Gorący śnieg & Zimny ogień DWUPAK e-booków

60,00 

Dwa tomy SERII ŻYWIOŁÓW opowiadające losy dwóch par w zimowych okolicznościach. Komedie połączone z sensacją i romansem erotycznym.

Poniżej znajdziesz przyciski do bezpłatnej części książki do poczytania w formie e-booka, lub posłuchania jako audiobook.

Książki w miękkiej oprawie ze skrzydełkami.

Ilość stron: 425 (dostępne jako e-book, audiobook i książka papierowa)

Kategoria: Tagi: ,

Opis

Tutaj poczytasz fragment e-booka (poniżej). By posłuchać audiobook, przyciśnij przycisk.

Szukaj mnie też na Empik i Legimi

„Gorący śnieg”

Zośka to dojrzała, inteligentna kobieta. Od lat kieruje pracą ludzi w hotelach, jest w tym dobra. Od dawna marzy, by objąć stanowisko menadżerki hotelu w Tatrach. Kocha góry i chciałaby móc połączyć miłość do pracy z miłością do gór. Szczęście jej sprzyja i tuż przed świętami otrzymuje wspaniałą ofertę pracy. Bez wahania przyjmuje nią. Obejmuje nowe stanowisko, w pięknej miejscowości w Tatrach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że jej pracodawca to człowiek, na którego „natknęła” się w pewnych gorących okolicznościach. Konflikt interesów i namiętność walczą o pierwsze miejsce w sercach i głowach Zośki i Wojtka. Pełna humoru, zabawnych zwrotów akcji i gorących scen, a wszystko w przepięknej górskiej i świątecznej scenerii Tatr.

Komedia erotyczna, zdobywczynie trzeciej nagrody Empik w nominacji Namiętne Historie.

„Zimny ogień”

Jola zamknęła właśnie pewien rozdział w swoim życiu. Rozwód zostawił w jej sercu nie mniejszą ranę, niż porzucenie w dzieciństwie przez ojca. Przenosi się do domku w środku lasu. Liczy na ciszę i spokój. Nie spodziewa się spotkać tam człowieka, który przypomina jej Neandertalczyka. Najbardziej jednak zaskakuje ją fakt, że przy nim znika jej opanowanie. Chłodna i opanowana Jola zmienia się w ogień. Okazuje się też, że zwykły dom, w którym miała mieszkać, ukrywa wiele tajemnic. To nie jedyne, co ją zaskoczy. Dane jej będzie przeżyć przygodę życia i zrozumieć, że miłość potrafi nadejść w najmniej spodziewanym momencie.

Gorący śnieg tablet jpgRozdział 1

Zośka

W sumie, to dlaczego nie?
Facet przystojny, jak jasny gwint. Ewidentnie mu się podobam, chyba że udaje wzwód. Pewnie w życiu go już nie spotkam tym bardziej, że jutro wracam do domu.
Same plusy.
Idę na całość!

Nie uśmiechałam się, bo zdenerwowanie i radosne podekscytowanie zablokowały te mięśnie twarzy. W tym momencie liczyło się bolesne wręcz pulsowanie w podbrzuszu i widok mężczyzny, który mnie pragnie i czeka na mój ruch. Przysunęłam się do niego uważając, by pośladek nie dotknął rozgrzanej deski. Byliśmy w niewielkiej saunie, oświetlenie ledwo rozjaśniało mrok. W każdej chwili ktoś mógł wejść, ale było mi to w tym momencie obojętne. Jeśli tak się stanie, to każę temu komuś wypierdalać. Chciałam tego mężczyzny. Raz, porządnie, dogłębnie.

Nic nie mówił, patrzył. Roztapiałam się pod jego świdrującym spojrzeniem. Z bliska mogłam podziwiać detale urody. Pełne usta, kilkudniowy zarost na brodzie i pod nosem, ciemne jak noc oczy. Nie widziałam tęczówek, więc nie mogłam stwierdzić czy źrenice ma rozszerzone. Moje musiały być ogromne. Nie wierzyłam w to, co robię. Pierwszy raz rozsądek przegrał z pragnieniem.

Uniosłam się, przerzuciłam udo nad jego nogami, usiadłam, przyciskając podbrzusze do sterczącego penisa. Ruch w górę, dłoń między naszymi ciałami i kolejny ruch w dół. Jęknęłam, czując powolne wypełnianie mnie od środka. Mężczyzna warknął, docisnął mnie do siebie, unieruchomił. Przylgnęłam do niego, włoski gęsto pokrywające jego klatkę piersiową łaskotały mnie w sutki.
Nie chciałam, by mnie utrzymywał w bezruchu. Potrzebowałam czuć go w sobie, pragnęłam tego. Poruszyłam biodrami, niekontrolowany jęk wyrwał mi się z gardła. To było jak ruszenie lawiny. Wpadłam w galop, myśli odpłynęły, został mokry, gorący, zdyszany szał.

Wcześniej

Miałam dosyć tej pracy.
Może nie pracy, jako pracy, ale przełożonych.

Ukończyłam studia o kierunku „turystyka i hotelarstwo”. W międzyczasie nauczyłam się kilku języków, przychodziło mi to z łatwością. Wysoka średnia ocen i magisterka obroniona na piątkę otworzyły mi drzwi do poważnych agencji turystycznych, więc mogłam spełniać marzenia.
Przez pierwsze trzy lata poznawałam świat, pełniąc funkcję rezydenta wycieczek w kilkunastu krajach. W wieku dwudziestu paru lat taka praca jest niczym złapanie Pana Boga za nogi. Spędzasz miesiąc w egzotycznym kraju, masz wikt i opierunek, rozwiązujesz błahe zazwyczaj problemy turystów i jeszcze ci za to płacą. Pewnie, że zdarzały się i te mniej przyjemne momenty, ale nie było ich aż tak wiele, bym nie cieszyła się z wykonywanego zajęcia. Byłam szczęściarą.

W pewnym momencie przyszła do mnie potrzeba stabilizacji, uwicia gniazda, posiadania czegoś własnego. Jako człowiek wychowany w rodzinie wielodzietnej, uczony oszczędności od najmłodszych lat, posiadałam oszczędności i stać mnie było na zakup mieszkania. Trochę wkładu własnego, reszta kredytu i miałam swoje dwupokojowe lokum z balkonem, widokiem na park i miejscem parkingowym w podziemnym garażu.

Zaproponowano mi dobrze płatne zajęcie, tj. funkcję zastępcy menadżera hotelu. Miałam szczęście, główny menadżer również była kobietą. Zajętą kobietą. Powiedziała wprost, że chce na mnie „przerzucić” jak najwięcej obowiązków, by założyć rodzinę, bo wreszcie ma z kim. Mi taki układ odpowiadał i cieszyłam się, że przełożony nie jest mężczyzną. Układ był zdrowy, nauki i pracy multum, było mi dobrze.

Okazało się, że jestem bardzo zdolnym człowiekiem i zostało to dostrzeżone. Po dwóch latach, na które podpisano ze mną kontrakt, zgłosiło się do mnie kilkanaście hoteli. Mogłam przebierać w ofertach pracy i wybrałam, moim zdaniem, najkorzystniejszą. Po kolejnych trzech latach znów zmieniłam pracodawcę, a po wygaśnięciu kontraktu, kolejny raz.

Mam trzydzieści sześć lat. Nie posiadam męża ani dzieci. Małżeństwo groziło mi raz, ale w porę się otrząsnęłam. Chciałam podpisać intercyzę przedmałżeńską, przyszły mąż nie chciał. Taka była sugestia moich rodziców, więc ich posłuchałam. Od lat prowadzili kancelarię prawną, znali wiele przypadków z życia wziętych. Mój przyszły mąż obraził się na mnie, że żądam czegoś podobnego, a w efekcie ochłódł i wycofał się z propozycji. To chyba nie była „taka miłość”.

Wtedy bolało mnie serce, czułam się wrakiem, nie kobietą. Kosztowna terapia u porządnej psycholożki pomogła i po trzymiesięcznym urlopie wróciłam do świata hotelarstwa. Niestety, niezbyt szczęśliwie. Musiał mi się popsuć wewnętrzny radar ludzkiego skurwysyństwa, bo zgodziłam się podpisać pięcioletni kontrakt i niestety źle wybrałam.

Spory, nowoczesny hotel, którego właścicielami było małżeństwo. Mieli kasy, jak lodu i brakowało im zajęć. Mężczyzna kurwił się na potęgę, próbował zaliczyć i mnie. Jego żona skupiła się na mnie, jakbym była przyczyną wszystkich problemów w jej związku. Z miesiąca na miesiąc stawała się coraz bardziej opryskliwa, upierdliwa, utrudniała mi życie, jak tylko potrafiła.

Chciałam rozwiązać kontrakt, ale mąż – kurwiarz temu przeciwdziałał. Gdybym zgodziła się na wypad na weekend z nim, wtedy odprawiłby mnie i jeszcze zapłacił półroczną pensję. Nie dałam dupy, więc byłam na ich smyczy. Nie udźwignęłabym kary, którą przewidywała umowa, w przypadku zerwania kontraktu przeze mnie. Odliczałam miesiące, które pozostały mi do jego końca. Gdy od upragnionej daty dzieliło mnie już niespełna pół roku, pozwoliłam sobie na krótki wyjazd.

Był początek lata, ja od zawsze kochałam góry. Nieważne czy pokrywał je śnieg, czy mieniły się kolorami jesieni, czy rozkwitały zielenią wiosny bądź lata. Kochałam je zawsze, miłością namiętną i to w górach miałam zamiar osiedlić się na starość. Jeszcze nie teraz, kiedyś, na pewno w niewielkiej miejscowości.

Oferta nowopowstałego hotelu wpadła mi w ręce sama. Niewielki, na uboczu, ale w miarę blisko miałam termy, a na tym mi zależało. Nie zastanawiałam się długo. Pokój ze śniadaniem, widokiem na góry kosztował sporo, ale uważałam, że należy mi się wypoczynek w luksusie.

Nie miałam pojęcia, że ten dzień skończy się tak niesamowicie. Rano, przed śniadaniem odwiedziłam siłownię, skorzystałam z bieżni, na której „nabiłam” kilka kilometrów. Prysznic, lekki posiłek i byłam gotowa do wspinaczki szlakiem górskim.

Czułam się wspaniale, mogąc z sobą walczyć. Czułam każdy nadprogramowy kilogram, który mimo dobrej kondycji fizycznej, ciężko wnosiło się na sobie na Kasprowy Wierch. W drodze złapała mnie ulewa i gradobicie. Przemakałam do suchej nitki, kucając pod krzewem, który nie przynosił specjalnej ochrony, może co najwyżej dla psychiki. Patrzyłam na ludzi, którzy zawracali, schodzili z powrotem w dół, bojąc się warunków klimatycznych. Pół godziny później byłam sucha i spocona, bo znów świeciło słońce. Na górze kupiłam herbatę i w tym momencie byłam absolutnie pewna, że był to najwspanialszy napój pod słońcem.

– Cześć, dziewczyno. – Opalony i upalony mężczyzna zaczepił mnie, gdy schodziłam już na dół. – Co taka piękna kobieta robi samotnie na szlaku?

– Szukam kopalni pomarańczy – odparłam rozbawiona, on nie wyglądał na obrażonego odpowiedzią.

– Zapalisz? – Wyciągnął w moim kierunku skręta, od początku nie krył się z tym, co robi.

W pierwszym odruchu chciałam odmówić. Już nawet otworzyłam usta, by podziękować, ale zmieniłam zdanie. Czułam się wspaniale po tej górskiej wyprawie. Odrobina dodatkowego luzu wydała mi się kusząca, a i dawno nie paliłam trawki, więc przysiadłam się do człowieka i przyjęłam od niego skręta.

– To co tu porabiasz? – Źrenice miał rozszerzone, uśmiechał się z sympatią, szczerze.

– Krótki urlop, przed powrotem do pracy, która przypomina dom wariatów – odparłam zgodnie z prawdą. – A ty?

– A ja sobie lubię zajarać zielsko na szlaku górskim, czasem uda mi spotkać urocze towarzystwo, jak dziś. – Wziął ode mnie bibułkę z żarzącym się tytoniem, zaciągnął się, wstrzymał powietrze i dym w płucach. – Później powrót do fabryki małp, czyli codzienności. Pal.

– Dzięki.

I tak sobie paliliśmy, minęło nas w międzyczasie kilkanaście osób, kilka rozpoznało charakterystyczny zapach marihuany, w efekcie oglądało się z zaciekawieniem za nami.

– Może wyskoczymy gdzieś na piwo. – Zaproponował, ja wiedziałam, że musi dojść do takiej propozycji.

– Może innym razem. – Nie miałam wyrzutów sumienia, że odmawiam. – Endorfin i używek miałam na dzisiaj dosyć.

– To może sam seks? – Rozbawił mnie prostolinijnością. Jestem dobry w te klocki, a po trawie mogę cię rżnąć przez całą noc. Wyglądasz na kobietę, która lubi seks.

– Dziękuję ci bardzo. – Wstałam, pochyliłam się, dałam mu buziaka w policzek. – Trawka była pyszna, propozycja mi schlebia, ale muszę podziękować i zmykać. Może kiedyś, a teraz pa.

Mrugnęłam, pomachałam mu ręką, a chwilę później szybkim krokiem schodziłam w dół.

Dobra, musiałam przed sobą przyznać, że mocne było to cholerstwo, dało mi w głowę. Prawie unosiłam się nad ziemią i czułam się naładowana.

W hotelu nie przebierałam się nawet. Do plecaka wrzuciłam czyste ubrania, strój kąpielowy, kosmetyki i pobiegłam do basenów termalnych, odprężyć mięśnie biczami wodnymi.

Zaczęłam od basenu, w którym na komendę głośnego brzęczyka należało się przesuwać zgodnie ze wskazówkami zegara. Trochę mechanicznie to wyglądało, ale dzięki temu silne strumienie wody stopniowo podwyższały się, rozluźniając kolejne partie ciała. Może poza jednym, który masował mnie między nogami.

Może przez to, co zrobiła ze mną trawa, a może przez długą abstynencję seksualną, ale podziałało to tak, że przy kolejnym biczu stanęłam na palcach, by woda uderzała we wrażliwe, pobudzone miejsce i trzymając się brzegu basenu, zafundowałam sobie samotny, cichy orgazm.

Zaliczyłam ten dzień do wyjątkowo udanych. Może jeszcze kupię sobie butelkę wina i rozsiądę się na balkonie, z którego z kieliszkiem w ręku będę podziwiała nadciągającą noc w Tatrach.

Nie miałam pojęcia, że czeka mnie jeszcze jedna przygoda, a właściwie gwóźdź programu. Zachciało mi się odwiedzić saunę.

Rozdział 2

Zośka

„Strefa nagości”, tak brzmiał napis na drzwiach wejściowych do saun. Nie lubiłam tego, ale po pobycie w basenie, zrobiło mi się zwyczajnie zimno. Weszłam do części recepcyjnej, pobrałam ręcznik, skierowałam się do przebieralni. Owinięta białą frotą zaglądałam kolejno do pomieszczeń i wycofywałam się, widząc choćby jedną osobę. Nie miałam ochoty na rozmowę, chciałam się wygodnie rozłożyć. Nie było tłumów, nie musiałam długo szukać. Najmniejszy z pokoi był pusty. Ucieszona ułożyłam się na plecach, na najniższej ławie i nasiąkałam gorącem.

– Dzień dobry. – Niski, seksowny głos zmusił mnie do otwarcia oczu.

– Dzień dobry – odpowiedziałam pozdrowieniem, podnosząc się do siadu, robiąc miejsce dla nowoprzybyłego.

Nie patrzyłam w stronę mężczyzny, bo na tym miedzy innymi polega korzystanie z sauny z przymusem nagości. Nie powinno być wstydu, ale będąc w moim wieku potrzeba odrobiny odwagi, by się przełamać, powstrzymać odruch zasłonięcia ciała. Opuściłam głowę pozwalając, by włosy zasłoniły mi twarz. Już trochę przeschły, więc i grzecznie zasłoniły piersi, a także brzuszek.

No dobra, nie jestem supermodelką, lubię dobrze zjeść i napić się wina. Mimo że uprawiam sporty wszelakie, to odnoszę wrażenie, że czerpię kalorie z powietrza i mogłabym co tydzień brać udział maratonie, a nie schudnę. Kiedyś się tym przejmowałam, w końcu przestałam. Jestem jędrna, cycata i mam kawał tyłka, ale to mój kawał tyłka i go zwyczajnie lubię.

Facet wstał, podszedł do pieca w rogu pomieszczenia, nabrał chochlę wody, zawisł z nią nad rozgrzanymi kamieniami.

– Mogę? – zapytał i czekał na odpowiedź.

Nie od razu odpowiedziałam, bo specyfik wciągnięty przeze mnie w płuca, w towarzystwie nieznajomego na szlaku górskim, wciąż bawił się neuronami w moim mózgu, zakrzywiając i wypaczając rzeczywistość.

Podniosłam wzrok, musiałam jakoś zareagować.

– Jasne.

Tyle udało mi się powiedzieć. Po tym słowie spojrzeniem dotarłam do jego twarzy i pięknie wykrojonych ust, okolonych kilkudniowym zarostem. Zapatrzyłam się w nie, mężczyzna stał w bezruchu. Popatrzyłam mu w oczy i chyba jęknęłam z zachwytu. Miał długie rzęsy i całkowicie czarne oczy. Przynajmniej tak to wyglądało w panującym w pomieszczeniu półmroku. Spojrzałam niżej, na klatkę piersiową, idealnie kształtną i pokrytą włoskami. Dokładnie tak, jak lubię. Odruchem była jazda oczu wzdłuż zwężającego się, biegnącego w dół brzucha owłosienia i…

Dobrze, tutaj było WYJĄTKOWO DOBRZE, JAK JASNA CHOLERA.

Najpierw rozdziawiłam usta, po chwili przełknęłam głośno ślinę i trwałam tak wpatrzona w najdoskonalszy i najpiękniejszy instrument, jaki widziałam w życiu. Kilka ich widziałam, ale ten miałam blisko siebie, idealny kształtem i ewidentnie pobudzony. Może nie bardzo, ale jednak gruby. Chyba, że facet tak po prostu ma i przed seksem tylko mu się usztywnia, a na co dzień ta konkretna parówa jest upchana w spodniach.

Zamknęłam usta, zmusiłam się do odwrócenia wzroku, choć było to trudne. Boleśnie trudne! Zrobiło mi się gorąco, miałam ochotę wyjść… a równocześnie chciałam być tu z tym człowiekiem. Wylał wodę na kamienie, para otoczyła nas, zaszczypała w oczy, ukłuła setkami igiełek skórę. Odruchowo wyprostowałam się, obnażając piersi. Mimo gorąca miałam twarde sutki, a wszystko za widok kawałka fiuta!

Ja, doświadczona życiowo, zaprawiona w potyczkach damsko-męskich podniecam się na widok seksownej klaty i twardniejącego kutasa?!

Nie wytrzymałam, musiałam na niego spojrzeć. W oczy, na usta, odważnie. Obróciłam głowę i wpadłam w sidła czarnych węgli ciemnych tęczówek bruneta.

– Widziałem cię w basenie.

Jego melodyjny głos czułam w brzuchu i niżej, drganiami rozpływał się w podbrzuszu. Widać wciąż musiałam być upalona, a to zielsko miało pewnie jakąś domieszkę, bo trzymało mnie tak długo.

– Aha. – Nie było słów w mojej głowie, wzrokiem znów zjechałam w dół i aż zagryzłam dolną wargę, widząc podniecenie mężczyzny.

– Miałaś orgazm. – Tymi dwoma słowami zastrzelił mnie. – Wyglądałaś pięknie, aż zapragnąłem zobaczyć to jeszcze raz.

Chciałam powiedzieć coś mądrego, ale słowa schowały się w głowie, zostało tylko pragnienie i człowiek, który mógł je ugasić. Może i normalnie miałabym zahamowania, pomyślałabym o prezerwatywie, ale ta część rozsądku spała otumaniona skrętem.

Widziałam, że czeka na mój ruch. Przysunęłam się do niego uważając, by pośladek nie dotknął rozgrzanej deski. W każdej chwili ktoś mógł wejść, ale było mi to w tym momencie obojętne. Jeśli tak się stanie, to każę temu komuś wypierdalać. Chciałam tego mężczyzny. Raz, porządnie, dogłębnie.

Nic już nie mówił, patrzył. Roztapiałam się pod jego świdrującym spojrzeniem. Z bliska mogłam podziwiać detale jego urody. Pełne usta, kilkudniowy zarost na brodzie i pod nosem, ciemne jak noc oczy. Nie widziałam tęczówek, więc nie mogłam stwierdzić czy źrenice ma rozszerzone. Moje musiały być ogromne. Nie wierzyłam w to, co robię. Pierwszy raz rozsądek przegrał z pragnieniem.

Uniosłam się, przerzuciłam udo nad jego nogami, usiadłam, przyciskając podbrzusze do sterczącego penisa. Ruch w górę, dłoń między naszymi ciałami i kolejny ruch w dół. Jęknęłam, czując powolne wypełnianie mnie od środka. Mężczyzna warknął, docisnął mnie do siebie, unieruchomił. Przylgnęłam do niego, włoski gęsto pokrywające jego klatkę piersiową łaskotały mnie w sutki.
Nie chciałam, by mnie utrzymywał w bezruchu. Potrzebowałam czuć go w sobie, pragnęłam tego. Poruszyłam biodrami, niekontrolowany jęk wyrwał mi się z gardła. To było, jak ruszenie lawiny. Wpadłam w galop, myśli odpłynęły, został mokry, gorący, zdyszany szał. Objęłam go ramionami, dodatkowo podpierał mi plecy, mogłam napierać na niego biodrami, piersiami ocierać się o szorstki tors, nabrzmiałą łechtaczką o owłosione podbrzusze.

– O matko – jęknęłam, czując, że zbliżam się do przepaści.

Przyspieszyłam drżąc, pozwalając opanować ciało dreszczom, umysł rozświetlić temu czemuś, co równocześnie wygina kręgosłup i każe wciągnąć maksymalną ilość powietrza w płuca. On też krzyknął, boleśnie wbijając mi palce w pośladki, ugniatając je.

Dyszałam, przylegając do człowieka, którego imienia nie znałam i zobaczyłam po raz pierwszy kilkanaście minut temu. Rozsądek pukał do bram mózgu, zaczął walić pięściami, w końcu połączył kopniaki. Odsunęłam się od mężczyzny, uniosłam ciało, zeszłam z niego, ciężko usiadłam obok. Sięgnęłam po ręcznik, okryłam się nim i wstałam. Zataczając się niczym pijana gęś, skierowałam się ku wyjściu i do swojej szafki. Wzięłam ciuchy, sprawnie ubrałam je i oddając ręcznik przy wyjściu, pośpiesznie opuściłam strefę saun.

Postanowienie pierwsze: Nie palić zielska. Jeśli już palić, to od razu odseparować się od ludzi, w szczególności od mężczyzn. Seksownych, owłosionych, z grubą pałą.

Nie zawracałam sobie głowy prysznicem, postanowiłam umyć się w hotelu. Zwróciłam bransoletkę i umknęłam wprost do hotelu, nie zaprzątając myśli zakupami w sklepie po drodze. Zamówię wino w hotelowej restauracji, do tego jakąś lekką kolację i po prostu przepłacę. Wolałam nie ryzykować spotkania z mężczyzną, choć nie przypuszczałam, by uwinął się z ewakuacją równie szybko, co ja. Wyglądało na to, że go znokautowałam, gwałcąc w miejscu publicznym.

Jutro opuszczę hotel i wracam do codziennej wojny w pracy. Zapomnę o posiadaczu najpiękniej wykrojonych ust i czarnych oczu. Dupa zaszalała, teraz trzeba ją wcisnąć w uniform codzienności, a tą przygodę wspominać ewentualnie podczas zabaw wibratorem.

Skubałam sałatkę, ale nie czułam jej smaku. Rozpamiętywałam to, co zrobiłam, rozkładając na części proste. Zaszalałam, jak nie ja, ale nie żałowałam. Wiem, że dla wielu osób takie zachowanie nie jest niczym niezwykłym, dla mnie było. Zwariowane przeżycie. Przy okazji podniecające i utwierdzające mnie we własnej atrakcyjności.

Czy chciałabym się spotkać z tym facetem jeszcze raz? Pewnie tak. Może na seks. Nie wyobrażałam sobie jednak randki z nim po tym, co zrobiłam. Przeleciałam gościa bez pytania o pozwolenie. On co prawda nie protestował, ale też nie pozostawiłam mu zbytnio wyboru.

– Zdrowie pięknego bruneta z czarnymi oczami i cudownym fiutem. – Uniosłam kieliszek, upiłam łyk wina i aż zamruczałam delektując się bukietem. – To był bardzo dobry dzień.

***

Powrót do codzienności rozwiał marzenia o ponownym spotkaniu z przystojniakiem z sauny. Znów podejmowałam decyzje, kierowałam ludźmi, planowałam wydatki, zakupy, grafiki. Kochałam tę pracę i tylko odliczałam dni do momentu, gdy wreszcie uwolni mnie koniec umowy i będę mogła podpisać kolejną, ale już w innym hotelu.

Nadchodził grudzień i koniec kajdan, którym był kontrakt. Miałam już upatrzony kolejny hotel, ten znajdował się nad morzem. Wynagrodzenie było bardzo zadowalające, kwatera, w której miałam mieszkać komfortowa, a właścicielem był starszy mężczyzna. Sprawdziłam jego dane bardzo dokładnie by mieć pewność, że nie trafię ponownie na zdziwaczałego pracodawcę.

Myślałam, że epizod z wyjazdu w góry stanie się bladym wspomnieniem, ale nie potrafiłam przestać myśleć o przystojniaku z sauny. Jak mógł mieć na imię? Czy jest żonaty? Gdzie mieszka?

Te i setki innych pytań bombardowały mi czaszkę co wieczór, tuż przed zaśnięciem. Niestety, jego pięknie wykrojone usta, świdrujące spojrzenie i twardy fiut obudziły tęsknotę, którą dotychczas udawało mi się skutecznie przyduszać.

Może to właśnie te tęsknoty spowodowały zmianę decyzji, czy raczej jej spontaniczne podjęcie. Prawniczka z kancelarii rodziców zadzwoniła do mnie pewnego popołudnia informując, że wpłynęła nowa oferta pracy.

– Góry, odnowiony hotel i trzyletni kontrakt menadżerski, ze świetną pensją – wyliczała.

– Góry? – Jęknęłam tęsknie. – Które?

– Tatry, oczywiście – prychnęła Marzena. – Cała reszta to pagórki.

– Miejscowość? – Czułam, że na to czekałam od lat. Trzy lata w tatrzańskim miasteczku, może w wiosce.

– Białka Tatrzańska, hotel „Taternik”.

Krew uderzyła do mózgu, ale momentalnie też włączyłam rozsądek. Przecież niemożliwe jest, żebym spotkała tam tego faceta. Jeżeli nawet zdarzy się cud i wybierze ten hotel, to…

Postanowienie drugie: Nie wymyślać scenariuszy, które prawdopodobnie nie będą miały nigdy miejsca (przecież on pewnie nawet nie zapamiętał mojej twarzy i nie poznałby mnie w świetle dziennym!). Wyjątkiem są fantazje erotyczne i scenariusze obłędnego seksu.

– Prześlij mi ofertę na mail. Zastanowię się.

Tak naprawdę, to już podjęłam decyzję, nie posiadając jeszcze danych.

***

– Witamy panią serdecznie. – Elegancka recepcjonistka przywitała mnie z uśmiechem. – W czym mogę pomóc?

Już ją lubiłam i wystawiłam jej w duchu pozytywną ocenę. Odrobinę zestresowała się, gdy usłyszała moje nazwisko, ale szybko przywołała chłopaka, by ten ją zmienił i zaprowadziła mnie do apartamentu, który przez najbliższe trzy lata miał być moim mieszkaniem.

Jak na razie, wszystko wyglądało wspaniale. Modernistyczna bryła wystawała ze zbocza góry i zachwycała tak z zewnątrz, jak i wyposażeniem, i wystrojem. Szłam za dziewczyną, słuchając historii budynku. Opowiadała o nowym właścicielu, który postanowił odnowić go całkowicie i musiałam przyznać, że wyszło mu to genialnie.

– Pan Wojciech prosił, bym panią przyprowadziła, gdy tylko się pani rozgości. – Otworzyła przede mną drzwi, więc nie od razu dotarły do mnie jej słowa.

Wyglądało na to, że dane mi będzie zamieszkać w najpiękniejszym miejscu, do jakiego dotąd pojechałam za pracą.

– To może od razu proszę mnie zaprowadzić. – Wolałam mieć z głowy wszelkie formalności, by móc przyjść do apartamentu na najwyższym piętrze i nacieszyć się nim, pooglądać dokładnie.

– Świetnie. – Dała mi chwilę na odłożenie torebki i odstawienie walizki na kółkach. – Proszę za mną.

Przekazała mi kartę magnetyczną otwierającą drzwi, i ruszyła korytarzem na przeciwległy koniec. Przed ostatnimi drzwiami przystanęła i wskazała tabliczkę na nich.

– Proszę zapukać, pan Wojtek wie już, że pani przyjechała. – Znów firmowy uśmiech i wycofanie się rakiem.

Grzeczna, skromna, idealna recepcjonistka.

Zapukałam i usłyszałam „proszę”, a zamek zabrzęczał elektrycznie, odblokowując drzwi. Pchnęłam skrzydło i weszłam do środka. Przedpokój i drzwi prowadzące do łazienki były lustrzanym odbiciem mojego nowego apartamentu. Za nimi po prawej otwierał się salon z aneksem kuchennym.

– Dzień dobry – zawołałam. – Jestem Zofia, nowy menadżer…

I tu mnie zamurowało, głos uwiązł mi w gardle, nogi wrosły w wykładzinę na podłodze.

Patrzyłam oto w najczarniejsze oczy, w jakie kiedykolwiek zaglądałam.

Rozdział 3

Zośka

Postanowienie trzecie: Trzymać się reguły sprawdzania danych o pracodawcy i nie kierować impulsem, bo intuicja jest najwyraźniej spierdolona.

– Witam. – Uśmiech uniósł kąciki ust, oczy wbijał w moją twarz. – Czy my się przypadkiem nie poznaliśmy?

Patrzyłam na niego zdumiona, nie wiedząc, czy faktycznie mnie nie poznał, czy właśnie sprawdza moją odwagę. Tak jak chwilę wcześniej osłupiałam, tak teraz wkurwiłam się nie na żarty, no bo jak to tak? Nie poznaje mnie, czy chce ośmieszyć? Oba scenariusze były do kitu i podniosły mi w efekcie ciśnienie.

– Nie znamy się – odparłam spokojnie, ale byłam pewna, że moje oczy ciskają pioruny. – My się tylko pieprzyliśmy.

Po moich słowach zapadła cisza. Dotarło do mnie, że zachowuję się niegrzecznie, chamsko i gówniarsko. Nie mogłam już cofnąć słów, nie dało się odpowiedzieć powiedzianego. Pozostało mi oczekiwanie na reakcję.

– I co z tym zrobimy? – Nie wyglądał na urażonego, raczej go rozbawiłam.

– Widzę dwa wyjścia. – Zaplotłam ramiona pod piersiami, co momentalnie skoncentrowało jego wzrok na moim biuście. – Albo rozwiązujemy kontrakt i wyjadę stąd jeszcze dzisiaj, albo zachowujemy się jak dorośli ludzie i prowadzę ci hotel, a o tamtym zapominamy.

Czekałam na odpowiedź i denerwowałam się. Zdałam sobie sprawę z faktu, że chcę tutaj pracować, mieszkać w tym miejscu i… mieć pod nosem człowieka, na widok którego żołądek wywinął mi koziołka, a serce przemieściło się do gardła. Tęskniłam za nim, jego skręconymi włoskami na klacie i za solidnym kawałkiem mięsa, którym mnie spenetrował. Poprawka – sama się nim spenetrowałam. Różnica niewielka, efekt taki sam.

Oczywiście, nie przyznałabym tego na głos za żadne skarby świata i chyba wcześniej wyrwałabym sobie język, niż któraś z tych prawd zostałaby przeze mnie ubrana w słowa.

– Jestem dorosły, więc jakoś przeżyję obecność zgrabnego tyłka, który pieprzyłem. – Świetnie opanował emocje, jego spojrzenie nie wyrażało kompletnie nic. – Polecono mi ciebie, jako jednego z najbardziej uzdolnionych menadżerów w kraju. W dodatku uczciwych i zdaje się właśnie dowiodłaś tej cechy.

Opuściłam dłonie, kamień spadł mi z serca. Gdyby kazał mi teraz wyjechać, poczułabym się parszywie i niekobieco.

– Chcę oprowadzić cię po hotelu, przedstawić załodze, ale może najpierw rozgość się w apartamencie. – Odwrócił się, sięgnął po coś do kieszeni marynarki, która wisiała na oparciu krzesła.

Oczywiście mój wzrok automatycznie zjechał w dół i spoczął na kształtnym tyłku, który bezczelnie obmacałam wzrokiem. Nie zdążyłam w porę odwrócić oczu, natomiast on zdążył się obrócić z powrotem.

O cholera. – Zamknęłam oczy, starając się zapanować nad rumieńcem wypływającym mi na twarz. – Czyli on ma po prostu takiego grubego cały czas. Nawet przez spodnie to widać.

– To moja wizytówka. – Aż podskoczyłam, słysząc go tuż obok.

Zamrugałam gwałtownie, musiałam podnieść głowę, by mu spojrzeć w oczy. Stał metr ode mnie i zaglądał tymi swoimi czarnymi ślepiami w moje. Oddychałam płytko, musiałam opanować chęć ucieczki z pokoju. Odetchnęłam głęboko, spowalniając oddech, starając się zapanować nad paniką. To był błąd, bo teraz miałam w nozdrzach jego zapach. To było pomieszanie woni wspaniale dobranych perfum, które weszły w magiczną reakcję z jego skórą. W ustach zebrała mi się ślina, przełknęłam jej nadmiar, zacisnęłam usta.

– Proszę. – Przysunął prostokątny kartonik, który trzymał między palcem wskazującym i środkowym. – Zadzwoń, jak będziesz… gotowa.

Ostatnie słowo wymówił cicho, pieszczotliwie. Zabrzmiało ono tak zmysłowo, że podniecenie uderzyło mnie kopniakiem w brzuch. Wyciągnęłam drżącą dłoń, wzięłam od niego wizytówkę. Zrobiłam to nieostrożnie, opuszki dotknęły opuszków, poraził mnie prąd. Kretyńskie! Kartonik wysunął się spomiędzy palców, wylądował na dywanie. Odruchowo kucnęłam i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z idiotyzmu, jaki właśnie uczyniłam. Obniżając się, wylądowałam twarzą przed jego rozporkiem. Byłam tak skrępowana własną ułomnością, że chwilę trwało, nim udało mi się wymacać leżącą na wykładzinie wizytówkę i ująć ją w spocone palce. W międzyczasie nie odrywałam wzroku od jego rozporka, co musiało wyglądać, jakbym specjalnie zrobiła z siebie niezdarę, żeby móc sobie pooglądać jego krocze z bliska.

Zamknęłam oczy, zacisnęłam powieki, wymacałam wizytówkę. Podniosłam się z kucek i dopiero wtedy otworzyłam oczy.

– Zadzwonię, gdy tylko się odświeżę. – Wycedziłam przez zęby. – Miło mi poznać. Zofia. – Wyciągnęłam dłoń. – Dla znajomych Zośka.

– Wojtek.

I zamknął moją dłoń w swojej ciepłej, a dla mnie zatrzymała się kula ziemska, a co za tym idzie, przestała działać grawitacja. Unosiłam się nad dywanem, płuca wypełniły się próżnią i tylko sekundy dzieliły mnie przed implozją. Zassie mnie czarna dziura emocji, wessie w nicość i wypluje jako małą, kwadratową kostkę.

Idiotka!

Wojtek wypuścił moje palce, planeta znów ruszyła, grawitacja sprowadziła stopy na podłogę, mogłam oddychać.

Nic już nie powiedziałam, wolałam nie ryzykować. Obróciłam się ku drzwiom i na miękkich nogach opuściłam jego pokój. W przydzielonym mi apartamencie podeszłam do stołu, opadłam ciężko na krzesło i z twarzą zwróconą ku oknu i najpiękniejszemu widokowi za nim, wystękałam:

– Kurwa jego jebana mać. Co to było?

Nie jestem romantyczką, nie wierzę w te wszystkie porażenia strzałą Amora i przepływające przez ciało prądy. Wyznaję wiarę w rozsądek, zdrowe dopasowanie osobowości i porządny seks. Reszta jest kwestią pracy i wzajemnych kompromisów. To, czego doświadczyłam przed chwilą było zaprzeczeniem powyższego i zakrawało na jakieś bzdetowate romansidła, a nie na rozsądną kobietę, którą jestem.

– Dobra, kurwa! – Wstałam, przewracając krzesło. – Jestem w szoku, bo facet, którego wizerunek przywoływałam za każdym razem, gdy robiłam sobie ostatnimi miesiącami dobrze, jest tutaj. Nic poza tym! Byłam twarda, jestem twarda i taka pozostanę. On też był twardy i taki przyjemny w dotyku. – Przewróciłam oczami do tych mokrych myśli.

Postanowienie czwarte: Nie patrzeć Wojtkowi na tyłek, na krocze, nie dotykać go i nie wąchać.

Po szybkim prysznicu ubrałam białą bluzkę, prosty garnitur i upięłam włosy w kok. Niewielkie kolczyki i bransoletka były delikatne, nierzucające się w oczy i tylko makijaż pozwoliłam sobie zrobić mocniejszy. Taka moja zbroja, czy raczej barwy wojenne. Do paska spodni przypięłam niewielki, elegancki notes z cienkim długopisem. Kartę magnetyczną wsunęłam do wewnętrznej kieszeni marynarki i odetchnąwszy głęboko, opuściłam mój nowy azyl.

Nie chciałam dzwonić do Wojtka, wysłałam mu sms o treści: „Jestem gotowa. A Ty?”.

No dobrze, nie było co zaprzeczać, podobał mi się jak jasny gwint i w głębi duszy miałam nadzieję na coś więcej. Miałam też nadzieję, że nie okaże się, że jest żonaty i zainteresuje się moją skromną osobą. Wiedziałam, że wiele wysiłku będzie mnie kosztowało, by go nie prowokować.

Telefon zadźwięczał i wypluł wiadomość: „Zawsze”.

Nie czekałam na niego, wolałam nie narażać się na wspólną jazdę windą.

Mimo wieloletniej praktyki w zarządzaniu wieloosobowym zespołem, denerwowałam się. Byłam w nowym miejscu i z praktyki wiedziałam, że od pierwszego wrażenia zależy bardzo wiele.

 

Zimny ogień tablet jpg

 

Jolka

Stałam w pokoju wynajętego mieszkania i wsparta na przedramionach, wpatrywałam się w samotną paczkę ryżu gotującą się w garnku, ustawionym na średnim ogniu. Sama byłam jak ta paczka. Trącana bąblami codzienności, przygotowywana do… czego?

Nadszedł czas podsumowań. Wnioski nie wypadły różowo. Byłam rozwódką i właśnie godziłam się z tym faktem. Do tego życiowym nieudacznikiem. Prawda ta docierała do mnie z siłą przysłowiowego wodospadu.

W dzieciństwie byłam córunią tatunia, jego oczkiem w głowie, najważniejszą kobietą w życiu. Ten mit runął, gdy pewnego dnia ojciec spakował się i poczochrawszy mi czuprynę, wyprowadził się ode mnie i matki. Dla nastolatki to był cios bliski temu, który spotkałby mnie, gdyby umarł. Wtedy byłoby łatwiej o tyle, że nie poczułabym się zdradzona i odrzucona.

Niestety, wtedy też nie wiedziałam o tym, że będzie to rzutowało na całe moje życie. Postanowiłam się upodobnić do nowej żony ojca, sądząc, że to jest właśnie klucz to szczęśliwego życia.

Ja naiwna.

Wojtek, biznesmen, przystojniak, spełniał wszystkie cechy, które powinny były zagwarantować powodzenie małżeństwu. Ja dbałam o ciało, o dom, a w szczególności o łóżko. Byłam gotowa zrobić wszystko, byle uszczęśliwić swojego mężczyznę.

Złudzenie szybko prysło. Nie mieliśmy o czym rozmawiać, początkowa namiętność szybko ochłodła. Zostałam ja samotna w wielkim, pięknym domu. Karnet do najlepszej siłowni w mieście, drugi na pełen pakiet zabiegów w renomowanym gabinecie kosmetycznym, tym wypełniałam sobie czas. Mąż mnie unikał, co nawet było wygodne, bo nie musiałam się zbytnio wysilać.

Kretynka. Chciałam tak przeżyć życie?

Katowałam ciało, by zagłuszyć umysł. Usuwałam niepotrzebne owłosienie ze skóry, dbałam o jej jędrność i gustowne okrycie. Wszystko z myślą o Wojtku. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Okłamywałam się.

Tak naprawdę chciałam zagłuszyć wstręt do samej siebie, wydać się sobie lepsza.

Nie udało się.

Teraz, głuszona przez lata prawda docierała do mnie falami. Podsumowania własnej naiwności, źle inwestowanej energii. Chciałam się mścić na facecie, który mi uległ, ale w końcu odrzucił.

Za co?

Za to, że nie spełnił moich marzeń. Nie stał się zaprzeczeniem faceta, którym był mój ojciec. Nie zastąpił mi go, lecz chciał żyć własnym życiem. On pogodził się z rozwodem, ja próbowałam coś sobie udowodnić. Po części chciałam, by do mnie wrócił, choć wiedziałam, że nie kochamy się. Okłamywałam się, bo tak naprawdę pragnęłam, by zwrócił na mnie uwagę. Nie Wojtek, lecz ojciec.

– Czemu byłam tak zaślepiona? – Woreczek z ryżem napęczniał, patrzyłam jak rozsadza dziurkowany plastik. – Dlaczego przestaję taka być?

Zakręciłam gaz, wylałam zawartość garnka do zlewu. Nadmiar wody wygniotłam z opakowania widelcem. Otworzyłam szafkę w poszukiwaniu talerza. Nie zdążyłam go wyjąć, bo zadzwonił telefon. Mama.

– Co znowu? – mruknęłam. Jest źle. Coraz więcej mówię do siebie. – Mówiłam, że mnie nie będzie na Wigilii.

Usprawiedliwiałam się przed samą sobą, choć wiedziałam, że powinnam spędzić Wigilię z matką. Nie chciałam, nie potrafiłam patrzyć w te pełne smutku oczy. Użalała się nade mną, bo podzieliłam jej los. Co prawda ona związała się z innym mężczyzną, po raz drugi zakładając rodzinę. I dobrze. Mogła siedzieć w domu z Waldkiem, z nim łamać się opłatkiem.

Jak co roku przyjadą do nich dzieci Waldka. Dwóch synów z rodzinami i dziećmi. Będzie gwarno i wesoło. Nie pasuję do tych klimatów. Wolałam puste mieszkanie, paczka ryżu i zwietrzałe wino, którego pół butelki stało w lodówce. Piłam je kiedyś z Krysią, po nim kochałyśmy się jak szalone.

Krysia, mój kolejny wybryk.

Zniechęcona mężczyznami wmówiłam sobie, że wolę kobiety. Na poparcie słów był fakt, że po raz pierwszy byłam tak bliska orgazmu, gdy pieściła mnie ustami. To było mocne uczucie i pewnie dlatego wystraszyłam się go i uciekłam z zapętlającego mi umysł ognia. Było niebezpiecznie.

Chwyciłam telefon, odebrałam.

– Tak, mamo? – Błagam, nich nie każe mi przyjeżdżać! Nie chcę znowu przez to przechodzić!

– Tata nie żyje.

Te trzy słowa wyłączyły we mnie wszystko. Rejestrowałam wyłącznie biel ściany przed sobą i nic poza tym. Ciało przestało czuć.

– Ale jak to? Nie rozumiem.

No bo jak to? O czym ona mówi?!

– Zawał – ledwie słyszałam jej głos. – Bardzo rozległy. Nie uratowali go.

– Tata?

Czy ja śnię? To się nie dzieje!

– Tak, twój tata. – Dlaczego ona jest taka spokojna?! – Umarł nagle. Zaczął kaszleć, spadł z krzesła i odszedł.

– Ale jest Wigilia.

Jakby to miało cokolwiek zmienić.

– Tak. – Jaka ona smutna. – To się stało przy stole wigilijnym.

To kara za porzucenie nas.

Zaraz! Czy to jej słowa, czy moje myśli?

– I co teraz? – powiedziałam to na głos, ale pytałam siebie.

– Pogrzeb tuż po świętach.

Mówiła coś jeszcze, ale umysł zamknął się na bodźce. Nie zarejestrowałam ani słowa, w końcu wyłączyłam telefon. Odłożyłam go na blat kuchenny i z butelką w dłoni usiadłam w fotelu, naprzeciw drzwi na balkon. Pociągnęłam długi łyk, skrzywiłam się, pociągnęłam drugi haust. Wino skwaśniało, ale nie przeszkadzało mi to teraz. Chciałam się znieczulić, a ono znieczulało szybko. Zza ściany dobiegła mnie płynąca z głośnika kolęda. Wypiłam duszkiem resztę wina. Pusty żołądek zaprotestował, po chwili przestał. Sen przyjęłam z wdzięcznością.

***

Z jakiegoś powodu nie uroniłam ani jednej łzy do dnia pogrzebu. Czułam się, jakby wszystko działo się obok mnie. Ja byłam tylko bierną obserwatorką.

Kaplica, w niej żałobnicy. Wszyscy ubrani na czarno, pochyleni w smutku, niektórzy płaczący. Duszny zapach kadzidła, pomieszany z wonią kwiatów i perfum. Docierały do mnie ściszone głosy. Ktoś pewnie wspominał ojca, mówił o nim dobre rzeczy.

Patrzyłam przed siebie, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z nikim. Skinęłam matce, gdy podeszła, by uściskać mi dłoń. Nie potrzebowałam dotyku, rozmowy, niczego. Chciałam przetrwać tę okropną uroczystość i wrócić do mieszkania.

Senna, ponura mowa księdza odmierzała czas wypowiadanymi przez niego słowami. Czterech mężczyzn dźwignęło trumnę, ruszyli ku wyjściu. Tuż za nimi szła wdowa i córka. Płakały, zachowując się w ten sposób tak, jak należy. Druga wdowa i ja, jej córka, szłyśmy za nimi. Odruchowo porównałam się do tej lepszej córki.

Dlaczego wybrał ją, nie mnie? W czym byłam gorsza? Praktycznie zerwał kontakt, mimo że mieszkaliśmy w sąsiednich miastach. Podczas wesela nie on mnie prowadził do ołtarza, ale ojczym. Ojciec był gościem, który zdobył się ledwie na uściśnięcie dłoni i pocałunek w policzek.

Dotarliśmy do wyłożonej czymś zielonym prostokątnej dziury w ziemi. Położono trumnę na ułożonych nad nią w poprzek deskach. Ksiądz prowadził dalej ceremonię pogrzebową i wtedy usłyszałam to. W oddali zagrała trąbka. Znana melodia, rzewna, wręcz płaczliwa.

Zawartość żołądka podeszła mi do gardła, w głowie zakręciło się.

Za chwilę mój ojciec znajdzie się pod ziemią. Już nie będę miała szansy, by zapytać go, dlaczego mnie porzucił. Nie dowiem się, w czym lepsza była nowa rodzina. Nie dane mi będzie, by mu przebaczyć, chociaż i tak nie zamierzałam. Nie zobaczę go już.

Czterech mężczyzn podeszło do trumny. Chwycili grube, znajdujące się pod skrzynią liny. Napięli je, unosząc ją, by ktoś inny mógł wyciągnąć podpory. Ktoś załkał, ksiądz modlił się, trąbka wciąż grała w oddali. Trumna obniżała się, znikając w otworze, tym samym niknąc mi z oczu. Pierwsza garść ziemi rzucona przez wdowę padła na wieko. Za nią opadła biała róża.

Nie czułam nic. Patrzyłam.

W końcu biel zalała mój umysł. Przestałam widzieć.

***

– Jola. – Pierwszym, co zobaczyłam, były zmartwione oczy mamy. – Jak się czujesz?

– Co się stało? – Zimne światło jarzeniowe na suficie? Nie znam tego pomieszczenia.

– Zemdlałaś, jesteś w szpitalu. – Głaskała mnie po czole jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. – Upadłaś i uderzyłaś głową w murek. Masz dwa szwy na czole. Ależ mnie wystraszyłaś.

Poruszyłam dłońmi, stopami, głową.

– Nic mnie nie boli.

***

W niewielkiej, gustownie urządzonej sali stał długi stół, kilka ciężkich, drewnianych krzeseł. Ściany ozdabiały stonowane w kolorystyce grafiki, oświetlenie nie raziło zebranych, wszystko współgrało, wyciszając zebranych. U szczytu stołu stało masywne biurko. Na szerokim blacie, ułożone równo, leżały dokumenty.

Zastanawiałam się, po co mnie tutaj wezwano. Wdowa i córka po jednej stronie stołu, druga taka para, czyli my z mamą, po drugiej.

Notariusz odczytywał zapis testamentu. Nie słuchałam go, zawisłam wzrokiem na widoku za oknem. Przesuwałam spojrzenie po latarni i zawieszonym na niej kwietniku. Teraz zamiast kwiatów ozdabiały go dekoracje świąteczno-noworoczne.

– Jaki domek?! – Oburzenie w głosie drugiej, lepszej żony wyrwało mnie z zamyślenia. – Nic mi o tym nie wiadomo!

Czyżby i przed drugą, lepszą rodziną miał sekrety? Może trzecią familię, najlepszą?

Przyjrzałam się następczyni mojej matki. Szarą, smutną twarz pokrywała siateczka zmarszczek. Najgęstsze okalały oczy. Wyglądało na to, że lubi się śmiać. Poprawka, lubiła. Teraz będzie w żałobie. W porównaniu z moją matką była brzydsza, ale otaczała ją aura ciepła, pogodnego nastawienia do życia i spokoju. Co się dziwić, w końcu odbiła czyjegoś mężczyznę. Gorycz podeszła mi do gardła, wolałam na nią nie patrzeć, odwróciłam wzrok.

– Domek przekazuję moje najstarszej córce, Joli.

To zdanie przyciągnęło moją uwagę. Domek?

Jolka

Mijał drugi dzień od momentu, kiedy ostatni raz wyszłam z mieszkania. Nie widziałam celu, by je opuszczać. Miałam co jeść, zresztą apetyt mi nie dopisywał. Leżąc na kanapie przed telewizorem, po którego ekranie przesuwały się niezrozumiałe dla mnie obecnie obrazy, zastanawiałam się, gdzie podziała się ta dbająca o siebie kobieta. O siebie, męża i dom. Ta osoba zniknęła, zabiły ją podpisy złożone na dokumentach rozwodowych. Jola-rozwódka wisiała w nicości, nie wiedząc co z sobą począć.

Z otępienia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Zwlekłam się z kanapy i poczłapałam do przedpokoju. Wyjrzałam przez judasz. Za drzwiami stał jeden z moich przyrodnich braci, Tomek. Nie zamierzałam mu otwierać. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Zasunęłam klapkę szklanego oczka w drzwiach, w bezruchu czekałam, aż odejdzie.

– Wiem, że jesteś w domu. – Nie dawał za wygraną. – Po pierwsze przysłała mnie twoja mama. Po drugie przyszedłem, bo chcę z tobą pogadać. Zlituj się i wpuść mnie.

Miałam dwa wyjścia. Albo pójdę w zaparte i zignoruję go, albo załatwię sprawę jak najszybciej. Odblokowałam zamek, pociągnęłam drzwi, wycofując się równocześnie w głąb mieszkania.

– Cześć. – Zmusiłam się do powitania. – Co cię sprowadza?

– Przyszedłem sprawdzić, czy jeszcze żyjesz. – Zdjął buty i kurtkę, zamknął za sobą drzwi.

– Żyję, więc możesz zakończyć misję i przekazać wieści, że drugiego pogrzebu w tym roku nie będzie. – Byłam złośliwa, ale nigdy nie łączyło mnie nic szczególnego z przyrodnimi braćmi.

– Daruj, Jolka. – Nie dał się zniechęcić. – Moja żona obraziłaby się na mnie, gdyby się dowiedziała, że jestem z tobą sam na sam w jednym mieszkaniu. – Bezczelnie otworzył lodówkę, wyciągnął mleko, napił się wprost z kartonu.

– Boi się o twoją wierność? – Patrząc na Tomka musiałam przyznać, że na miejscu jego żony też martwiłabym się o „swoje”. – Nie musi. Nie należę do tych, które odbijają mężów innym kobietom. Nie idę w ślady ojca.

– Skończ. – Nie dał się zbić z pantałyku. – Zwykła kobieca zazdrość i tyle. Co zamierzasz?

– Całkowicie nic – odparłam zgodnie z prawdą.

– Będziesz gnić w mieszkaniu? – Podciągnął się na ramionach, usiadł na blacie kuchennym. – Tak nie znajdziesz faceta.

Był skurczybyk złośliwy. Chciał mnie sprowokować.

– To nie znajdę – wzruszyłam ramionami.

– A tak na serio? – Widział, że nie tędy droga, podpuszczanie nie przyniesie skutku. – Odziedziczyłaś chatę w rezerwacie przyrody. Zrób coś.

– Co? – Zaczynał mnie drażnić. Za chwilę go wyrzucę.

– Jeśli nic nie zamierzasz, to pożycz kluczy. – Zeskoczył z blatu. Widać trafnie odczytał moje mało pokojowe nastawienie. – Za dwa dni Sylwester, chętnie ucieknę z rodziną z miasta.

– Dobry pomysł. Dzięki. – Chyba po raz pierwszy w życiu podjęłam tak szybko decyzję.

– I to rozumiem. – Mrugnął do mnie. – Na razie.

Nic nie odpowiedziałam. Poczekałam, by wyszedł, po czym otworzyłam szafę w sypialni. Wyciągnęłam z niej torbę i zgarniałam do jej wnętrza wszystkie ciuchy, jak popadnie. W głowie planowałam słowa, jakimi wypowiem mieszkanie.

– Czas na zmiany, Jolka. – Rzuciłam do bladej zmory w lustrze. – Zobaczymy, co to za domek dostał ci się w spadku.

***

Podjęłam kolejną odważną decyzję. Kupiłam auto. Małe, zgrabne, czerwone. Tak, kolor samochodu ma dla mnie duże znaczenie. Chciałam, by pierwszy własny, był w tym właśnie odcieniu.

Potrzebowałam samochodu, by dojechać do nowych włości. Środki publiczne dowiozłyby mnie kilka kilometrów od celu, resztę musiałabym pokonać pieszo. Pożegnałam się telefonicznie z mamą, zdałam wynajmowane mieszkanie i bez jakiegokolwiek entuzjazmu ruszyłam we wskazanym przez nawigację celu.

Droga dłużyła się, była monotonna. Pola, lasy, przejazdy kolejowe, wszystko ośnieżone o wiele bardziej niż w mieście, które właśnie opuściłam.

Według GPS zostało mi czterdzieści minut drogi do celu. Sądząc po wskazaniach mapy, wjeżdżałam w las. Już po pierwszych minutach zaczęłam mieć wątpliwości, czy moje umiejętności jako kierowcy wystarczą, bym dojechała. Samochodem zarzucało, podskakiwałam wraz z nim, pocąc się coraz bardziej ze strachu. Biały puch pokrywał drogę, jechałam po niej na tak zwanego „czuja”. Nie widziałam dziur, w które wpadałam. Czułam je, gdy głową uderzałam w podsufitkę. W pewnym momencie przechyliło samochód na bok, ja wraz z nim zawisłam pod dziwnym kątem. Wrzuciłam jedynkę, przycisnęłam pedał gazu, ale nic się nie wydarzyło. Czynność powtórzyłam trzy razy, równie bezskutecznie.

– Kurwa mać! – wrzasnęłam, uderzając pięściami w kierownicę. – Zachciało mi się domków na zadupiu!

***

Marcel

Wracałem do swojego zadupia. Nareszcie!

Opuszczając miasto pół roku temu nie przypuszczałem, że zadomowię się tutaj tak szybko. W pierwszych dniach cisza dokuczliwie piszczała mi w uszach. Zagłuszałem ją, włączając radio bądź telewizor. Byle słyszeć ludzki głos czy muzykę. Po tygodniu wstałem i jak co rano załączyłem mój mały ekspres. Piłem kawę, wyglądając przez okno na zaśnieżone drzewa i płot, z którego zwisały sople. Wybrałem popiół z kominka, dołożyłem nowe polana. Po kawie przyszła pora na śniadanie, w końcu załączyłem komputer. Po trzech godzinach od pobudki złapałem się na tym, że z przyjemnością wsłuchuję się w strzelający w kominku, trawiący drewno ogień. To zastąpiło muzykę, zacząłem napawać się spokojem.

Ja, człowiek czynu, uznawany za agresywnego, nadpobudliwego i popędliwego, wyciszałem się. Byłem ciekaw, dokąd mnie to zaprowadzi.

Po miesiącu zadomowiłem się w chatce na dobre. Można powiedzieć, że nie brakowało mi niczego. Miałem agregat prądotwórczy, pojazd, którym dowoziłem paliwo do niego. Wszystkie sanitariaty, kuchnię i Internet zorganizowałem błyskawicznie. Brakowało mi tylko jednego.

Mieszkając w mieście, prowadziłem interesy. Tak odpowiadałem znajomym na zapytanie, czym się właściwie zajmuję. Zajmowałem się zarabianiem pieniędzy. W jaki sposób? A czy to naprawdę istotne? Nie kradłem, a przynajmniej nie krzywdziłem tym zwykłych ludzi. Jeśli już kogoś, to z całą pewnością nie wzbudziłoby to w nikim oburzenia. Może jedynie zazdrość, bo trzeba mieć przysłowiowy łeb na karku, żeby umieć kombinować.

Po miesiącu życia na Zadupiu spuchły mi jaja. Nie dosłownie, ale tak właśnie się czułem. Nadmiar spermy buzował we mnie wściekłością i nie myślałem o niczym innym jak tylko o tym, żeby podupczyć. Dosłownie! Bez zbędnych pocałunków, gadki szmatki czy randkowania. Rozważałem zamówienie dziwki, ale nie chciałem wpuszczać kobiet do swojego azylu. Do miasta jechać też nie zamierzałem, bo uciekłem stamtąd między innymi przed babami. Zbrzydło mi oganianie się od nich.

Nie, nie łudziłem się, że na mnie lecą, bo TAKI wspaniały jestem. Chodziło o kasę, o wkręcenie mnie w pieluchy, ożenek i to w tej właśnie kolejności. Omal nie obiłem twarzy jednej z moich dziewczyn, gdy złapałem ją na wlewaniu w siebie zawartości prezerwatywy. Jak zwykle po seksie rzucałem zużyty kondom na dywan przy łóżku. Idąc do łazienki, zabierałem go zazwyczaj ze sobą i wyrzucałem do kosza. Tego wieczora zapomniałem o tym. Wino i koka wprawiły mnie w trans, w efekcie rżnąłem laskę przez czterdzieści minut. Już po dwudziestu zaczęła przede mną uciekać, robiąc cipką uniki. Usiłowała przejść na oral, ale nie pozwoliłem jej na to. Po seksie wyszedłem do łazienki, ona została w łóżku. Rozczochrana, spocona, z rozmazanym na pół twarzy makijażem. Widok stóp opartych na ścianie u wezgłowia łóżka nie zaniepokoił mnie. Dopiero guma, którą usilnie starała się schować w zaciśniętej pięści wkurwiła mnie nie na żarty. Złapałem ją za włosy i powlokłem do łazienki. Tam odkręciłem słuchawkę prysznica i kazałem płukać cipę przez kwadrans. To było ostatnie nasze spotkanie.

Po tym wydarzeniu zmieniło się moje podejście do kobiet. Niestety, wiązało się to również z tym, że popadłem w lekką paranoję. Prezerwatywy musiały pochodzić ode mnie, sam je kupowałem. W zapewnienia o łykaniu pigułek antykoncepcyjnych nie wierzyłem już. Gdy zacząłem rozpatrywać opcję podwiązania sobie nasieniowodów, uznałem że czas na głębokie zmiany. Nieruchomości powierzyłem agencji, samochody posprzedawałem. Upatrzyłem chatę w parku krajobrazowym i ją kupiłem. Rzuciłem cenę, która wyeliminowała innych chętnych. Nabyłem odpowiednie auto, quada i informując jedynie mamę o nowym miejscu zamieszkania, wyjechałem do mojego „Zadupia”.

Sprawę seksu w końcu załatwiłem, umawiając się z kobietami poznanymi w sieci. Płaciłem za usługę, wynajmowałem pokój w hotelu, zamawiałem posiłek i wino. Zawsze zaznaczałem, że chcę najwytrzymalsze dziewczyny. Jako długodystansowiec wiedziałem, że większość wymięknie po kilku minutach i jak zwykle będzie dążyła do przyśpieszenia finiszu ustami czy dłońmi. Zazwyczaj jednym i drugim równocześnie. Ja uwielbiałem cipki. To ostre rżnięcie dawało mi najwięcej satysfakcji. W końcu znalazłem sposób, proponowałem kochankom czystą kokainę. Przyjmowały ją chętnie, wytrzymywały o wiele dłużej.

Wracałem właśnie z takiej płatnej „randki”. Porę wybrałem nietypową, umówiłem się na poranne dymanie. Tak je nazwała, jak się przedstawiła, Sara. Wolałem uniknąć przedsylwestrowego szaleństwa, które nastanie na drogach i w marketach już dziś po południu. Trzy godziny w pokoju hotelowym, drzemka po orgazmie. Lekkostrawnie, sycąco, choć bez fajerwerków.

Wzniosłych wrażeń nie oczekiwałem już od dawna. Seks nie jest w końcu niczym nadzwyczajnym i ma rolę przedłużenia naszego istnienia. Przestałem się nim ekscytować w momencie, gdy przyciągane kasą kobiety zaczęły przede mną rozkładać nogi. Nie musiałem się zbytnio starać. Robiły to za mnie kalkulatory w ich głowach. Nie potępiałem ich za to! Broń Boże! Po prostu handel wymienny, czysta sprawa.

Dojeżdżałem do zjazdu na wewnętrzną drogę. Ta prowadziła do mojej chaty i drugiej, zaryglowanej. Nikt w niej nie mieszkał, ale niestety nie była na sprzedaż. Szkoda, bo chętnie bym ją nabył. Tak, obawiałem się, że w lato przyjedzie jakiś burak z rodziną i rozwrzeszczanymi bachorami. Trudno, będę się tym martwił w lato. Teraz było mi dobrze.

Już z odległości kilkuset metrów widziałem jakieś czerwone gówno. Dosłownie! Nie rozumiem, jak ludzie mogą wydawać hajs na takie atrapy samochodu. Drogie to i może nadaje się do zatłoczonego miasta, ale z całą pewnością nie na leśne drogi. Odholuję frajera, bo przecież prędzej tu zamarznie, niż wydostanie się z rowu melioracyjnego. Co za palant?

Dojechałem, wysiadłem. Podszedłem do zaparowanego okna od strony kierowcy, zastukałem w nie. Szyba opuściła się, mi wyleciały z głowy wszelkie słowa. Byłem tuż po seksie, ale kociak za kierownicą wyglądał jak moje młodzieńcze wizje pod walenie konia.

– Dzień dobry – odezwała się zimnym głosem. – Czy pan z pomocy drogowej?

– Nie, ja tu mieszkam, a pani zatarasowała mój wjazd. – Wyniosła pizdeczka. Nie cierpię takich. – Gdzie panią podholować.

– Na koniec tego wjazdu. – Nawet nie mrugnęła okiem. – To wjazd również i do mojego domu.

Ki chuj?!

Jolka

Poddałam się. Nie od razu, ale w końcu musiałam. Ile można bezskutecznie boksować kołami? Ze wskazań GPS wynikało, że jestem praktycznie na miejscu. Niespecjalnie znam się na nawigacji, samochodem jeździłam niewiele, więc dopuszczałam możliwość pomyłki.

Zaczęłam marznąć, okna zaparowały. Denerwowałam się, bo za dwie, góra trzy godziny zacznie się ciemnić. Z ulgą zarejestrowałam zasięg Internetu w telefonie. Znalazłam numer pomocy drogowej, zamówiłam usługę ekspresową. Czekałam, planując ucieczkę do miasta.

– Co ja sobie wyobrażałam? – Nakierowałam na siebie wsteczne lusterko. – Przecież nie nadaję się do takich klimatów!

Stukanie w szybę odwróciło moją uwagę od ochrzaniania siebie. Obniżyłam ją i wystraszyłam się. Do okna pochylał się zwierz. Futrzana czapa nasadzona na obrośniętą zarostem twarz. Gruba kurtka z kudłatym kołnierzem czyniła z tego człowieka zjawisko podobne do wypchanego zwierzaka.

Czy nie powinien być ubrany w jakiś firmowy uniform?

– Dzień dobry – Zniesmaczył mnie oślizły wzrok, którym przemknął po mojej sylwetce na tyle, na ile pozwalała widoczność. – Czy pan z pomocy drogowej?

– Nie, ja tu mieszkam, a pani zatarasowała mój wjazd. – Nie zrozumiałam, co ten człowiek do mnie mówi. Przecież to wjazd do domu ojca. – Gdzie panią podholować.

– Na koniec tego wjazdu. – Kim jest ten oblech?! – To wjazd również i do mojego domu.

– Pani? – Pochylił się jeszcze bardziej, ja w efekcie cofnęłam się w głąb auta. – W tym domu?

I tu zaszła we mnie przedziwna zmiana. Wszystko przez wyraz oczu, które świdrowały mnie, błyszcząc jasnym błękitem ponad przydługimi wąsami. Znałam to spojrzenie, nie raz go doświadczyłam. Zazwyczaj wtedy, gdy oznajmiałam przedstawicielowi męskiej części świata, że zamierzam zrobić coś, co jest przypisane twardzielom, nie posiadaczkom waginy.

– Tak, w tym domu. – Uniosłam brodę, choć przez głowę przemknęła mi myśl, by wcisnąć blokadę drzwi. – Będę wdzięczna za podholowanie mnie do niego.

Przez dłuższą chwilę nie reagował, a jedynie mierzył mnie przenikliwym spojrzeniem. Jakby planował zabójstwo.

– No dobra. – Wyprostował się, więc nie widziałam już jego miny. – Niech pani nie wrzuca biegu i spuści ręczny.

Wrócił do swojego pojazdu. Ruszył, wymijając mój, bez trudu przejeżdżając przez rów, w którym ja utkwiłam na amen. Zaparkował przede mną, wyskoczył z dżipa, po czym przypiął moje auto do liny. Chwilę później włączył wyciągarkę, którą miał zamontowaną na tyle wozu. Musiałam przyznać, że był o wiele lepiej przygotowany do pokonywania takich dróg niż ja. Ponownie wskoczył za kierownicę i ruszył, ciągnąc mnie za sobą. Wcisnęłam ikonkę słuchawki przy ostatnim wybieranym numerze.

– Witam ponownie. – Kołysało mną, ale nie przeszkadzało to w mówieniu. – Chciałam odwołać wzywaną przed kwadransem pomoc drogową. – Oczywiście zapłacę – potwierdziłam słysząc, że kierowca wyjechał już do mnie.

Zwierz w gigantycznej czapce zatrzymał się przed ogrodzeniem, podszedł do okna.

– Ma pani klucze? – Znów miałam przed sobą oczy okolone krzakami, które on pewnie nazwałby zarostem.

– Pewnie tak. – Wygrzebałam z torebki skórzany worek z plikiem kluczy, których nie powstydziłby się klucznik. – Któryś powinien pasować.

Wyłączyłam silnik, wysiadłam.

– Jola. – Wyciągnęłam dłoń do olbrzyma, choć w głowie piszczał głosik rozsądku, mówiący, że nie znam człowieka i jestem z nim w NIEWIADOMOGDZIE. Należało się jednak przedstawić. Tego wymagały podstawy etykiety.

– Marcel. – Zdjął rękawicę, uścisnął mi dłoń.

Czułam ciepło skóry i zgrubienia na niej. Przytrzymał mi rękę za długo, stojąc w bezruchu i obserwował mnie. W pierwszym odruchu chciałam się cofnąć, odsunąć, ale znów włączyła się we mnie przekora. Dziwne, bo przecież powinnam poczuć co najmniej lęk, a tymczasem miałam ochotę kopnąć tego człowieka w piszczel.

– Chcesz mnie prosić do tańca? – Nie wytrzymałam, złośliwa część mnie zadała pytanie.

Nie odpowiedział, ale widziałam, że się uśmiecha. Nie zobaczyłam uśmiechu na ustach, lecz w oczach. Nie widziałam ust w ogóle. Skutecznie zasłaniały je wąsy.

Jak ten człowiek je? Zaplata wąsiska i zapina po bokach na czas posiłku? Myje zarost, czy hoduje jakieś żyjątka w tej szczecinie? Brzydziły mnie takie krzaczyska na męskiej twarzy.

Sięgnął po sakwę z kluczami i bez pytania zabrał mi ją z ręki. Nie zdążyłam się oburzyć, bo moją uwagę przyciągnęło coś innego. Pachniał upojnie, mimo że nie wyczułam woni perfum. Mogłabym rzec, że to była słodka woń czegoś smacznego. Takie przynajmniej miałam wrażenie, w ustach zebrała mi się ślina, pociągnęłam nosem, ale tego na szczęście nie zauważył.

Stałam jak sierota za plecami wielkoluda, on zgrzytał kluczem w zardzewiałej kłódce, zabezpieczającej bramę.

– Mamy to. – Obrócił się do mnie i podejrzewałam, że znów się uśmiecha. – Na razie radziłbym nie wjeżdżać na podjazd. Odśnieżę ci go, to nie utkniesz w połowie drogi. – Pomóc ci, czy wolisz sama?

– Pytasz o otwarcie tego? – Patrzyłam na parterowy dom, okolony choinkami i innymi drzewami. Wyglądało, jakby otulały budynek. – Poproszę. Jestem tutaj pierwszy raz.

– Kupiłaś go w ciemno? – Badał mnie i sondował.

– Spadek po ojcu. – Cholera. Głos mi się załamał.

– Współczuję. – Obrócił się ku wejściu do domu i brnąc po kolana w śniegu, szedł przed siebie raźnym krokiem.

Był ode mnie o wiele szybszy, ja zadyszałam się, nim doczłapałam wreszcie do ganku.

Słońce wyszło zza chmur, zachwyt wbił mnie w miejscu, w którym stałam. Śnieg skrzył się bielą tak nieskazitelną, jakiej w mieście nie widziałam nigdy. Jakby ktoś rozsypał kilogramy brokatu, a ten błyszczał i mienił się cudnie.

***

Marcel

Chcesz mnie prosić do tańca?

Jaka dowcipna! Mało tego. Zadając to złośliwe pytanie, zachowała twarz pokerzysty. Bez wyrazu i tylko zmrużyła oczy. Czy zawsze jest taka opanowana? Aż miałem ochotę przyciągnąć ją i pocałować, żeby zetrzeć chłód i brak emocji z jej lalkowatej twarzy.

Wziąłem od niej klucze, otworzyłem bramę.

Nienaruszony nawet ptasimi łapkami śnieg pokrywał równą płaszczyzną przestrzeń od bramy do ganku. Ostrożnie stawiałem stopy, bo cholera wie, co ukrywał śnieg. Unosiłem je wysoko i wbijałem w lekki puch. Kochałem to w tym miejscu świata. Brak ludzi, cisza i ta czystość.

Gdy stanąłem przy drzwiach wejściowych, obejrzałem się na blondynkę. Pasowała do tego miejsca jak pięść do nosa. Zbyt ładna i zadbana, ubranie niedostosowane do pobytu tutaj. Coś jeszcze mi nie grało, gdy patrzyłem na tę lalkę. Rozglądała się wokoło z zachwytem. Nie udawała uczucia, wyglądało na autentyczne zaskoczenie pięknem otoczenia.

– Może jest dla ciebie szansa. – Obróciłem się ku drzwiom, szukałem odpowiednich kluczy.

Wszedłem do budynku, za mną wsypał się śnieg, który nawiał wiatr, oblepiając białym puchem drzwi. Pstryknąłem włącznikiem, dostępność prądu zaskoczyła mnie. Wyglądało na to, że do tego domu pociągnięto przewody. Otwierałem kolejno okna, odmykałem okiennice, wpuszczając słońce do pomieszczeń. Musiałem przyznać, że domek urządzono gustownie, z pomysłem i wyjątkowo praktycznie. W porównaniu z moją chatką, ten można by określić mianem wiejskiej willi.

– Trzeba napalić. – Duże palenisko kominka, co znaczyło, że wystarczy dołożyć drewna dwa razy na dobę, bez martwienia się o wygaśnięcie ognia. Ja dorzucałem pniak co cztery godziny. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłem tę prostą czynność. – Przyniosę ci drewna ode mnie. – Przy ścianie leżało niewiele opału. – Rozpalić ci?

Obróciłem się i zdębiałem zaskoczony. Stała pośrodku pokoju i płakała.

I co tu począć z marzącą się babą?

***

Jolka

Marcel odmykał kolejno okiennice, wpuszczając światło do wnętrza salonu. Słońce zalewało ściany, na których wisiały dziesiątki zdjęć. Na każdym byłam ja. Przedstawiały mnie jako dziecko i później, w okresie dorastania. Jadę na dziecięcym rowerku, stoję w kościele, ubrana w komunijną sukienkę. Ja przed wejściem do uczelni, siedząca na schodach. Zdjęcia ze ślubu i późniejsze, jakby fotograf uchwycił mnie między sklepowymi półkami.

– Widać, że byłaś oczkiem w jego głowie. – Marcel stał za moimi plecami. Nie zauważyłam, kiedy podszedł. – Byliście zżyci. – Bardziej stwierdził niż pytał.

– Nie znałam go. – Otarłam mokry od łez policzek. – Zostawił mnie i mamę, gdy miałam kilkanaście lat. Założył drugą rodzinę, ze mną nie utrzymywał kontaktów.

– Widać, miał jakąś tajemnicę. – Pochylił się bliżej mnie, spoglądając na zdjęcia ponad moim ramieniem. Broda połaskotała mnie w policzek. Drgnęłam, ale nie odsunęłam się. – Zrobił tu twój ołtarzyk. Hm. – Zamilkł. – Idę po drewno.

I zostawił mnie samą.

Fakt faktem, było to dziwne. Dom, o którym nie wiedziała rodzina, zadbanie, bym otrzymała go w spadku, a przede wszystkim te wszystkie zdjęcia. Każde robione z ukrycia, jakby podglądał moje życie.

Uwagę od ściany poświęconej mi tematycznie oderwał Marcel, wkraczając ponownie do salonu. Obładowany drewnem niesionym w wiklinowym koszu, podszedł do kominka, uniósł osłaniającą go szybę.

– Muszę przyznać, że w kominek konkretnie zainwestowano. – Zdjął czapę i kurtkę, rzucił je na kanapę obok. – Świetna firma. Do Polski import tylko na specjalne zamówienie.

Mówił, ja obserwowałam sylwetkę, której nie ukrywały już kilogramy materiału kurtki. Facet był ogromny! Nie tylko wysoki, ale i szeroki w barach, ewidentnie napakowany. Wyglądał na sportowca i tylko zarost nie pasował do reszty.

– A ty co tutaj porabiasz? – Wyrwało mi się, nim pomyślałam. – W sensie samotnego mieszkania na takim odludziu.

Zamarł na moment, spojrzał na mnie przez ramię. Kucał przy palenisku, na którym układał polana, wtykał pomiędzy nie drobne szczapy. Pomyślałam, że przegięłam. Nie powinnam była o to pytać, bo zwyczajnie wtykałam nos w nie swoje sprawy. Z drugiej strony dobrze wiedzieć, kogo ma się za sąsiada.

– Nie chcesz, nie mów. – Uśmiechnęłam się, choć przedłużające się świdrowanie mnie wzrokiem niepokoiło. – Wyrwało mi się. Sorry.

Wbiłam dłonie w kieszenie i czekałam na jakąś reakcję z jego strony.

– Mieszkam sam z wyboru. – Na powrót zajął się rozpalaniem w kominku. – Pracuję w pobliskim tartaku i żadnych więcej tajemnic.

Z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnął zapalniczkę, odpalił ją, przyłożył do stożka utworzonego z drewna. To zajęło się żywym ogniem, pokrywa powoli opadła, okrywając szkłem płomienie.

– Cholera – mruknął Marcel, wstając z kucek, prostując się.

Wokół rozległ się szum, jedno z okien uchyliło się samo.

Marcel

Zapytała mnie o powód samotnego mieszkania, przez co zapaliło mi się ostrzegawcze światełko w głowie. Ładna kobieta, wręcz olśniewająco atrakcyjna w takim miejscu? Sama, zdana na moją pomoc, utknęła autem w rowie tuż przy wjeździe do mojego Zadupia?

Przez chwilę podejrzewałem, że któryś ze „wspólników” podesłał mi ją, by mieć mnie na oku. Skąd jednak wzięłyby się zdjęcia na ścianie, mimo że od dawna nikt nie otwierał domu. Zauważyłbym to.

– Mieszkam sam z wyboru. Pracuję w pobliskim tartaku i żadnych więcej tajemnic. – Nie wspomniałem o byciu nowym właścicielem tartaku. Kupiłem go po części, by zrealizować swoje marzenia. W głównej mierze był to świetny interes.

Chciałem zapytać o powód samotnego przybycia do głuszy, ale coś innego zbytnio mnie zaskoczyło. Zapaliłem drewno w kominku, a ten samoczynnie zaczął się zamykać. Po chwili do moich uszu dobiegł szum wentylacji, w końcu jedno z okien otworzyło się.

– Mówisz, że kim był twój ojciec? – Rozglądałem się po pomieszczeniu, ale nic nie przyciągnęło mojej uwagi. W miarę nowocześnie, choć eklektycznie, ale nic nadzwyczajnego.

– Pracował w banku. – Podeszła do okna, zamknęła je. – Mówię ci, że wiem o nim niewiele, bo zerwał wszelkie kontakty. Nawet mnie do ołtarza nie poprowadził. Zrobił to za niego drugi mąż mamy.

Przyglądałem się bladym policzkom i smutkowi w oczach. Nie mogła udawać, zbytnio autentyczne to było. Znam się na ludziach, to jeden z moich talentów i broń przy okazji. Jest albo była mężatką? Ciekawe.

– Pomóc ci przenieść rzeczy z auta? – Fajna laska, ale chciałem już pobyć sam, zaszyć się u siebie.

Miałem wrażenie, jakby ściany mi się przyglądały. Uciekłem od nowoczesności, nie czułem się już w niej komfortowo.

– Dam radę sama. – Zasunęła suwak kurtki pod szyję, uśmiechnęła się blado. – W końcu co innego mam do roboty?

– Powinnaś zmienić samochód. – Sięgnąłem po czapkę i kurtkę. – Tutaj nie pojeździsz tą popierdółką.

– I w tej sprawie poproszę cię o pomoc. – Widziałem po minie, że jest przygotowana na odmowę z mojej strony. – Nie znam się na samochodach, a ty najwyraźniej tak.

– Nie ma sprawy. – Uśmiechnąłem się, ona ściągnęła brwi, przyglądając się mojej brodzie. – Może być jutro. Jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie szukać. Odśnieżę ci jeszcze dzisiaj podjazd.

– Dziękuję. – Spoważniała i zamilkła.

Kiwnąłem głową, założyłem czapę i wyszedłem. Zaczynałem się tutaj dusić, nadmiar bodźców bombardował mnie boleśnie.

Na zewnątrz odetchnąłem pełną piersią. Mroźne powietrze zakoliło w nozdrzach, blask odbitego przez śnieg słońca wycisnął z oczu łzy. W tym momencie poczułem pewność, że nie wrócę już do miasta, nie przeprowadzę się tam z powrotem. Miasto wypluło mnie, zmęczywszy wcześniej. Teraz kawałek miasta miał zamieszkać obok mnie i nie wiedziałem, czy cieszyć się z obecności Joli, czy modlić, by uciekła stąd jak najszybciej. Na chwilę obecną skłaniałem się ku drugiemu. Bezradna, atrakcyjna kobieta stanowiła pokusę, a to miedzy innymi od nich uciekłem na moje Zadupie.

Wbiłem dłonie w przepastne kieszenie kurtki, poczłapałem do siebie. Odśnieżę jej podjazd, pomogę wymienić drogie czterokołowe gówno na coś funkcjonalnego i tyle bliższych kontaktów. Ograniczę się do powitania, czasem zapytam, czy w czymś pomóc, ale nie będę się zbytnio integrował.

Ciemniło się, gdy kończyłem odśnieżanie. Nie czekałem na podziękowanie, wróciłem do siebie i do swoich rytuałów. Wybrać i wynieść popiół z kominka, nagrzać wody na wieczorną toaletę. Lekka kolacja, jakiś film i sen. Prosty system dnia, który udało mi się wypracować, dawał czystość umysłu. Nie było w nim miejsca na związek z kobietą. Ze zorganizowaniem sobie seksu nie miałem problemu.

W łóżku przy zgaszonym świetle myśli uciekały wciąż do nowej sąsiadki, zastanawiałem się, co robi. Koło drugiej wstałem, by się odlać. Odruchowo wyjrzałem na zewnątrz. W jej oknach świeciło się światło, mnie coś ukłuło w sercu.

– Mam towarzystwo – mruknąłem pod nosem. – Niechciane, ale nienarzucające się. Dobranoc – rzuciłem w kierunku domu oddalonego od mojego o kilkadziesiąt metrów. – Idź spać. Późno już.

Po moich słowach światło w oknach domu Joli zgasło. Uśmiechnąłem się, wróciłem do łóżka. Usnąłem błyskawicznie i śniła mi się ona.

***

Jola

Marcel odśnieżył mi podjazd, ale nie zdążyłam mu podziękować. Odjechał mini traktorkiem, wrócił do swojej chałupki.

Swoją drogą, dziwny facet z niego. Nie wiedziałam, jaką tajemnicę krył, ale najwyraźniej jakąś musiał, na to wskazywało jego zachowanie. Nie drążyłam, byłam zbytnio zmęczona. Będzie chciał, to opowie mi o sobie. Nie pragnęłam jego towarzystwa, w końcu to od ludzi uciekłam do tej dziczy.

Wieczorem zjadłam tuńczyka z puszki, popiłam herbatą, ogarnęła mnie senność. Jeszcze tylko toaleta i mogłam kłaść się do łóżka.

W łazience czekała na mnie zagwozdka w postaci tabliczki ze sterowaniem… no właśnie nie wiedziałam, czym. Woda w kranie okazała się być zimna. Rzut oka na wyświetlacz wystarczył, bym odgadła, że to na niej jest włącznik grzania wody. Po chwili miałam ciepłą wodę. Wcisnęłam pulsującą, prostokątną ikonkę. Ta zalśniła zielenią, po sekundzie zgasła. Aż krzyknęłam z wrażenia, widząc płaski ekran opuszczający się z sufitu.

– Witaj, Jolu. – Na ekranie pojawiła się twarz mojego ojca. – Jeśli to oglądasz, to znaczy, że odbył się mój pogrzeb, a ty zdecydowałaś się zamieszkać w odziedziczonym domu. Rozgość się i czuj bezpiecznie. Instrukcja domu znajduje się w salonie. Uruchomisz ją jutro w południe przyciskiem, który znajduje się na ścianie przy kominku. Czerwony guzik na obrazku przedstawiającym tulipany. Udanego pobytu.

Ekran pociemniał, z kranu przy wannie chlusnęła woda. Podskoczyłam zaskoczona, bo przecież nie odkręciłam kranu.

– Co tu jeszcze odkryję? – Musiałam zbadać czerwony przycisk na ścianie. W tym celu podreptałam do salonu, stanęłam naprzeciw obrazu. – Spadek, który ze mną rozmawia? – Przyglądałam się obrazkowi, ale poza malowidłem nie widziałam w nim niczego specjalnego. – No dobrze. Niech ci będzie. – Słowa skierowałam ku sufitowi. – Poczekam do jutra, a teraz wypiję za twoje grzechy.

Z jednej z toreb wyciągnęłam wino. Korkociąg znalazłam w kuchennej szufladzie, smukły kieliszek w szafce obok. Dokładne zwiedzanie domu, przeglądanie zawartości szaf zostawiłam sobie na dzień następny. Dzisiejszy dostarczył mi tylu przeżyć, że z zaskoczeniem złapałam się na tym, że po raz pierwszy od rozwodu przez ponad trzy godziny nie wspomniałam Wojtka. To było takie dziwne, nie zastawiać się nad tym, co by powiedział w danym momencie, gdybyśmy byli tu razem.

– Kurka wodna – szepnęłam, wkręcając spiralę korkociągu w korek wina. – Czyżby to był kolejny etap godzenia się z życiem osobno?

Z napełnionym winem kieliszkiem wróciłam do łazienki. Postawiłam go na półce przy wannie i całe szczęście, że zdążyłam. W tym bowiem momencie światło przygasło, a z niewidocznych głośników popłynęła nastrojowa muzyka, w tle której dało się słyszeć szum fal. Wanna była pełna wody, powierzchnię pokrywała pachnąca piana.

– Niech ci będzie – mruknęłam pod nosem, zdejmując przez głowę bluzkę. – Przyjmę dzisiaj te wszystkie dziwactwa ze spokojem, bo jestem zmęczona. Jutro zajrzę w każdy kąt, obejrzę każdy kabelek. – Weszłam do wanny, usiadłam na dnie, przymknęłam oczy z przyjemności. – Twoje zdrowie, tato. – Sięgnęłam po kieliszek, uniosłam go w geście toastu. – I dziękuję za azyl na końcu świata.

Wypiłam ledwie połowę kieliszka, po czym zasnęłam z głową opartą na zrolowanym, ułożonym pod szyją ręczniku. Około drugiej obudziłam się, owinęłam ręcznikiem i przeniosłam do salonu. Senny umysł zarejestrował fakt, że woda była wciąż ciepła, ja nie zmarzłam i gdyby nie potrzeba zmiany pozycji ciała, pewnie spałabym w wannie do rana. Przechodząc obok okna, wyjrzałam przez nie, sprawdzając czy w chatce Marcela świeci się światło. Było ciemno, spał już.

– Dobranoc – mruknęłam sennie w kierunku budynku. – Niech ci się przyśnię.

Nie miałam siły, by oblekać teraz pościel, by szukać poszwy w szafkach. Okryłam się wyciągniętym z szuflady w kanapie kocem, zgasiłam światło i wpatrując się w żarzące się w kominku polana, zapadłam ponownie w sen.

***

Rano słońce obudziło mnie, świecąc wprost na twarz. Usiadłam na kanapie, spojrzałam na błękit nieba. Wyglądało na to, że po wczorajszym zachmurzeniu nie pozostał ani ślad. Dzień wcześniej raptem jeden raz roziskrzyło się blaskiem na śniegu. Dziś ani jedna chmurka nie powinna zasłonić promieni.

– I co ja mam tutaj robić? – Wstałam, przeciągnęłam się, podreptałam do ubikacji. – W mieście miałam zakupy, gotowanie i dbanie o siebie. Co mam robić tutaj? – Spojrzałam na długie paznokcie. Nie pasowały mi teraz, wyglądały śmiesznie. – Zacznę od zwiedzania domu, a właściwie terenu wokół niego. – W łazience umyłam twarz, włosy zaplotłam w grzeczny, wygodny warkocz.

Ubrałam się w najcieplejsze ciuchy, jakie z sobą zabrałam, naciągnęłam na głowę czapkę i wyszłam na dwór. Pierwszym wrażeniem było wstrząsające piękno otaczającej mnie przyrody. Czystość, świeżość i doskonała cisza. Poprawka, prawie doskonała. Jednostajny, powtarzający się dźwięk uderzania o coś dobiegał zza domu. Poszłam w tamtym kierunku, brnąc w śniegu po kolana. Odgłosy dobiegały od strony chaty Marcela. Sapiąc, podeszłam do ogrodzenia, wspięłam się na murek, wyjrzałam ponad krawędzią. Chciałam się przywitać, ale głos uwiązł mi w gardle. Marcel ubrany jedynie w spodnie machał siekierą, rąbiąc opasłe drwa drewna. Dzień wcześniej podejrzewałam, że jest umięśniony. Nie podejrzewałam jednak, że ma tak wyrzeźbioną sylwetkę. Skojarzył mi się z Thorem, tyle że bardziej zarośniętym na twarzy. Nagle zapragnęłam poznać rysy twarzy, kształt ust, zobaczyć, jak się uśmiecha.

Chciałam się wycofać, zejść z murka. Czułam się jak podglądacz, bo w końcu to on był tutaj przede mną. Niestety, buty może i nadawały się do poruszania się zimą po mieście, ale na tutejsze warunki miały zbyt gładką podeszwę. Nim pierwszą stopą dotarłam do podłoża, druga ujechała w bok, w efekcie straciłam równowagę. Przechyliłam się w bok, runęłam z piskiem w biały puch.

– Jola? – Owłosiona twarz Marcela pojawiła się ponad krawędzią płotu. – Nic ci się nie stało?

– Nie.

Po tej krótkiej odpowiedzi zaniosłam się histerycznym śmiechem.

 

Informacje dodatkowe

ISBN

978-83-958433-1-0
978-83-66680-32-6