Psychol. Pokuta rozdział 4

with Brak komentarzy

Psychol. Pokuta od Monika Liga

Rozdział 4

Droga

Natasza czuła, że w jej życiu dzieje się więcej, niż działo się kiedykolwiek wcześniej. I nie miała na myśli tego, co stało się jej udziałem w ostatnich dniach, gdy porwano dziewczynki. Wtedy przerażenie o życie córki sparaliżowało ją i umierała od środka. Umarłaby, gdyby nie Marcel i to, co zrobił, by uratować dzieci. Nie rozmawiali o tym, omijając temat, ale czuła, że nadejdzie moment, gdy wypłynie on samoistnie w rozmowie. Nie podczas podróży, bo przy Sofii i Oliwce woleli go na razie nie poruszać.

Marcel zapowiedział, że po powrocie z wakacji, dziewczynki będą miały zapewnioną opiekę psychologa dziecięcego. Wiedziała już też i to, że te spotkania potrwają długo, może nawet lata. I tutaj przytykało ją i nie potrafiła z nim o tym rozmawiać, a nawet z samą sobą w głowie. Głównie dlatego, że oznaczało to, że Marcel planował, że spędzą razem sporo czasu. Może nie całe życie, ale lata! Z jednej strony Natasza o tym właśnie marzyła w skrytości ducha. Chciała normalności, rodziny, życia z mężczyzną i dziećmi. W zwyczajnym życiu i pod jednym dachem. I miała oto szansę, by doświadczyć tego wszystkiego! Z drugiej jednak wiedziała, że nie nadaje się do tego, bo nie może dać mężczyźnie tego, co powinna dać mu kobieta. Nie wyobrażała sobie bliskości z kimś nawet tak przystojnym jak Marcel. Nie po tym, czego doświadczyła z rąk mężczyzn. Marcel musiał mieć potrzeby, była tego pewna. Widziała, jak na nią patrzy, bo przyłapywała go na przyglądaniu się jej. Nie jak gosposi, lecz jak kobiecie. Atrakcyjnej kobiecie, którą była i widziała o tym od zawsze. Uroda była atutem dla wielu, dla niej przekleństwem i wabikiem dla psychopatów. Tak wyszło, taką rolę przypisał jej Bóg.

Marcel nie mógł nie docenić zapału dziewczynek w to, by dopiąć swojego, aby gęś jechała nie w bagażniku, ale na siedzeniu między nimi. Sama zainteresowana faktycznie była wyjątkowo mądrym zwierzęciem, bo siedziała w dumnej pozie i przyglądała się wszystkiemu z zaciekawieniem. Dzieci skonstruowały jej smycz, którą wykonały ze sznurków, a jakiej nie powstydziłby się mistrz bondage. Zaraz zganił się za tę myśl, bo nie chciał myśleć tyle o seksie, a kojarzyło mu się z nim dosłownie wszystko.

To przez jego brak – myślał smętnie, prowadząc auto w obranym i zaplanowanym dokładnie kierunku. – Ale może wystarczy przetrzymać ten stan i w końcu przestanę się napalać?

Starał się myśleć o tym pozytywnie i mieć nadzieję, bo nie miał pojęcia, co mógłby zrobić innego. Bo jakby porównać siebie i ilość wyprodukowanej dotychczas i wyrzuconej podczas seksu przez organizm ilości spermy, to mógłby zasilić nią dziesiątki, jeśli nie setki mężczyzn. Z jednej strony utrwalił w ten sposób nałogowy odruch ciała, bo z orgazmu zrobił sposób rozładowania emocji. Z drugiej nadwyrężał siebie, głównie umysł, bo widział, jak brak dupczenia na potęgę, jak miało to miejsce dotąd, wpływa na jego sprawczość w życiu. W ciągu ostatnich dziesięciu dni, które upłynęły od odzyskania dziewczynek, zrobił tak wiele, jak nie dokonał w przeciągu ostatnich kilkunastu lat. Zaplanował i wprowadzał w życie wyjazd wakacyjny, czyli coś, na czym nie znał się kompletnie. Po drugie zorganizował remont w domu, zamówił materiały i robotników. Przekazał wszystko to teściom, ale zrobił to z premedytacją i tak, by nie musieli nadwyrężać się fizycznie. Mieli do dyspozycji dom, fundusze i pozostało im robienie kawy ekipom i doglądanie ich, by nic nie spierdolili. W końcu też przestał palić i stało się to prawie samoistnie. Po części przez towarzystwo Nataszy, a później dzieci, które tępiły w nim ten zgubny nałóg. W subtelny i podstępny sposób, bo nie mówiły na głos, że je to drażni. Wystarczało, że gdy kilkukrotnie skusił się i zapalił, one to wyczuły i pociągnęły nosem, krzywiąc się z dezaprobatą. Ich rozczarowane, pełne smutku miny były o wiele skuteczniejsze, niż gdyby robiły mu wyrzuty wprost. Efekt był taki, że zatrzymywał się z odpalonym Zippo tuż przed tym, jak przytykał ogień do końcówki Marlboro. Chował papierosa do paczki, a Zippo do kieszeni.

Po dziesięciu godzinach dojechali do wynajętej kwatery. Właściwie, to do niewielkiego domu. Ogrodzonego, świetnie wyposażonego i nietaniego. Na pewno nie za pensję policjanta, ale przecież od lat odkładał to, co wpadało mu do kiesy nielegalnie. Nie wydawał, bo nie przejadłby takich funduszy. Wtedy poczucie satysfakcji dawało mu ich zdobywanie.

Był bardzo podekscytowany, gdy wjeżdżali do niewielkiej wioski Brseć. Wybrał ją właśnie przez ten dom, bo wyobraził sobie, że tak powinny wyglądać wakacje. Wygoda, piękne widoki, prywatny basen i cicha okolica. W tej ofercie znalazł to wszystko i tylko zastanawiał się, na czym właściwie powinny polegać rodzinne wakacje.

Cóż, przekonam się – myślał, jadąc powoli kołyszącym się autem.

Zjeżdżali w dół wąską dróżką. Był późny wieczór, bo też Marcel wyruszył zbyt późno z domu. Zamarudzili, kilkakrotnie wracając po coś. Dodatkowo dziewczynki uparły się, że chcą płetwy do pływania w morzu. Pojechali więc do Decatlonu, w którym zamarudzili, bo dzieci koniecznie chciały zobaczyć, co jeszcze można zabrać na nadmorskie wakacje. W efekcie wyjechali zaopatrzeni dodatkowo w maski do nurkowania, piłki, dwa komplety dmuchanych rękawków i pompowane koło, materace i kolorowe, piankowe makarony.

Efekt był taki, że już opuszczając sklep, Marcel był zmęczony. Dziewczynki również, bo po niespełna godzinie padły, usypiając, a między nimi gęś.

Dziesięć godzin podróży przebiegło w miarę szybko. O dziwo droga nie dłużyła mu się, a to za sprawą opowieści Nataszy, która wspominała dzieciństwo i wioskę, w której mieszkała. Opowiadała o mamie i jej siostrze, którą poznał podczas pogrzebu. O historii poznania się ciotki z mężem i burzliwych losach jego rodziny. Poznawał wiejskie zwyczaje i przyznał na głos, że słuchało się tego, niczym bajki. Szczególnie, gdy mówiła o tym ona. Z ust Nataszy, brzmiało to, niczym pełna nostalgii piękna historia o szczęściu i dobrych czasach. To podczas snutej przez nią opowieści zapragnął, by i ten wyjazd stał się taką właśnie cegiełką tworzącą ich szczęście. Ich i dziewczynek. Tak chciał i takie zapotrzebowanie wysłał w kosmos.

– Natasza, jesteśmy na miejscu – powiedział cicho, parkując auto przed wjazdem. – Otworzę bramę.

W ostatniej chwili powstrzymał się przed powiedzeniem, by została w samochodzie.

Niby sytuacja była inna i nie widział najmniejszych szans, by ktoś wskoczył za kierownicę i porwał samochód wraz z dziewczynkami. Jednak tamten moment życia odcisnął się takim piętnem na jego życiu, że wiedział, iż nigdy nie będzie człowiekiem sprzed chwili, gdy w piwnicy tamtego przeklętego domu odpalił Zippo i spalił tego człowieka. Odruchowo sięgnął palcami lewej do prawej dłoni i podrapał się po zabezpieczonym sporych rozmiarów plastrem wnętrzu dłoni.

Nie musiał nic mówić, bo widział, że Natasza wróciła myślami do tej samej chwili. Zauważył to, gdy grymas przebiegł po jej twarzy i na moment zagościł w niebieskich oczach. Nie powiedziała nic, lecz zacisnęła dłonie w pięści, a usta w wąską linię.

Cóż, już na zawsze tamte dni zostaną niczym uwierająca nas drzazga – myślał, podchodząc do bramy, po czym wbił kod dostępu na domofonie przy bramie.

Dla Nataszy spędzony w towarzystwie Marcela i dziewczynek dzień był najwspanialszym czasem, jaki przydarzył jej się od wielu lat. Podróżowali i celem była nie praca, czy smutny pogrzeb mamy, lecz wakacje. Mogła mówić i robiła to przez kilka godzin. Opowiadała o swoim dzieciństwie i zabawiała wspomnieniami zarówno dzieci, jak i Marcela. Oliwka z przejęciem zadawała jej pytania, a córeczka co jakiś czas odważyła się coś powiedzieć. Jeszcze nie po polsku, choć Natasza widziała, że rozumie coraz więcej w języku, który, jeśli Bóg pozwoli, stanie się jej ojczystą mową. W głębi duszy dziękowała mamie za to, że ta musiała ją uczyć polskiej mowy. Przewidująca kobieta posłużyła się w tym celu książeczkami z polskimi bajkami, które od lat przesyłała im Natasza. Robiła to, bo podobały jej się kolorowe obrazki i tylko w głębi ducha miała nadzieję, że mama czyta Sofii ich zawartość i próbuje oswoić z językiem polskim. Sofię i siebie, bo dla starszej kobiety były to nowe brzmienia.

Marcel z uśmiechem słuchał snutych przez nią historii. Czasami tylko zadał pytanie, z rzadka przerywając opowieść. Wyglądał na zrelaksowanego i szczerze zachwyconego, gdy co jakiś czas podawała mu kanapkę, jabłko, czy kawałek ciasta ze śliwkami, które upiekła specjalnie na podróż. Niby nic wykwintnego, ale już samo to pokazało jej, jak niewiele zaznał życia rodzinnego i takich zwykłych przyjemności.

Dziewczynki były grzeczne i nie rozrabiały. Głównie dzięki porannej wizycie w sklepie sportowym, gdzie przez ponad godzinę szały, niczym spuszczone ze smyczy psiaki. Biegały od regału do regału, mierząc maski do pływania, ale i próbując hulajnogi, rowery, a nawet deskorolki. Poskutkowało to zużyciem nadmiarów energii i kilkoma siniakami, oraz otartym kolanem Sofii. Później w drodze, mimo bezruchu, starały się bardzo i Natasza podejrzewała, że stało się to w głównej mierze za sprawą gęsi. Wystarczyło, że raz tylko Oliwka uaktywniła się, zaczynając kręcić w foteliku, a gęś automatycznie uaktywniła się również. Rozprostowała skrzydła, w efekcie czego kilka wzbitych podmuchem powierza piór zaczęło fruwać we wnętrzu auta.

– No cóż, wygląda na to, że Matrioszce lepiej będzie jednak w bagażniku – powiedziała Natasza, uprzedzając tym samym słowa Marcela.

Nie chciała, by był tym złym, który jako jedyny pilnuje porządku i ładu. To jednak wystarczyło, by dziewczynka uspokoiła się i przestała dokazywać.

Poprzednie części znajdziesz ją w moim sklepie

Szukaj mnie też na Empik i Legimi
Psychol trójpak książki e-book

W trójpaku taniej

Zestaw trzech tomów serii

Zostaw Komentarz