Getting your Trinity Audio player ready...
|
Prolog
Patrzył na człowieka, którego nienawidził bardziej, niż kogokolwiek w dotychczasowym życiu. Właściwie to dotąd nie darzył nikogo aż tak silnie negatywnymi emocjami. Teraz szczerze i bezbrzeżnie czuł wstręt, złość i chęć unicestwienia tego człowieka. Patrzył na jego złamany nos i wciąż czuł na wierzchu dłoni impet siły uderzenia, gdy przestawiał go pięścią. Jego krew miał na kościach dłoni. Było mu mało, bo ilość strachu, która przez to ludzkie ścierwo znalazła się w jego życiu zmieniła go, czyniąc złym człowiekiem. Zawsze był zły, ale starał się tłumić tę część natury. Teraz nie potrafił, bo przez niego obudził się w nim mrok.
– Wiesz, jak napisano w biblii? – Sięgnął po kanister, odkręcił zatyczkę wężyka, wetknął go w usta wpółprzytomnego mężczyzny. – Oko za oko, rana za ranę, pręga za pręgę. – Złapał go za nos, więżąc między zgiętym palcem środkowym i wskazującym, zatykając go, nie zważając na fakt, że ten zaczyna się krztusić. – Chciałeś mi odebrać to, co w życiu najcenniejsze, więc ja odbiorę ci to, co masz ty. – Cofnął rękę, człowiek zaniósł się kaszlem, krztusząc się benzyną, próbując wypluć ją z ust, wykasłać z przełyku. – Przez ciebie staję się zły. – Sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej zapalniczkę. – Z własnej woli nie zrobiłbym czegoś tak karygodnego, ale czyniąc zło, sprawiam że dzięki temu świat stanie się lepszy. – Wytarł dłoń z benzyny, odsunął się w tył. – Na chwasty najlepszy jest ogień, trzeba je wypalić. – Odpalił zapalniczkę, rzucił nią w mężczyznę. – Ze spalonych chwastów powstaje nawóz, dzięki któremu ziemia będzie żyźniejsza. I dziękuję ci za wskazówkę, jaki kierunek powinienem wybrać w życiu. Gdyby nie ty, pewnie nie dotarłbym do tego.
Odstąpił jeszcze krok w tył, nogą przechylając kanister tak, że ten przewrócił się na leżącego. Płomienie objęły dół ciała, nogawki zaczęły płonąć, mężczyzna drgnął, odzyskując przytomność. Próbował się podźwignąć, wesprzeć na przedramionach. Ból go cucił, włączył instynkt przetrwania. Chciał krzyknąć, nawet nabrał powietrze w płuca. Niestety usta, policzki i cała pierś były mokre od benzyny. Krzyknął tylko raz, bo już po chwili ogień wdarł się do ust wraz z wciąganym powietrzem i dalej do przełyku i głębiej w płuca. Płonęły policzki i włosy, powieki skwierczały pod czułymi pocałunkami płomieni. Nie zdołał już krzyknąć, nie wydał żadnego dźwięku. Spazmy bólu wstrząsały ciałem, by po kilku kolejnych uderzeniach serca znieruchomieć. Ciało umarło, stało się popsutą, niepotrzebną już powłoką. Dusza opuściła je, nadeszła pora oczyszczenia. Za ból zadany przez jej właściciela, za zło, którym obdarował niewinne istoty.
Rozdział 1
Opiekun
Piotr stał przed drzwiami sali szpitalnej i oddychał głęboko, by się uspokoić. Na jednym z łóżek leżała Marta. Lekarz pozwolił na odwiedziny, stan zdrowia pozwalał na to. Piotr zwlekał, starając się ogarnąć wszystko to, co działo się w jego umyśle. Właściwie określiłby to mianem szaleństwa, bo nie potrafiłby inaczej nazwać nadmiarów, które zalewały go endorfinami, a równocześnie skuwały lodem wnętrze i kończyny.
Przemknęła mu przez głowę myśl, że lepiej mu było, gdy nie znał Marty, a praca stanowiła jedyny sens jego życia. Momentalnie zdusił ją, przypominając sobie, co obiecywał Bogu w zamian za ocalenie Marty i oddanie mu jej całej i zdrowej.
Po prostu się boję! – Dotarło do niego to proste odkrycie. – Stąd chęć ucieczki. Tchórz!
Nazwanie rzeczywistości pomogło. Nie był strachliwy i coś tak idiotycznego jak lęk przed porażką nie mogło go powstrzymać przed wejściem do sali. Obiecał to Bogu, obiecał sobie, zaklinając rzeczywistość, by mu nie odbierała Marty. Wtedy, gdy bał się, że ją straci, gdy nie wiedział gdzie jest i kto mu ją zabrał.
Nacisnął klamkę, wszedł z kołaczącym w szaleńczym rytmie sercem. Nie mrugał oczami, nie oddychał nawet, skupiając się na zarejestrowaniu każdego szczegółu tego momentu, tej ważnej chwili.
Drzwi otwierały się powoli, zbyt wolno jak na rozedrganie Piotra. Odsłaniały kolejne centymetry obrazu, który wbijał się właśnie w oszołomiony umysł.
Jasno grafitowa posadzka pokryta tłumiącą dźwięki wykładziną i białe, połyskujące politurą kafle na ścianach. Zimne, nieprzyjemne światło płynące z lamp wpuszczonych w sufit i cisza panująca w pomieszczeniu.
Piotr stanął w otwartych drzwiach, przebiegając wzrokiem po leżących na łóżkach osobach. Łóżka stały cztery w jednym rzędzie i każde było zajęte. Jego wzrok spoczął na tym ustawionym najbliżej okna. Na miękkich nogach podszedł, z zachwytem rejestrując widok dziewczyny, przez którą czuł tak wiele.
Leżała na brzuchu, z odsłoniętymi plecami. Większą powierzchnię nagiej skóry pokrywały opatrunki. Piotr skrzywił się, jakby coś go zabolało. Tak to odebrał, jak fizyczny ból, choć to przecież ona była poraniona. Nie zauważał nikogo poza Martą, toteż nie widział przyglądających mu się kobiet. Zapomniał o powitaniu i po prostu podszedł i stanął przy posłaniu.
Przez dłuższą chwilę Marta nie zauważyła gościa. Leżała, tkwiąc we wpół śnie, nie mogąc przekręcić się na plecy. Ciepłe powietrze wpływało do sali szpitalnej przez uchylone okna, muskając jej ciało i przywodząc wyłącznie pozytywne myśli.
Uratowano ją. Je obie, Nataszę również i stało się to dzięki szalonemu pomysłowi wysadzenia samochodu, na który wpadła ona Marta. Miała dużo szczęścia, że nie zginęła na miejscu, ale najwyraźniej miała po prostu farta, bo pomimo trzykrotnego bycia porwaną, nie skrzywdzono jej. Z drugiej strony mogła to być wyłącznie kwestia reakcji obronnych jej umysłu. Ktoś inny miałby traumę i tonął w depresji, wymagał opieki psychiatrycznej i leczenia. Ona nie potrzebowała, ale podskórnie czuła, że miało to ścisły związek z tym, że los związał ją z Piotrem. To on wypełniał jej myśli w najgorszych chwilach i do wspomnień pocałunku i dotyku jego ust uciekała w sytuacji, która niejedną osobę doprowadziłaby do szaleństwa. Patrząc na gwałt, na brutalne zabawy innych, pobicie i maltretowanie kobiet, zmykała się w umyśle w miejscu, które nazwałaby pokoikiem wspomnień. Była w nim z Piotrem, jego spojrzenie pozwalało jej się utrzymać w stanie emocjonalnym, który stał się ochroną przed atakującym ją złem i cierpieniem. Teraz też tkwiła w tym pokoiku i aż skręciło ją na wspomnienie cudownego zapachu sandałowej nuty perfum Piotra. Czuła je tak wyraźnie, jakby stał obok. Westchnęła, otworzyła oczy i omal nie podskoczyła na łóżku.
– Piotr! – Zaskoczenie poderwało ją do siadu, w efekcie skrzywiła się, czując ból gojącej się na plecach skóry.
Wyciągnięto z niej kilkanaście skrawków szkła, które rozpędzone siłą wybuchu powbijały się w skórę, niektóre ugrzęzły głęboko, inne ledwie drasnęły ją, zostawiając niewielkie, płytkie rany.
– Cześć. – Piotr uśmiechnął się słabo, nie wiedząc co począć z rękoma.
Wsadził dłonie do kieszeni i stał, czując się jak totalna fujara.
– Zaczekasz na zewnątrz? Za chwilę przyjdę i z chęcią przejdę się trochę – poprosiła Marta widząc jego zakłopotanie i rejestrując równocześnie zainteresowanie leżących na pozostałych łóżkach kobiet.
– Ok. – Wycofał się cicho widząc, że podnosząc się, Marta obnaża przód ciała.
Zbyt wiele przy niej czuł i za dużo działo się w jego głowie, by pozwolił sobie na swobodę przy prawie nagiej dziewczynie. Za drzwiami odetchnął głęboko, po czym usiadł na ławce pod ścianą, czekając na nią.
Drzwi cicho skrzypnęły, po czym niepewnym krokiem, rozglądając się w poszukiwaniu Piotra, wyszła z sali i stanęła w progu.
– Przyszedłeś odwiedzić etatową ofiarę? – przywitała go z uśmiechem.
– To wcale nie jest zabawne – odpowiedział, wstając i podchodząc do niej. – Faktycznie przyciągasz kłopoty, ale zamierzam ci w tym przeszkodzić.
Starał się nie zauważyć faktu, że cienka, zielona, flizelinowa bluzka, którą Marta założyła na siebie tak, by plecy były odkryte, niewiele zakrywała. Piotr wyraźnie widział sutki prześwitujące przez cienki, szpitalny materiał i zastanowiło go, czy aby nie ma już lekkiej obsesji na punkcie jej piersi.
– Niby jak chcesz to zrobić? – zapytała z pobłażliwą miną. – Będziesz mnie pilnował? A może założysz mi elektryczną obrożę do namierzania? Widziałam taki film – zaśmiała się. – Jak odejdę zbyt daleko, to wybuchnie mi głowa.
Jakbyś ty wiedziała ile prawdy jest w tych słowach. – Uśmiechnął się krzywo, wspominając nadajnik ukryty w naszyjniku, który jej podarował.
Prowadziła Piotra ku schodom prowadzącym na niewielki dziedziniec okolony z trzech stron murami szpitala. Z niego wiodło zejście po paru schodkach do parku szpitalnego. Kilka osób spacerowało, bądź siedziało na ławkach. Ktoś przyszedł tu zapalić, ktoś inny porozmawiać przez telefon.
Piotr patrzył na dziewczynę, którą najchętniej wziąłby od razu w ramiona, zaniósł do samochodu i zawiózł do siebie do domu. Nie wypuszczał jej, lecz pilnował nawet, gdyby tego nie chciała i oporowała przeciwko. Zastanawiał się przez cały wcześniejszy dzień, jak nakłonić ją do tego, co wymyślić. W końcu doszedł do wniosku, że po prostu oznajmi swoje plany i nawet jeśli postanowi protestować, to oczywiście pozwoli jej na to, ale nie ustąpi i dopnie swego.
Już to przerobił – wahał się i poniósł za to karę. Prawie ją stracił, z całą pewnością cierpiał i nie zamierzał popełnić błędu. Uczucie zostawiło w nim ślad i nie chciał go zamazywać, by mieć do czego wrócić, gdy ponownie ogarną go wątpliwości.
– Myślałem o tym i widzę jedno rozwiązanie – mówiąc, patrzył przed siebie. Wolał nie widzieć wyrazu jej twarzy. Nie ufał sobie i obawiał się, że się zatnie, gdy choćby cień grymasu przemknie po jej twarzy. – Zamieszkasz ze mną. U mnie.
Wypowiedział to zdanie i poczuł ulgę. Nie cofnie powiedzianego i dobrze. Przygotowywał się do tego, zastanawiając się, czy głos mu nie zadrży, czy Marta się nie wścieknie. Ona tymczasem zatrzymała się, jakby wmurowało ją w chodnik w miejscu, w którym aktualnie stała. Miała nawet wrażenie, że szczęka jej opadła. Dosłownie, rozdziawiła buzię i trwała w zapatrzeniu w plecy Piotra, który nie zauważywszy jej zaskoczenia szedł przed siebie.
– Ale że co?! – Nie wytrzymała w końcu, a to poskutkowało wybuchem. – Jak to mam u ciebie zamieszkać?!
Piotr zatrzymał się i widząc osłupienie Marty nie powstrzymał uśmiechu. W krótkich spodenkach, które odkrywały zgrabne nogi i zielonej, flizelinowej bluzce wyglądała zabawnie. Włosy spięła w nieforemny kok z boku głowy, by pasma nie drażniły poranionej skóry.
– Normalnie – podszedł do niej, założył za ucho jeden z kosmyków, który opadł jej na czoło i powiewał poruszany ciepłymi podmuchami wiosennego wiatru. – Nie będziesz mieszkała sama. Tadeusz już się wyprowadził i widać, że niespecjalnie interesuje się twoimi losami.
– Skąd to wiesz? – Zmarszczyła czoło, cofając się o krok.
Zrobiła to głównie po to, by nie czuć zapachu Piotra, bo przez to nie potrafiła się skupić na jego słowach.
– Rozmawiałem z nim, gdy cię szukałem. – Spoważniał, przypominając sobie strach, który skuł lodem jego serce w momencie, gdy dowiedział się, że Marta zniknęła i nie sposób ją namierzyć. – Marto, nie chcę tego znowu przeżyć. – Podszedł do niej jeszcze bliżej, ostrożnie dotykając jej policzka. – Myślałem, że to koniec. Że tym razem cię nie odzyskam. Chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna.
– Umiem o siebie zadbać. – Marta była oszołomiona, mimo to włączył się w niej wewnętrzny opór przed poddaniem się czyjejś woli.
– Wiem i doceniam to, że się wyrwałaś z łap kolejnego świra, ale to ja na ciebie to ściągnąłem i czuję się za to odpowiedzialny – mówiąc to, muskał kciukiem jej dolną wargę. – Więc jeśli nie odrzucam się swoim towarzystwem, to pozwolisz mi się sobą zaopiekować, zmieniać ci opatrunki. Wiesz, że znam się na tym i jeśli będzie trzeba, to zrobię ci nawet zastrzyk w pupę.
Martę zatkało. Poczerwieniała niczym piwonia, ale nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
– Czyli postanowione – mruknął Piotr, pochylając się do oszołomionej dziewczyny i musnął jej wargi swoimi.
***
Marcel zasępiony siedział we własnej sypialni. Rolety były zaciągnięte tak, by nie wpuszczać światła słonecznego. Na szafce nocnej stała butelka z Jamesonem, obok szklanka z topiącą się kostką lodu. Dolał kolejną porcję alkoholu, po czym upił łyk, krzywiąc się przy tym.
– Twoje zdrowie, chuju – wzniósł toast nieco bełkotliwym głosem. – Że też kurwa musieliśmy się poznać. Ja pierdolę!
Zamachnął się, wysyłając szklankę z niedopitym trunkiem w kierunku ściany. Ta roztrzaskała się o nią, rozpryskując na dziesiątki kawałków. Bursztynowy płyn spłynął po jej powierzchni, zostawiając plamę na białym tynku.
Znajdziesz ją w moim sklepie
W trójpaku taniej
Zestaw trzech tomów serii
Zostaw Komentarz