Pałka – audiobook

AUDIOBOOK ZNAJDZIESZ NA LEGIMI I EMPIKGO

 

Kaśka jest utalentowaną panią architekt, która pewnego dnia staje się główną podejrzaną w sprawie porwania wspólnika.

Prowadzącym śledztwo jest Marcin, który od czasów liceum szaleje na jej punkcie.

Mimo że wszystkie dowody wskazują na winę Kaśki, przystojny policjant ze zgrabnym tyłkiem postanawia dowieść jej niewinności.

Czy uda mu się odkryć prawdziwego sprawcę i zdobyć serce ukochanej?

Pałka” to komedia romantyczna z wątkami erotycznymi i kryminalnymi w wykonaniu dwóch autorek, a jednocześnie kolejny tom z serii #niegrzecznenowele

Poniżej znajdziesz przyciski do bezpłatnej części książki do poczytania w formie e-booka, lub posłuchania jako audiobook.

Ilość stron: 150 (dostępny jako e-book i audiobook)

Kategoria: Tagi: ,

Opis

Tutaj poczytasz fragment e-booka. By posłuchać audiobook, przyciśnij przycisk.

Pałka od Monika Liga i Agnieszka Kowalska BojarRozdział 1 – Kaśka

– Nie łącz mnie do południa z nikim! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, mijając biurko asystentki.

Ta przytaknęła posłusznie i z nieśmiałym uśmiechem pognała do niewielkiej, firmowej kuchni.

Byłam rozjuszona, niczym byk. Tak podziałał na mnie czerwony kolor i związane z nim zbliżające się święto. Z wystaw sklepowych darł ryja miłosny kolor, pluszowe serca i balony w tymże kształcie. Walentynki, zwyczaj, który przywędrował zza granicy i przyjął się u nas koncertowo, dla mnie były idiotyzmem, który napędzał handel, trafiając na żyzną, polską glebę.

Torebkę posłałam rzutem na fotel stojący za biurkiem. Płaszcz powiesiłam w szafie, wysokie botki zmieniłam na szpilki.

– Kawa. – Iza nieśmiało wsadziła nos do pokoju, sprawdzając, czy nie rzucam piorunami. – Jadłaś coś?

– Nie miałam czasu. – Rozpięłam żakiet, bo nawet guzik wkurzał mnie uciskiem pod piersiami. – Julce przypomniało się, że miała przynieść do szkoły czerwoną bibułę, więc gnałyśmy jeszcze przed szkołą do marketu. – Zmarszczyłam nos. – Wiesz, Walentynki w szkole…

– Rozumiem. – Przybrała współczującą minę. – To ja przekieruję połączenia na swoją komórkę i kupię ci coś w bistro naprzeciwko. – Mrugnęła do mnie i wycofała się z pokoju.

– Iza! – zawołałam, nim zamknęła za sobą drzwi.

– Tak? – spytała ostrożnie. Nie wiedziała, czego się po mnie spodziewać. Nie, gdy zaczynałam dzień z takim nastawieniem.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się do niej. – Kochana jesteś, wiesz?

– No jasne – prychnęła. – Podziękujesz mi premią.

I zniknęła za drzwiami, zostawiając mnie w ciszy biura.

Upiłam łyk kawy, jeszcze raz dziękując Izie, tym razem w duchu, za bycie sekretarką idealną. Odpaliłam komputer, planując kwadrans przerwy po uporaniu się z najważniejszymi mailami. Wtedy zjem śniadanie.

W południe zgodnie z ustaleniem rozdzwoniły się telefony. Iza przełączała kolejny, tuż po zakończeniu wcześniejszej rozmowy.

– Teraz kto? – Znudzona do granic możliwości, odebrałam kolejne połączenie.

Tego dnia miałam szczęście do wyjątkowo nudnych i upierdliwych rozmówców. A może byli tacy, jak zwykle i tylko walentynkowe szaleństwo osłabiło mój poziom odporności na ludzką głupotę.

– Teraz to ty się ubieraj, bo za pół godziny masz lunch z klientem. – Iza jak zwykle pilnowała mojego rozkładu dnia. – Obiecuję, że po powrocie będą czekały lżejsze sprawy.

– Dziękuję. – Westchnęłam, walcząc z chęcią wczołgania się pod biurko i zabarykadowania się pod nim do końca dnia.

Zgarnęłam torebkę, poprawiłam szybko makijaż przed lustrem w garderobianej szafce, po czym założyłam płaszcz.

– Buty! – Iza zawróciła mnie w progu, patrząc na mnie pełnym politowania wzrokiem.

– Cholera – warknęłam do siebie, stwierdzając, że błotną ciapaję na dworze chciałam pokonać we włoskich szpilkach.

Zmieniając obuwie na bardziej stosowne, stwierdziłam, że Iza po stokroć zapracowała sobie na premię. Ja natomiast miałam wyjątkowo ciężki dzień i marzyłam już tylko o tym, by dobrnąć do domu, odrobić z Julką te lekcje, których nie zdąży z opiekunką. Wtedy zjem lekką kolację, wezmę długą kąpiel z kieliszkiem wina i zapomnę o tych „czerwonych świętach”.

Odpaliłam auto, wyjechałam z bankowego parkingu i włączyłam się w pulsujący ruch uliczny. Metr do przodu i wrzucić na luz, kolejny i tak przez kwadrans. Włączyłam radio, lecz i ono trąbiło o walentynkach.

Kolacja we dwoje w restauracji, albo w kinie na idiotycznej komedii romantycznej miała być najlepszym sposobem na spędzenie wieczoru w ten dzień?

Nie podzielałam opinii radiowców. Gdybym miała swojego mężczyznę, spędziłabym go na cielesnych uciechach z nim, oglądaniu czegoś leżąc w łóżku, bądź na dywanie w pokoju przed telewizorem, a kolację skonsumowalibyśmy w międzyczasie. Albo w ogóle.

Ktoś za mną zatrąbił, wyrywając mnie tym samym z rozmyślań. Zdenerwowałam się, równocześnie zastanawiając, czy nie poprosić Izy, by uprzedziła klienta o coraz bardziej realnym spóźnieniu. Sznur aut przesuwał się tak wolno, że idąc piechotą, dotarłabym szybciej na spotkanie, niż w tym pudle na kółkach. Sięgnęłam po telefon, lecz wtedy w samochodzie przede mną, na tylnej półce przy szybie, zalśnił czerwonym kolorem napis POLICJA. Po chwili zmienił się na STOP i znów na POLICJA.

Zbaraniałam, ale jestem kierowcą dość długo, więc odruchem było zastosowanie się do nakazu władzy. Grzecznie zjechałam na pobocze, a nieoznakowany samochód zaparkował przede mną. Wybrałam szybko numer do Izy, ta odebrała połączenie po pierwszym sygnale.

– Zadzwoń do klienta, że nie dotrę na spotkanie – rzuciłam szybko. – Stoję w okropnym korku i jeszcze w dodatku policja mnie zatrzymała.

– Coś ty nawywijała? – Słyszałam szczerą troskę w głosie Izy.

– Tego jeszcze nie wiem – westchnęłam, odwracając się do ku szybie, w którą zastukał funkcjonariusz. – Odwołaj, oddzwonię później. – Nacisnęłam czerwoną słuchawkę, odwracając się ku szybie, otwierając ją równocześnie.

Najpierw ujrzałam legitymację, którą nieumundurowany mężczyzna prawie przyłożył do szyby.

– Podkomisarz Malicki. – Pochylił się, recytując regułkę, której mój mózg nie rejestrował. Zestresowana zastanawiałam się, co też mogłam przeskrobać, lecz nic mi nie przychodziło do głowy. – Proszę wyłączyć silnik i przygotować dokumenty, oraz kartę pojazdu. – Pochylił się na tyle, że mogłam już dostrzec jego twarz.

Musiałam przyznać, że spodobał mi się od pierwszego spojrzenia. Skoro tak się stało, powinnam była przestać na niego patrzeć z prostego powodu. Gdy spodobał mi się mężczyzna, mogłam mieć pewność, że i ja mu wpadnę w oko. Każdy samiec, do którego przyciągało mnie od pierwszego rzutu okiem musiał być zły do szpiku kości nawet, jeśli był policjantem. Dotąd w moim życiu sprawdzała się ta zasada i nie przypuszczałam, żeby z tym panem miało być inaczej.

– Dzień dobry. – Kiwnęłam głową, grzebiąc w torebce, wyciągając prawo jazdy i dowód rejestracyjny.

Podałam, zatrzymując wzrok na nadgarstku i całkiem niechcący rejestrując brak obrączki.

Debilka ze mnie – zrugałam się w myślach.

– Proszę zaczekać w wozie. – Leniwie nakazał i wrócił do samochodu policyjnego.

Odprowadziłam go wzrokiem, stwierdzając, że pan Malicki jest posiadaczem bardzo kształtnego tyłka. Krótka, skórzana kurtka podkreślała ten męski atrybut, a sprężysty krok przywodził na myśl energiczne zachowanie w innej sytuacji.

Chyba mam dni płodne – zastanawiałam się w myślach, zagryzając boleśnie wargę. – To nie może być tylko przez zbliżające się święto zakochanych!

Siedziałam, denerwując się mimo faktu, że po przeanalizowaniu swojego zachowania na drodze, nie znalazłam podstaw do zatrzymania mnie. Doszłam w końcu do wniosku, że jechałam wzorowo tym bardziej że nie było szans na rozwinięcie jakiejkolwiek prędkości na zakorkowanej drodze.

Policjant wrócił, powolnym krokiem podchodząc do okna kierowcy. Nie wyglądał na służbistę. Odniosłam wrażenie, że bawi się moim kosztem.

– Czy wie pani, za co ją zatrzymaliśmy? – Pochylił się, opierając łokciem o brzeg szyby.

– No właśnie nie mam pojęcia. – Zagryzłam nerwowo wargę, skupiając się na jego nosie.

Zbytnio przyciągały mnie cudnie wykrojone usta i oczy tak niebieskie, że i w te nie mogłam patrzeć, bez ryzyka oblania się rumieńcem. Dodatkowo zaatakował moje nozdrza upojny zapach perfum, który wtargnął do ciasnej przestrzeni auta, powodując chaos w głowie.

To MUSZĄ być dni płodne – pomyślałam, starając się otrzeźwieć. – Normalnie nie zapętlam się w takim namiętnym myśleniu. Nie reaguję na mężczyzn, jak wypuszczona z więzienia, wygłodniała samica.

– Jechała pani bez załączonych świateł mijania – mówiąc to, uśmiechał się, przez co nie od razu dotarł do mnie sens wypowiadanych słów. Zbyt ładnie się uśmiechał. To mnie rozpraszało. – Dodatkowo podczas kontroli dokumentów okazało się, że badania techniczne są nieaktualne.

– O, cholera. – Ostatnie słowa odblokowały mnie skutecznie. – Co teraz?

– Zapraszam do wozu.

Odsunął się, zaczekał aż wyjdę z samochodu i przepuścił mnie przodem. Wsiadłam na tylną kanapę nieoznakowanego samochodu i czekałam na ciąg dalszy, jak na skazanie.

– Wyszło nam tutaj, że ma pani dwa nieopłacone mandaty – tymi słowy przywitał się drugi funkcjonariusz. – Musimy zatrzymać dokumenty, a samochód odholujemy na policyjny parking. Dodatkowo mandat i punkty karne.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Nie było nic, czym mogłabym usprawiedliwić własną głupotę. Opadłam ciężko plecami na kanapę, zamknęłam oczy, liczyłam w milczeniu od stu, w dół.

– Zły dzień? – Dobiegło mnie rozbawione pytanie. Byłam na dziewięćdziesiątej piątej cyfrze.

– Wybitnie – odparłam, kierując wzrok na odbite we wstecznym lusterku niebieskie oczęta.

– To zrobimy tak…

Ustaliliśmy, że za dobre sprawowanie, zaniechanie prób wręczenia łapówki, a przede wszystkim niewykłócanie się z przedstawicielami prawa, zostanę potraktowana ulgowo. Miałam zatrzymać prawo jazdy i samochód, pod warunkiem że pojadę prosto do stacji diagnostycznej na przegląd. Dostałam pokwitowanie zatrzymania prawa jazdy, a dnia następnego miałam zgłosić się po jego odbiór do podkomisarza Malickiego. Punkty karne odpuszczono mi również, tak więc musiałam przyznać, że miałam sporo szczęścia w tym nieszczęściu.

Pieczątkę dopuszczenia do ruchu drogowego przybito mi szybciutko, nie znalazłszy usterek wymagających naprawy.

W drodze do domu zboczyłam już tylko do marketu, a tam nabyłam butelkę czerwonego wina i paczkę sushi.

– W dupie mam, nie będę gotować – mruczałam pod nosem, dorzucając do koszyka ulubione wafle ryżowe dla Julci.

O dwudziestej pierwszej dotarłam w końcu do łazienki. Julka usypiała właśnie wsłuchana w słuchowisko „Julek i Maja”. Nie miałam wyrzutów sumienia, że nie sama osobiście czytam jej książkę. Wykorzystałam udogodnienie czasów, które nadeszły. Tak sobie to przynajmniej tłumaczyłam.

Z kieliszkiem wina usadowiłam się w wannie i rozmarzyłam.

Wrócił do mnie obraz zza szyby samochodu. Ten widziany w momencie, gdy otworzyłam okno podczas kontroli. Uśmiech, pełna dolna warga podkomisarza i ostro wykrojona krawędź górnej. Niebieskie, przymrużone w uśmiechu oczy i ten zapach. Męski, ciepły kuszący.

– Zdecydowanie mam dni płodne – mruknęłam, wychylając kieliszek, biorąc dwa łyki pod rząd. – Kiedy ja ostatnio…

I wtedy dotarło do mnie, że poza samotnymi zabawami, nie uprawiałam seksu od dwu lat! Mało tego, ja się odizolowałam od męskiej części świata.

Powód był prozaiczny – nie miałam na to czasu. Samotnie wychowująca ośmiolatkę matka, nie ma zbyt wielu okazji, by poznać mężczyznę. Jeśli chciałabym szukać towarzystwa, zawsze robiłabym to kosztem córki. Drugą sprawą było to, że musiałabym wtedy wynająć opiekunkę i zapłacić jej.

Gdy jesteś samotną matką, myślenie o sobie odkładasz na plan dalszy. Musisz również planować przyszłość i zabezpieczyć się na wypadek utraty pracy.

Przyzwyczaiłam się już do takiego stanu rzeczy i ciekawiło mnie tylko jedno – dlaczego akurat pan podkomisarz obudził we mnie tyle tęsknoty.

– Sruty pierduty – sarknęłam w kieliszek, nim wino dotknęło mi ust. – Dziwny dzień miałam dzisiaj i tyle. Jutro pojadę po dokumenty i zapomnę o panu policjancie. Wszystko wróci do normy.

Rozdział 2 – Marcin

Nie przypuszczałem, że kiedyś ją jeszcze spotkam. I to na dodatek w takich okolicznościach.

Dzień zaczął się jak każdy inny. Naprędce wypita kawa, zebranie, zadania, które miały być rozdysponowane na poszczególnych ludzi. Siedziałem na krześle, próbując okiełznać ból głowy i pokonać kaca, gdy szef przedstawiał nam kolejne sprawy. I wtedy zobaczyłem zdjęcie Kaśki.

Od razu ją poznałem, chociaż od czasów liceum minęło już tyle lat. Patrzyłem w milczeniu, jednym uchem słuchając szczegółów, a jednocześnie myśląc, że zdjęcie nie oddawało całej prawdy. Brakowało seksapilu, który z niej promieniował i nie było tego figlarnego błysku w oczach. Co dziwniejsze, zauważyłem coś na kształt zniechęcenia i zmęczenia, malującego się na jej twarzy.

Ale i tak była piękna. Od razu powróciłem myślami do starych wspomnień. Liceum, klasa pierwsza. Ja, nieśmiały chudzielec o pryszczatym obliczu i wiecznie spoconych dłoniach. Ona, klasa maturalna, najpiękniejsza i najpopularniejsza dziewczyna w całej szkole. Nie tylko ja tak uważałem. Większość moich kolegów również. Czasami któryś się zwierzył z tego, że poza fantazjowaniem o Pameli Anderson, marzy podczas bezsennych nocy w łóżku właśnie o Kaśce. Bliższa nam była, realniejsza i można było poczuć jej zapach podczas przerwy na korytarzu szkolnym. Co odważniejszym udało się nawet dotknąć jej. Spryciarz Antek urządził licytację podkoszulka, który ukradł ponoć z szatni dziewcząt z szafki Kaśki. Osobiście wątpiłem w to. Za mały rozmiar, nie pomieściłby jej biustu. Milczałem jednak, nie dzieląc się spostrzeżeniami z kumplami.

Moje psie uwielbienie nie robiło na Kasi wrażenia, bo tak naprawdę pewnie w ogóle nie zwróciła na mnie uwagi. Potem zdała maturę i zniknęła. Na tyle lat…

– Biorę! – Zerwałem się z miejsca, nie czekając na zakończenie omówienia.

– Ty? – Szef spojrzał na mnie zdumiony. – Zostaw to lepiej, mniej doświadczonym.

– Biorę! – oznajmiłem z uporem. – Coś mi mówi, że to grubsza sprawa. Coś bardziej skomplikowanego, niż na to wygląda – zełgałem w natchnieniu. Nie mogłem przecież wyznać, że mam nieodpartą ochotę na skonfrontowanie młodzieńczych wyobrażeń z teraźniejszą rzeczywistością.

– No dobrze – odparł z ociąganiem. Jego szczęście, bo gdyby się nie zgodził, to musiałbym chyba użyć siły.

Zabrałem teczkę i nie czekając na zakończenie zebrania, wyszedłem na korytarz. W pośpiechu przygotowałem sobie kawę i usiadłem przy biurku, aby zapoznać się ze szczegółami sprawy.

Z akt dowiedziałem się, że Kaśka była współwłaścicielką doskonale prosperującej firmy, a konkretnie biura projektów. Wklikałem jej nazwisko w wujcia Google i zrozumiałem również, że była wziętym architektem. I to cholernie dobrym. Z uznaniem obejrzałem sobie kilka zrealizowanych projektów, nie tylko w kraju, ale i za granicą. Wspólnik był nieco słabszy, więc przelotnie zastanowiłem się, po kiego z nim jeszcze współpracuje? Potem zająłem się leżącymi przede mną papierami.

Dwa dni temu żona niejakiego Ireneusza Biedaka zgłosiła na policję jego uprowadzenie, oraz przekazała żądania porywaczy dotyczące okupu. Roztrzęsiona i zapłakana kobieta nie rozumiała, dlaczego ktoś chciałby skrzywdzić jej ukochanego małżonka. Wspomniała jedynie, że na kilka dni przed zniknięciem, mąż mówił o kłopotach w firmie, o zatargu ze wspólniczką. Nie zdradził szczegółów, a ona, zaabsorbowana chorobą syna, nie wypytywała. Owszem, wydawał się być lekko przygnębiony, ale wcześniej już bywały takie sytuacje, więc nie zwróciła na to szczególnej uwagi. Gdy jednak nie pojawił się wieczorem w domu, poczuła niepokój, który zamienił się w przerażenie, gdy dostała list wraz z kawałkiem uciętego palca. Po długiej i wyczerpującej rozmowie wyznała również, że przekazała już okup porywaczom, wierząc, że obejdzie się bez udziału policji. Niestety, bandyci wzięli pieniądze, ale nie zwrócili jej męża. Kto wie, może już biedak nie żyje…

Zmarszczyłem czoło. Z jednej strony rozumiałem jej obawy, z drugiej, co za kretynka! Czy ona zdawała sobie sprawę, jak bardzo utrudni nam śledztwo?

No nic, trzeba będzie się temu przyjrzeć. Zwłaszcza seksownej Kasieńce.

Pracując w policji, już dawno pozbyłem się złudzeń co do ludzkich reakcji. Każdy był zdolny do popełnienia zbrodni. Wystarczy odpowiednia motywacja czy poziom zdesperowania, a nawet spokojna gospodyni domowa mogła zamienić się w złaknionego krwi potwora.

No i Kasia… To, że nadal czułem do niej sentyment, nie było niczym złym. Znacznie gorszy był fakt, że okazała się główną podejrzaną w tej sprawie. Uśmiechnąłem się. W zasadzie to dodaje wszystkiemu pikanterii. Byłem pewien, że mnie nie pamięta. Zresztą, sporo się zmieniło od czasów liceum. Przeciągnąłem dłonią po nieogolonym podbródku. Oj sporo, sporo. Teraz może miałbym szanse na…

– Marcin! – Nieco gniewny głos kolegi, sprowadził mnie na ziemię. – Nie śpij.

– Nie śpię – mruknąłem z niechęcią.

– Ostro wczoraj było? – spytał domyślnie, kładąc na biurku chudą teczkę.

– Ostro – westchnąłem. – Co to jest?

– Sytuacja majątkowa państwa Biedaków. Przy czym dodam, że biedni to oni są wyłącznie z nazwiska. Trzy samochody, dwa domy, apartament za granicą, prywatne szkoły dla dzieci. Żadnych kredytów, długów. Kwitnąca firma pana Biedaka. Za to zdziwiło mnie coś innego.

– Co? – Nieuważnie przekartkowałem podane mi informacje.

– Prawie wszystko formalnie należy do pani Biedak. Domy, samochody, konta w banku. Wynika z tego, że Ireczek coś kręcił na boku i chciał się zabezpieczyć w razie wpadki. Aha. Jeszcze jedno. Kinga była w biurze, wdała się w przyjacielską pogawędkę z sekretarką. Na szczęście trafiła na model, który dużo mówi, a mało myśli, za to świetnie jest przyuczony do wykonywania swoich obowiązków.

– I co?

– Ponoć kilka dni temu, była tam potężna awantura pomiędzy wspólnikami. Więc żona mówiła prawdę. Przyszły też wyniki badań. Pan Irek za młodu narozrabiał i jego odciski są w naszej bazie. Potwierdziliśmy więc, że palec należał do niego.

– Uhm – mruknąłem. – To zabieram się do pracy.

Szczerze mówiąc, praca była ostatnią rzeczą, o jakiej właśnie myślałem. Ale przecież nie mogłem się przyznać, że bardziej mnie obchodzi osoba podejrzanej niż przestępstwo, które popełniła. Trudno, pomyślałem z nagłą niechęcią, trzeba będzie wziąć na wstrzymanie. Nic z prywatnych kontaktów, przynajmniej dopóty, dopóki nie zakończymy sprawy. Żadna kobieta, nawet najbardziej pociągająca i żaden seks, choćby najbardziej odjazdowy, nie były warte mojej kariery. Mogłem sobie pomarzyć, lecz na tym koniec, postanowiłem twardo. I wtedy moje spojrzenie padło na leżącą na stole fotografię. Duże, błyszczące ciekawością oczy, pełne wargi, nieco potargane włosy koloru dojrzałego zboża. Delikatna twarz, dziwnie bezbronna jak na dorosłą kobietę. I te usta… Nawet teraz pamiętałem stare pragnienia, aby móc ich dotknąć, obrysować kontur, pocałować. To z tym pragnieniem w głowie zaciskałem palce na sztywnym penisie, marząc o Kasi nocami, śniąc o niej, szepcząc wyznania miłości w pustkę swojego pokoju, w domu rodzinnym.

Odetchnąłem głęboko, zastanawiając się, co powinienem zrobić.

Oczywiście, najprostszym wyjściem byłoby pojawienie się w firmie i rozmowa, ale nagle wpadłem na inny pomysł. A gdyby tak Kaśka poznała mnie jako zwykłego policjanta z drogówki? Oczywiście nie zamierzałem ukrywać stopnia podkomisarza. Może nie będę mundurze, z lizakiem, z bloczkiem do wypisywania mandatów w ręce, ale przecież zauważenie złamania przepisów drogowych zmusza funkcjonariusza, do zareagowania bez względu na stopień. Wystarczy zaczekać na odpowiedni moment i tylko odrobinę pomóc losowi. W sumie to było banalnie proste, zaaranżować taką sytuację. Miałbym okazję przyjrzeć się jej, a ona mnie, bez tego balastu, którym mogła być kwestia zaginięcia Ireneusza Biedaka. Tłumaczyłem sobie, że to powinno nawet pomóc sprawie, gdyż jeśli nie będzie podejrzewała mnie o prowadzenie tejże sprawy, to mimochodem może wymsknąć jej się coś w temacie.

Mój umysł rozpędzał się w utwierdzaniu mnie w słuszności podjętej decyzji.

Zaterkotał telefon. Odruchowo spojrzałem na ekran. Majka.

Z jednej strony miałem dosyć nadopiekuńczej siostrzyczki, która jako powołanie obrała sobie swatanie wszystkich dookoła i od dobrych kilku lat usiłowała znaleźć mi żonę. Nie obchodziło jej to, że ja żony nie szukam. Wiedziała swoje, mojego zdania nie brała pod uwagę.

Z drugiej, może tym razem warto skorzystać z oferty, jaką z pewnością dla mnie miała? Dawno nie uprawiałem seksu, a powinienem spuścić odrobinę pary ze spodni przed spotkaniem z Kaśką. Kopę lat, ale lepiej chuchać na zimne.

– Cześć młoda – rzuciłem do słuchawki.

– Mam! – wrzasnęła triumfalnie. – Mam dla ciebie dziewczynę!

A jakże! Nawet się nie zdziwiłem. Przewróciłem oczami, z melancholią wysłuchałem tyrady o wszystkich zaletach potencjalnej kandydatki na żonę, odpowiadając jedynie półgębkiem gdy było to potrzebne. Na sam koniec zgodziłem się na randkę w ciemno, po czym moja siostrzyczka wpadła w prawdziwy szał radości. Oczami wyobraźni widziała mnie pewnie na ślubnym kobiercu z tą właśnie kobietą przy jednym i nią samą, jako druhną, przy drugim boku. Ja natomiast widziałem zgrabny tyłek i cycki, oraz gorące ciało pod sobą. Rano wspólna kawa i rozstanie. Nic ponadto.

Cóż, pomyślałem kwaśno. Zawsze to jakieś wyjście. Idą walentynki, według mnie najbardziej pojebane święto w roku. Bo dlaczego niby miałbym kochać kogoś bardziej przez akurat ten jeden dzień? Bezsens, obłuda, pomstowałem w duchu, sięgając po kurtkę. A potem udałem się na poszukiwania ekipy, która przygarnęłaby mnie do radiowozu i pomogła zrealizować szalony plan spotkania dawnej miłości.

Informacje dodatkowe

ISBN

EPUB 978-83-66680-64-7