Ptaszek w klatce odc. 9 w prezencie

with 2 komentarze
Getting your Trinity Audio player ready...

Rozdział 25

Gdzie diabeł nie może, tam babcię pośle

W sobotę pracowałem do północy. W niedzielę od rana znów siadłem do komputera i udało mi się zamknąć zlecenie dla ważnego klienta. W międzyczasie zjadłem syty posiłek i wykonałem ćwiczenia siłowe w domu, z użyciem ławeczki i hantli, które stały w jednym z pustych pokoi. Zestaw wykonałem zgodnie z małym atlasem ćwiczeń klasyka w tym temacie, Stanisława Zakrzewskiego. Książkę pod tytułem „Siła, sprawność, piękno” wydanie z lat siedemdziesiątych trzymałem na półce w salonie. Dostałem w prezencie od taty, teraz jej strony pożółkły, odrywały się od okładki i była to jedna z najważniejszych moich książek. To tata zaszczepił mi miłość do kulturystyki i to dzięki niemu wybrałem kierunek studiów, a praca nad ciałem i formą pozwalała mi utrzymać równowagę psychiczną. I tak też się teraz poczułem. Wysiłek fizyczny skoordynowany z oddechem, na którym podczas ćwiczeń skupiłem się w stu procentach, zaowocował spokojem. Dzięki temu mogłem się skupić na pracy i tylko co jakiś czas umysł uciekał ku dziewczynie, która tak bardzo zalazła mi za skórę.

Było, minęło.

***

Wstawaj Majka!

Tym radosnym zawołaniem babcia przywitała mnie dnia następnego.

– Która godzina? – zapytałam, czując że ciało protestuje przed tak wczesną pobudką.

– Trzynasta. – Dziarskim tonem oznajmiła babcia. – Czas na obiad. Mam dla ciebie rosołek z wiejskiej kury. A na drugie schabowy z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty.

No tak, śląskie potrawy. I tak dobrze, że nie zrobiła klusek, rolady i modrej kapusty. Nie lubiłam wołowiny, bo jej włókna zawsze zostawały mi między zębami. Poza tym uważałam też, że krowy są śliczne i mądre. Ponoć nawet inteligentniejsze od psów, ale nie miałam okazji, by sprawdzić tę tezę. No i te ich wielkie oczy.

Babcia była wszechstronna kulinarnie, ale wyłącznie w ramach kuchni tradycyjnej. Nie była Ślązaczką, ale nauczyła się śląskiej kuchni wiedząc, że zięć jest rodowitym Ślązakiem z dziada pradziada. Zawsze zastanawiałam się, skąd czerpie tak szeroką wiedzę o gotowaniu, ziołolecznictwie, czy ogrodnictwie. Nie widziałam u niej poradników, nie korzystała też z internetu. Z resztą, jej przedpotopowy telefon nie nadawał się do otwarcia przeglądarki internetowej. Chcieliśmy sprezentować babci nowszy aparat, by mogła komunikować się z nami za pomocą WhatsApp-a. Bezskutecznie, bo stwierdziła, że tak długo jak działa obecny telefon, nie będzie się uczyła obsługi nowego.

– Kochani, ja jestem z czasów, w których naprawiało się sprzęty tak długo, jak długo dało się je naprawić. Po co mi nowe, skoro stare nadal działa?

Wtedy tego nie rozumiałam, marząc o nowym iPhone, z większym wyświetlaczem i pamięcią, oraz z mocniejszym procesorem. Teraz, patrząc na kaflowy piec węglowy, z którego od lat korzystała babcia i myśląc o płycie indukcyjnej, która zapakowana w firmowe pudełko, nietknięta stała w komórce, pomyślałam, że to jest waśnie życiowa mądrość. Nie zamartwianie się o to, że chce się czegoś nowszego i lepszego, ale używanie rzeczy, które się ma na stanie. Roweru z dynamo, balii do kąpieli na dworze, wiekowej studni i wstrętnych okularów przeciwsłonecznych w białych plastikowych oprawkach. Albo talerzy, z których każdy jest z innej parafii. Co z tego, skoro to na nich babcia podawała najlepsze jedzenie pod słońcem?

– Babciu, widziałaś mój telefon? – zapytałam, odstawiając umyty talerz na wiszącą nad zlewem suszarkę. – Gdzieś go rzuciłam i nie umiem znaleźć.

– Tak, jest tutaj na kredensie – podeszła do opasłego mebla i podała mi aparat.

Próbowałam go załączyć, ale był wyładowany. No tak, przecież nie ładowałam go od dwóch dni. Nie pamiętałam, kiedy tak długo nie trzymałam go w ręku. Może poza chwilami, które spędziłam z Radkiem.

Boże, Radek! Co z nim i u niego?

– Przyjdź zaraz na podwieczorek! – zawołała za mną babcia, gdy poszłam do pokoju po ładowarkę. – Upiekłam ci szarlotkę. Jest jeszcze ciepła!

– Dobrze, babciu – sapnęłam, czując, że jeszcze kęs jedzenia i pęknę, albo mi się uleje.

Byłam jednak u babci na wsi i z doświadczenia wiedziałam, że nie uniknę przejedzenia jej potrawami. Po pierwsze były nieziemsko wręcz dobre, a po drugie znałam ją i wiedziałam, że nie uchronię się przed tymi nadmiarami. Wszystkie babcie tak mają, ale to ich babciny urok i część systemu operacyjnego.

Wróciłam z ładowarką, tę podłączyłam do prądu, do niej telefon i klapnęłam z powrotem na krzesło przy stole.

– Po obiedzie pójdziemy na grzyby – oznajmiła babcia, stawiając przede mną kolejne kilkaset kalorii w postaci pachnącej cynamonem szarlotki. – Sąsiadka po mszy mówiła, że jest sporo podgrzybków i koźlaków, więc nazbieramy, obierzemy i ususzymy dla mamy. A jak będziesz wyjeżdżać, to pójdziemy po rydze! – powiedziała to z tak triumfalnie, że aż poczułam się zobowiązana do okazania choć grama entuzjazmu.

Nie zdążyłam, bo w tym momencie mój telefon załączył się i zaczął mi oznajmiać, że mam nieodebrane połączenia i wiadomości nagrane na pocztę głosową.

– Ktoś dzwonił do mnie przedwczoraj w nocy? – zdziwiłam się, odczytując nieznany mi numer. – I to tyle razy? Coś z rodzicami?!

Wystraszyłam się, czując, że blednę, a krew odpłynęła mi do stóp.

– Nie, u nich wszystko dobrze. – Babcia machnęła ręką i ze szklanką pełną parzonej kawy, usiadła naprzeciw mnie po drugiej stronie stołu. – Rozmawiałam dzisiaj z mamą.

– To kto się dobijał? – sapnęłam, wybierając numer poczty głosowej w nadziei, że dowiem się czegoś o dzwoniącym.

Halo?”

Usłyszałam nagranie, po czym ciche przekleństwo i rozmówca się rozłączył. W kolejnych wiadomościach nie słychać jbyło niczego, ale nie musiało, bo to jedno słowo poznałabym nawet przez sen. Słyszałam je setki razy w czasie, gdy wykonywałam głuche telefony do wymarzonego faceta.

– Radek! – sapnęłam zszokowana, patrząc na koci uśmiech babci.

– Tak myślałam – mruknęła pod nosem, po czym cicho siorbiąc, upiła łyk kawy. – Przyszła koza do woza.

– Ale jak to? – stęknęłam. – Ty wiedziałaś?

– Domyśliłam się. Bo kto inny tak by do ciebie wydzwaniał?

Siedziałam wpatrzona w babcię z rozdziawionymi ustami i chyba wyglądałam zabawnie. Babcia zaśmiała się cicho, kręcąc przy tym głową, do mnie docierał jej chytry plan i to, po co mnie upiła.

– Ty chciałaś, żebym nie odebrała i nie oddzwoniła? – pytałam, choć znałam odpowiedź. – I to po to ta fajka i nalewka? Zajęłaś mnie, żeby mnie nie korciło?

– Tak, bo byś pewnie zmiękła – przytaknęła, patrząc na mnie ponad krawędzią szklanki. – Ale to przy okazji, bo po prostu chciałam z tobą pobyć i porozmawiać. A tak, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

I wyciągnąć ze mnie zeznania! – pomyślałam, ale nie powiedziałam głośno.

Milczałam i patrzyłam na babcię oniemiała, po raz kolejny zbierając zęby ze stołu. I nie złościłam się, bo ją rozumiałam. Miała rację, bo dobrze się stało, że o tym nie wiedziałam.

Spojrzałam na godzinę połączeń od Radka. Pierwsza piętnaście, czyli wtedy, gdy spałam już narąbana jak biszkopt. I upalona, więc dlatego nie odebrałam.

– Zaraz! – stęknęłam, czując napływające do oczu łzy. – Ja odebrałam jedno z połączeń! Co mówiłam?

Podniosłam na nią pełne błagania spojrzenie.

– Nie wiem co mówiłaś, ale słyszałam, że śmiałaś się jak opętana – powiedziała to z taką wesołością w głosie, jakby mówiła mi właśnie najlepszy kawał.

– Dwie minuty – jęknęłam, odczytując długość połączenia. – Boże! Co ja plotłam? Przecież nie mogłam się tylko śmiać!

– Maja, dziecko kochane. – Babcia wyjęła mi aparat ze skostniałych palców i odłożyła go na parapet. – Dobrze się stało. Zobaczysz sama. Nie czekałaś na jego telefon, a wiesz, co stało się ostatnio. Sama mówiłaś, że przyjechał po ciebie, bo wyjechałaś bez słowa. I powiem ci, że twój plan na początek października jest doskonały. Więc nie rób wcześniej niepotrzebnych ruchów, bo szkoda efektu wielkiego wejścia. Wytrzymaj te dwa tygodnie, bo szybko zlecą, a w tym czasie skup się na sobie. Poopalaj się, bo pogoda piękna i pospaceruj po lesie, czy pobiegaj, bo wiem, że sportowa z ciebie dziewczyna.

Przez kolejną godzinę trawiłam jej słowa. Jak zwykle miała rację, bo faktyczne, nie oparłabym się, ale oddzwoniła dnia następnego. A przecież plan był taki, że dam mu zatęsknić za sobą, by był na głodzie, by miał czas na przemyślenia. Bo w końcu od momentu gdy go porwałam i uwięziłam w piwnicy, nie mieliśmy przerwy i wciąż dostarczaliśmy sobie potężne dawki siebie nawzajem.

Chciałam, by poczuł tęsknotę za mną. Chociaż jej namiastkę, czyli to, co przez tyle miesięcy dławiło mnie dniami i nocami. Jak inaczej miałby zrozumieć, co do mnie czuje? Czy czuje coś? Czy zadzwoni jeszcze? Głupiałam od nawału piętrzących się pytań.

Kolejne dziesięć dni spędziłam leniwie, a wręcz sennie, spacerując, biegając po leśnych ścieżkach i rozmawiając z babcią. Wiedziałam, że ten czas zostanie w pamięci mojej, jak i babci, jako pełen kobiecej wspólnoty. Nie umiałam tego inaczej nazwać, bo tak właśnie czułam się z babcią. Dobrze, blisko i spokojnie. Robiłam nam dużo zdjęć, by móc do nich wrócić za jakiś czas. Postanowiłam, że pod choinkę, dam babci album z tymi zdjęciami. By i ona mogła wspominać te późne wakacje.

W jeden z deszczowych wieczorów, gdy chłód i wilgoć wkradły się do domu, babcia napaliła w piecu i wyciągnęła pudła ze zdjęciami.

– To jest dziadek – pokazała mi zdjęcie byłego męża. – A to… – I tu głos jej się załamał.

– Kiedyś powiedziałaś, że nie miałaś odwagi zawalczyć o miłość – mówiłam cicho, czując, że to po to babcia pokazuje mi zdjęcia, by nawiązać do tamtej rozmowy. – Jak to było?

– Ano było tak, że faktycznie stchórzyłam – westchnęła, opierając się wygodnie w fotelu bujanym. – Zakochałam się w szewcu, ale mama upierała się, że nic mnie przy nim nie czeka i że powinnam wyjść za piekarza z miasteczka. A ja głupia, zamiast serca, posłuchałam rad mamy. A kochałam tego chłopaka – mówiąc to, pochyliła się do przodu i podała mi jedno z trzymanych w dłoni zdjęć.

– Żałujesz? – zapytałam cicho, patrząc na pożółkłe i wyblakłe zdjęcie, na którym ledwie było widać twarz fotografowanego.

– Nie, bo gdybym wybrała jego, nie miałabym mamy, twojej cioci i ciebie – uśmiechnęła się pogodnie, przechylając głowę, we mnie ze wzruszenia zacisnęło się serce. – Kto wie, może na innej linii czasowej żyję z nim i inaczej potoczyło mi się życie.

– Babciu, ty się interesujesz takimi rzeczami? – Zaskoczyła mnie, ale powinnam się już do tego przyzwyczaić.

– Dziecko, za kogo ty mnie masz? Książki Lema czytałam, nim powstał Internet!

– No tak – mruknęłam zawstydzona. – Klasyk. Po prostu nie wiedziałam, że lubisz taką tematykę książek.

– Wiesz, Maja, ja mam dobre życie i na pewno nie mogę narzekać. – Wzięła ode mnie zdjęcie i głaskała je palcem, robiąc to chyba bezwiednie. – Ale tamta ja, która nie zrobiła tego, co podszeptywało mi serce, nauczyła mnie jednego.

– Czego? – Teraz ja pochyliłam się do babci i czekałam na to co powie, wiedząc, że to będzie ważne.

– By, jeśli poczuję coś sercem, dążyć do tego i nie tracić celu z oczu – podniosła na mnie spojrzenie, jakby chciała podkreślić moc przekazu. – Gdy moje małżeństwo zaczęło przypominać groteskę, rozwiodłam się. Mimo słów mamy, która zagroziła mi zerwaniem kontaktów na zawsze i dotrzymała słowa na całe trzy lata. Później jej przeszło, bo tęskniła za wnuczkami, ale na zawsze nosiła w sobie urazę. Bo przyniosłam jej wstyd, bo nie umiała się do tego przyznać przed sąsiadkami i przecież miałam być za to potępiona na wieki. To było przykre, ale dzięki rozwodowi odzyskałam spokój i ułożyłam sobie tutaj życie. Córki chowały się dobrze i tylko szkoda, że twoja ciocia nie wzięła ze mnie przykładu.

– Za to mama i to jak! – podsumowałam, widząc łzy w babcinych oczach.

– I przede wszystkim ty! – Klasnęła dłońmi w kolana. – Musisz mi coś obiecać, Majeczko.

– Wszystko!

– Zadzwonisz do mnie i opowiesz o Radku i tym, co działo się w październiku.

– Obiecuję – przyrzekłam gorliwie. – Zadzwonię i powiem nawet, jeśli nic z tego nie wyjdzie.

– Ale dokładnie i ze szczegółami – mówiąc to, pogroziła mi palcem. – Bo wiesz, że wiem, kiedy kłamiesz. A wtedy wleję w ciebie truskawkówkę!

– Powiem wszystko! – obiecałam, przypominając sobie kaca po babcinym napitku. – Jak na spowiedzi.

– Dobrze – pochwaliła mnie. – A to twoja mama w wieku, w którym jesteś teraz – podała mi kolejne zdjęcie, później następne.

W ostatnią niedzielę września wracałam do domu, obładowana, niczym przysłowiowy wielbłąd. Lniany worek z grzybami, który miałam w plecaku, rozsiewał wokół mnie wonny zapach suszonych podgrzybków. Jechałam pociągiem, na kolanach trzymając karton po butach, a w nim kilka ogromnych kapeluszy rydzów.

Smutno było się żegnać z babcią, choć nie mieszkała daleko, a mimo to wydawało się, jakby to był drugi koniec świata. Głównie przez spokój i sposób w jaki żyła, nie odległość i usytuowanie jej domu tuż pod lasem. Obiecałam sobie, że będę do niej częściej dzwonić i przyjeżdżać i wiedziałam, że dotrzymam danego sobie słowa. Pokochałam ją jeszcze bardziej.

Rozdział 26

Cel uświęca środki

Zbliżał się początek roku akademickiego i o dziwo cieszyłem się z tego. Głównie dlatego, że przez ostatnie tygodnie, praktycznie nie wychodziłem z mieszkania. Zatopiłem się w pracy, robiąc wszystko na najwyższych obrotach i tylko kilka razy odwiedziłem siłownię i pobliski market, by uzupełnić produkty spożywcze. W Lidlu, w którym byłem z Majką, złapałem się na tym, że bez przerwy się rozglądam, czy ją dojrzę między regałami sklepowymi.

Byłem zły na nią o to, że tak mnie olała. Jak mogła? Przecież miała oddzwonić! Cóż, widocznie wspólnie spędzony czas, nie był dla niej tym, czym mi się wydawało. Upatrzyła mnie sobie na cel, upolowała i zaliczyła, ale nie spełniłem jej oczekiwań. To bolało, męska duma cierpiała, bo nigdy wcześniej się tak nie poczułem. Jak kundel, którego się przygarnęło na chwilę, a następnie wykopało za próg.

Moje ego wyło i krzyczało, że to dziwka, że szmata, ale niestety nie głośniej, niż podświadomość. Ta zaprzeczała, bo przecież Majka nie jest łatwa i tylko ja jej po prostu nie odpowiadam.

Trzy tygodnie pracy były tak owocne, że zamknąłem w nich to, co powinno mi zająć dwa miesiące. To był najlepszy sposób na to, by nie myśleć o Majce i zagłuszyć durną tęsknotę.

***

– Muszę przyznać, że cię nie doceniłam – oznajmiła mama, gdy zmęczona padłam na łóżko w swoim pokoju.

Od dwóch dni przekazywała mi w przyspieszonym tempie zasady makijażu i układania włosów, w końcu i tak wróciła do ulubionego tematu, czyli ubrań.

– Ale w jakim sensie? – spytałam, bo potrzebowałam wsparcia drugiej kobiety.

Ewka odebrała mój telefon tylko raz i po oznajmieniu mi, że nie idzie na studia i wszystko się u niej zmieniło, rzuciła szybko, że zadzwoni później, przeprosiła i rozłączyła się. Nie oddzwoniła i już wiedziałam, że przynajmniej na razie nasze kontakty się urwą. Była zajęta sobą i Sławkiem i nie mogłam mieć o to do niej pretensji. Pomyślałam o studiach i nowym środowisku. I o tym, że może tam poznam jakąś fajną dziewczynę. Tak do pogadania, jak osoby równe wiekiem, bo na przyjaźń trzeba szczęścia i czegoś głębszego.

– W takim, że aż tak zawróciłaś temu Radkowi w głowie – odparła mama, z przebiegłym uśmiechem i zamilkła, choć widziałam, że chętnie spytałaby o więcej.

– Oj mamo, gdybyś ty wiedziała, jak to daleko zaszło – westchnęłam rzewnie, myśląc o tym całym chaosie, który spowodowałam.

– To mi opowiedz – poprosiła cicho i widziałam, że robi coś, czego nie zamierzała.

Rozczuliła mnie niepewność w jej głosie i zastanowiło, czy przypomniały jej się czasy, gdy to ona oszalała z miłości do taty. Czy miała kogoś, z kim mogła się tym podzielić? A może była tak samo samotna jak ja?

I wtedy pękłam, stwierdzając, że podzielę się nią wewnętrznym rozdarciem, choć ryzykowałam, że ją tym wystraszę. Tyle, że ja naprawdę potrzebowałam przyjaciółki, a po tym, co opowiedziała babcia, wiedziałam, że jej przeżycia są bardzo podobne do moich.

– Ale nie będziesz mnie oceniała? – upewniałam się, bo być może popełniałam właśnie duży błąd.

– Postaram się – obiecała, unosząc dłoń, drugą kładąc na sercu, w geście przysięgi.

– No więc zaczęło się od tego, że kopnęło mnie na szkolnym korytarzu – mówiąc, nie patrzyłam jej w oczy, by nie stchórzyć, lub się nie zaciąć.

Słowa wylewały się ze mnie, jakbym otworzyła tamę dla moich myśli, a te ubrały się w formę, więc mówiłam i nie potrafiłam przestać. Powiedziałam o porwaniu, uwięzieniu, a nawet o narkotykach, którymi odurzyłam Radka. O planie usidlenia go i rozkochania w sobie, w końcu i o tym, że on odpłacił mi pięknym za nadobne. Nawet o babci, która mnie upiła, gdy tymczasem Radek dobijał się do mnie, dzwoniąc w nocy. I tylko pominęłam trawę z domowej hodowli, którą się upaliłam, ale czułam, że w tej sprawie mogłaby nie wytrzymać i oberwałoby się za to babci.

– Nie oddzwoniłam, bo babcia tego przypilnowała i upierała się, że mam robić tak, jak zaplanowałam – dodałam na koniec i dopiero wtedy podniosłam wzrok na mamę.

Siedziała ze zmrużonymi oczami, ściągniętymi wargami i widziałam, że intensywnie myśli. Czy przegięłam i teraz mnie ochrzani i będzie próbowała naprostować po rodzicielsku?

– Trzeba cię przygotować na to wielkie wejście – to były jej pierwsze słowa, które zalały mnie uczuciem ulgi. – Ubrać w coś eleganckiego, ale i seksownego. Tak, żeby widział, co straci, jeśli nie zawalczy. Dobrze jest! – Zakończyła dziarskim okrzykiem, po czym klepnęła się otwartymi dłońmi w kolana, zupełnie jak babcia. Wstała i skierowała się do swojej sypialni. – Zaraz wracam – rzuciła, wychodząc z pokoju i nim zdążyłam się ruszyć, wróciła z kilkoma ciuchami na wieszakach.

– Bluzki? – mruknęłam, zastanawiając się, co planuje.

– Na początek – wzruszyła ramionami, kładąc je na moim łóżku i podchodząc do szafy. – Dobierzemy stroje i fryzurę i sama ci zrobię makijaż. Delikatny, więc ci się spodoba. I powiem ci, co robić, żeby go rozpierdoliło na dobre.

Mama i przekleństwa? Wow! To coś, czego nie znałam.

– Ty ubierz tą piękną białą bieliznę, a ja ci opowiem, jak to było z tatą i ze mną – powiedziała cicho, unosząc wieszak z wiszącą na nim białą bluzką. – Historia za historię. Ty się otworzyłaś, więc jestem ci winna szczerość. I tylko też proszę, byś mnie nie oceniała.

– Postaram się – odparłam z uśmiechem, powtarzając jej słowa.

Byłam ciekawa, ile z historii pominie, czy coś przemilczy, a może dowiem się czegoś więcej, niż od babci.

– Myślę, że jesteś gotowa – zawyrokowała w końcu, odsuwając się ode mnie i oceniając z zadowoloną miną. – Jak cię zobaczy, to zzielenieje z zachwytu. Jeszcze biżuteria! – Uniosła palec wskazujący ku sufitowi. – Nie patrz na razie! – dodała, po czym znów wybiegła z pokoju.

Siedziałam posłusznie na fotelu, obrócona plecami do biurka. Korciło mnie, żeby wstać i stanąć przed lustrem, ale trwałam w bezruchu i czekałam na pozwolenie.

Mama szurała czymś w sypialni, coś spadło, chyba niewielki karton, w końcu wróciła zdyszana.

– Te buty i tylko musisz w nich pochodzić po domu, żeby się nauczyć prawidłowo stawiać nogi – położyła mi na kolana karton. – I łańcuszek.

– Z krzyżykiem?! – Zobaczyłam połyskujący złotem i kamyczkami, którymi był wysadzany, niewielki symbol i ten wydał mi się trochę nie na miejscu.

– Tak, to staroć i przynosi szczęście. – Zapięła mi go z pietyzmem na szyi. – Prezent ode mnie. I gwarantuję ci, że zwróci jego uwagę. Załóż buty i możesz się obejrzeć.

– Nareszcie! – sapnęłam, wzuwając czarne czółenka na, na szczęście, niewielkim obcasie. – O ja pierdzielę – stęknęłam, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.

Nowa ja, wyglądała niczym nastoletnia modelka. Dosłownie! Jak z okładki gazety.

Białą bluzkę wpuściłam w czarną spódniczkę, kończącą się tuż przed kolanem. Czarne matowe rajstopy okrywały nogi. Włosy upięte miałam w skromny kok, a cienkie pasma wypuszczone po obu stronach twarzy. Makijaż powiększył mi oczy, usta błyszczały dzięki różowemu błyszczykowi. No i szeroki, skórzany pasek podkreślał talię i biust. Jak na mój gust, to za bardzo, bo widać było, że piersi są spore.

– Przymierz marynarkę – podała mi i ją, pomogła naciągnąć na ramiona. – Wyglądasz przepięknie – westchnęła, ja nadal nie potrafiłam mówić.

– Stanik przebija – stwierdziłam w końcu, widząc zarys koronki pod cienkim materiałem.

– Nie zapinaj! – fuknęła, gdy sięgnęłam do górnych guzików, by zapiąć koszulę pod brodę. – Ma być widać koronkę i kawałek przedziałka między piersiami. Jesteś elegancka, a to wygląda, jakby było przypadkowe. Dziewczyny w twoim wieku noszą takie dekolty, że widać im bieliznę. I odsłaniają połowę brzucha, a to błąd, bo nie zostawiają nic dla wyobraźni. Tym strojem pobudzasz ją i to jest cel dobrze dobranego ubioru.

Mam nadzieję, ze pobudzę Radka i inaczej – pomyślałam, ale zatrzymałam to dla siebie.

– Facet ma przechlapane – stwierdziła w końcu, uśmiechając się przebiegle. – Obiecaj mi jedno! Pozwolisz mi siebie ubierać. Mówię ci co założysz, a ty to nosisz i nie marudzisz.

– Matka i osobista stylistka? – Podrapałam się po brodzie, udając, że się zastanawiam. – Tego jeszcze nie grali!

Bo nie grali i musiałam przyznać, że mam ogromne szczęście, że trafiła mi się taka mama. Szalona, mądra i piękna. I dzieląca się ze mną zawartością swojej szafy! I butami! Wiedziałam, że to nie zdarza się często.

– Mamusia, nie matka! – udała oburzenie.

– Dziękuję, mamo – przygarnęłam ją i przytuliłam mocno. – To dla mnie bardzo ważne.

– Uważaj, żeby nie podnieść bluzki – mruknęła, ale również mnie objęła i trwałyśmy tak przez dłuższą chwilę.

Była niedziela, w poniedziałek miał być początek roku studenckiego. Denerwowałam się nadchodzącą konfrontacją i tym, co się wydarzy i jak zareaguje Radek. Czy mnie nie odrzuci? Spędziliśmy piękny czas razem, ale nie widziałam go od miesiąca. Przez te cztery mogło się zmienić bardzo dużo. Może znalazł dziewczynę? Może zapomniał o mnie na tyle, bym stała mu się obojętna?

– Dobra, nie marudź – mruknęłam do siebie, układając na krześle ubrania. – Będzie, co ma być. Zaryzykowałam o wiele bardziej i się udało, więc teraz nie zmięknie mi rura.

Niedziela ciągnęła się niemiłosiernie, w końcu nadszedł poniedziałek i czas na konfrontację.

– Zjedz coś chociaż – mama podsunęła mi talerz z kanapkami i kubek z herbatą, gdy zeszłam ubrana i z delikatnym makijażem na twarzy. – Musisz, bo jeszcze zemdlejesz z emocji! I tylko uważaj, żeby się nie ubrudzić.

Wmusiłam w siebie pół kromki z żółtym serem i wypiłam kilka łyków słodkiego napoju.

– Popraw usta – dodała, niczym strażniczka. – I umyj wcześniej zęby! Tak na wszelki wypadek, gdybyś się miała całować.

– Mamo! – przywołałam ją do porządku, czując, że chyba jednak przegina.

Mrugnęła mi w odpowiedzi okiem, po czym wyszła do pracowni, by zająć się realizacją zamówienia. Miała sporo pracy i widziałam, jak cieszy ją rozwój firmy. Wróciłam myślami do tego, co nastąpi za niespełna godzinę.

– No to raz kozie śmierć – szepnęłam pod nosem, przyciskając dłonie do brzucha.

Żołądek skręcał mi się z nerwów, dłonie miałam lodowate, a w brzuchu szalały motyle.

Znów poprosiłam Najwyższego o wsparcie i pomoc w byciu twardzielką. Jak mama i babcia. Jak ja, która porwałam chłopaka marzeń.

Rozdział 27

Co z oczu, to z serca

Wszedłem do uczelni i skierowałem się do grupy chłopaków, których ciężko było nie zobaczyć, czy usłyszeć. Wyglądali na dziko radosnych, ja zazdrościłem im tego, bo wciąż tkwiłem w stanie wkurwionego skupienia na swoim cierpieniu. Cierpiałem i choć bardzo nie chciałem tego przed sobą przyznać, tęskniłem za dziewczyną, która tak po prostu mnie olała.

– Cześć, Radek! – huknął Marcin, witając się z daleka. – I jak tam wakacje? Udało się coś zaliczyć? Jakieś ciekawe, dziewicze miejsca?

Ostatnie powiedział tonem, który miał sugerować podboje niezwiązane z poznawaniem świata. Dziewicze miejsca? Kurwa mać, nawet nie podejrzewał, jak celnie trafił.

– A u ciebie jak? – odpowiedziałem pytaniem, pokonując niechęć do jakichkolwiek rozmów.

– Widzieliście dziewczyny z pierwszego roku? – wtrącił się Zbyszek, zarzucając mi ramię na szyję. Miał dwa metry wzrostu i posturą górował nad wszystkimi.

– Tak, jest kilka takich, żebym bez zastanowienia zamoczył! – Krzysiek odpowiedział, jako pierwszy. – A jedna taka, że najchętniej wrzuciłbym ją do bagażnika i zabrał na bezludną wyspę. Tam bym ją…

– Jasne, na bezludną wyspę samochodem – mruknął Darek. Jak zwykle ponury i poważny, ale on nawet opowiadając żarty, nie uśmiechał się ani odrobinę.

– Idzie! – Usłyszałem ściszony i pełen zachwytu głos Krzyśka. – Ona tu nie pasuje. Za ładna.

– Ty, faktycznie – rzucił cicho Stefan z podziwem. – Ale petarda!

Skoro on reaguje, to znaczy, że faktycznie warto jest popatrzeć.

Złościł mnie fakt, że ja niestety nie poczułem zainteresowania atrakcyjną dziewczyną, bo w mojej głowie wciąż mieszkała czarownica Majka. Z wielkimi zielonymi oczami i tym swoim słodkim uśmiechem, który zacierał mi się powoli w głowie. Prawie miesiąc jej nie widziałem. To ona urwała kontakt, ja wciąż biłem się z sobą i powoli zaczynałem kapitulować. Pojadę do niej i dowiem się, skąd jej nagła oziębłość. Czy czegoś we mnie zabrakło? Wolałem najboleśniejszą prawdę, niż to zimne milczenie.

– Patrz na nią! – Marcin tyrpnął mnie łokciem, reszta zamilkła i widać przyglądali się dziewczynie.

Westchnąłem, stwierdzając w duchu, że może jednak nadszedł czas, by zapomnieć o Majce. Jak o wakacyjnej przygodzie, którą dla niej byłem, ale w końcu mieliśmy już jesień. Nie to, żebym od razu brał się za kolejną dziewczynę. Nie byłem na to gotowy. Przeżywałem osobistą żałobę po wakacjach, które okazały się tak bolesne w skutkach. Chociaż wspomnienia po zajebistym seksie zostaną mi na zawsze. I umiejętności, bo jakby nie było, dotąd nie uprawiałem seksu z taką intensywnością.

Obróciłem się, by zobaczyć, kim zachwycają się kumple. Zrobiłem to, i zostałem na wdechu.

Patrzyłem na dziewczynę i nie rozumiałem, co widzę. Wyglądała jak Majka i jak nie ona. Ten sam wzrost i kolor włosów, ale reszta?! W krótkiej, ale nie za kusej spódniczce odsłaniającej nieziemsko zgrabne nogi, czarnej marynarce i białej bluzce pod spodem. Do tego buty na obcasie, w których wyglądała obłędnie. Włosy miała spięte, dzięki czemu szyja wyglądała smukło i kusząco. Szła, rozmawiając z inną dziewczyną, której moje oczy nie rejestrowały. Całym sobą skupiłem się na tej, która tak bardzo przypominała Majkę.

Pierwsza myśl która krzyknęła mi w głowie, była taka, że zaczynam ją widzieć wszędzie. Czy tak teraz tak będzie? W każdej ładniejszej lasce zobaczę Majkę? To jakiś nowy rodzaj szaleństwa?

Dziewczyna szła, uśmiechając się lekko i wtedy spojrzała na mnie. Przystanęła w pół kroku i po prostu patrzyła mi w oczy, ja zapowietrzyłem się i chyba zaczynałem się dusić.

– Niezła, nie? – któryś z chłopaków pochylił się do mnie.

Nie wiem który, ale byłem mu wdzięczny za zadanie pytania. Wypuściłem wstrzymywane powietrze, serce przyspieszyło, wpadając w galop. Nie odpowiedziałem, bo nie byłem w stanie wydusić ani słowa.

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, ruszyła, doganiając tę drugą, po czym skierowały się ku wyjściu z uczelni.

Słyszałem rozmowy, które napłynęły falą, jakbym na chwilę stracił słuch, lecz ten wrócił, załączając się ponownie.

– Chyba wpadłeś jej w oko – dobiegł mnie głos Stefana i to dzięki temu udało mi się obrócić w ślad za nią głowę.

W końcu ruszyłem się, przywracając ciało do życia i poszedłem za nią, bo zniknęła mi z oczu.

***

– I co?! – mama dopadła mnie na ścieżce, tuż po tym, gdy przekroczyłam linię ogrodzenia domu. – Spotkałaś go?

– Tak – szepnęłam, bo wciąż nie działał mi poprawnie aparat mowy, takie wrażenie zrobił na mnie widok Radka.

Gdy szłam korytarzem uczelni, tuż po pierwszym zapoznaniu się z kilkoma osobami z grupy i odebraniu indeksu i planu, zobaczyłam go, stojącego opodal wejścia do uczelni. Przeżyłam istne de’ jawu i było jak w liceum, gdy wyławiałam go stęsknionym wzrokiem. Teraz też najpierw wyłowiłam kształt ramion i przydługie włosy, które zawsze miał w lekkim nieładzie. Czarna, skórzana kurtka leżała na nim, jak na modelu, pod nią miał niebieską koszulę i ta idealnie pasowała do koloru jego oczu. Oczy! Boże, jak ja za nimi tęskniłam! Za spojrzeniem, które teraz utkwił we mnie. Nie rozumiałam co w nich widzę, czy to zaskoczenie, czy może złość i niechęć. Nie potrafiłam zinterpretować ich wyrazu.

Nie dałam sobie na to czasu, czując panikę i przerażenie, to kazało mi zwiewać poza zasięg jego spojrzenia, które skupił na mnie, przez co serce zatrzymało mi się w piersi. Po miesiącu nie widzenia go, to było tak wiele i intensywnie, że rzuciwszy szybkie „muszę lecieć” do koleżanki, umknęłam z budynku. Prawie pobiegłam ku tyłom uczelni, stamtąd między kamienicami i w kierunku kładki nad autostradą. Jakby mnie sam diabeł gonił, ale to była jedyna opcja, bo poczułam, ze nie jestem gotowa na konfrontację.

– Rozmawialiście? – dopytywała mama, patrząc na mnie intensywnie w oczekiwaniu, a mi chciało się płakać, by w ten sposób wyrzucić z siebie część napięcia. – Powiedział coś?

– Nie, bo uciekłam – przyznałam płaczliwym tonem. – Stchórzyłam i nie zaczekałam, tylko wyszłam z uczelni.

– No i dobrze. – Mama wzięła mnie pod ramię i poprowadziła do drzwi domu. – Nie wszystko naraz. Pewnie i on był w głębokim szoku.

– Na pewno był, bo go zamurowało i tylko patrzył, jakby zobaczył ducha.

– Dziwisz mu się? – zaśmiała się cicho. – Nie widział cię miesiąc, a tu nagle bum i z nieba spada mu Majka w nowej odsłonie. Aż ci zazdroszczę. Jak sobie przypomnę te emocje i zaciskający się żołądek, albo łomot serca! Ech, Majeczko, to wspomnienie zostanie w tobie na zawsze.

– Chyba zamierające serce! – sapnęłam, czując, że dygoczę cała.

Byłam wdzięczna mamie, że wzięła mnie pod ramię i prowadziła ku schodom i do domu. Teraz, gdy byłam w bezpiecznym otoczeniu, które znałam, wszystko jakby dotarło do mnie i zaczęłam się trząść na całym ciele.

– Siadaj, a ja zaraz zrobię ci melisę – szepnęła mama, sadzając mnie przy stole. – Chwilę później postawiła przede mną kubek z gorącym napojem, ja nie zmieniłam pozy, zmieniając się w posąg. – Pij, a ja przyniosę ci prezent. Zrobiłam coś dla ciebie – powiedziała cicho, po czym wyszła z kuchni.

Wróciła i zaśmiała się cicho, bo nie zmieniłam pozycji. Wciąż siedziałam w bezruchu, ze wzrokiem wbitym w ścianę przede mną i lodowatymi dłońmi, ułożonymi na stole.

– Proszę, to prezent. Zrobiłam ci nowy garb. Ten będzie pasował do twojego nowego stylu.

Odsunęła kubek z nietkniętym napojem, na jego miejsce położyła skórzany plecak. Czarny, z matowej skóry, z z ciemnozielonymi wstawkami i szerokimi paskami na ramiona.

Patrzyłam zaskoczona, bo to było istne dzieło sztuki. Prosta forma, elegancja i te dodatki! Kilka większych czarnych kryształków Svarowskiego ozdabiało przednią kieszeń, a malutkie zielone, tworzyły moje imię.

– Mamo, to jest piękne! – szepnęłam zachwycona, odblokowując się wreszcie i dotykając plecaka. – Zrobiłaś go dla mnie? Z dedykowanym napisem?

– Tak i chyba wymyśliłam tym samym nową linię produktową – odparła z dumą. – Jest w sam raz, a do środka wejdą większe zeszyty, ma też przegrodę na tablet i wewnętrzne kieszenie, w tym na przybory do pisania, telefon i kosmetyki. Do kompletu zrobiłam ci bransoletkę.

Otworzyła suwak i wyciągnęła coś z jej wnętrza.

– O ja cię pierdzielę – westchnęłam zaskoczona, gdy rozpięła coś, co w butiku sprzedawano pewnie za kilkaset złotych. – Mamo, to jest niesamowite!

Zapięła mi ją na nadgarstku, ja przyjrzałam się, oddalając dłoń i po raz kolejny musiałam przyznać, że mama zna się na tym, co robi. Skórzany pasek okalał przegub tuż nad dłonią, na nim wybiła niewielkie „R” czarnymi kryształkami, a wzdłuż biegł sznureczek maleńkich czarnych, matowych koralików. Wyglądały na jakiś kamień, ale znałam ją i wiedziałam, ze uwielbia naturalne surowce.

– A tutaj zobacz, to samo, tylko mniejsze – mówiąc to, wskazała zawieszkę na plecaku.

Dopiero teraz dostrzegłam, że na każdym z suwaków są podłużne zawieszki skórzane. One też miały elementy, których użyła na bransoletce i na nich też widniały maleńkie literki. Na jednej było to „M” na drugiej „R”, a mi przez głowę przemknęło pytanie. Co będzie, jeśli nic nie wyjdzie z tej znajomości? Przecież wtedy ten plecak będzie mi przypominał o porażce.

Odsunęłam czarne podsumowania, po czym wstałam od stołu i założyłam plecak na ramiona. Podeszłam do lustra w przedpokoju, stając bokiem, by widzieć prezent, czyli plecak na plecach i bransoletkę na dłoni, którą trzymałam jego ramiączko.

– Jest przepiękny! Dziękuję – uśmiechałam się, czując wdzięczność.

Musiała spędzić nad nim długie godziny.

– Na nową drogę życia – westchnęła z rozrzewnieniem i tylko nie wiedziałam, czy myśli o Radku, czy o szkole.

***

Wybiegłem ze szkoły za zjawiskiem, które musiało być Majką, chyba że widzę ją już w każdej ładnej dziewczynie. Nie miałem szansy, by to sprawdzić, bo rozpłynęła się, niczym kamfora, ja zostałem zszokowany i rozbity na atomy.

Wróciłem do domu, w nim olałem pracę, którą planowałem na to popołudnie. Nie poszedłem z kumplami na piwo, bo nie czułem się zdatny do rozmów, postanawiając odwiedzić siłownię. Musiałem zrobić coś z nadmiarem energii, która rozpierdalała mnie od środka, bombardując chaotycznymi impulsami. Wybrałem ją, choć pierwszą myślą było by pobiegać, ale wiedziałem, ze to zły pomysł, bo na bank obrałbym trasę przez Osiedle Ptasie, obok domu Majki.

Na siłce zacząłem od mniejszych obciążeń, zwiększając je na kolejnych maszynach, w końcu dowaliłem sobie na bieżni, robiąc kardio. Znów pomogło, bo trochę ochłonąłem, choć umysł działał niczym przegrzany procesor. Wrzucał obrazy tego, co działo się w piwnicy i w moim mieszkaniu, mieszając z jej widokiem z korytarza szkolnego.

Do domu wróciłem po szesnastej, zjadłem syty posiłek i z ulgą usiadłem do pracy. Udało mi się odfajkować część prostych obowiązków i nie nawet nie próbowałem włączyć myślenia. Myśli wciąż krążyły wokół Majki i dzisiejszego niespodziewanego spotkania, które musiało nim być, chyba że oszalałem. Jeśli to była ona i wybrała moją szkołę…

Cholera, nie wiedziałem co o tym myśleć!

Z jednej strony czułem radość, bo to by oznaczało, że z mieniła kierunek studiów, by być na tej samej co ja uczelni. Trochę to było dziwne, ale nie dziwiłem się w sumie, bo poznałem ją trochę i wiedziałem, że nie myśli szablonowo. Albo chce być blisko mnie i planuje ciąg dalszy, chyba że się łudzę, a ona zrobiła to dla fanaberii. Wcześniej miał to być marketing i zarządzanie, ale sama mówiła, że wybrała ten kierunek z braku pomysłu na siebie. Może spodobał jej się pomysł, by studiować w uczelni, w której większość studentów stanowią faceci? Wysportowani i zdrowi, dbający o siebie i atrakcyjni. Tak, większość z nich taka była.

Ukłuła mnie zazdrość, bo nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której widzę ją z innym kolesiem. Nie zniósłbym tego! To byłoby z jej strony bezduszne. Czy wpadłaby na pomysł, by zaserwować mi takie tortury?

Późnym wieczorem wyłączyłem komputer, w końcu poszedłem spać, lecz sen długo do mnie nie przychodził. Wciąż kotłowały się we mnie myśli, a głowa podszeptywała różne scenariusze, więc leżałem, wpatrując się w sufit.

Kilkadziesiąt razy sprawdziłem telefon, czy nie napisała czegoś, wyjaśniając, co robi na AWF-ie. Nie pisała i nie zadzwoniła, więc i ja tego nie zrobiłem. 

 

2 Odpowiedzi

  1. Katarzyna
    | Odpowiedz

    Uwielbiam tą dwójkę z każdym rozdziałem jest coraz trudniej oderwać się od lektury

    • Monika Liga
      | Odpowiedz

      Bardzo się cieszę 🙂 Taki jest mój cel 🙂

Zostaw Komentarz