Zimny ogień – książka

41,00 

Jola zamknęła właśnie pewien rozdział w swoim życiu. Rozwód zostawił w jej sercu nie mniejszą ranę, niż porzucenie w dzieciństwie przez ojca. Przenosi się do domku w środku lasu. Liczy na ciszę i spokój. Nie spodziewa się spotkać tam człowieka, który przypomina jej Neandertalczyka. Najbardziej jednak zaskakuje ją fakt, że przy nim znika jej opanowanie. Chłodna i opanowana Jola zmienia się w ogień. Okazuje się też, że zwykły dom, w którym miała mieszkać, ukrywa wiele tajemnic. To nie jedyne, co ją zaskoczy. Dane jej będzie przeżyć przygodę życia i zrozumieć, że miłość potrafi nadejść w najmniej spodziewanym momencie.

Poniżej znajdziesz przyciski do bezpłatnej części książki do poczytania w formie e-booka, lub posłuchania jako audiobook.

Komedia erotyczna, zdobywczynie trzeciej nagrody Empik w nominacji Namiętne Historie.
Książka w miękkiej oprawie ze skrzydełkami.

Ilość stron: 203 (dostępny jako e-book, audiobook i książka papierowa)

TOM 1 „Gorący śnieg”

Brak w magazynie

Kategoria: Tagi: , ,

Opis

Tutaj poczytasz początkowe rozdziały e-booka lub posłuchasz audiobook

 

 

 

Szukaj mnie też na Empik i Legimi

Zimny ogień tablet jpg

 

 Jolka

Stałam w pokoju wynajętego mieszkania i wsparta na przedramionach, wpatrywałam się w samotną paczkę ryżu gotującą się w garnku, ustawionym na średnim ogniu. Sama byłam jak ta paczka. Trącana bąblami codzienności, przygotowywana do… czego?

Nadszedł czas podsumowań. Wnioski nie wypadły różowo. Byłam rozwódką i właśnie godziłam się z tym faktem. Do tego życiowym nieudacznikiem. Prawda ta docierała do mnie z siłą przysłowiowego wodospadu.

W dzieciństwie byłam córunią tatunia, jego oczkiem w głowie, najważniejszą kobietą w życiu. Ten mit runął, gdy pewnego dnia ojciec spakował się i poczochrawszy mi czuprynę, wyprowadził się ode mnie i matki. Dla nastolatki to był cios bliski temu, który spotkałby mnie, gdyby umarł. Wtedy byłoby łatwiej o tyle, że nie poczułabym się zdradzona i odrzucona.

Niestety, wtedy też nie wiedziałam o tym, że będzie to rzutowało na całe moje życie. Postanowiłam się upodobnić do nowej żony ojca, sądząc, że to jest właśnie klucz to szczęśliwego życia.

Ja naiwna.

Wojtek, biznesmen, przystojniak, spełniał wszystkie cechy, które powinny były zagwarantować powodzenie małżeństwu. Ja dbałam o ciało, o dom, a w szczególności o łóżko. Byłam gotowa zrobić wszystko, byle uszczęśliwić swojego mężczyznę.

Złudzenie szybko prysło. Nie mieliśmy o czym rozmawiać, początkowa namiętność szybko ochłodła. Zostałam ja samotna w wielkim, pięknym domu. Karnet do najlepszej siłowni w mieście, drugi na pełen pakiet zabiegów w renomowanym gabinecie kosmetycznym, tym wypełniałam sobie czas. Mąż mnie unikał, co nawet było wygodne, bo nie musiałam się zbytnio wysilać.

Kretynka. Chciałam tak przeżyć życie?

Katowałam ciało, by zagłuszyć umysł. Usuwałam niepotrzebne owłosienie ze skóry, dbałam o jej jędrność i gustowne okrycie. Wszystko z myślą o Wojtku. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Okłamywałam się.

Tak naprawdę chciałam zagłuszyć wstręt do samej siebie, wydać się sobie lepsza.

Nie udało się.

Teraz, głuszona przez lata prawda docierała do mnie falami. Podsumowania własnej naiwności, źle inwestowanej energii. Chciałam się mścić na facecie, który mi uległ, ale w końcu odrzucił.

Za co?

Za to, że nie spełnił moich marzeń. Nie stał się zaprzeczeniem faceta, którym był mój ojciec. Nie zastąpił mi go, lecz chciał żyć własnym życiem. On pogodził się z rozwodem, ja próbowałam coś sobie udowodnić. Po części chciałam, by do mnie wrócił, choć wiedziałam, że nie kochamy się. Okłamywałam się, bo tak naprawdę pragnęłam, by zwrócił na mnie uwagę. Nie Wojtek, lecz ojciec.

– Czemu byłam tak zaślepiona? – Woreczek z ryżem napęczniał, patrzyłam jak rozsadza dziurkowany plastik. – Dlaczego przestaję taka być?

Zakręciłam gaz, wylałam zawartość garnka do zlewu. Nadmiar wody wygniotłam z opakowania widelcem. Otworzyłam szafkę w poszukiwaniu talerza. Nie zdążyłam go wyjąć, bo zadzwonił telefon. Mama.

– Co znowu? – mruknęłam. Jest źle. Coraz więcej mówię do siebie. – Mówiłam, że mnie nie będzie na Wigilii.

Usprawiedliwiałam się przed samą sobą, choć wiedziałam, że powinnam spędzić Wigilię z matką. Nie chciałam, nie potrafiłam patrzyć w te pełne smutku oczy. Użalała się nade mną, bo podzieliłam jej los. Co prawda ona związała się z innym mężczyzną, po raz drugi zakładając rodzinę. I dobrze. Mogła siedzieć w domu z Waldkiem, z nim łamać się opłatkiem.

Jak co roku przyjadą do nich dzieci Waldka. Dwóch synów z rodzinami i dziećmi. Będzie gwarno i wesoło. Nie pasuję do tych klimatów. Wolałam puste mieszkanie, paczka ryżu i zwietrzałe wino, którego pół butelki stało w lodówce. Piłam je kiedyś z Krysią, po nim kochałyśmy się jak szalone.

Krysia, mój kolejny wybryk.

Zniechęcona mężczyznami wmówiłam sobie, że wolę kobiety. Na poparcie słów był fakt, że po raz pierwszy byłam tak bliska orgazmu, gdy pieściła mnie ustami. To było mocne uczucie i pewnie dlatego wystraszyłam się go i uciekłam z zapętlającego mi umysł ognia. Było niebezpiecznie.

Chwyciłam telefon, odebrałam.

– Tak, mamo? – Błagam, nich nie każe mi przyjeżdżać! Nie chcę znowu przez to przechodzić!

– Tata nie żyje.

Te trzy słowa wyłączyły we mnie wszystko. Rejestrowałam wyłącznie biel ściany przed sobą i nic poza tym. Ciało przestało czuć.

– Ale jak to? Nie rozumiem.

No bo jak to? O czym ona mówi?!

– Zawał – ledwie słyszałam jej głos. – Bardzo rozległy. Nie uratowali go.

– Tata?

Czy ja śnię? To się nie dzieje!

– Tak, twój tata. – Dlaczego ona jest taka spokojna?! – Umarł nagle. Zaczął kaszleć, spadł z krzesła i odszedł.

– Ale jest Wigilia.

Jakby to miało cokolwiek zmienić.

– Tak. – Jaka ona smutna. – To się stało przy stole wigilijnym.

To kara za porzucenie nas.

Zaraz! Czy to jej słowa, czy moje myśli?

– I co teraz? – powiedziałam to na głos, ale pytałam siebie.

– Pogrzeb tuż po świętach.

Mówiła coś jeszcze, ale umysł zamknął się na bodźce. Nie zarejestrowałam ani słowa, w końcu wyłączyłam telefon. Odłożyłam go na blat kuchenny i z butelką w dłoni usiadłam w fotelu, naprzeciw drzwi na balkon. Pociągnęłam długi łyk, skrzywiłam się, pociągnęłam drugi haust. Wino skwaśniało, ale nie przeszkadzało mi to teraz. Chciałam się znieczulić, a ono znieczulało szybko. Zza ściany dobiegła mnie płynąca z głośnika kolęda. Wypiłam duszkiem resztę wina. Pusty żołądek zaprotestował, po chwili przestał. Sen przyjęłam z wdzięcznością.

***

Z jakiegoś powodu nie uroniłam ani jednej łzy do dnia pogrzebu. Czułam się, jakby wszystko działo się obok mnie. Ja byłam tylko bierną obserwatorką.

Kaplica, w niej żałobnicy. Wszyscy ubrani na czarno, pochyleni w smutku, niektórzy płaczący. Duszny zapach kadzidła, pomieszany z wonią kwiatów i perfum. Docierały do mnie ściszone głosy. Ktoś pewnie wspominał ojca, mówił o nim dobre rzeczy.

Patrzyłam przed siebie, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z nikim. Skinęłam matce, gdy podeszła, by uściskać mi dłoń. Nie potrzebowałam dotyku, rozmowy, niczego. Chciałam przetrwać tę okropną uroczystość i wrócić do mieszkania.

Senna, ponura mowa księdza odmierzała czas wypowiadanymi przez niego słowami. Czterech mężczyzn dźwignęło trumnę, ruszyli ku wyjściu. Tuż za nimi szła wdowa i córka. Płakały, zachowując się w ten sposób tak, jak należy. Druga wdowa i ja, jej córka, szłyśmy za nimi. Odruchowo porównałam się do tej lepszej córki.

Dlaczego wybrał ją, nie mnie? W czym byłam gorsza? Praktycznie zerwał kontakt, mimo że mieszkaliśmy w sąsiednich miastach. Podczas wesela nie on mnie prowadził do ołtarza, ale ojczym. Ojciec był gościem, który zdobył się ledwie na uściśnięcie dłoni i pocałunek w policzek.

Dotarliśmy do wyłożonej czymś zielonym prostokątnej dziury w ziemi. Położono trumnę na ułożonych nad nią w poprzek deskach. Ksiądz prowadził dalej ceremonię pogrzebową i wtedy usłyszałam to. W oddali zagrała trąbka. Znana melodia, rzewna, wręcz płaczliwa.

Zawartość żołądka podeszła mi do gardła, w głowie zakręciło się.

Za chwilę mój ojciec znajdzie się pod ziemią. Już nie będę miała szansy, by zapytać go, dlaczego mnie porzucił. Nie dowiem się, w czym lepsza była nowa rodzina. Nie dane mi będzie, by mu przebaczyć, chociaż i tak nie zamierzałam. Nie zobaczę go już.

Czterech mężczyzn podeszło do trumny. Chwycili grube, znajdujące się pod skrzynią liny. Napięli je, unosząc ją, by ktoś inny mógł wyciągnąć podpory. Ktoś załkał, ksiądz modlił się, trąbka wciąż grała w oddali. Trumna obniżała się, znikając w otworze, tym samym niknąc mi z oczu. Pierwsza garść ziemi rzucona przez wdowę padła na wieko. Za nią opadła biała róża.

Nie czułam nic. Patrzyłam.

W końcu biel zalała mój umysł. Przestałam widzieć.

***

– Jola. – Pierwszym, co zobaczyłam, były zmartwione oczy mamy. – Jak się czujesz?

– Co się stało? – Zimne światło jarzeniowe na suficie? Nie znam tego pomieszczenia.

– Zemdlałaś, jesteś w szpitalu. – Głaskała mnie po czole jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. – Upadłaś i uderzyłaś głową w murek. Masz dwa szwy na czole. Ależ mnie wystraszyłaś.

Poruszyłam dłońmi, stopami, głową.

– Nic mnie nie boli.

***

W niewielkiej, gustownie urządzonej sali stał długi stół, kilka ciężkich, drewnianych krzeseł. Ściany ozdabiały stonowane w kolorystyce grafiki, oświetlenie nie raziło zebranych, wszystko współgrało, wyciszając zebranych. U szczytu stołu stało masywne biurko. Na szerokim blacie, ułożone równo, leżały dokumenty.

Zastanawiałam się, po co mnie tutaj wezwano. Wdowa i córka po jednej stronie stołu, druga taka para, czyli my z mamą, po drugiej.

Notariusz odczytywał zapis testamentu. Nie słuchałam go, zawisłam wzrokiem na widoku za oknem. Przesuwałam spojrzenie po latarni i zawieszonym na niej kwietniku. Teraz zamiast kwiatów ozdabiały go dekoracje świąteczno-noworoczne.

– Jaki domek?! – Oburzenie w głosie drugiej, lepszej żony wyrwało mnie z zamyślenia. – Nic mi o tym nie wiadomo!

Czyżby i przed drugą, lepszą rodziną miał sekrety? Może trzecią familię, najlepszą?

Przyjrzałam się następczyni mojej matki. Szarą, smutną twarz pokrywała siateczka zmarszczek. Najgęstsze okalały oczy. Wyglądało na to, że lubi się śmiać. Poprawka, lubiła. Teraz będzie w żałobie. W porównaniu z moją matką była brzydsza, ale otaczała ją aura ciepła, pogodnego nastawienia do życia i spokoju. Co się dziwić, w końcu odbiła czyjegoś mężczyznę. Gorycz podeszła mi do gardła, wolałam na nią nie patrzeć, odwróciłam wzrok.

– Domek przekazuję moje najstarszej córce, Joli.

To zdanie przyciągnęło moją uwagę. Domek?

Jolka

Mijał drugi dzień od momentu, kiedy ostatni raz wyszłam z mieszkania. Nie widziałam celu, by je opuszczać. Miałam co jeść, zresztą apetyt mi nie dopisywał. Leżąc na kanapie przed telewizorem, po którego ekranie przesuwały się niezrozumiałe dla mnie obecnie obrazy, zastanawiałam się, gdzie podziała się ta dbająca o siebie kobieta. O siebie, męża i dom. Ta osoba zniknęła, zabiły ją podpisy złożone na dokumentach rozwodowych. Jola-rozwódka wisiała w nicości, nie wiedząc co z sobą począć.

Z otępienia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Zwlekłam się z kanapy i poczłapałam do przedpokoju. Wyjrzałam przez judasz. Za drzwiami stał jeden z moich przyrodnich braci, Tomek. Nie zamierzałam mu otwierać. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Zasunęłam klapkę szklanego oczka w drzwiach, w bezruchu czekałam, aż odejdzie.

– Wiem, że jesteś w domu. – Nie dawał za wygraną. – Po pierwsze przysłała mnie twoja mama. Po drugie przyszedłem, bo chcę z tobą pogadać. Zlituj się i wpuść mnie.

Miałam dwa wyjścia. Albo pójdę w zaparte i zignoruję go, albo załatwię sprawę jak najszybciej. Odblokowałam zamek, pociągnęłam drzwi, wycofując się równocześnie w głąb mieszkania.

– Cześć. – Zmusiłam się do powitania. – Co cię sprowadza?

– Przyszedłem sprawdzić, czy jeszcze żyjesz. – Zdjął buty i kurtkę, zamknął za sobą drzwi.

– Żyję, więc możesz zakończyć misję i przekazać wieści, że drugiego pogrzebu w tym roku nie będzie. – Byłam złośliwa, ale nigdy nie łączyło mnie nic szczególnego z przyrodnimi braćmi.

– Daruj, Jolka. – Nie dał się zniechęcić. – Moja żona obraziłaby się na mnie, gdyby się dowiedziała, że jestem z tobą sam na sam w jednym mieszkaniu. – Bezczelnie otworzył lodówkę, wyciągnął mleko, napił się wprost z kartonu.

– Boi się o twoją wierność? – Patrząc na Tomka musiałam przyznać, że na miejscu jego żony też martwiłabym się o „swoje”. – Nie musi. Nie należę do tych, które odbijają mężów innym kobietom. Nie idę w ślady ojca.

– Skończ. – Nie dał się zbić z pantałyku. – Zwykła kobieca zazdrość i tyle. Co zamierzasz?

– Całkowicie nic – odparłam zgodnie z prawdą.

– Będziesz gnić w mieszkaniu? – Podciągnął się na ramionach, usiadł na blacie kuchennym. – Tak nie znajdziesz faceta.

Był skurczybyk złośliwy. Chciał mnie sprowokować.

– To nie znajdę – wzruszyłam ramionami.

– A tak na serio? – Widział, że nie tędy droga, podpuszczanie nie przyniesie skutku. – Odziedziczyłaś chatę w rezerwacie przyrody. Zrób coś.

– Co? – Zaczynał mnie drażnić. Za chwilę go wyrzucę.

– Jeśli nic nie zamierzasz, to pożycz kluczy. – Zeskoczył z blatu. Widać trafnie odczytał moje mało pokojowe nastawienie. – Za dwa dni Sylwester, chętnie ucieknę z rodziną z miasta.

– Dobry pomysł. Dzięki. – Chyba po raz pierwszy w życiu podjęłam tak szybko decyzję.

– I to rozumiem. – Mrugnął do mnie. – Na razie.

Nic nie odpowiedziałam. Poczekałam, by wyszedł, po czym otworzyłam szafę w sypialni. Wyciągnęłam z niej torbę i zgarniałam do jej wnętrza wszystkie ciuchy, jak popadnie. W głowie planowałam słowa, jakimi wypowiem mieszkanie.

– Czas na zmiany, Jolka. – Rzuciłam do bladej zmory w lustrze. – Zobaczymy, co to za domek dostał ci się w spadku.

***

Podjęłam kolejną odważną decyzję. Kupiłam auto. Małe, zgrabne, czerwone. Tak, kolor samochodu ma dla mnie duże znaczenie. Chciałam, by pierwszy własny, był w tym właśnie odcieniu.

Potrzebowałam samochodu, by dojechać do nowych włości. Środki publiczne dowiozłyby mnie kilka kilometrów od celu, resztę musiałabym pokonać pieszo. Pożegnałam się telefonicznie z mamą, zdałam wynajmowane mieszkanie i bez jakiegokolwiek entuzjazmu ruszyłam we wskazanym przez nawigację celu.

Droga dłużyła się, była monotonna. Pola, lasy, przejazdy kolejowe, wszystko ośnieżone o wiele bardziej niż w mieście, które właśnie opuściłam.

Według GPS zostało mi czterdzieści minut drogi do celu. Sądząc po wskazaniach mapy, wjeżdżałam w las. Już po pierwszych minutach zaczęłam mieć wątpliwości, czy moje umiejętności jako kierowcy wystarczą, bym dojechała. Samochodem zarzucało, podskakiwałam wraz z nim, pocąc się coraz bardziej ze strachu. Biały puch pokrywał drogę, jechałam po niej na tak zwanego „czuja”. Nie widziałam dziur, w które wpadałam. Czułam je, gdy głową uderzałam w podsufitkę. W pewnym momencie przechyliło samochód na bok, ja wraz z nim zawisłam pod dziwnym kątem. Wrzuciłam jedynkę, przycisnęłam pedał gazu, ale nic się nie wydarzyło. Czynność powtórzyłam trzy razy, równie bezskutecznie.

– Kurwa mać! – wrzasnęłam, uderzając pięściami w kierownicę. – Zachciało mi się domków na zadupiu!

***

Marcel

Wracałem do swojego zadupia. Nareszcie!

Opuszczając miasto pół roku temu nie przypuszczałem, że zadomowię się tutaj tak szybko. W pierwszych dniach cisza dokuczliwie piszczała mi w uszach. Zagłuszałem ją, włączając radio bądź telewizor. Byle słyszeć ludzki głos czy muzykę. Po tygodniu wstałem i jak co rano załączyłem mój mały ekspres. Piłem kawę, wyglądając przez okno na zaśnieżone drzewa i płot, z którego zwisały sople. Wybrałem popiół z kominka, dołożyłem nowe polana. Po kawie przyszła pora na śniadanie, w końcu załączyłem komputer. Po trzech godzinach od pobudki złapałem się na tym, że z przyjemnością wsłuchuję się w strzelający w kominku, trawiący drewno ogień. To zastąpiło muzykę, zacząłem napawać się spokojem.

Ja, człowiek czynu, uznawany za agresywnego, nadpobudliwego i popędliwego, wyciszałem się. Byłem ciekaw, dokąd mnie to zaprowadzi.

Po miesiącu zadomowiłem się w chatce na dobre. Można powiedzieć, że nie brakowało mi niczego. Miałem agregat prądotwórczy, pojazd, którym dowoziłem paliwo do niego. Wszystkie sanitariaty, kuchnię i Internet zorganizowałem błyskawicznie. Brakowało mi tylko jednego.

Mieszkając w mieście, prowadziłem interesy. Tak odpowiadałem znajomym na zapytanie, czym się właściwie zajmuję. Zajmowałem się zarabianiem pieniędzy. W jaki sposób? A czy to naprawdę istotne? Nie kradłem, a przynajmniej nie krzywdziłem tym zwykłych ludzi. Jeśli już kogoś, to z całą pewnością nie wzbudziłoby to w nikim oburzenia. Może jedynie zazdrość, bo trzeba mieć przysłowiowy łeb na karku, żeby umieć kombinować.

Po miesiącu życia na Zadupiu spuchły mi jaja. Nie dosłownie, ale tak właśnie się czułem. Nadmiar spermy buzował we mnie wściekłością i nie myślałem o niczym innym jak tylko o tym, żeby podupczyć. Dosłownie! Bez zbędnych pocałunków, gadki szmatki czy randkowania. Rozważałem zamówienie dziwki, ale nie chciałem wpuszczać kobiet do swojego azylu. Do miasta jechać też nie zamierzałem, bo uciekłem stamtąd między innymi przed babami. Zbrzydło mi oganianie się od nich.

Nie, nie łudziłem się, że na mnie lecą, bo TAKI wspaniały jestem. Chodziło o kasę, o wkręcenie mnie w pieluchy, ożenek i to w tej właśnie kolejności. Omal nie obiłem twarzy jednej z moich dziewczyn, gdy złapałem ją na wlewaniu w siebie zawartości prezerwatywy. Jak zwykle po seksie rzucałem zużyty kondom na dywan przy łóżku. Idąc do łazienki, zabierałem go zazwyczaj ze sobą i wyrzucałem do kosza. Tego wieczora zapomniałem o tym. Wino i koka wprawiły mnie w trans, w efekcie rżnąłem laskę przez czterdzieści minut. Już po dwudziestu zaczęła przede mną uciekać, robiąc cipką uniki. Usiłowała przejść na oral, ale nie pozwoliłem jej na to. Po seksie wyszedłem do łazienki, ona została w łóżku. Rozczochrana, spocona, z rozmazanym na pół twarzy makijażem. Widok stóp opartych na ścianie u wezgłowia łóżka nie zaniepokoił mnie. Dopiero guma, którą usilnie starała się schować w zaciśniętej pięści wkurwiła mnie nie na żarty. Złapałem ją za włosy i powlokłem do łazienki. Tam odkręciłem słuchawkę prysznica i kazałem płukać cipę przez kwadrans. To było ostatnie nasze spotkanie.

Po tym wydarzeniu zmieniło się moje podejście do kobiet. Niestety, wiązało się to również z tym, że popadłem w lekką paranoję. Prezerwatywy musiały pochodzić ode mnie, sam je kupowałem. W zapewnienia o łykaniu pigułek antykoncepcyjnych nie wierzyłem już. Gdy zacząłem rozpatrywać opcję podwiązania sobie nasieniowodów, uznałem że czas na głębokie zmiany. Nieruchomości powierzyłem agencji, samochody posprzedawałem. Upatrzyłem chatę w parku krajobrazowym i ją kupiłem. Rzuciłem cenę, która wyeliminowała innych chętnych. Nabyłem odpowiednie auto, quada i informując jedynie mamę o nowym miejscu zamieszkania, wyjechałem do mojego „Zadupia”.

Sprawę seksu w końcu załatwiłem, umawiając się z kobietami poznanymi w sieci. Płaciłem za usługę, wynajmowałem pokój w hotelu, zamawiałem posiłek i wino. Zawsze zaznaczałem, że chcę najwytrzymalsze dziewczyny. Jako długodystansowiec wiedziałem, że większość wymięknie po kilku minutach i jak zwykle będzie dążyła do przyśpieszenia finiszu ustami czy dłońmi. Zazwyczaj jednym i drugim równocześnie. Ja uwielbiałem cipki. To ostre rżnięcie dawało mi najwięcej satysfakcji. W końcu znalazłem sposób, proponowałem kochankom czystą kokainę. Przyjmowały ją chętnie, wytrzymywały o wiele dłużej.

Wracałem właśnie z takiej płatnej „randki”. Porę wybrałem nietypową, umówiłem się na poranne dymanie. Tak je nazwała, jak się przedstawiła, Sara. Wolałem uniknąć przedsylwestrowego szaleństwa, które nastanie na drogach i w marketach już dziś po południu. Trzy godziny w pokoju hotelowym, drzemka po orgazmie. Lekkostrawnie, sycąco, choć bez fajerwerków.

Wzniosłych wrażeń nie oczekiwałem już od dawna. Seks nie jest w końcu niczym nadzwyczajnym i ma rolę przedłużenia naszego istnienia. Przestałem się nim ekscytować w momencie, gdy przyciągane kasą kobiety zaczęły przede mną rozkładać nogi. Nie musiałem się zbytnio starać. Robiły to za mnie kalkulatory w ich głowach. Nie potępiałem ich za to! Broń Boże! Po prostu handel wymienny, czysta sprawa.

Dojeżdżałem do zjazdu na wewnętrzną drogę. Ta prowadziła do mojej chaty i drugiej, zaryglowanej. Nikt w niej nie mieszkał, ale niestety nie była na sprzedaż. Szkoda, bo chętnie bym ją nabył. Tak, obawiałem się, że w lato przyjedzie jakiś burak z rodziną i rozwrzeszczanymi bachorami. Trudno, będę się tym martwił w lato. Teraz było mi dobrze.

Już z odległości kilkuset metrów widziałem jakieś czerwone gówno. Dosłownie! Nie rozumiem, jak ludzie mogą wydawać hajs na takie atrapy samochodu. Drogie to i może nadaje się do zatłoczonego miasta, ale z całą pewnością nie na leśne drogi. Odholuję frajera, bo przecież prędzej tu zamarznie, niż wydostanie się z rowu melioracyjnego. Co za palant?

Dojechałem, wysiadłem. Podszedłem do zaparowanego okna od strony kierowcy, zastukałem w nie. Szyba opuściła się, mi wyleciały z głowy wszelkie słowa. Byłem tuż po seksie, ale kociak za kierownicą wyglądał jak moje młodzieńcze wizje pod walenie konia.

– Dzień dobry – odezwała się zimnym głosem. – Czy pan z pomocy drogowej?

– Nie, ja tu mieszkam, a pani zatarasowała mój wjazd. – Wyniosła pizdeczka. Nie cierpię takich. – Gdzie panią podholować.

– Na koniec tego wjazdu. – Nawet nie mrugnęła okiem. – To wjazd również i do mojego domu.

Ki chuj?!

Jolka

Poddałam się. Nie od razu, ale w końcu musiałam. Ile można bezskutecznie boksować kołami? Ze wskazań GPS wynikało, że jestem praktycznie na miejscu. Niespecjalnie znam się na nawigacji, samochodem jeździłam niewiele, więc dopuszczałam możliwość pomyłki.

Zaczęłam marznąć, okna zaparowały. Denerwowałam się, bo za dwie, góra trzy godziny zacznie się ciemnić. Z ulgą zarejestrowałam zasięg Internetu w telefonie. Znalazłam numer pomocy drogowej, zamówiłam usługę ekspresową. Czekałam, planując ucieczkę do miasta.

– Co ja sobie wyobrażałam? – Nakierowałam na siebie wsteczne lusterko. – Przecież nie nadaję się do takich klimatów!

Stukanie w szybę odwróciło moją uwagę od ochrzaniania siebie. Obniżyłam ją i wystraszyłam się. Do okna pochylał się zwierz. Futrzana czapa nasadzona na obrośniętą zarostem twarz. Gruba kurtka z kudłatym kołnierzem czyniła z tego człowieka zjawisko podobne do wypchanego zwierzaka.

Czy nie powinien być ubrany w jakiś firmowy uniform?

– Dzień dobry – Zniesmaczył mnie oślizły wzrok, którym przemknął po mojej sylwetce na tyle, na ile pozwalała widoczność. – Czy pan z pomocy drogowej?

– Nie, ja tu mieszkam, a pani zatarasowała mój wjazd. – Nie zrozumiałam, co ten człowiek do mnie mówi. Przecież to wjazd do domu ojca. – Gdzie panią podholować.

– Na koniec tego wjazdu. – Kim jest ten oblech?! – To wjazd również i do mojego domu.

– Pani? – Pochylił się jeszcze bardziej, ja w efekcie cofnęłam się w głąb auta. – W tym domu?

I tu zaszła we mnie przedziwna zmiana. Wszystko przez wyraz oczu, które świdrowały mnie, błyszcząc jasnym błękitem ponad przydługimi wąsami. Znałam to spojrzenie, nie raz go doświadczyłam. Zazwyczaj wtedy, gdy oznajmiałam przedstawicielowi męskiej części świata, że zamierzam zrobić coś, co jest przypisane twardzielom, nie posiadaczkom waginy.

– Tak, w tym domu. – Uniosłam brodę, choć przez głowę przemknęła mi myśl, by wcisnąć blokadę drzwi. – Będę wdzięczna za podholowanie mnie do niego.

Przez dłuższą chwilę nie reagował, a jedynie mierzył mnie przenikliwym spojrzeniem. Jakby planował zabójstwo.

– No dobra. – Wyprostował się, więc nie widziałam już jego miny. – Niech pani nie wrzuca biegu i spuści ręczny.

Wrócił do swojego pojazdu. Ruszył, wymijając mój, bez trudu przejeżdżając przez rów, w którym ja utkwiłam na amen. Zaparkował przede mną, wyskoczył z dżipa, po czym przypiął moje auto do liny. Chwilę później włączył wyciągarkę, którą miał zamontowaną na tyle wozu. Musiałam przyznać, że był o wiele lepiej przygotowany do pokonywania takich dróg niż ja. Ponownie wskoczył za kierownicę i ruszył, ciągnąc mnie za sobą. Wcisnęłam ikonkę słuchawki przy ostatnim wybieranym numerze.

– Witam ponownie. – Kołysało mną, ale nie przeszkadzało to w mówieniu. – Chciałam odwołać wzywaną przed kwadransem pomoc drogową. – Oczywiście zapłacę – potwierdziłam słysząc, że kierowca wyjechał już do mnie.

Zwierz w gigantycznej czapce zatrzymał się przed ogrodzeniem, podszedł do okna.

– Ma pani klucze? – Znów miałam przed sobą oczy okolone krzakami, które on pewnie nazwałby zarostem.

– Pewnie tak. – Wygrzebałam z torebki skórzany worek z plikiem kluczy, których nie powstydziłby się klucznik. – Któryś powinien pasować.

Wyłączyłam silnik, wysiadłam.

– Jola. – Wyciągnęłam dłoń do olbrzyma, choć w głowie piszczał głosik rozsądku, mówiący, że nie znam człowieka i jestem z nim w NIEWIADOMOGDZIE. Należało się jednak przedstawić. Tego wymagały podstawy etykiety.

– Marcel. – Zdjął rękawicę, uścisnął mi dłoń.

Czułam ciepło skóry i zgrubienia na niej. Przytrzymał mi rękę za długo, stojąc w bezruchu i obserwował mnie. W pierwszym odruchu chciałam się cofnąć, odsunąć, ale znów włączyła się we mnie przekora. Dziwne, bo przecież powinnam poczuć co najmniej lęk, a tymczasem miałam ochotę kopnąć tego człowieka w piszczel.

– Chcesz mnie prosić do tańca? – Nie wytrzymałam, złośliwa część mnie zadała pytanie.

Nie odpowiedział, ale widziałam, że się uśmiecha. Nie zobaczyłam uśmiechu na ustach, lecz w oczach. Nie widziałam ust w ogóle. Skutecznie zasłaniały je wąsy.

Jak ten człowiek je? Zaplata wąsiska i zapina po bokach na czas posiłku? Myje zarost, czy hoduje jakieś żyjątka w tej szczecinie? Brzydziły mnie takie krzaczyska na męskiej twarzy.

Sięgnął po sakwę z kluczami i bez pytania zabrał mi ją z ręki. Nie zdążyłam się oburzyć, bo moją uwagę przyciągnęło coś innego. Pachniał upojnie, mimo że nie wyczułam woni perfum. Mogłabym rzec, że to była słodka woń czegoś smacznego. Takie przynajmniej miałam wrażenie, w ustach zebrała mi się ślina, pociągnęłam nosem, ale tego na szczęście nie zauważył.

Stałam jak sierota za plecami wielkoluda, on zgrzytał kluczem w zardzewiałej kłódce, zabezpieczającej bramę.

– Mamy to. – Obrócił się do mnie i podejrzewałam, że znów się uśmiecha. – Na razie radziłbym nie wjeżdżać na podjazd. Odśnieżę ci go, to nie utkniesz w połowie drogi. – Pomóc ci, czy wolisz sama?

– Pytasz o otwarcie tego? – Patrzyłam na parterowy dom, okolony choinkami i innymi drzewami. Wyglądało, jakby otulały budynek. – Poproszę. Jestem tutaj pierwszy raz.

– Kupiłaś go w ciemno? – Badał mnie i sondował.

– Spadek po ojcu. – Cholera. Głos mi się załamał.

– Współczuję. – Obrócił się ku wejściu do domu i brnąc po kolana w śniegu, szedł przed siebie raźnym krokiem.

Był ode mnie o wiele szybszy, ja zadyszałam się, nim doczłapałam wreszcie do ganku.

Słońce wyszło zza chmur, zachwyt wbił mnie w miejscu, w którym stałam. Śnieg skrzył się bielą tak nieskazitelną, jakiej w mieście nie widziałam nigdy. Jakby ktoś rozsypał kilogramy brokatu, a ten błyszczał i mienił się cudnie.

***

Marcel

Chcesz mnie prosić do tańca?

Jaka dowcipna! Mało tego. Zadając to złośliwe pytanie, zachowała twarz pokerzysty. Bez wyrazu i tylko zmrużyła oczy. Czy zawsze jest taka opanowana? Aż miałem ochotę przyciągnąć ją i pocałować, żeby zetrzeć chłód i brak emocji z jej lalkowatej twarzy.

Wziąłem od niej klucze, otworzyłem bramę.

Nienaruszony nawet ptasimi łapkami śnieg pokrywał równą płaszczyzną przestrzeń od bramy do ganku. Ostrożnie stawiałem stopy, bo cholera wie, co ukrywał śnieg. Unosiłem je wysoko i wbijałem w lekki puch. Kochałem to w tym miejscu świata. Brak ludzi, cisza i ta czystość.

Gdy stanąłem przy drzwiach wejściowych, obejrzałem się na blondynkę. Pasowała do tego miejsca jak pięść do nosa. Zbyt ładna i zadbana, ubranie niedostosowane do pobytu tutaj. Coś jeszcze mi nie grało, gdy patrzyłem na tę lalkę. Rozglądała się wokoło z zachwytem. Nie udawała uczucia, wyglądało na autentyczne zaskoczenie pięknem otoczenia.

– Może jest dla ciebie szansa. – Obróciłem się ku drzwiom, szukałem odpowiednich kluczy.

Wszedłem do budynku, za mną wsypał się śnieg, który nawiał wiatr, oblepiając białym puchem drzwi. Pstryknąłem włącznikiem, dostępność prądu zaskoczyła mnie. Wyglądało na to, że do tego domu pociągnięto przewody. Otwierałem kolejno okna, odmykałem okiennice, wpuszczając słońce do pomieszczeń. Musiałem przyznać, że domek urządzono gustownie, z pomysłem i wyjątkowo praktycznie. W porównaniu z moją chatką, ten można by określić mianem wiejskiej willi.

– Trzeba napalić. – Duże palenisko kominka, co znaczyło, że wystarczy dołożyć drewna dwa razy na dobę, bez martwienia się o wygaśnięcie ognia. Ja dorzucałem pniak co cztery godziny. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłem tę prostą czynność. – Przyniosę ci drewna ode mnie. – Przy ścianie leżało niewiele opału. – Rozpalić ci?

Obróciłem się i zdębiałem zaskoczony. Stała pośrodku pokoju i płakała.

I co tu począć z marzącą się babą?

***

Jolka

Marcel odmykał kolejno okiennice, wpuszczając światło do wnętrza salonu. Słońce zalewało ściany, na których wisiały dziesiątki zdjęć. Na każdym byłam ja. Przedstawiały mnie jako dziecko i później, w okresie dorastania. Jadę na dziecięcym rowerku, stoję w kościele, ubrana w komunijną sukienkę. Ja przed wejściem do uczelni, siedząca na schodach. Zdjęcia ze ślubu i późniejsze, jakby fotograf uchwycił mnie między sklepowymi półkami.

– Widać, że byłaś oczkiem w jego głowie. – Marcel stał za moimi plecami. Nie zauważyłam, kiedy podszedł. – Byliście zżyci. – Bardziej stwierdził niż pytał.

– Nie znałam go. – Otarłam mokry od łez policzek. – Zostawił mnie i mamę, gdy miałam kilkanaście lat. Założył drugą rodzinę, ze mną nie utrzymywał kontaktów.

– Widać, miał jakąś tajemnicę. – Pochylił się bliżej mnie, spoglądając na zdjęcia ponad moim ramieniem. Broda połaskotała mnie w policzek. Drgnęłam, ale nie odsunęłam się. – Zrobił tu twój ołtarzyk. Hm. – Zamilkł. – Idę po drewno.

I zostawił mnie samą.

Fakt faktem, było to dziwne. Dom, o którym nie wiedziała rodzina, zadbanie, bym otrzymała go w spadku, a przede wszystkim te wszystkie zdjęcia. Każde robione z ukrycia, jakby podglądał moje życie.

Uwagę od ściany poświęconej mi tematycznie oderwał Marcel, wkraczając ponownie do salonu. Obładowany drewnem niesionym w wiklinowym koszu, podszedł do kominka, uniósł osłaniającą go szybę.

– Muszę przyznać, że w kominek konkretnie zainwestowano. – Zdjął czapę i kurtkę, rzucił je na kanapę obok. – Świetna firma. Do Polski import tylko na specjalne zamówienie.

Mówił, ja obserwowałam sylwetkę, której nie ukrywały już kilogramy materiału kurtki. Facet był ogromny! Nie tylko wysoki, ale i szeroki w barach, ewidentnie napakowany. Wyglądał na sportowca i tylko zarost nie pasował do reszty.

– A ty co tutaj porabiasz? – Wyrwało mi się, nim pomyślałam. – W sensie samotnego mieszkania na takim odludziu.

Zamarł na moment, spojrzał na mnie przez ramię. Kucał przy palenisku, na którym układał polana, wtykał pomiędzy nie drobne szczapy. Pomyślałam, że przegięłam. Nie powinnam była o to pytać, bo zwyczajnie wtykałam nos w nie swoje sprawy. Z drugiej strony dobrze wiedzieć, kogo ma się za sąsiada.

– Nie chcesz, nie mów. – Uśmiechnęłam się, choć przedłużające się świdrowanie mnie wzrokiem niepokoiło. – Wyrwało mi się. Sorry.

Wbiłam dłonie w kieszenie i czekałam na jakąś reakcję z jego strony.

– Mieszkam sam z wyboru. – Na powrót zajął się rozpalaniem w kominku. – Pracuję w pobliskim tartaku i żadnych więcej tajemnic.

Z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnął zapalniczkę, odpalił ją, przyłożył do stożka utworzonego z drewna. To zajęło się żywym ogniem, pokrywa powoli opadła, okrywając szkłem płomienie.

– Cholera – mruknął Marcel, wstając z kucek, prostując się.

Wokół rozległ się szum, jedno z okien uchyliło się samo.

Marcel

Zapytała mnie o powód samotnego mieszkania, przez co zapaliło mi się ostrzegawcze światełko w głowie. Ładna kobieta, wręcz olśniewająco atrakcyjna w takim miejscu? Sama, zdana na moją pomoc, utknęła autem w rowie tuż przy wjeździe do mojego Zadupia?

Przez chwilę podejrzewałem, że któryś ze „wspólników” podesłał mi ją, by mieć mnie na oku. Skąd jednak wzięłyby się zdjęcia na ścianie, mimo że od dawna nikt nie otwierał domu. Zauważyłbym to.

– Mieszkam sam z wyboru. Pracuję w pobliskim tartaku i żadnych więcej tajemnic. – Nie wspomniałem o byciu nowym właścicielem tartaku. Kupiłem go po części, by zrealizować swoje marzenia. W głównej mierze był to świetny interes.

Chciałem zapytać o powód samotnego przybycia do głuszy, ale coś innego zbytnio mnie zaskoczyło. Zapaliłem drewno w kominku, a ten samoczynnie zaczął się zamykać. Po chwili do moich uszu dobiegł szum wentylacji, w końcu jedno z okien otworzyło się.

– Mówisz, że kim był twój ojciec? – Rozglądałem się po pomieszczeniu, ale nic nie przyciągnęło mojej uwagi. W miarę nowocześnie, choć eklektycznie, ale nic nadzwyczajnego.

– Pracował w banku. – Podeszła do okna, zamknęła je. – Mówię ci, że wiem o nim niewiele, bo zerwał wszelkie kontakty. Nawet mnie do ołtarza nie poprowadził. Zrobił to za niego drugi mąż mamy.

Przyglądałem się bladym policzkom i smutkowi w oczach. Nie mogła udawać, zbytnio autentyczne to było. Znam się na ludziach, to jeden z moich talentów i broń przy okazji. Jest albo była mężatką? Ciekawe.

– Pomóc ci przenieść rzeczy z auta? – Fajna laska, ale chciałem już pobyć sam, zaszyć się u siebie.

Miałem wrażenie, jakby ściany mi się przyglądały. Uciekłem od nowoczesności, nie czułem się już w niej komfortowo.

– Dam radę sama. – Zasunęła suwak kurtki pod szyję, uśmiechnęła się blado. – W końcu co innego mam do roboty?

– Powinnaś zmienić samochód. – Sięgnąłem po czapkę i kurtkę. – Tutaj nie pojeździsz tą popierdółką.

– I w tej sprawie poproszę cię o pomoc. – Widziałem po minie, że jest przygotowana na odmowę z mojej strony. – Nie znam się na samochodach, a ty najwyraźniej tak.

– Nie ma sprawy. – Uśmiechnąłem się, ona ściągnęła brwi, przyglądając się mojej brodzie. – Może być jutro. Jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie szukać. Odśnieżę ci jeszcze dzisiaj podjazd.

– Dziękuję. – Spoważniała i zamilkła.

Kiwnąłem głową, założyłem czapę i wyszedłem. Zaczynałem się tutaj dusić, nadmiar bodźców bombardował mnie boleśnie.

Na zewnątrz odetchnąłem pełną piersią. Mroźne powietrze zakoliło w nozdrzach, blask odbitego przez śnieg słońca wycisnął z oczu łzy. W tym momencie poczułem pewność, że nie wrócę już do miasta, nie przeprowadzę się tam z powrotem. Miasto wypluło mnie, zmęczywszy wcześniej. Teraz kawałek miasta miał zamieszkać obok mnie i nie wiedziałem, czy cieszyć się z obecności Joli, czy modlić, by uciekła stąd jak najszybciej. Na chwilę obecną skłaniałem się ku drugiemu. Bezradna, atrakcyjna kobieta stanowiła pokusę, a to miedzy innymi od nich uciekłem na moje Zadupie.

Wbiłem dłonie w przepastne kieszenie kurtki, poczłapałem do siebie. Odśnieżę jej podjazd, pomogę wymienić drogie czterokołowe gówno na coś funkcjonalnego i tyle bliższych kontaktów. Ograniczę się do powitania, czasem zapytam, czy w czymś pomóc, ale nie będę się zbytnio integrował.

Ciemniło się, gdy kończyłem odśnieżanie. Nie czekałem na podziękowanie, wróciłem do siebie i do swoich rytuałów. Wybrać i wynieść popiół z kominka, nagrzać wody na wieczorną toaletę. Lekka kolacja, jakiś film i sen. Prosty system dnia, który udało mi się wypracować, dawał czystość umysłu. Nie było w nim miejsca na związek z kobietą. Ze zorganizowaniem sobie seksu nie miałem problemu.

W łóżku przy zgaszonym świetle myśli uciekały wciąż do nowej sąsiadki, zastanawiałem się, co robi. Koło drugiej wstałem, by się odlać. Odruchowo wyjrzałem na zewnątrz. W jej oknach świeciło się światło, mnie coś ukłuło w sercu.

– Mam towarzystwo – mruknąłem pod nosem. – Niechciane, ale nienarzucające się. Dobranoc – rzuciłem w kierunku domu oddalonego od mojego o kilkadziesiąt metrów. – Idź spać. Późno już.

Po moich słowach światło w oknach domu Joli zgasło. Uśmiechnąłem się, wróciłem do łóżka. Usnąłem błyskawicznie i śniła mi się ona.

***

Jola

Marcel odśnieżył mi podjazd, ale nie zdążyłam mu podziękować. Odjechał mini traktorkiem, wrócił do swojej chałupki.

Swoją drogą, dziwny facet z niego. Nie wiedziałam, jaką tajemnicę krył, ale najwyraźniej jakąś musiał, na to wskazywało jego zachowanie. Nie drążyłam, byłam zbytnio zmęczona. Będzie chciał, to opowie mi o sobie. Nie pragnęłam jego towarzystwa, w końcu to od ludzi uciekłam do tej dziczy.

Wieczorem zjadłam tuńczyka z puszki, popiłam herbatą, ogarnęła mnie senność. Jeszcze tylko toaleta i mogłam kłaść się do łóżka.

W łazience czekała na mnie zagwozdka w postaci tabliczki ze sterowaniem… no właśnie nie wiedziałam, czym. Woda w kranie okazała się być zimna. Rzut oka na wyświetlacz wystarczył, bym odgadła, że to na niej jest włącznik grzania wody. Po chwili miałam ciepłą wodę. Wcisnęłam pulsującą, prostokątną ikonkę. Ta zalśniła zielenią, po sekundzie zgasła. Aż krzyknęłam z wrażenia, widząc płaski ekran opuszczający się z sufitu.

– Witaj, Jolu. – Na ekranie pojawiła się twarz mojego ojca. – Jeśli to oglądasz, to znaczy, że odbył się mój pogrzeb, a ty zdecydowałaś się zamieszkać w odziedziczonym domu. Rozgość się i czuj bezpiecznie. Instrukcja domu znajduje się w salonie. Uruchomisz ją jutro w południe przyciskiem, który znajduje się na ścianie przy kominku. Czerwony guzik na obrazku przedstawiającym tulipany. Udanego pobytu.

Ekran pociemniał, z kranu przy wannie chlusnęła woda. Podskoczyłam zaskoczona, bo przecież nie odkręciłam kranu.

– Co tu jeszcze odkryję? – Musiałam zbadać czerwony przycisk na ścianie. W tym celu podreptałam do salonu, stanęłam naprzeciw obrazu. – Spadek, który ze mną rozmawia? – Przyglądałam się obrazkowi, ale poza malowidłem nie widziałam w nim niczego specjalnego. – No dobrze. Niech ci będzie. – Słowa skierowałam ku sufitowi. – Poczekam do jutra, a teraz wypiję za twoje grzechy.

Z jednej z toreb wyciągnęłam wino. Korkociąg znalazłam w kuchennej szufladzie, smukły kieliszek w szafce obok. Dokładne zwiedzanie domu, przeglądanie zawartości szaf zostawiłam sobie na dzień następny. Dzisiejszy dostarczył mi tylu przeżyć, że z zaskoczeniem złapałam się na tym, że po raz pierwszy od rozwodu przez ponad trzy godziny nie wspomniałam Wojtka. To było takie dziwne, nie zastawiać się nad tym, co by powiedział w danym momencie, gdybyśmy byli tu razem.

– Kurka wodna – szepnęłam, wkręcając spiralę korkociągu w korek wina. – Czyżby to był kolejny etap godzenia się z życiem osobno?

Z napełnionym winem kieliszkiem wróciłam do łazienki. Postawiłam go na półce przy wannie i całe szczęście, że zdążyłam. W tym bowiem momencie światło przygasło, a z niewidocznych głośników popłynęła nastrojowa muzyka, w tle której dało się słyszeć szum fal. Wanna była pełna wody, powierzchnię pokrywała pachnąca piana.

– Niech ci będzie – mruknęłam pod nosem, zdejmując przez głowę bluzkę. – Przyjmę dzisiaj te wszystkie dziwactwa ze spokojem, bo jestem zmęczona. Jutro zajrzę w każdy kąt, obejrzę każdy kabelek. – Weszłam do wanny, usiadłam na dnie, przymknęłam oczy z przyjemności. – Twoje zdrowie, tato. – Sięgnęłam po kieliszek, uniosłam go w geście toastu. – I dziękuję za azyl na końcu świata.

Wypiłam ledwie połowę kieliszka, po czym zasnęłam z głową opartą na zrolowanym, ułożonym pod szyją ręczniku. Około drugiej obudziłam się, owinęłam ręcznikiem i przeniosłam do salonu. Senny umysł zarejestrował fakt, że woda była wciąż ciepła, ja nie zmarzłam i gdyby nie potrzeba zmiany pozycji ciała, pewnie spałabym w wannie do rana. Przechodząc obok okna, wyjrzałam przez nie, sprawdzając czy w chatce Marcela świeci się światło. Było ciemno, spał już.

– Dobranoc – mruknęłam sennie w kierunku budynku. – Niech ci się przyśnię.

Nie miałam siły, by oblekać teraz pościel, by szukać poszwy w szafkach. Okryłam się wyciągniętym z szuflady w kanapie kocem, zgasiłam światło i wpatrując się w żarzące się w kominku polana, zapadłam ponownie w sen.

***

Rano słońce obudziło mnie, świecąc wprost na twarz. Usiadłam na kanapie, spojrzałam na błękit nieba. Wyglądało na to, że po wczorajszym zachmurzeniu nie pozostał ani ślad. Dzień wcześniej raptem jeden raz roziskrzyło się blaskiem na śniegu. Dziś ani jedna chmurka nie powinna zasłonić promieni.

– I co ja mam tutaj robić? – Wstałam, przeciągnęłam się, podreptałam do ubikacji. – W mieście miałam zakupy, gotowanie i dbanie o siebie. Co mam robić tutaj? – Spojrzałam na długie paznokcie. Nie pasowały mi teraz, wyglądały śmiesznie. – Zacznę od zwiedzania domu, a właściwie terenu wokół niego. – W łazience umyłam twarz, włosy zaplotłam w grzeczny, wygodny warkocz.

Ubrałam się w najcieplejsze ciuchy, jakie z sobą zabrałam, naciągnęłam na głowę czapkę i wyszłam na dwór. Pierwszym wrażeniem było wstrząsające piękno otaczającej mnie przyrody. Czystość, świeżość i doskonała cisza. Poprawka, prawie doskonała. Jednostajny, powtarzający się dźwięk uderzania o coś dobiegał zza domu. Poszłam w tamtym kierunku, brnąc w śniegu po kolana. Odgłosy dobiegały od strony chaty Marcela. Sapiąc, podeszłam do ogrodzenia, wspięłam się na murek, wyjrzałam ponad krawędzią. Chciałam się przywitać, ale głos uwiązł mi w gardle. Marcel ubrany jedynie w spodnie machał siekierą, rąbiąc opasłe drwa drewna. Dzień wcześniej podejrzewałam, że jest umięśniony. Nie podejrzewałam jednak, że ma tak wyrzeźbioną sylwetkę. Skojarzył mi się z Thorem, tyle że bardziej zarośniętym na twarzy. Nagle zapragnęłam poznać rysy twarzy, kształt ust, zobaczyć, jak się uśmiecha.

Chciałam się wycofać, zejść z murka. Czułam się jak podglądacz, bo w końcu to on był tutaj przede mną. Niestety, buty może i nadawały się do poruszania się zimą po mieście, ale na tutejsze warunki miały zbyt gładką podeszwę. Nim pierwszą stopą dotarłam do podłoża, druga ujechała w bok, w efekcie straciłam równowagę. Przechyliłam się w bok, runęłam z piskiem w biały puch.

– Jola? – Owłosiona twarz Marcela pojawiła się ponad krawędzią płotu. – Nic ci się nie stało?

– Nie.

Po tej krótkiej odpowiedzi zaniosłam się histerycznym śmiechem.

Pierwszy tom SERII ŻYWIOŁY

 

Gorący śnieg książka od Monika Liga

Zośka to dojrzała, inteligentna kobieta. Od lat kieruje pracą ludzi w hotelach, jest w tym dobra. Od dawna marzy, by objąć stanowisko menadżerki hotelu w Tatrach. Kocha góry i chciałaby móc połączyć miłość do pracy z miłością do gór. Szczęście jej sprzyja i tuż przed świętami otrzymuje wspaniałą ofertę pracy. Bez wahania przyjmuje nią. Obejmuje nowe stanowisko, w pięknej miejscowości w Tatrach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że jej pracodawca to człowiek, na którego „natknęła” się w pewnych gorących okolicznościach. Konflikt interesów i namiętność walczą o pierwsze miejsce w sercach i głowach Zośki i Wojtka. Pełna humoru, zabawnych zwrotów akcji i gorących scen, a wszystko w przepięknej górskiej i świątecznej scenerii Tatr.

W zestawie taniej

 

Gorący śnieg”

Zośka to dojrzała, inteligentna kobieta. Od lat kieruje pracą ludzi w hotelach, jest w tym dobra. Od dawna marzy, by objąć stanowisko menadżerki hotelu w Tatrach. Kocha góry i chciałaby móc połączyć miłość do pracy z miłością do gór. Szczęście jej sprzyja i tuż przed świętami otrzymuje wspaniałą ofertę pracy. Bez wahania przyjmuje nią. Obejmuje nowe stanowisko, w pięknej miejscowości w Tatrach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że jej pracodawca to człowiek, na którego „natknęła” się w pewnych gorących okolicznościach. Konflikt interesów i namiętność walczą o pierwsze miejsce w sercach i głowach Zośki i Wojtka. Pełna humoru, zabawnych zwrotów akcji i gorących scen, a wszystko w przepięknej górskiej i świątecznej scenerii Tatr.

Komedia erotyczna, zdobywczynie trzeciej nagrody Empik w nominacji Namiętne Historie.
Książka w miękkiej oprawie ze skrzydełkami.

„Zimny ogień”

Jola zamknęła właśnie pewien rozdział w swoim życiu. Rozwód zostawił w jej sercu nie mniejszą ranę, niż porzucenie w dzieciństwie przez ojca. Przenosi się do domku w środku lasu. Liczy na ciszę i spokój. Nie spodziewa się spotkać tam człowieka, który przypomina jej Neandertalczyka. Najbardziej jednak zaskakuje ją fakt, że przy nim znika jej opanowanie. Chłodna i opanowana Jola zmienia się w ogień. Okazuje się też, że zwykły dom, w którym miała mieszkać, ukrywa wiele tajemnic. To nie jedyne, co ją zaskoczy. Dane jej będzie przeżyć przygodę życia i zrozumieć, że miłość potrafi nadejść w najmniej spodziewanym momencie.

Informacje dodatkowe

ISBN

98-83-66680-32-6