Psychol. Pokuta rozdział 10

with Brak komentarzy

Psychol. Pokuta od Monika Liga

Rozdział 10

Raj

Pół godziny później cała czwórka siedziała na tarasie, z którego widok roztaczał się na góry i pokryte drobną siateczką zmarszczek morze. Ponad głowami cicho łopotało płótno osłaniające ich przed słońcem, które rozpostarto na drewnianych belkach.

Natasza przyglądała się dziewczynkom i zapałowi, z jakim pałaszowały posiłek. Zaczęły od owoców i Sofia roztargała właśnie jedną z dojrzałych fig palcami, ze zmarszczonym czołem przyglądając się miąższowi. Ostrożnie skosztowała soczyste kuleczki, po czym uśmiechnęła się, a brwi powędrowały jej na czoło.

– Dobre? – zapytała, również uśmiechając się do córki.

– Słodkie! – odparła z entuzjazmem. – Pyszne!

– Też chcę spróbować! – Oliwka sięgnęła po dojrzały owoc i zaczęła go ugniatać w palcach.

Natasza nie czuła głodu, ponieważ natłok bodźców zablokował w niej apetyt. Działo się tak wiele, a równocześnie miała tyle czasu na doświadczanie nowej rzeczywistości, że zwyczajnie była zbytnio przejęta, by skupiać się jeszcze na smaku jedzenia.

Przyglądała się dzieciom. Wyglądały jak dwie zwyczajne dziewczynki. Na pewno nie ofiary porwania i przetrzymywania przez psychopatę.

Wciąż zaciskało jej się gardło na myśl, że ten bezwzględny człowiek zamknął jej jedyne dziecko w bębnie pralki. Gdy myślała, że ledwie minuty dzieliły ją od śmierci, serce zamierało w niej i traciła oddech. Utraty córki nie przeżyłaby! Umarłaby wewnętrznie i kto wie, czy nie poddałaby się i nie popełniła samobójstwa. Nie miałaby dla kogo żyć. Dwie śmierci w tak krótkim czasie? Mama i Sofia!

Nie, nie przeżyłabym tego – westchnęła, walcząc z napływającymi do oczu łzami i przenosząc wzrok na Marcela.

Stanął na jej drodze i zabrał pod swoje skrzydła. I jasne, że nie przeżyłaby całego tego horroru związanego z Sofią, gdyby nie to, że przeprowadziła się do niego do domu. Zamieszkała z Marcelem i w ten sposób naraziła się psychopacie – porywaczowi dziewczynek. Nie zaznałaby jednak teraźniejszości i uczucia bezpieczeństwa, które powoli wkradało się w jej życie.

Mam dom! Mam rodzinę! Dysfunkcyjną i poranioną, po przejściach i złożoną wyłącznie z pokaleczonych psychicznie osób, ale jednak rodzinę!

Natasza nie planowała zakładania komórki rodzinnej, sądząc, że to nie dla niej, że nie stać jej na takie szczęście. Teraz patrzyła na przystojną twarz Marcela, zmierzwione, zaczesane palcami na tył głowy włosy i dwudniowy, jasny zarost pokrywający szczękę. Był przystojny. Bardzo! Dlaczego nie miał kobiety? Wiedziała, że jest rozwodnikiem, ale nie byłą ślepa i widziała i to, jak kobiety patrzą na niego. Choć z drugiej strony ona sama też wzbudzała zainteresowanie mężczyzn, a przecież nie szukała partnera.

Sam się znalazł – zaśmiała się w duchu. – Czy raczej to on mnie znalazł.

Marcel podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się lekko. Poczuła się przyłapana na gorącym uczynku, jakim było przyglądanie mu się. Drugim uczuciem było ciepło rozchodzące się w brzuchu. Nowe, nieznane i przyjemne.

– Dziękuję, że nas tutaj zabrałeś – powiedziała spontanicznie, wyciągając dłoń, nakrywając palcami palce jego lewej dłoni. – Tu jest pięknie.

Chciała zapytać dziewczynki, czy i im się podoba. Znała odpowiedź, bo były radosne i chciała to zrobić głównie po to, by odwrócić od siebie uwagę Marcela. By przeniósł wzrok na dzieci. Pod jego czujnym spojrzeniem była naga. Tak to odbierała i zaskoczyło ją to.

– To ja dziękuję, ze mi zaufałyście – odparł szybko, splatając palce z jej palcami.

Natasza wciągnęła powietrze i została na wdechu. Nie rozumiała przyjemnego skurczu, który zacisnął się na jej wnętrzu. Najmocniej na żołądku, gardle i głęboko w podbrzuszu. Nie cofnęła dłoni, lecz patrzyła na silną dłoń splecioną z jej. Ciemniejsze palce Marcela i jej delikatniejsze, krótsze i jaśniejsze. Przejechał kciukiem po skórze. Powolutku i z czułością, po czym znieruchomiał. Natasza rozchyliła usta porażona erotyzmem, czyli czymś, czego nie zaznała dotąd, a co teraz uderzyło w nią, przez ten drobny gest.

Marcel również się nie poruszył, bo unieruchomił go nowy rodzaj podniecenia. Nie płynął z dotyku, lecz z bycia w strefie oddziaływania Nataszy. Głównie jednak przez to, co widział. Jej niewinną reakcję na coś, czego nie robił kobietom. Nie trzymał ich za rękę, nie czerpał z tego przyjemności. Jeśli łapał ich dłonie, to po to, by je przyciągnąć, bądź przytrzymać i móc je rżnąć według własnego uznania. Również dla ich przyjemności, czasem wbrew woli, w ramach seksualnej gry i zabawy.

Tym razem czuł ciepło skóry Nataszy i lekką wilgoć potu. I drżenie! Dodatkowo jej rozchylone usta i spojrzenie, którego nie odrywała od ich dłoni. Nie cofnęła swojej i to ucieszyło go najbardziej. Po prostu patrzyła, by w końcu przenieść zdumione spojrzenie na jego oczy, w końcu obniżyć na usta. Wtedy zaschło mu w gardle. Wiedział, że teraz nie przełknąłby śliny.

Ona pomyślała o pocałunku! – krzyczało mu w głowie. – Zastanawia się, jak to jest całować mnie!

Nie śmiał się poruszyć, odetchnąć głębiej, a nawet mrugnąć oczami. Zamarł w bezruchu i czekał, co zrobi ona. Nic nie robiła, więc trwali tak, patrząc na siebie i w siebie, przenikając się ciepłem w miejscach, w których stykały się ich palce.

***

Zuzka budziła się powoli. Bolała ją głowa i czuła się, jakby nie potrafiła wychynąć na powierzchnię snu. Sen trzymał ją w sobie, próbując zamknąć powieki, obciążając je i sklejając ołowiem. Powoli, ociężale i z ogromnym wysiłkiem spojrzała przed siebie. Natarczywy ból przygniatał czoło i skronie. Gałki oczne również bolały ją, jakby je ktoś posypał piachem. Szczypały, przez co mrugała szybko, starając się czuć cokolwiek innego, niż ból i narastający wewnątrz lęk.

Gdzie ja jestem?! Dlaczego tak mnie wszystko boli? Dlaczego nie potrafię się ruszyć? Co się ze mną stało?!

Z nadludzkim wysiłkiem, pokonując natarczywy ból, obróciła głowę i rozejrzała się na tyle, na ile pozwoliło jej ciało. W zasięgu wzroku pojawiły się sufit, a na nim wkomponowana weń lampa z gładkim, wpuszczonym w jego powierzchnię kloszem. Jęknęła i spojrzała dalej, na drzwi, również białe, bez szyby i z okrągłą klamką. W końcu popatrzyła na okno, które jaśniało pełnym słońcem.

Powoli zaczęła wyławiać odgłosy dobiegające zza uchylonego skrzydła okiennego. Śpiew ptaków, szczekanie psa i gdakanie kur. W oddali również czyjeś głosy. Ktoś rozmawiał i nie słyszała w tym głosie nerwowości.

Muszę usiąść! – krzyknęło jej w głowie. – Wstać i zobaczyć, gdzie jestem! Czy to sen? Co się stało? I kiedy?!

– Widzę, że się budzisz. To dobrze.

Spokojny męski głos dobiegł ją od strony, w którą nie spojrzała. Teraz próbowała się obrócić i jęknęła, czując ból szyi i jego promieniujące palce na tył czaszki i do jej wnętrza. Udało się i dosięgła spojrzeniem człowieka, który do niej mówił.

To był jej anioł! Ten przepiękny człowiek, dzięki któremu nie skoczyła z dachu! Ale zaraz, jak się tu znalazła? Skąd i po co? Przecież siedziała w jego samochodzie. Tak, to właśnie pamięta jako ostatnie. Nie jechali autem, więc nie mieli wypadku. Poza tym on wygląda tak, jak wcześniej. Poza ubiorem, co stwierdziła w momencie, gdy wstał i podszedł do niej.

– Pewnie jesteś zdezorientowana – mówił, siadając na brzegu posłania, na którym leżała. – Pewnie też boli cię głowa, ale to skutek usuwania z organizmu toksyn. Niedługo się z nich oczyścisz.

– Skąd… – Tyle zdołała wyszeptać, po czym jeszcze bardziej zaschło jej w gardle.

– Jesteś na farmie – odparł z uśmiechem, pochylając się do niej. – To miejsce dla wybranych. Ty jesteś jedną z nich. Nie mów nic – uniósł dłoń, po czym przyłożył jej do warg. – Masz pewnie obolałe gardło. Później ci wszystko wyjaśnię. Teraz cię nawodnimy.

Wstał, podszedł do drzwi, uchylił je i powiedział coś cicho. Nim Zuza obróciła w ślad za nim spojrzenie, usłyszała, że do pokoju ktoś wszedł, zapiszczały kółka, jakby coś wprowadzono.

To jest niemożliwe!

To była pierwsza myśl, gdy wzrok jej dosięgnął mężczyznę, który wszedł właśnie do pomieszczenia. Był równie piękny, jeśli nie piękniejszy, niż ten, którego twarz już znała. Wysoki, postawny, z sięgającymi do ramion jasnymi włosami. Prowadził wieszak kroplówki, z zawieszonym na nim woreczkiem i biegnącym od niego wężykiem. Pochylił się nad Zuzą i odpowiedział jedynie uśmiechem, na jej zaskoczone, zachwycone, ale i przestraszone spojrzenie.

– Podam ci kroplówkę – powiedział w końcu cicho, sięgając po coś, czym spryskał jej przedramię. – I witaminy, bo niedożywiona jesteś.

Nie próbowała mówić, bo była oszołomiona. Wciąż wirowało jej w głowie, a w uszach czuła ucisk i słyszała pulsowanie krwi. Wszystko było tak nierealne, że pogodziła się z tym, że to po prostu sen. Dziwny, ale przecież sny takie właśnie są. Abstrakcyjne, dziwne i niepokojące.

Odpłynęła w sen i nim zniknęła w nieświadomości, dobiegło ją jeszcze zdanie: „Nadaje się”.

Poprzednie części znajdziesz w moim sklepie

Szukaj mnie też na Empik i Legimi
Psychol trójpak książki e-book

W trójpaku taniej

Zestaw trzech tomów serii

Zostaw Komentarz