Wakacyjny epizod – e-book

33,00 

Iza postanawia jechać na Mazury, jako wychowawca kolonijny. Robi to z kilku powodów, głównie jednak po to, by odpocząć po mdłym związku.
Tomek ucieka z miasta, by zejść z radaru szalonej stalkerce, która nie daje mu wytchnienia, gnębiąc na każdym kroku.
Tych dwoje spotyka się w niewielkiej miejscowości, w której znajduje się obóz młodzieży. Myśleli, że ten wyjazd da im chwilę na nabranie dystansu i zastanowienie się nad sobą. Niestety, Iza chcąc pomóc właścicielce ośrodka, godzi się na bycie modelką i pozowanie bogatemu odludkowi, mieszkającemu opodal obozu. Tomasz natomiast zostanie zmuszony do zrewidowania poglądów o własnej seksualności, gdy na jego drodze stanie nieziemsko przystojny Filip.
Świat obojga dodatkowo zaburzy odkrycie zwłok, które rzucą światło na przeszłość kilku osób z ich otoczenia.
Romans, erotyk i kryminał w jednym, a wszystko to dzieje się w pięknych okolicznościach przyrody, w otoczeniu Mazurskich jezior i lasów.
Podniecisz się, wzruszysz, a czasami pośmiejesz. Z całą pewnością nie odłożysz książki, nim jej nie skończysz książki.
Poniżej znajdziesz przyciski do bezpłatnej części książki do poczytania w formie e-booka, lub posłuchania jako audiobook.

Ilość stron: 307 (dostępny jako e-book)

Kategoria: Tagi: ,

Opis

Tutaj poczytasz fragment e-booka. By posłuchać audiobook, przyciśnij przycisk.

Szukaj mnie też na Empik i Legimi

Wakacyjny epizod od Moniki LigaRozdział pierwszy

Epilog

Uderzyła w taflę wody, wpadając w jej toń bez krztyny gracji. Machnęła dłońmi i nogami, woda zamknęła się nad nią i widziała, jak zmienia się jej kolor. Im głębiej zanurzała się w toń, tym jej kolor stawał się bardziej zielony, przesłaniając blask popołudniowego słońca. Próbowała wydostać się na powierzchnię, by nabrać haust życiodajnego powietrza, aby się ratować. Niestety straciła orientację i jedynie niezdarnie się szamotała.

Nie rozumiała, co się stało! Przecież jeszcze chwilę temu siedziała na pomoście i chłodziła w wodzie stopy. Rozmawiała z nim i słuchała słów o tym, jak bardzo ją kocha! Miał z nią być, żyć, dzielić codzienność. Po raz pierwszy czuła, że jej życie ma sens, bo coś dla kogoś znaczy! Wreszcie może je zaplanować na rok, może nawet dwa naprzód. Dotąd żyła z dnia na dzień, wykonując nieciekawą pracę i spotykając mężczyzn, z którymi nie powinna się wiązać. Z poprzednim partnerem nie tworzyła dobranej pary i dopiero przy obecnym to zrozumiała. Seks z nim oszołomił ją i walnął, niczym grom. Pod jego rozpalonym spojrzeniem topniała i zmieniała się w ogień, gdy jej dotykał. Seks z nim zmienił ją.

Zaczęła pracować ramionami, zagarniając wodę pod siebie i płynąc ku światłu. Udało jej się, głowa znalazła się ponad wodą, usta nabrały haust upragnionego powietrza. Kaszlała, by wypluć wodę, która dostała się do ust i mrugała gwałtownie, by pokonać szczypanie oczu.

Chciała i musiała walczyć. Teraz już nie tylko dla siebie, ale i dla dziecka, które rosło pod jej sercem. Gdy dowiedziała się o ciąży, była przerażona. Nie nadawała się na matkę, była za młoda i tak niewiele dotąd korzystała z życia! W pierwszym odruchu chciała usunąć ciążę i wydało jej się to najrozsądniejszym wyjściem, ale to jego słowa utwierdziły ją, że dadzą radę. Miał coś wymyślić, by mogli wspólnie wychowywać dziecko. Przekonywał ją, że zapewni jej dostatnie życie, a ona uwierzyła mu. Pewnie przez to, jak patrzył na nią, zapewniając o uczuciu.

Dziecko! Będę matką! – krzyczało jej w głowie. – Muszę o nie walczyć! Uratować nas! – To napędzało jej desperacką walkę o życie.

I wtedy jej wzrok padł na wykrzywioną twarz. Oczy płonęły nienawiścią, usta zacisnęły się w wąską, brzydką, pełną zaciętości linię. Zapatrzyła się w tą złość i pewnie dlatego nie zareagowała, gdy spadał na nią kolejny cios. W ostatnim momencie otworzyła usta, by krzyknąć, ale wtedy wiosło spadło na jej głowę, uderzając w nią z impetem. Nie zareagowała, lecz straciła przytomność. Umysł wyłączył się, zostały tylko odruchy. I one miały za chwilę ustać, gdy płuca zamiast powietrzem, zaczęły się wypełniać wodą. Uderzenie serca i kolejne, w końcu i ono straciło rytm. Nie miało dla kogo bić, a istotka w jej brzuchu była jeszcze taka malutka.

Tafla wody uspokajała się i już tylko delikatne fale wygładzały się, gdy ciało młodej kobiety tonęło w ciszy. Ptaki jakby wyczuły, że dzieje się coś niedobrego. Ucichły, oddając hołd życiu, które nie powinno tak szybko zgasnąć. Po chwili świat ruszył do przodu, ptactwo w koronach drzew i w zaroślach wróciło do ptasich rozmów, bo przecież śmierć jest częścią życia. Nawet tak gwałtowna i niespodziewana.

Rozdział 1

Rozstanie

– Ale jak to koniec z nami?! – Grzesiek wbijał we mnie zszokowany wzrok.

Rzygać mi się chciało, bo byłam zmuszona odwzajemnić maślane spojrzenie jego brązowych, dosyć ładnych oczu. Barani wzrok wywoływał we mnie wyrzuty sumienia, mimo to nie zamierzałam cofnąć wypowiedzianych słów.

– Nie pasujemy do siebie. – Postanowiłam podejść go w miarę łagodnie, widząc zaszklone, pełne łez oczy. – Zasługujesz na kogoś lepszego.

Mówiąc to czułam, jak skręca mi się żołądek. Nie cierpię tak ckliwych tekstów rodem z komedii romantycznych, których swoją drogą absolutnie nie trawię.

– Ja się nie nadaję do stałych związków. Jeszcze do tego nie dojrzałam. – Gorączkowo myślałam jak ująć sprawę na tyle zgrabnie, by nie brać na siebie zbyt wiele winy za niepowodzenie związku. – Ty potrzebujesz kogoś, kto będzie cię kochał.

– Ale ja cię kocham! – prawie wykrzyknął, w efekcie chłopak siedzący przy sąsiednim stoliku obrócił się i zaczął nam się bezwstydnie przyglądać. – Kocham cię, Iza!

No kurwa! To mnie zaskoczył! A byłam pewna, że skupi się na sensie ostatniego wypowiedzianego przeze mnie zdania!

Miłość? Że mnie kocha? Kogo tak naprawdę kocha? Mnie, czy swoje wyobrażenie o mnie?

Wobec tego „argumentu” czułam niestety kompletną bezradność. No bo co można powiedzieć w tej sytuacji? „Nieprawda, nie kochasz mnie?”. Tak naprawdę to nie wiedziałam, czy Grzesiek był zakochany. Może się jednak myliłam, a on rzeczywiście obdarzył mnie głębszym uczuciem? Możliwe, że poza wizją codzienności i wspólnego mieszkania, zakupami w sobotę i niedzielnymi wypadami w plener, Grzesiek wiązał ze mną i długofalowe plany?

Siedzieliśmy w osiedlowej kawiarence. Niewielkiej, z kilkoma stolikami we wnętrzu i całą masą leżaków i drewnianych skrzynek zaadoptowanych na stoły, na zewnątrz. Pogoda kusiła, byśmy zajęli miejsca na dworze. Szum wysokich osiedlowych topól i radosny świergot ptaków w koronach drzew jednak zbytnio kontrastował z tym, co miałam zamiar oznajmić Grześkowi. Wybrałam więc zaciszny stolik w środku lokalu, w rogu pomieszczenia. Głównie po to, by móc się oddzielić od Grześka meblem i zachować dystans w momencie, gdy będę z nim zrywała. Nie miałam pewności jak zareaguje, lecz był to lepszy pomysł, niż rozmowa w mieszkaniu. Tam mógłby rwać szaty na piersiach i zanieść się szlochem, bądź paść na podłogę i wierzgać nogami niczym dziecko. W lokalu raczej tego nie zrobi. Jeśli nawet, to po prostu wyjdę i udam, że nie znam gościa.

– Odpocznijmy od siebie przez wakacje, a później czas pokarze. – Cofnęłam dłonie, którymi dotąd obejmowałam szklankę z lemoniadą. Ułożyłam je na kolanach pod stołem. Zdążyłam, nim chwycił za nie. – Tak będzie najlepiej dla nas obojga.

Powtarzałam sobie, że ani on mnie, ani ja jego nie kocham tak naprawdę. Jesteśmy ze sobą z przyzwyczajenia, może z nudów! Powtarzałam to sobie, widząc jego spojrzenie, którego nie powstydziłby się kot ze Shreka.

Nie interesowałam się wcześniej mężczyznami, a Grzesiek „przytrafił się” od tak. Właściwie to się przypałętał. Wiem, to nie brzmi dobrze, ale tak właśnie było! Przyszedł jako klient do klubu fitness, w którym pracuję w recepcji. Mało wymagające zajęcie, które ostatnimi czasy umilałam sobie obserwowaniem Emila i Magdy – pary, której kibicowałam od dawna. Przystojniakowi rodem z magazynów dla pań i zwyczajnej dziewczynie, która postanowiła nie dać mu dupy. Czyli inaczej, niż wszystkie poprzednie lale, których dziesiątki Emil przepuścił przez swoje łóżko. Chociaż, kto wie, kto tu kogo przepuszczał? I czy doszli do łóżka, bo może załatwiali sprawę seksu w samochodzie? Nie moja sprawa. Teraz miałam swój problem, a ten siedział ze szklącym się wzrokiem, który wlepiał we mnie błagalnie.

Swoją drogą zastanawiające, że Grzesikowi wydaje się, że takim zachowaniem coś wskóra? Niby co? Zmiękczy moje serce, myśląc że się zlituję i pozwolę do siebie wrócić? I o czym to świadczy? Że Grzesiek traktuje mnie poważnie, jak facet kobietę, czy może niczym rozpuszczony synalek swoją matkę. Wydaje mu się że łzami co wymoże? Przecież nie litość, bo chyba nie sądzi, że kobieta może dawać dupę z litości! A może i może tylko ja tego nie wiem?

Z Emilem i Magdą sprawa wyglądała inaczej. Emil nie umiałby wykrzesać z siebie nawet dziesięciu procent takiej mazgai, jak Grzesiek. Przyglądałam się najpierw podchodom Emila do dziewczyny i jego byłej kochanki do niego samego. Ta robiła wszystko, byle nie pozwolić mu odejść, by usidlić go, odsuwając chłopaka od Magdy. Trzymałam kciuki za dziewczynę, bo zwyczajnie wierzę w prawdziwą miłość. Uczucie, którego – teraz byłam już tego absolutnie pewna – nie czuję do Grześka.

Jeszcze kilka tygodni temu myślałam, że może poza lubieniem go, poczuję coś więcej po jakimś czasie. Kto wie, może go nawet pokocham? Nic takiego się niestety nie wydarzyło. Po dwóch miesiącach zaczął mnie tak bardzo drażnić, że ledwie powstrzymywałam złośliwe docinki w ciągu dnia, gdy to na przykład w kuchni wkładał kubek do zmywarki i udawał, że nie wie, że należy go włożyć do góry nogami, bo inaczej naczynie nie będzie umyte. Albo wieczorem, gdy przez pięć minut wygładzał i naciągał prześcieradło na materac, jakby każde najmniejsze zagięcie miało spowodować, że nie uśnie, lub będą mu się śniły koszmary.

Najgorsze jednak było to, że zaczął mnie odpychać fizycznie. Nie brzydził, ale przestałam czuć cokolwiek podczas seksu. No może czułam mały wstręt, gdy jego szczoteczka do zębów, jej włosie, dotykało włosków na mojej szczoteczce. W sumie to chyba jednak wstręt fizyczny, bo od stykających się szczoteczek do pocałunku, to nawet mniej, niż centymetr. To zaważyło, więc podjęłam decyzję o rozstaniu.

– Ale to znaczy, że chcesz jechać beze mnie na wakacje? – Grzesiek ewidentnie nie przyjmował do wiadomości informacji o zerwaniu. – Masz kogoś?

No ja jebie! Co za barani łeb z niego! Aż mnie skręcało, by mu powiedzieć, że tak, mam kochanka z gigantycznym przyrodzeniem, mercedesem i mnóstwem kasy, którą chce na mnie wydać. Niedobrze, bo skoro aktywował we mnie aż taką wredotę, to znaczyło, że nie ma czego ratować, bo nie można budować niczego trwałego na zgliszczach i tekturowym fundamencie.

– Mam pracę. – Traciłam cierpliwość, a mimo to starałam się nie pokazać tego po sobie. – Wyjeżdżam do niej.

– Dokąd? – zapytał szybko, po czym nie czekając na odpowiedź dodał – Mógłbym jechać z tobą i dotrzymać ci towarzystwa!

– Będę wychowawcą kolonijnym dzieci. – Odpowiedź wyskoczyła ze mnie w momencie, gdy wzrok mój padł na matkę z dzieckiem, które ta wiozła w wózku. Dziecko darło się wniebogłosy, a kobieta nie zwracała na to zbytniej uwagi. – Kilkulatków.

To było perfidne, ale pamiętałam, że Grzesiek nie cierpi dzieci i hałasu, jaki one robią. Niekontrolowany grymas wykrzywił mu twarz. Wiedziałam, że celnie trafiłam z wymyślonym naprędce kłamstwem.

– To chociaż pozwól mi się odprowadzić na pociąg i odwiedzić na miejscu.

Co za uparty osioł! – warczałam w myślach, ledwie nad sobą panując.

– Jedziemy autokarem – brnęłam w kłamstwa pamiętając, jak kiedyś Grzesiek wzbraniał się przed wycieczką do Krakowa tylko dlatego, że musielibyśmy jechać właśnie autokarem.

– Nalegam.

No i co tu powiedzieć?

Westchnęłam, widząc, że jeszcze ten jeden raz muszę baranowi ustąpić. Dla świętego spokoju i dla tego, że nie umiałam naprędce wymyślić kolejnego zniechęcającego go kłamstwa. Przypuszczałam też, że podanie godziny drugiej w nocy, jako pory odjazdu autokaru nie zmieni niczego. Obawiałam się, że zapętlę się w kłamstwa, a akurat w ściemnianiu nigdy nie byłam zbyt dobra.

– Ok – mruknęłam zdając sobie sprawę z faktu, że i tak zapędziłam się w kozi róg.

Teraz będę musiała znaleźć pracę wychowawcy kolonijnego. I w sumie, czemu nie? Na myśl o takiej odmianie, a przy okazji nabiciu punktów na studiach pedagogicznych dzięki praktyce, aż uśmiechnęłam się do swoich myśli. Nadchodzą wakacje, Darek da mi urlop, a ten wykorzystam nie na nieodpoczywanie, ale pracę. Przy okazji uwolnię się od Grześka i przemyślę wszystko z dala od codzienności. Może być ciekawie, a i trochę dodatkowego grosza się przyda.

Kurde, najgorsze, że nie miałam się komu wygadać, przemielić tematu, a może i wyżalić. Monika, przyjaciółka wyjechała do pracy za granicę i zapowiedziała powrót dopiero za pół roku. Była tak zajęta, że mimo, iż obiecała dzwonić wieczorami, ledwie wysłała smsa, że pada na twarz i zadzwoni, gdy się wyśpi. Nie dzwoniła, więc wyglądało na to, że nie wysypiała się wcale. Nie chciałam zawracać jej głowy.

Wieczorem z kieliszkiem wina włączyłam laptop i zaczęłam przeglądać oferty pracy. Na pulpicie w folderze o nazwie „WORK” zapisałam kilka skrótów do stron z ofertami, po czym załączyłam ulubiony serial – usypiacz. Usnęłam, nim akcja odcinka rozkręciła się na dobre.

Rozdział 2

Fiut

IZA

Rankiem wstałam skoro świt, ciesząc się z dwóch powodów. Po pierwsze dzień wcześniej w kawiarni udało mi się przekonać Grześka, by wrócił do swojego mieszkania. Nie chciałam, by spał u mnie choćby jeszcze jedną noc z obawy, że mimo wszystko będzie się próbował do mnie dobrać. Na pożegnanie, na otarcie łez, na pamiątkę. Oczywiście wzbraniał się przed powrotem do siebie, ale w końcu to moje mieszkanie, więc nie mógł rościć sobie do niego żadnych praw. Obiecałam mu tylko, że spakuję jego rzeczy i następnego dnia wieczorem będzie mógł je odebrać.

Po drugie mogłam odebrać przysługę u zmienniczki. Wisiała mi tyle dni, które za nią wzięłam, że nie obawiałam się, że odmówi zamiany. Musiałaby pracować codziennie przez najbliższe dwa tygodnie, by oddać mi godziny. Pewnie powinnam się czuć wykorzystana, ale po pierwsze sama na to przystałam, a bywało, że i proponowałam. Dlaczego? Bo nie chciałam wracać do mieszkania i do Grześka! Ta dołująca prawda docierała do mnie właśnie z siłą przysłowiowego wodospadu, dobijała koncertowo, ale równolegle cieszyłam się, bo wreszcie przestałam się oszukiwać.

– Mój Boże! Przecież ja unikałam go od dłuższego czasu! – Aż się plasnęłam w czoło, gdy zdałam sobie z tego sprawę. – Gorzej niż struś chowający głowę w piasek!

Stałam właśnie przed lustrem w sypialni, która służyła mi równocześnie za garderobę i patrzyłam swojemu odbiciu w oczy, mierząc się z tym mało wesołym wnioskiem. To w tym momencie postanowiłam, że coś podobnego nie powtórzy się już. Nie będę z facetem, do którego uczucie nie powali mnie na kolana i nie przeora wątrobą po podłodze. Jeśli ponownie wejdę w taki durny układ, to nie będę w nim gniła aż tyle czasu.

– Żeby chociaż seks był porządny! Wtedy miałabyś usprawiedliwienie. – Wycelowałam palcem oskarżycielsko we własne odbicie. – A tu co? Ani ruchanka, ani ciekawie spędzonego czasu! Koniec z łatwymi wyjściami! Albo będą emocje, albo adios amigo i lecę dalej!

Westchnęłam rozdzierająco, po czym zaklęłam, widząc godzinę, którą wyświetlał zegarek. Nie, no, spóźnić to ja się nie mogę! Nie na rozmowę w sprawie pracy! Trzeba się szybko ogarnąć i biec na tramwaj!

Włosy, które do pracy zazwyczaj spinałam w grzeczny kok, postanowiłam zostawić rozpuszczone, pozwalając, by rozsypały się na plecy. Porzuciłam wysiłek zebrania ich i skręcenia w ciasny węzeł. Założyłam kosmyki za uszy, stwierdzając, że postawię na ich naturalność. W końcu mam kandydować na opiekuna młodzieży, więc nie mogę być ani zbytnio ugrzeczniona, ani też za bardzo wyluzowana.

Z szafy w sypialni wybrałam białą bluzkę z kołnierzykiem i ciemne spodnie za kolano. Taki ubiór najbardziej pasował mi do tej rozmowy w sprawie pracy. Patrząc na swoje odbicie w lustrze doszłam do wniosku, że elegancja jasnej koszuli z kołnierzykiem i maleńkimi guziczkami świadczy o tym, że jestem odpowiedzialna i poważnie podchodzę do spotkania z pracodawcą. Luźne materiałowe spodenki przed kolano nie gryzły się z koszulą, a przy okazji nadawały mi bardziej wyluzowany wygląd. Przymknęłam oko, uniosłam kciuk do góry i smartfonem zrobiłam zdjęcie swojemu odbiciu w dużym lustrze w drzwiach szafy. Po czym wysłałam w wiadomości prywatnej do Moniki. Nie przypuszczałam, by cokolwiek odpisała, ale zwyczajnie za nią tęskniłam i poczułam taką potrzebę.

Wygładziłam tkaninę na ramionach, strzepnęłam niewidzialny pyłek z rękawa, po czym z niewielkim skórzanym plecakiem na ramieniu opuściłam mieszkanie.

– Komu w drogę, temu wrotki! – sapnęłam, dodając sobie animuszu, wduszając przycisk przywołujący windę. – Obym nie żałowała tej decyzji.

Ech, ten diablik i wewnętrzny pesymista zawsze się musi przypieprzyć! Pewnie, że mogłabym olać sprawę i powiedzieć Grześkowi, że zwyczajnie zrywamy i nigdzie nie jadę, ale potrzebowałam tej odmiany i chciałam wyjechać z miasta. Samotne wakacje mi się nie uśmiechały, więc to rozwiązanie wydawało się obecnie najlepsze.

Postanowiłam jechać tramwajem. Na co dzień najchętniej przemieszczam się po mieście rowerem, ale obawiałam się, że po pierwsze mój na wpół elegancki strój może na tym ucierpieć, a poza tym nie chciałam się martwić koniecznością szukania miejsca do przypięcia roweru. Po drugie niebo nie było idealnie błękitne, a i prognozy zapowiadały deszcz, więc wolałam nie ryzykować zmoknięcia. Podbiegłam więc na przystanek, na który właśnie dojeżdżał tramwaj. Wskoczyłam do środka i opadłam wygodnie na siedzenie.

W telefonie miałam zapisane adresy trzech szkół, do których chciałam jechać, by dowiedzieć się czegoś więcej o pracy wychowawcy kolonijnego.

Tramwajem lekko kołysało, klimatyzacja przynosiła ulgę, bo na zewnątrz zaczynał się już lać żar z nieba. Do tego dochodził zaduch, od którego spociłam się w przeciągu kilku minut drogi na przystanek, co świadczyło o tym, że faktycznie zanosi się na deszcz.

Siedziałam wygodnie na pojedynczym foteliku i obserwowałam przesuwające się za oknem krajobrazy. Dojeżdżaliśmy właśnie do kolejnego przystanku, co oznajmił kobiecy głos płynący z głośnika. Gdy zatrzymaliśmy się na światłach tuż przed przystankiem, wzrok mój przyciągnął mężczyzna i dziewczyna. Dziewczyna stała nieruchomo ze wzrokiem wbitym w przestrzeń za oknem i była czerwona na twarzy niczym piwonia. Mężczyzna dla odmiany sprawiał wrażenie spokojnego i obojętnie spoglądającego przez okno i tylko nie pasował mi fakt, że stał zbyt blisko dziewczyny. Ona za to wyglądała, jakby chciała wkomponować się w róg, który tworzyła ściana i rurka przy oknie. Nie rozumiałam sytuacji do momentu, gdy wzrok mój zjechał w dół, poniżej pasa mężczyzny. Coś mi mignęło, po chwili ponownie i omal nie krzyknęłam ze zgrozy, gdy zrozumiałam co widzę. Facet ocierał się gołym, sztywnym fiutem o biodro dziewczyny! Napierał na nią, a ona nie wiedziała jak się wykaraskać z tej patowej dla niej sytuacji. Namolny froterysta napastował ją, a ona zamiast odgonić natręta, pąsowiała na twarzy, starając się od niego odsunąć. Bezskutecznie. Zboczeniec dobijał sobą do jej biodra, odcinając jej drogę ucieczki. Minę miał przy tym taką, jakby zamyślił się nad problemem egzystencjonalnym. Na pierwszym z przystanków dziewczyna przecisnęła się, odpychając zboka, po czym wyprysnęła z tramwaju i mogłabym się założyć, że to nie był jej przystanek. Rozumiałam ten pośpiech, choć będąc na jej miejscu, z całą pewnością zareagowałabym zupełnie inaczej.

Poza mną, w tylnej części pojazdu, siedziała jeszcze tylko starsza, zapatrzona w przestrzeń za oknem kobieta i śpiący na tak zwaną „popielniczkę” mężczyzna. Wyglądał na mocno wczorajszego. Pewnie wracał po nocnej imprezie. Chrapnął, ocknął się, rozejrzał wokoło, po czym ponownie zapadł w sen.

Froterysta namierzał kolejną ofiarę, ale poza mną, nie było w pojeździe żadnej dziewczyny. Nie nadawałam się na obiekt jego ataku. Siedziałam, więc nie mógł się o mnie ocierać. Pewnie na kolejnym przystanku i on wysiądzie, zmieni tramwaj, a tam zacznie polowanie od początku.

Prawie jak seks przerywany! Tyle, że trochę nietypowy. Cóż, każdy dupczy tak jak lubi.

Okazało się, że nie doceniłam faceta. Po chwili wahania usiadł opodal w polu mojego widzenia, po czym zaczął majstrować przy rozporku. Minutę później siedział z rozszerzonymi udami, a sterczący purpurową główką penis, wystawał z rozpiętych dżinsów. Osłupiałam, nie wiedząc, jak zareagować. Nie zamierzałam mu się przyglądać, żeby nie poczuł się zbyt pewnie i podniecił jeszcze bardziej. Odwróciłam głowę i niewidzący wzrok wbiłam w przesuwające się za oknem budynki. Myślałam, że tak go przetrzymam, ale nie doszacowałam zdesperowania gościa.

Aż podskoczyłam czując coś gładkiego, czym zostałam dziabnięta w ucho. Odwróciłam głowę, by napotkać patrzące na mnie oko. Miałam przed oczami kutasa. Facet stał z penisem w ręku i starał się nim mnie dotknąć! W ucho?! No ja jebię!

– Czy ciebie człowieku pojebało!? – Podskoczyłam, przywierając plecami do okna. – Odsuń się ode mnie w tej chwili, albo kopnę cię w ten drugi, głupi łeb i nie dość że już ci nie stanie, to nawet z sikaniem będziesz miał problem!

Starsza kobieta spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem, ale nie widziała wzwodu, bo jego właściciel stał do niej tyłem. Człowiek zmarszczył brwi, wyraźnie posmutniał, po czym wcisnął fiuta w spodnie i usiadł na siedzeniu przede mną ze zrezygnowaną miną. Stałam jeszcze przez chwilę zastanawiając się, co powinnam począć. Wezwać straż miejską, czy może zaciągnąć hamulec i wezwać motorniczego, żeby obezwładnił zboczeńca.

– Przepraszam – bąknął nieznajomy, całkowicie mnie tym rozbrajając.

– No ja kurwa myślę! – Wciąż byłam zdenerwowana.

– Marian jestem. – Wyciągnął rękę, w geście powitania.

– Bywa. – Nie zamierzałam podać mu swojej. – Przed chwilą trzymałeś tą ręką fiuta, więc wybacz, ale… – urwałam pozwalając, by resztę dopowiedział sobie sam.

– No wiem – westchnął, jakby faktycznie rozumiał, a przy okazji cierpiał. – Widzi pani. Taka to chujowa przypadłość – mruknął, po czym zamilkł i zaplótłszy ramiona na piersi, zapadł w głębokie zamyślenie.

Faktycznie, chujowa! I to dosłownie!

Nie podejmował już rozmowy. Ja również, bo o czym tu mówić? Choć nie powiem, korciło mnie, by go zapytać, jak często udaje mu się taki froterystyczny napad i czy kiedykolwiek wylądował za to na posterunku policji. Bo że coś takiego musiało mieć miejsce, tego byłam prawie absolutnie pewna. Wątpiłam, by facet miał aż takie szczęście, by nigdy nie naciąć się przy podobnym numerku. No i czy on potrafi normalnie? Jak chłop z babą, po bożemu, z wkładaniem?

– Do widzenia – rzuciłam odruchowo, wstając, by wysiąść na najbliższym przystanku.

– Do widzenia – odparł zdziwiony.

Wyglądał na zaskoczonego tym, że potraktowałam go, jak człowieka. Prawdę mówiąc, samą siebie też tym zdziwiłam, ale widać zasady przekazane mi w dzieciństwie, wryły się na tyle głęboko, by wyjść na światło dzienne nawet w stosunku do kogoś, kto chciał mi zgwałcić ucho.

Idąc do sekretariatu szkolnego, w którym byłam umówiona na rozmowę w sprawie pracy, myślałam nad losem Mariana. Skąd biorą się takie dziwne upodobania seksualne? Czy facet ma żonę i rodzinę? Jeśli tak, to czy oni wiedzą o jego preferencjach? A może tylko ocieranie się o zawstydzone jego zachowaniem kobiety, doprowadzało go do szczytowania? Może nie umie inaczej? Nie lubi wkładać, bo nic mu to nie daje?

Zastanawiałam się nad tym również wchodząc na schody prowadzące do wejściowych drzwi szkolnych. Głośne gwizdnięcie człowieka na rusztowaniu stojącego po prawej stronie wejścia do szkoły oprzytomniło mnie. Zadarłam głowę i osłaniając oczy przed słońcem, spojrzałam w górę. Po dźganiu mnie wzwodem w ucho byłam w tak bojowym nastroju, że gdyby i ten tam w górze obnażał się i chciał gwizdaniem przyciągnąć moją uwagę, to wdrapałabym się teraz po rusztowaniu i ściągnęłabym go na ziemię za jaja.

Nie zdążyłam się przyjrzeć człowiekowi, a to za sprawą drzwi, które z impetem we mnie walnęły. Nie zdążyłam się też zasłonić ręką, więc masywne skrzydło przywaliło we mnie i popchnęło w tył. Schodziłam więc ze schodów rakiem, machając ramionami, byle nie wyrżnąć na tyłek. Niewiele to pomogło. Klapnęłam na zadek, w akompaniamencie dźwięku targanego materiału. Ekspresja ciała pourywała guziki, obnażając mnie prawie po sam pas. Zachciało mi się być elegancką to i dostałam nauczkę!

– No pięknie – warknęłam, a z rusztowania dobiegł mnie pełen podziwu gwizd robotnika.

Pokazałabym mu środkowy palec, ale obawiałam się, że osoba decydująca o zatrudnieniu mnie na stanowisku opiekuna dzieci, mogłaby to zobaczyć i uznać, że nie nadaję się do piastowania tak odpowiedzialnej roli. Podniosłam się więc i klnąc cicho pod nosem, otrzepałam tyłek. Następnie próbowałam jakoś domknąć poły bluzki, by zasłonić biust, który tak bestialsko obnażyłam. Tyłek też mnie bolał, ale rozmasowanie go postanowiłam sobie darować.

Przyjrzałam się osobie, która doprowadziła do całego zajścia. Oczekiwałam robotnika, może woźnego, tymczasem napotkałam pobłażliwe spojrzenie prawie czarnych oczu. Jedna brew powędrowała w górę, gdy wzrok opadł na koronkę stanika. Byłam tak oburzona tą obcesowością, że zwyczajnie mnie zatkało. Żadnych przeprosin, czy poczucia winy przez fakt, że zostałam tak potraktowana drzwiami! Zamiast tego chłopak wyminął mnie i nie bąknąwszy nawet zwyczajowego „sorry”, odszedł, a ja zostałam osłupiała. Osłupiała i jeszcze bardziej wściekła, niż po dźganiu mnie fiutem w ucho. No ja pierdolę, co za pechowy dzień!

Robotnik na rusztowaniu zagwizdał przeciągle i krzyknął:

– Co mała? Może ci pomóc i otrzepać tyłeczek?

– A weź spierdalaj! – odkrzyknęłam, olewając zagrożenie, że kwalifikujący mnie człowiek usłyszy te ordynarne słowa.

– O, jaka ostra! – Z rusztowania dobiegł śmiech. – Lubię takie.

Zgrzytając zębami weszłam po czterech schodach i wreszcie do szkoły. Owionął mnie chłód panujący w budynku i smród farby. Przemknęła mi przez głowę myśl, że wydarzenia, których doświadczyłam w drodze tutaj, mogłyby być ostrzeżeniem. Odegnałam głupie myśli i skierowałam się na piętro, zgodnie ze wskazaniem strzałki z napisem „Sekretariat”. W drodze zapięłam dwa z nieurwanych guzików, w pozostałe dziurki wpychając zrolowany w kulkę materiał koszuli. Musi wystarczyć. Najwyżej wyjaśnię, że przewróciłam się tuż przed przyjściem. Nie zrozumieją, to trudno. Chociaż to w końcu kadra szkolna, więc widzieli już w życiu tyle, ze taka pierdoła nie powinna być niczym nadzwyczajnym.

– Raz kozie śmierć – westchnęłam, naciskając klamkę drzwi sekretariatu.

Rozdział 3

Ucieczka

TOMEK

Jeszcze w czerwcu podjąłem decyzję o tym, że tego lata odrzucę propozycję aquaparku i po raz pierwszy od lat, nie spędzę wakacji, jako ratownik. Nie z powodu zarobków, te nie były atrakcyjne nigdy. Plus tego zajęcia był jednak taki, że mogłem się spokojnie uczyć. Wodoodporna słuchawka w jednym uchu, volume na niskiej głośności i chłonąłem wiedzę z nagrań udostępnianych w sieci. Uczyłem się naprzemiennie angielskiego i włoskiego, albo po prostu odsłuchiwałem audiobooki o tematyce biznesowej. Przy okazji pracowałem na świeżym powietrzu, co też miało swoje zalety.

Nikt nie zauważał słuchawki w uchu, a półdługie włosy pomagały w tym i to był główny powód, dla którego ich nie ścinałem. Na studiach też robiłem ten sam numer, umilając sobie audiobookami nudne wykłady, na których obecność była obowiązkowa.

Przez cały rok w weekendy dorabiałem jako kelner i tutaj zarobki były o wiele lepsze, niż w byciu ratownikiem. Ani jedno, ani drugie zajęcie nie angażowało zbyt wielu procesów myślowych. Nie przejmowałem się tym, odkładałem kasę. Miałem cel i to było najważniejsze.

Niestety, w pewnym momencie pojawił się duży problem. Rok temu pewna dziewczyna dostała na moim punkcie bzika. Dosłownie. Spędzała całe dnie rozłożona na leżaku basenowym, bądź na ręczniku, jeśli nie udało jej się zająć jakiegoś w porę. W knajpie, w której pracowałem nie mogła robić tego samego z wiadomych względów. Musiałaby zamawiać, kupując i płacąc. Miała mnie jednak przez pięć dni w tygodniu, niczym krewetkę nabitą na widelec. Przyglądała mi się, jakby to patrzenie było jej niezbędne do życia. To nie było najgorsze. Mogłem wytrzymać nachalne gapienie się na mnie, ale dziewczyna postanowiła pójść o krok dalej. Zaczęła mnie nagrywać telefonem i robiła mi zdjęcia. Gdyby tylko do własnego użytku, zniósłbym to jakoś. Niestety, przegięła, delikatnie mówiąc, przysłowiową pałę.

– Tomek, czy tobie całkiem odjebała palma?! – Krzysiek bez powitania przeszedł do sedna, dzwoniąc w sobotę rano i budząc mnie zbyt wcześnie.

Za wcześnie, bo w soboty spałem dłużej po to, by być na chodzie do późnej nocy. Knajpa, w której kelnerowałem, a często robiłem również za ochroniarza, była otwarta do ostatniego klienta. Wiązało się to zazwyczaj z powrotem do domu nad ranem. Czasami o czwartej, a nawet piątej.

– Nic mi o tym nie wiadomo – mruknąłem, wiedząc, że pewnie już nie usnę. – Powiedz coś więcej, to może ci przyznam rację.

– Starasz się o posadę w modelingu, czy tworzysz fan klub chętnych ci cipek? – Drażnił się ze mną, każąc się ciągnąć za język.

– Rozłączam się, chyba że przejdziesz do sedna – warknąłem, choć najchętniej rzuciłbym wiązanką bluzgów.

Rano nie należę do zbytnio miłych ludzi. Nie jestem radosny niczym skowronek, ale zmienia się to po pierwszych kęsach śniadania i łyku kawy. Słabej, bo słabej, ale koniecznie kawy. Ot przyzwyczajenie studenta.

– Oj stary! – Krzysiek westchnął teatralnie. Całe szczęście, bo znaczyło to, że wreszcie przejdzie do sedna. – Właśnie sobie myślę, że może lepiej jest nie wyglądać zbyt dobrze. Twój przykład mnie w tym utwierdza. Ale ci jedna dupa narobiła fejmu! Przejdź na głośnomówiący i odpal Facebooka.

Po tych słowach wiedziałem, że z całą pewnością nie usnę już tego ranka.

Okazało się, że psychofanka założyła mój fanpage. Ze mną, jako prowadzącym i udzielała odpowiedzi, jako ja. Na facebookowym wallu znalazłem masę zdjęć i filmów kręconych z boku. Ewidentnie widać było, że nie robię ich sam, a mimo to opisy wskazywały na fakt, że to moja radosna twórczość. Opisy filmików głosiły: „Mój zwykły dzień w pracy.”, albo „Moje boskie ciało”.

– Ja pierdolę – jęknąłem, widząc dokładne studium własnego tyłka w ujęciu z żabiej perspektywy.

Pewnie nagrywająca mnie osoba leżała na ręczniku i stąd taki kąt.

– Komuś nieźle odjebało na twoim punkcie – Krzysiek, jak przystało na kumpla nie cieszył się z mojego wkurwu. Zadzwonił, bo wiedział, że będę chciał coś z tym zrobić. – Weź to zgłoś. Ja już to zrobiłem. Niech świruskę zbanują.

Zgłosiłem więc użytkownika, w efekcie zablokowano konto. Po nim powstało nowe. Ponowiłem zgłoszenie, znów zamknięto i to drugie. Po nim trzecie i czwarte, a wszystko w przeciągu dwóch dni! Dziewczyna nie dawała za wygraną.

Ponieważ wiedziałem, kto jest sprawcą, czy raczej sprawczynią, postanowiłem coś z tym zrobić i wziąć ją po dobroci. Przełamałem się więc, podszedłem do laski i poprosiłem, by przestała. Miałem nadzieję, że moje bezpośrednie działanie przyniesie efekt i dziewczyna ogarnie się i zaprzestanie stalkowania mnie. Mówiłem ja, a ona patrzyła na mnie, jak ciele w malowane wrota. Mógłbym przysiąc, że nie zarejestrowała ani słowa z tego, o co prosiłem. W efekcie na miejscu zamkniętego konta powstało kolejne. Nie mogłem nie docenić jej samozaparcia i pracowitości, bo każdorazowo musiała temu poświęcić godziny! W dodatku powstawały kolejne nagrania i miałem wrażenie, ze połowa dziewczyn na basenie mi się przygląda i nagrywa mnie telefonem. Nie ważne, że być może po prostu oglądały coś w necie. Wpadałem w obsesję i czułem się, jak kaczka do odstrzału. Dziewczyny były myśliwymi, pukawkami smartfony, a zwierzyną ja.

Zgłaszałem kolejne konta, a na ich miejsce powstały następne i tak się to toczyło. Skąd wiedziałem, że to ta dziewczyna jest ich założycielką? Ta jedna nie zagadywała mnie, lecz śledziła okiem kamerki w telefonie. Nie mogłem jej tego zabronić, musiałbym utopić telefon w basenie.

Postanowiłem zrezygnować z pracy ratownika, w efekcie musiałem zmienić plany na wakacje. Podczas roku studenckiego wrócę do weekendowej pracy w knajpie. Teraz jednak czułem potrzebę by wyjechać gdzieś na tyle daleko i w takie odosobnienie, by stalkerka nie znalazła mnie i nie nagrała kolejnych materiałów filmowych.

Po niespełna miesiącu pracy na kąpielisku Bugla dowiedziałem się o czymś, co dało mi możliwość zniknięcia na jakiś czas z radarów stalkerki. Praca wychowawcy kolonijnego była do tego idealna tym bardziej, że obóz miał być umiejscowiony w środku mazurskich lasów, z dala od cywilizacji. Utrudniony dojazd, najbliższe większe miasto oddalone o pół godziny jazdy od obozowiska. Idealnie!

Pieniądze, które oferowano za pracę opiekuna dzieciaków, były podobne do zarobków ratownika. Nie stać mnie było na niepracujące wakacje, a i tak musiałem zrezygnować z kelnerowania w weekendy. Doszedłem jednak do wniosku, że potraktuję wyjazd do pracy na Mazury, jako namiastkę urlopu i terapię dla zszarganej przez namolną laskę psychiki. Wyciągnę z pobytu w królestwie jezior tyle, ile zdołam. Przy okazji ukryję się i nim wrócę, może śledząca mnie dziewczyna zmieni obiekt westchnień. Jeśli nie, to wezmę kolejny turnus. Jeśli po powrocie nie odpieprzy się, to zwyczajnie zgłoszę ją na policję. Udokumentuję nękanie i tylko szkoda mi było czasu na takie pierdoły.

Jako pierwszy potomek i brat dwóch sióstr, oraz jednego brata byłem przyzwyczajony do tego, że nawet mając wolny czas, choćby właśnie wakacje, jestem przede wszystkim najstarszym bratem. Pomagałem rodzicom w zajmowaniu się rodzeństwem i to ja się nimi opiekowałem, gdy staruszkowie tyrali na utrzymanie nas. Rozumiałem to i nie miałem do nich pretensji. To ja pilnowałem rodzeństwo, gdy tymczasem rodzice szli, by zapracować na utrzymanie sześcioosobowej rodziny. Praca opiekuna młodzieży niewiele się od tego różniła. Przynajmniej tak sądziłem. Co może zrobić szesnastka dzieciaków, które będę miał pod opieką, czego nie zrobiła trójka rodzeństwa? Pięć razy więcej głupot, niż brat i siostry. Wielkie mi rzeczy. Skoro dawałem sobie z tym radę w wieku lat dwunastu, to po dziesięciu latach opiekowania się nimi dam radę i z obcymi smarkami.

Złożyłem papiery, wypełniłem formularz i pozostało mi tylko spakowanie się i oczekiwanie na dzień wyjazdu. Planowałem, co zabiorę. Musiałem zrobić jeszcze ze dwa prania, ewentualnie dokupić spodenki i tyle było przygotowań.

Nawet i to zostało mi utrudnione przez ześwirowaną dziewuchę. Gdy poszedłem po spodnie do Zary w Galerii Katowickiej zauważyłem, że stalkerka i tu mnie namierzyła i postanowiła śledzić. Ja pierdolę! Widocznie szła za mną od mieszkania. Wcześniej jej nie widziałem, ale w jasnym, przestronnym i dobrze oświetlonym sklepie nie miała się gdzie ukryć. Nagrywała mnie właśnie telefonem, trzymanym ponad jednym ze stojących w przejściu wieszaków, więc była widoczna, jak na dłoni.

– Ja jebie! – mruknąłem pod nosem, biorąc trzy pary krótkich spodni i skierowałem się do przymierzalni. – Ciekawe, czy do sracza też by za mną poszła.

Tego nie sprawdzałem, natomiast aż krzyknąłem, gdy stojąc na jednej nodze w przymierzalni i wkładając stopę do nogawki spodni zauważyłem, że dziewczyna włożyła rękę z telefonem do środka kabiny i bezczelnie nagrywała moje przebieranie się!

– Co ty wyprawiasz?! – Z impetem odsłoniłem zasłonkę przymierzalni i spojrzałem w szalone oczy dziewczyny. – Podglądasz mnie?!

Nic nie odpowiedziała, lecz schowała telefon do kieszeni, po czym szybkim krokiem, prawie biegiem opuściła strefę przymierzalni, a w efekcie pewnie i sklep. Ja natomiast straciłem ochotę na zakupy. Wziąłem pierwsze i jedyne spodnie, które mierzyłem, zapłaciłem za nie i opuściłem sklep. Zignorowałem kretynkę, która stała opodal wejścia do sklepu i czekała na mnie. Na parterze galerii wyszedłem przez obrotowe drzwi i ze spodniami pod pachą puściłem się biegiem wzdłuż ulicy Mariackiej. Wątpiłem, by mnie dogoniła. Raczej nie dorówna mi tempem, ani kondycją fizyczną. Nie ten typ. Właściwie to nie znałem tego typu ludzi. Jakież smutne życie musi mieć ta dziewczyna, skoro spędza je na stalkowaniu kolesia i podszywaniu się pod niego, tworząc jego fanpage.

Jeszcze tego dnia byłem spakowany i gotowy do wyjazdu. Opuszczałem właśnie szkołę, w sekretariacie której dokonałem ostatnich formalności. Doniosłem kserokopię karty szczepień, o której zapomniałem dzień wcześniej. Pogwizdując pod nosem, zbiegłem ze schodów. Naparłem z impetem na drzwi i poczułem, że uderzyłem nimi w kogoś po drugiej stronie. Chciałem przeprosić i pomóc poszkodowanemu. Było mi głupio i czułem się winny. Te uczucia ustąpiły miejsca irytacji, gdy zobaczyłem w kogo uderzyłem. Na chodniku siedziała śliczna blondyneczka, ale nie to zwróciło moją uwagę. Była wyjątkowo ładna, ale zniesmaczył mnie jej ubiór. Jasna koszula, którą wpuściła w spodnie do kolan, była rozpięta prawie do pępka. Dziewczyna podniosła się z chodnika i markując okrywanie nagości, spojrzała na mnie tak zalotnie, że aż mnie zemdliło.

Czyżby kolejny numer stalkerki? Zaczęła na mnie nasyłać koleżanki? A może to już tak daleko zaszło i teraz będzie więcej śledzących mnie panienek? Kurwa, przecież ja zaczynam fiksować!

Postanowiłem ewakuować się z miejsca zdarzenia. Ładne cycki i apetyczna blondyneczka kusiły. Mógłbym zaprosić ją na kawę i może byłoby całkiem przyjemnie. Niestety, psychofanka zagrażała mojej wolności, poczuciu swobody i zdaje się również zdrowiu psychicznemu. Wszędzie widziałem czających się prześladowców!

Wolałem odejść, by nie zobaczyć na Facebooku kolejnego swojego zdjęcia.

Zaczynałem obawiać się własnego cienia! Niedobrze. Musiałem wyjechać i odpocząć.

Rozdział 4

Wyjazd

IZA

– Proszę cię, przemyśl sprawę moich odwiedzin. – Grzesiek znów przyoblekł twarz, w minę kota ze „Shreka” – Nie wyobrażam sobie trzech tygodni bez ciebie.

Nie pojmowałam, jakim cudem ten baran nie przyjmował prostej prawdy o tym, że nie zamierzam spędzać z nim już więcej czasu! Jeśli nawet wcześniej miałam choćby cień wyrzutów sumienia i jakąkolwiek wątpliwość co do tego, czy robię dobrze, rozstając się z Grześkiem, to teraz nie lubiłam go już doszczętnie. Dotąd nie zdawałam sobie po prostu sprawy z faktu, jaką pizdą grochową jest ten facet! Naprawdę zaćmienie mnie jakieś dopadło, bo cóż by innego?! Jak mogłam nie dostrzec, że Grzesiek jest takim wymoczkiem?! Żeby próbować mnie brać na łzy?

Mimo niechęci pozwoliłam mu siebie odwieźć w dniu wyjazdu na miejsce zbiórki. Staliśmy opodal autokaru, do którego wsiadała dziatwa. Rodzice wkładali opasłe walizki do bagażnika, a dzieciaki sadowiły się już w autokarze. Swoją drogą większość z nich miała dwa razy większe walizki, niż ja. Nie wiedziałam, czy powinnam się tym martwić i czuć mniej kobieca, czy może cieszyć, że taka praktyczna ze mnie laska.

– Jadę i nie, nie zgadzam się, żebyś mnie odwiedzał. – Byłam twarda i o dziwo, przychodziło mi to bez większego trudu. – Jesteś przystojny i szybko znajdziesz sobie dziewczynę. Daję ci moje błogosławieństwo i żegnam.
– Iza, przemyśl to. – Przyciągnął mnie do siebie, zakleszczył w ramionach. – Będę na ciebie czekał.

Ja pierdolę! Jakbym na wojnę jechała, była wojakiem, a on kobietą, która płacze w chusteczkę i wyrywa włosy z rozpaczy!
– Nie czekaj, bo nie wrócimy do siebie! – Odepchnęłam go, wysupłując się z więżących mnie ramion. – I cześć do niezobaczenia! – Z ulgą obróciłam się w kierunku pojazdu.

Właśnie zamykano drzwi bagażnika, silnik pracował cicho. Wbiegłam po schodkach i zajęłam pierwsze wolne siedzenie. Kiwnęłam głową rówieśniczce, która też pewnie miała być opiekunką. Nie spoglądałam już przez okno, by ten kretyn nie pomyślał, że jest choćby cień nadziei na powrót do mnie. Oparłszy głowę o miękki zagłówek, zamknęłam oczy i starałam się nastawić pozytywnie do wyjazdu.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że uciekam, że robię to po części z tchórzostwa. Ogarniało mnie uczucie ulgi. Z każdym niknącym pod kołami autokaru kilometrem, coraz większy spokój zalewał moje serce. Strasznie mi ten człowiek ostatnio ciążył, a jego obecność wysysała energię. Teraz jechałam do pracy, choć tak naprawdę, to uciekałam od Grześka. Gdybym została w domu, miałabym go u siebie codziennie. Koczowałby w mieszkaniu, a wszystko z braku pomysłu na spędzenie wolnego czasu. Ech.

Postanowiłam myśleć pozytywnie o tym, co mnie czeka. Aspekt finansowy dodawał wyjazdowi jasności i miło było pomyśleć, że będzie co dorzucić do oszczędności. Już lata temu wymarzyłam sobie wyjazd do Włoch. Chciałam zobaczyć prawdziwą winnicę, myślałam nawet nad wyjazdem na winobranie. Grzesiek nie chciał mnie puścić samej, a jechać ze mną nie mógł. Nie miał oszczędności, a ja odmówiłam, gdy zaproponował, że może sfinansuję jego połowę. Mówił co prawda, że postara mi się oddać pieniądze, ale coś w głowie krzyczało, zakazując podjęcia podobnej decyzji. Chciałam zwiedzić kawałek Włoch, zobaczyć inny świat, ale nie na siłę i nie z Grześkiem. Teraz doszłam do wniosku, że pomyślę o tym na spokojnie podczas obozu. Był środek lipca, miałam przed sobą dużo czasu, więc istniała opcja, że sierpień spędzę w ten właśnie sposób.

Dzieciaki rozmawiały cicho, zapoznając się ze sobą. Autokar kołysał się miarowo, jechaliśmy na drugi koniec Polski. Z podręcznego plecaka wyciągnęłam telefon i słuchawki. Skasowałam wiadomość tekstową od Grześka, w której wyznawał mi miłość i włączyłam ulubioną play listę. Za kilka godzin zaczynam pracę, ale będę też w miejscu, o którym piszą piosenki. Mazurskie jeziora, ciągnące się kilometrami lasy i czyste powietrze. Właściwie, to zaczynałam się cieszyć.

***

TOMEK

Gdy tydzień wcześniej mijałem blond kociaka na schodach szkoły, zwróciłem uwagę na jej urodę. To była ta sama dziewczyna, którą przewróciłem drzwiami. Wtedy wystraszyłem się, że to koleżanka stalkerki i dlatego tak szybko się ewakuowałem. Teraz podobna myśl przemknęła mi przez głowę, ale zdusiłem ją. To by było zbytnie przegięcie i zwyczajnie nie chciało mi się wierzyć, by z mojego powodu dziewczyna zorganizowała wyjazd innej dziewczyny na obóz.

Blondyneczka była więcej, niż ładna. Drobna, ale proporcjonalnie zaokrąglona. Teraz widząc ją wsiadającą do autokaru chwilę po tym, jak obściskiwała się ze swoim chłopakiem musiałem przyznać, że bardzo przyjemnie się na nią patrzyło. Była zajęta, miała faceta i jechała na obóz jako wychowawca. Raczej nie po to, by mnie śledzić i dostarczyć materiały tamtej ześwirowanej dziewczynie. Patrząc na nią pomyślałem, że ten wyjazd ma szansę, by stać się ciekawszy niż przewidywałem. Czas pokaże, nie planowałem nic.

Załączyłem rozmowy polsko – włoskie w telefonie i przeżuwając kanapkę, rozparłem się wygodnie na swoim siedzeniu.

***

IZA

Z godziny na godzinę, dzieciaki ośmielały się, zawierając znajomości. Skutkowało to tym, że robiło się coraz głośniej, a po czterech godzinach jazdy już praktycznie żadne z nich nie potrafiło usiedzieć na swoim miejscu. Telefony wyczerpywały się, więc nie było jak grać, czy przeglądać ulubionych miejsc w sieci. Plus wyładowanych smartfonów był taki, że przestali napierniczać muzyką z głośniczków telefonów. Troje miało dodatkowe bezprzewodowe głośniki, ale i te ucichły. Hałas kakofonii muzyki ucichł i zastąpiły go głosy, przekrzykiwanie się i salwy śmiechu dzieciaków. Zaczynałam podejrzewać, że ten wyjazd będzie o wiele bardziej eksploatujący i męczący, niż zakładałam.

Do bram ośrodka dotarliśmy wieczorem i zmęczenie musiał odczuwać każdy. Klimatyzacja w autokarze nie dawała rady schłodzić powietrza, ale nie dziwiłam się temu specjalnie. Taka ilość dzieci rozbrykanych, niczym młode koźlęta i ponad trzydziestostopniowy upał na zewnątrz nadwyrężyły nienajnowocześniejszy już pojazd. Wysypaliśmy się z autokaru, gdy tylko kierowca zaparkował przed bramą ośrodka.

Rozpoczęła się procedura przydzielania walizek, które należało donieść do kwater. Autokar nie mógł wjechać na posesję, bo, jak nam powiedziano, mógłby mieć problem z wyjazdem, lub zakopałby się na nieutwardzonej nawierzchni.

Dzieciaki odbierały torby i plecaki, które wydawał ciemnowłosy chłopak. Twarzy nie widziałam, ale w oczy rzucił mi się inny detal jego urody. Bardzo, ale to bardzo zgrabny tyłek, kształtnie przechodzący w szerokie plecy i barki.

Byłam zmęczona, spocona, głodna i cisnęła mnie potrzeba, a zawiesiłam się oglądając męski zadek? No nieźle! Czyżby to efekt spuszczenia siebie ze smyczy? Wakacje, ciepły klimat i włączył mi się tryb frywolności? Niepodobne do mnie, ale kto wie, może tak to właśnie działa.

– Ty, blondi! – Podniosłam wzrok i napotkałam rozbawione spojrzenie właściciela pupy. – Chodź pomóż, bo do nocy nie skończymy!

Podreptałam do niego dziwiąc się sobie, że nawet mi się nie chciało zawstydzić, mimo faktu bycia przyłapaną na obmacywaniu go wzrokiem. Widziałam, że go rozbawiłam, może nawet przyjemnie połechtałam ego, ale jedyne, o czym teraz myślałam, to ubikacja, prysznic, kolacja i sen. Dokładnie w takiej kolejności. Wiedziałam, że od ostatniego podpunktu dzielą mnie lata świetlne, bo przecież trzeba jeszcze rozparcelować dzieciaki, dopilnować ich nakarmienia, ablucji i dopiero wtedy będzie czas na zasłużony odpoczynek.
Posłusznie odbierałam walizki i plecaki z rąk posiadacza ślicznego kuperka i odczytując zawieszki na podpisanych bagażach, podawałam je ich właścicielom.
Ładna, trochę onieśmielona dziewczyna, wokół której zebrały się najmłodsze dzieciaki, ustawiała ich w pary, pomagając się zorganizować. Wiedziałam już, że mi przypadną starsze dziewczyny, a gogusiowi w obcisłym t-shircie, starsi chłopcy. Może to i lepiej, bo nie jestem przykładem kwoki, która przygarnie zasmarkanego berbecia i utuli go własną piersią. Bliżej mi było do pyskatych nastolatek, bo sama od zawsze taka właśnie byłam.

Gdy każdy odebrał już swój bagaż, a wyraźnie zmęczony kierowca z ulgą zamknął luk bagażowy, a w końcu i autokar, ruszyliśmy do drewnianej furty, w której stała, czekając na nas uśmiechnięta kobieta i mniej radośnie usposobiony mężczyzna.

– Witamy na „Rancho koło młyna”. – Przywitała nas gromko. – Czeka was przygoda. Nie ma tu telewizora, ale jest piękna przyroda.

Najmłodsza grupa jęknęła na wieść o braku wymienionego sprzętu.

– Powiem więcej! – Uniosła teatralnie palec, przyciągając uwagę zebranych. – Nie ma Internetu, bo zasięg da się złapać kilometr stąd.

Jęknęli wszyscy, włącznie ze mną.

Cóż, przymusowy detoks od połączenia z siecią? Może być ciekawie. Cholera, nie pamiętam, bym nie łączyła się z siecią przez czas dłuższy, niż pół dnia! Może być bardzo, ale to bardzo… inaczej.

Rozdział 5

Obozowe realia

TOMEK

Gdy wreszcie mogłem opuścić duszne wnętrze autokaru, poczułem ulgę. Po raz kolejny przekonałem się, że niełatwo przebić intensywność dziecięcych bąków. Dodatkowo jeden z młodziaków nie znosił dobrze podróży, toteż co jakiś czas biegł do toalety umiejscowionej w środkowej części pojazdu, by zwrócić to, co udało mu się zjeść, a później już tylko wypić. Po czterech godzinach usnął w końcu po dwu tabletkach aviomarinu, który po sprawdzeniu kolonijnej karty zdrowia pod kątem uczuleń, udało mi się mu wmusić.

Gdy wyładowywałem bagaże, ledwie powstrzymałem się przed parsknięciem śmiechem. Szukałem wzrokiem kogoś z wychowawców, by pomógł mi zautomatyzować, a tym samym przyspieszyć proces przydzielania walizek ich właścicielom. Nie zauważyłem innego faceta, a ciemnowłosa dziewczyna wycierała chusteczkami twarz dzieciakowi. Temu samemu, który tak burzliwie przeżywał podróż, wymiotując co chwila. W końcu napotkałem wzrok blondynki, choć bardziej trafnym byłoby określenie, że zmusiłem ją do oderwania oczu od mojego tyłka.

Będzie się działo, pomyślałem. Uśmiechu nie udało mi się powstrzymać. Wyglądało na to, że mała już zaczyna łowić. Może się skuszę na wakacyjną przygodę. Coś, co skończy się w momencie powrotu do domu i do szarej rzeczywistości. Zostaną miłe wspomnienia, a każde wróci do swojego życia. Ot, taki wakacyjny epizod.

Czterdzieści minut później, po powitalnej przemowie właścicielki obiektu, która na szczęście nie trwała zbyt długo, przeszliśmy do rozparcelowania młodzieży.
Mi i blondi przypadły malutkie domki usytuowane po przeciwnych stronach ścieżki prowadzącej do niskich zabudowań. Jak się okazało, mieściły się tam jadalnia z niewielką kuchnią, świetlica i łazienki. Nasze chatki miały też najwyraźniej pełnić funkcję stróżówek, bo były usytuowane najbliżej wejścia do obozu, prawie przy samej bramie. Zupełnie tak, jakbyśmy mieli pilnować, by nikt niepowołany nie wszedł do ośrodka, czy też spragniona wolności młodzież, nie wymknęła się na zewnątrz.

Ciemnowłosa dziewczyna zajęła największy z budynków w głębi, okolonej płotem i drzewami za nim, polany. Osiem dziewczynek przypadło jej, a ośmiu najmłodszych chłopców, przydzielono Oli. Widać było, że maluchy kleją się do dziewczyn, a i im ten stan rzeczy najwyraźniej odpowiadał. Przyjrzałem się brunetce, jej ciepłu i uśmiechowi, a po chwili porównałem ją z blondi. Ta druga wyglądała na o wiele ostrzejszą, może nawet zimną. Ładne były obie, ale brunetka nie wyglądała na łatwą, traktującą seks, jako uprzyjemnienie sobie czasu. Blondi, to co innego. Byłem pewien, że to z nią zaliczę tutaj coś gorącego. Nie miłość, bo nie miałem czasu, ani ochoty na te ckliwe pierdoły. Poza tym, była przecież zajęta.

Plan był prosty: zbliżyć się, wybadać kociaka i zabawić się.
Bez komplikacji, zabawy z związek, bez kontynuacji.
Wakacje w pracy?
Zapowiadało się, że będzie grubo.

***

IZA

Około północy w obozie panowała wreszcie kompletna cisza. Ludzka cisza oczywiście, bo powietrze rozbrzmiewało brzmieniem setek, jeśli nie tysięcy cykad. Owady koncertowały, uaktywniając się w ciemności. W oddali rechotały żaby i jakoś tak koiły mnie te dźwięki, ale senność ustąpiła tym bardziej, że w końcu udało mi się zmyć z siebie pot i kurz.
Prysznice były koedukacyjne, co znaczyło, że trzeba było wyznaczyć pory kąpieli. Najpierw maluchy, później starsze dziewczęta, na końcu chłopcy. Ci ostatni zaliczyli wyjątkowo krótki prysznic, bo dziewczęta zużyły cały zapas ciepłej wody. Więcej jednak było przy tym śmiechu, niż faktycznego obrażenia się, za brak oszczędności w gospodarowaniu zapasami wody. Grupy obrzucały się przezwiskami, które na szczęście lekko tylko otarły się o wulgaryzmy. I dobrze. To obiecywało względnie ułożoną młodzież.
W końcu posłusznie pogasili światła w domkach, po jakimś czasie wygasiła się również ich aktywność. Umilkły rozmowy, śmiechy i wygłupy.

Usiadłam na schodach przed drzwiami domku, sięgnęłam po talerz z niedojedzoną bułką.
Właścicielka obozu ulitowała się nad nami, przewidując zmęczenie dzieci po podróży. Okazało się, że na posiłki będziemy chodzili do stołówki oddalonej o półtora kilometra. Przed wyjazdem, na zebraniu zapoznawczym, zorganizowanym w szkole, faktycznie była o tym mowa. Nie wsłuchiwałam się wtedy, za bardzo skupiłam się na zmianach, które na mnie czekały.

– Teraz to sala zabaw i dyskoteka. – Kobieta z rozrzewnieniem spojrzała na budynek. – Sanepid zabronił nam tu karmić. Chyba, że dostosujemy kuchnię do nowych wymogów. Nie stać nas na to, więc trzeba chodzić do najbliższego ośrodka. I tak mamy szczęście, że udało się obejść ten przepis.
– Ja tam się cieszę. – Czułam potrzebę podniesienia kobiety na duchu. – Przymusowy spacer zaostrzy głód. Poza tym nie mamy takich pięknych widoków w mieście. No i czymś jednak musimy wypełnić obozowy czas.

Kobieta uśmiechnęła się smutno, po czym zarządziła rozdanie suchego prowiantu. Bułki z masłem i mortadelą smakowały nieziemsko. Sto sztuk zniknęło w mgnieniu oka. Do tego każdy mógł nabrać sobie kompot z wielkiego garnka, który miał być do dyspozycji wszystkich do dwudziestej drugiej.
Właśnie zgasiłam światło na ganku i usadowiwszy się na ciepłych drewnianych stopniach, leniwie przeżuwałam bułkę. Napawałam się samotnością, latem i chwilą obecną.
Ułożyłam się w końcu wygodnie na plecach, na przesiąkniętych ciepłem deskach podestu i podłożywszy ramię pod głowę, wpatrzyłam się w niebo. Przez dłuższą chwilę zaskoczona do granic możliwości po prostu patrzyłam. Nieboskłon wyglądał tak, jakby ktoś pomnożył ilość gwiazd i rozjaśnił je, oraz wyostrzył kolory.

– Piękny widok, co?

To pytanie tak mnie zaskoczyło, że zerwałam się momentalnie, dłonie odruchowo zacisnęły się w pięści. Wcześniej tak się zamyśliłam, że zwyczajnie nie zauważyłam, kiedy właściciel kształtnego tyłeczka podszedł do mnie i stanął obok schodów werandy mojego domku.

– Trenujesz się na ninję? – warknęłam. Gdy ktoś mnie wystraszy, moją naturalną reakcją jest agresja. Nie panuję nad tym, ale uważam, że to zdrowe zachowanie. Jeśli intruz będzie wrogo nastawiony, zawsze podnosi się szansa na to, że się obronię. – Nie zachodzi się tak kobiety, bo można zebrać w głowę!
– Wybacz. – Ewidentnie rozbawiłam go agresją. – Wyglądało, jakbyś usnęła. Chciałem być rycerski i w razie czego, przenieść cię do łóżka.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Rycerskość mnie rozbroiła, agresja zniknęła, zrobiło mi się zwyczajnie głupio.

– Iza jestem. – Wyciągnęłam rękę ciesząc się równocześnie, że ciemność okrywa rumieniec wstydu, którym się oblałam.
– Tomek. – Ujął moją, w swoją ciepłą dłoń i przytrzymał ją trochę dłużej, niż powinien. – Mieszkam naprzeciwko. Gdybyś miała koszmary, to wiesz… – Zrobił wymowną pauzę. – Wystarczy mnie zawołać.
– A ty co? – Wyrwałam dłoń czując gęsią skórkę na przedramionach. Zmysłowy tembr jego głosu pobudził coś w moim umyśle, ale odruchowo włączyłam złość, tłumiąc szemranie w dole brzucha. – Przybiegniesz i opowiesz mi bajkę na dobranoc?
– Potrzymam cię, za co tylko będziesz chciała – zaśmiał się, a ja miałam ochotę kopnąć go w odpowiedzi.

Zamiast tego sięgnęłam po pusty talerz i nie siląc się na pożegnanie, odwróciłam się na pięcie i weszłam do ciemnego domku.

– Już ja ci kurwa pokażę księżniczkę, którą trzeba ratować przed smokami – mruczałam pod nosem, przekręcając klucz w zamku. – Trafiłeś na smoczycę, gogusiu.

Położyłam się na wąskiej pryczy, a po kilku minutach już spałam. Z brudnymi zębami, bez zwyczajowego nakremowania stóp, ale to przez zmęczenie. Jakby mi ktoś wyłączył zasilanie i odciął świadomość. W jednej chwili nakryłam się szorstkim kocem, a w drugiej odpłynęłam w objęcia Morfeusza.

***

TOMEK

Dobra, musiałem przyznać blondi punkt. Nie jestem przyzwyczajony do pyskatych bab, a ta zareagowała wyjątkowo nieprzychylnie. Myślałem, że wdamy się w przyjemną, nocną rozmowę. Otoczenie bardzo sprzyjało poznaniu się, nawiązaniu bliższej znajomości. Co tymczasem? Zerwała się i przyjęła postawę bojową. Wyglądała zabawnie i o dziwo wzbudziła mój ostrożny podziw. Nie dała się zagadać, wciągnąć we flirtowanie. Odwróciła się na pięcie i tyle było naszego kontaktu. Albo tak bardzo się pomyliłem w ocenie dziewczyny, albo przemawiało przez nią zmęczenie. Jakby nie było, zaciekawiła mnie.

Posiedziałem jeszcze kwadrans na werandzie, po upływie którego powieki samoistnie zaczęły się zamykać. Przeniosłem się więc do wnętrza domku. Był niewielki, góra trzy na trzy metry. Mieściło się w nim niewielkie łóżko i płytka szafa na ścianie naprzeciw. Pomiędzy nimi stał stolik pod oknem i krzesło.

Usnąłem, wsłuchując się w dźwięki dobiegające zza moskitiery. Dobrze, że ktoś pomyślał o takim udogodnieniu, bo ten kawałek przeziernej szmaty chronił przed krwiopijczymi owadami.

Następnego dnia wstałem po piątej rano, ciesząc się, że jestem pierwszy na przysłowiowych nogach. Chwyciłem ręcznik i pobiegłem pod prysznic. Spociłem się tej nocy mimo, że spałem jedynie w majtkach. Wracałem obudzony i przepełniony energią. Nie chciało mi się nawet wycierać włosów, taką przyjemność dawała woda spływająca na plecy.

Mimo wczesnej pory, powietrze było już nagrzane. Przy takiej aurze właściwie przez cały czas trzebaby się polewać wodą. Dochodziłem do domku, gdy do bramy wbiegła blondi. Zdyszana, zarumieniona na twarzy. Trenowała? Holender, chyba pomyliłem się bardziej, niż mi się wydawało. Ciekawe, czym mnie jeszcze zaskoczy.

– Cześć – rzuciła z uśmiechem i wbiegła po trzech schodkach prowadzących do domku.
– Cześć – odpowiedziałem w kierunku zamykających się drzwi.

***

IZA

Byłam zła na siebie, ale nie potrafiłam się nie uśmiechnąć. To był odruch, a wszystko przez zachwyt przyrodą. No i półnagi Tomek, na którego wpadłam wracając. Dzień wcześniej byłam zbyt zmęczona podróżą, by mu się przyjrzeć. W nocy było za ciemno, a poza tym wkurzył mnie tym, że dałam się wystraszyć. Taki odruch.

Dziś wstałam skoro świt. Niebo nabierało dopiero jasnej szarości, ale nie chciało mi się już spać. Możliwe, że to przez dysproporcje między ilością tlenu w powietrzu w rodzinnym mieście, a tutaj, w głębi lasów.

Poczułam potrzebę ruchu. W spodenkach i obcisłym, trzymającym na swoim miejscu piersi topie, pobiegłam leśną ścieżką. Cisza przyrody konkurowała z jej malowniczością. Było ciepło, ale nie duszno. Zielono i pachnąco wilgotnym poszyciem i korą. Biegłam przed siebie, przeskakując leżące na ziemi pnie, czasami przedzierałam się przez wysokie trawy w miejscach, gdzie wilgoć mlaskała nasiąkniętym wodą podłożem.

– O mamo – jęknęłam zachwycona, dobiegając do skarpy, w dole której rozciągało się jezioro. – Jak pięknie!

Mówiłam do siebie, ale nie było w tym niczego dziwnego. Nie teraz i nie tutaj. Oddech uspokajał się, włoski na przedramionach uniosły, gdy wiatr studził spoconą skórę. Przede mną pyszniło się ogromne jezioro, z porośniętą zielenią wyspą na samym środku. Było rozległe i nie miałam pewności, czy nie zakręca za wyspą. Nie zauważyłam ani jednego pomostu wychodzącego z brzegu w wodę. Przyroda wyglądała dziewiczo, jakbym była tutaj jedynym człowiekiem i tylko jasne pasmo, które kreślił na niebie samolot psuło ideał, przypominając o istnieniu cywilizacji.

Miałam sporo czasu do momentu, gdy dzieciaki obudzą się, a wraz nimi nastanie moment wypełniania obowiązków. Mogłam przejść się wzdłuż linii brzegowej, wchłonąć trochę tego życiodajnego spokoju.

Podobało mi się tutaj tak bardzo, że mogłabym spędzić całe dwa miesiące w zielonej głuszy. Oczywiście bez Grześka, samotnie. Taki był warunek spokoju. Rozmarzyłam się i zagapiłam, przez co okazało się, że zostało mi już niewiele ponad godzinę do zbiórki na dziedzińcu przed byłą stołówką. Musiałam pobiec, by zdążyć się jeszcze odświeżyć. Wszyscy pewnie jeszcze będą spali, ale chciałam mieć czas na pomarudzenie pod prysznicem, umycie włosów i nałożenie odżywki. Wbiegłam na posesję obozową w momencie, gdy do swojego domku wracał Tomek.
Na jego widok omal nie pogubiłam kroków, nie poplątałam nóg. Za jedyne ubranie służył mu ręcznik. Owinięty nim w biodrach stanowił obrazek, niczym z ekskluzywnego czasopisma dla pań. Ciemne, mokre włosy ociekały wodą, od której błyszczał tors i ramiona. Wyglądał na zrelaksowanego i zaskoczonego zarazem. Nie spodziewał się mnie, jak i ja nie zamierzałam wpaść przecież na niego. Stanął zaskoczony w pół kroku, mi natomiast o dziwo udało się wycelować stopami w schody. Rzuciłam uśmiechnięte „cześć” i tylko miałam nadzieję, że moja mina przy tej okazji, nie wyglądała zbyt idiotycznie.

Tomek nie był TYLKO przystojny. On powalał urodą. Rysom twarzy nie zdążyłam się przyjrzeć, tak bardzo pochłonął uwagę tors, rzeźba mięśni ramion, a przede wszystkim brzucha. To nie był zwykły sześciopak, ale wypukła plątanina ścięgien pod skórą tak idealnie kształtna, że aż mi dech zaparło. Co gorsza, do ust napłynęła ślina, jakbym zobaczyła coś wyjątkowo smakowitego. Apetyczny był z całą pewnością i mogłabym dać się pociąć, że zdawał sobie z tego sprawę. Co jak co, ale zbytnia pewność siebie i przekonanie o własnej atrakcyjności u mężczyzny, mogło u mnie wywołać jedną tylko reakcję. Nie należałam nigdy flirciar. Byłam wręcz słaba w te klocki. Za dużo było we mnie przekory, a może po prostu źle pojętej dumy. Tomek wyglądał na człowieka, który przywykł do bycia adorowanym. Pewnie i ode mnie oczekiwał takich reakcji, toteż smoczyca w mojej duszy obudziła się samoistnie. Jakby we wnętrzu pękła skorupka jaja, a spomiędzy łupinek wypełzło czteronożne stworzenie z ogonem, kaszlące dymkiem i iskrami.
Weszłam do mikro chałupki, plecami oparłam się o drzwi. Serce waliło, niczym młotem. Reakcja ta była idiotyczna, ale zadziałał tu bardziej podświadomy odruch, może intuicja. Wiedziałam, że nie będzie mi łatwo reagować na tego faceta spokojnie. Wolałam jednak brak adoracji z jego strony, niźli własne zniżenie się do kokietowania urodziwego chłopa. Jeszcze czego! Co to to nie!
Zgarnęłam ręcznik, kosmetyczkę i tak szybko, jak pozwalały na to klapki, popędziłam pod prysznic.
Obóz budził się powoli ze snu, więc miałam najwyżej dziesięć minut intymności w kąpieli. Na wszelki wypadek myłam się, pozostając w bieliźnie. Przy okazji wypłukałam z nich pot, a przy obecnych temperaturach mogłam być pewna, że w przeciągu pół godziny ubranie na mnie wyschnie.

Rozdział 6

Cud przyrody

TOMEK

Apel rozpoczął się punktualnie o ósmej. Pani Urszula, właścicielka obiektu, gromkim głosem zagoniła dzieciaki na plac przed byłą stołówką i wygłosiła przemowę. Mówiła o zagrożeniach związanych z dziko rosnącymi roślinami i plastycznie, wręcz makabrycznie opisała skutki połknięcia wilczych jagód, czy grzybów. O połknięcie przez dzieciaki grzybów, byłem dziwnie spokojny. Nie tknęliby tych płodów runa leśnego, ale co do jagód nie czułem już ani cienia pewności. Po zagrożeniach przyjmowanych otworem gębowym, przyszła kolej na ugryzienia przez żmije, poparzenia jadem ropuchy i ukąszenia szerszeni i im podobnych owadów. Po piętnastominutowej pogadance starszaki ziewały znudzone, czekając na koniec. Maluchy zbiły się w ściślejszą grupkę, traktując Sandrę i Olę, jak namiastkę matki. Funkcja postraszenia została spełniona, po czym ogłoszono marsz do stołówki, znajdującej się w najbliższej gospodzie.
Spacer okazał się nie być długi, na moje oko kilometrowy. Pod koniec maluchy jęczały, że są głodne i marudziły niemiłosiernie, opóźniając pochód. W efekcie blondi zniknęła mi z oczu idąc przodem. Ja z Sandrą poganiałem brzdące, w końcu niosłem na baranach jedną z dziewczynek. Niepotrzebnie to wymyśliłem, bo zaczęło się ustawianie wyimaginowanej kolejki, która z dziewczynek będzie druga, trzecia, aż po dziesiątą. Gdy w końcu dotarliśmy do gospody okazało się, że starszaki kończą jeść śniadanie, a Iza i pani Ula gdzieś zniknęły. Usadziliśmy najmłodszą grupę, po chwili troje wyznaczonych dyżurnych donosiło talerze ze śniadaniem. Zapadła błoga cisza i tylko zgrzytanie łyżek o dno wątpliwej urody porcelany, zagłuszało ciszę.

– No to czeka nas taka wędrówka trzy razy dziennie. – Pani Urszula dosiadła się obok mnie, na sfatygowanej ławie. – Nie wiem, co ma ta karczma, czego nie mamy w naszej garkuchni my, że nie możemy gotować dla dzieci. Chyba że wziąć pod uwagę inne aspekty.

– Jakie – zainteresowałem się.

– Znajomości – odparła lakonicznie, po czym zacisnęła usta i spochmurniała.

Nie wiedziałem, o czym mówi, ale nie o to chciałem teraz spytać.

– Widziała pani może Izę? – Ściszyłem głos, bo nie wszyscy musieli wiedzieć o moim zainteresowaniu dziewczyną. Właściwie to sam przed sobą tłumaczyłem, że zwyczajnie martwię się o współpracowniczkę. Ładną, zadziorną, ale wyłącznie ze względów służbowych. – Odłączyła się na początku drogi.
– Poprosiłam ją, żeby obgadała sprawę posiłków, bo nie znoszę właścicielki tego przybytku – mruknęła, wskazując głową tył budynku. – Widać, że z Izy obrotna dziewucha.

Po tych słowach wróciła do skubania bułki, którą dyżurni przynieśli w drugiej turze.

Przyjrzałem się krytycznie pomieszczeniu. Wyglądało, jakby od lat nikt go nie odnawiał, a i sprzątaczka nie przykładała się do swoich obowiązków. Drewniane stoły nosiły ślady intensywnego użytkowania. Były popisane, zryte pewnie ostrzem noża, w rysy wżarł się bród i pewnie tłuszcz. „Tutaj byłem – Marcin”, „Kocham Aśkę – Damian”, „Pany górą”. Te i wiele innych, nachodzących na siebie mądrości, uwiecznionych w drzewie blatu, czytałem udając, że nie czekam na powrót blondyny. Przyszła wreszcie i po minie widziałem, że jest wzburzona. Zaróżowiona rumieńcami, z pociemniałymi oczami i zaciśniętymi ustami. Wyglądała zabójczo. Ostra, może nawet niebezpieczna. Niezły kociak! Nie spojrzała na mnie nawet, za to spiorunowała wzrokiem panią Ulę. Ta ostatnia unikała patrzenia Izie w oczy. Ciekawość zżerała mnie, ale widziałem, że raczej nie dowiem się niczego. Nie tutaj i nie teraz.

***

IZA

– Jak pani może kupować jedzenie u tej pizdy?! – syczałam jak najciszej, a było to wyjątkowo trudne, bo najchętniej ryknęłabym najgłośniej, jak się da, by rzeczona pizda usłyszała moje słowa. – Przepraszam za wyrażenie, ale przecież to jest rozbój w biały dzień!
– Chodzi ci o ceny, jakość potraw, czy miejsce ich przygotowania? – Widziałam permanentną rezygnację w oczach właścicielki rancho. – Na układy nie ma rady, moje dziecko.
– Ale jak to? – Czułam wściekłość i bezsilność równie mocną, co chęć naprawienia zła. – Przecież tam jeszcze tylko karaluchów w kuchni brakuje! Chociaż cholera wie, może mielą je i dodają do posiłku. Proszę mi wyjaśnić, dlaczego się tak dzieje?

Pani Urszula zaspokoiła moją ciekawość i z każdym kolejnym zdaniem włosy jeżyły mi się na głowie, a w kieszeni otwierał przysłowiowy scyzoryk. Ba, maczeta, nie scyzoryk! Ogarnęło mnie uczucie misji do wypełnienia. W głowie kiełkował plan i tylko musiałam wykonać jeden telefon, by zaciągnąć języka. Potrzebowałam pół godziny spokoju, a z tego co mówiła właścicielka, zasięgu należało szukać kilometr przed ogrodzeniem obozu. Teraz mieliśmy iść nad wodę. Że dzieciaki były podekscytowane, nie dziwiło mnie ani trochę. Nawet starszaki nie panowały nad radością, a ta objawiała się podkręceniem ich głośności. Co chwilę któreś z nich wybuchało nadmierną radością. Cieszyłabym się i ja, ale nie potrafiłam zdusić w sobie buntu, wobec niesprawiedliwości. Konszachty szczerbatej właścicielki „Karczmy pod bocianem”, w której to mieliśmy się stołować trzy razy dziennie, z tutejszym sanepidem, przyćmiły spontaniczny odbiór przyjemności płynącej z kąpieli w jeziorze.

Nad jeziorem podopieczni rozkładali koce i ręczniki, pani Ula wraz z synem – ponurakiem, odganiała ich od szuwarów, wskazując piaszczystą plażę i równie czyste wejście do jeziora. Sandra i Ola nadzorowały smarujące się kremami dzieciaki, a bóg męskiej urody, w czerwonych, luźnych spodenkach, przekazywał swojej i mojej grupie instrukcje korzystania z wody. Docierały do mnie strzępy instrukcji, co należy robić, gdy się topisz i jak rozpoznać, że ktoś tonie. Rozbawione z początku miny pewnych siebie chłopaków zmieniły się na skupione, w końcu na przestraszone. Widać Olek miał talent w straszeniu innych konsekwencjami własnej nieostrożności. Może bym się nawet zachwyciła, ale czułam potrzebę wykonania telefonu. Musiałam uderzyć do człowieka równie wyczulonego na niesprawiedliwość ludzką, co i ja. Nie było w tym nic niezwykłego, bo w końcu byłam jego córką.

Usadowiłam się na wystającym ze skarpy pniu i stwierdziwszy zasięg sieci w telefonie, wybrałam kontakt zatytułowany „Tatuś”.

– No co tam, Iza? – Jego ciepły tembr głosu wywołał odruchowy uśmiech na mojej twarzy.
– Najpierw ty powiedz, co u ciebie.

Wyciągnęłam przed siebie nogi, skupiłam wzrok na ostrożnie wchodzących do wody dzieciakach i nasiąkając słońcem, wsłuchałam się w słowa taty.

***

TOMEK

Blondyna intrygowała mnie coraz bardziej. Z całą pewnością nie można o niej było powiedzieć, że jest pospolita. Miałem ochotę dać sobie kopniaka za to, że tak szybko ją zaszufladkowałem. Winna temu była jej uroda. Długie, jasne włosy i pokaźnych rozmiarów biust kojarzyły mi się z roześmianym i chętnym do bliższych kontaktów, dziewczęciem. Ten kociak był inny. Wyglądało na to, że coś ją nurtuje, denerwuje i wprawia w wibracyjny stan. Od momentu śniadania, była w innym wymiarze.

No dobra, może i jestem baranem, ale oczekiwałem zainteresowania z jej strony. Na taką wyglądała – łatwą, chętną i zabawową. Oko automatycznie odnajdywało ją i zawieszało się na krągłościach. Teraz wyglądała na pochłoniętą rozmową telefoniczną. Pewnie ze swoim gogusiem, bo do kogo tak chętnie śmiałaby się przez telefon?
Ogarnąłem młodzież i porządnie nastraszoną wysłałem do jeziora. Byłem dobry w przekazywaniu możliwych, makabrycznych scenariuszy, toteż dzieciaki wbiegły do jeziora, ale ich entuzjazm był naznaczony skupioną ostrożnością. Efekt osiągnąłem, teraz wystarczyło czuwać. Przykładów do przedstawienia ludzkiej bezmyślności i głupoty w kontakcie z wodą, zebrałem przez trzy lata pracy ratownika, aż nazbyt wiele. Dzisiejsza lekcja była delikatna. Bardziej makabryczne opowieści zostawiłem sobie na potem. W tej chwili uważali, byli pełni szacunku dla wody. Lepsze to, niż zakończenie wakacji i życia z płucami napełnionymi wodą.
W końcu przegrałem z własną ciekawością. Zostawiłem młodziaków pod okiem Sebastiana i zrobiłem kółko, wspinając się na skarpę. Wszedłem między drzewa i bezszelestnie podkradłem się do blondyny, po czym bezwstydnie zacząłem podsłuchiwać rozmowę. Powinienem był pewnie odczuwać wyrzuty sumienia, ale miałem to w dupie. Wzbudziła moją ciekawość, więc chciałem dowiedzieć się jak najwięcej. Przycupnąłem za drzewem i wsłuchałem się w rozmowę.

– No co ty?! – Była podekscytowana i rozradowana. Nie wiem, które uczucie dominowało bardziej. – Catering? Genialny pomysł. Ty to masz łeb na karku! Aż tak cię zaintrygowałam? No to super! Grubo! Już się cieszę na odwiedziny i czekam. Kocham cię.

Ostatnie powiedziała tak maślanym tonem, że aż mi żółć podeszła do gardła.
Czemu się dziwiłem? Zbyt ładna jest, by być sama. Za bardzo niezależna, by adorować mężczyzn. Wyglądała na kobietę, która owija sobie facetów wokół najmniejszego paluszka. Ze mną nie miała szans, bo wiedziałem, czego oczekiwać.

Będę ją miał, najpóźniej w drugim tygodniu obozu. Lepiej byłoby, żeby się trochę poopierała. Łatwych zdobyczy miałem w nadmiarze i wiedziałem, że zbytnia przystępność odbiera dużo z przyjemności pierwszego seksu.

***

IZA

Byłam tak podekscytowana, że aż mi para szła uszami. Przez myśl mi nawet nie przemknęło, że tata postanowi zaangażować się w sprawę. Wyjaśnił, że od dawna myślał o czymś podobnym i chciał wyjechać z miasta. Mazury wydały się świetnym pomysłem na urlop, a możliwość spotkania się, czyniła przyjazd dodatkowym bonusem.

Byłam pełna optymizmu i cieszyłam się ze spotkania. Tata miał przyjechać za dwa dni. Do tego czasu postanowiłam wypełniać swoje obowiązki, opiekując się młodzieżą.

Dzisiejszego wieczoru mieliśmy zorganizować ognisko, dzięki czemu nie będziemy musieli drałować do stołówki szczerbatej lampucery. Aż otrzepało mnie na wspomnienie przesiąkniętego odorem strawionego alkoholu oddechu kobiety. I to, że potraktowała mnie, jak idiotkę, podkreślając swoją wyższość i doświadczenie w branży gastronomicznej. Zapragnęłam utrzeć jej nosa. Może uda mi się pomóc pani Uli. Szkoda było mi jej i syna ponuraka.

Od dziecka miałam tak, że jeżeli czegoś mocno zapragnęłam, to to musiało się w końcu ziścić. Teraz miałam dwa chciejstwa. Jednym była sprawa pani Uli, drugim przystojniaczek z cudną rzeźbą mięśni brzucha. Wiedziałam, że szacuje mnie na łatwy łup. I dobrze. Pokażę mu, że nie każda kobieta mięknie w kolanach dla jego zalotów. Był pięknisty, ale to za mało. Rozejrzałam się, ale nie było go między dzieciakami w dole, na plaży.

– Trudno – mruknęłam pod nosem, ściągając koszulkę. – Zdążę się napatrzeć.

Dołączyłam do młodziaków, w końcu weszłam do wody. Tak, ta część dnia była cudownie kojąca. Chłód czystej wody i perlące się na jej powierzchni odbicia promieni słońca wprawiły mnie w radosny nastrój. Czułam, że tak właśnie smakuje szczęście.
Byłam nim przepełniona i wiedziałam, że to będą dobrze spędzone trzy tygodnie.

 

Informacje dodatkowe

ISBN

PDF 978-83-66680-01-2