacza i delikatne ruchy płetw korygujące pozycję rybki pomyślałabym, że jest sztuczna.
– Dobry wieczór. – Recepcjonista miał przekrwione zmęczeniem oczy. – A może, dzień dobry. – Uśmiechnął się słabo.
– Prosimy pokój. – Poczułam, jak ujmuje mnie pod ramię, dłonią boleśnie ściskając nadgarstek.
– Pierwsze piętro, pokój numer 107. – Recepcjonista sięgnął po klucz i podsunął coś do podpisania. Nie przyglądałam się temu nawet.
Pierwsze piętro plus wysoki parter zmartwiło mnie. Nie wyskoczę raczej z okna. Złamię nogę, a w efekcie nie ucieknę. Poprowadził mnie do schodów i kiwnął głową, bym szła pierwsza. No tak, ma piękny widok na mój tyłek. Muszę schudnąć. Jeśli przeżyję.
Pokój był jasny i przestronny. Duże okno, białe lampy, duże, białe… łóżko. Stałam w progu, patrząc na nie i pozwalając obrazom przelatywać przez myśli. Ja i on w tym łóżku razem, nadzy i splątani kończynami. On szczupły, ja taka… okrągła. Cholera, pasowaliśmy do siebie w tym obrazku!