Getting your Trinity Audio player ready...
|
Rozdział 4
Wyjazd
IZA
– Proszę cię, przemyśl sprawę moich odwiedzin. – Grzesiek znów przyoblekł twarz, w minę kota ze „Shreka” – Nie wyobrażam sobie trzech tygodni bez ciebie.
Nie pojmowałam, jakim cudem ten baran nie przyjmował prostej prawdy o tym, że nie zamierzam spędzać z nim już więcej czasu! Jeśli nawet wcześniej miałam choćby cień wyrzutów sumienia i jakąkolwiek wątpliwość co do tego, czy robię dobrze, rozstając się z Grześkiem, to teraz nie lubiłam go już doszczętnie. Dotąd nie zdawałam sobie po prostu sprawy z faktu, jaką pizdą grochową jest ten facet! Naprawdę zaćmienie mnie jakieś dopadło, bo cóż by innego?! Jak mogłam nie dostrzec, że Grzesiek jest takim wymoczkiem?! Żeby próbować mnie brać na łzy?
Mimo niechęci pozwoliłam mu siebie odwieźć w dniu wyjazdu na miejsce zbiórki. Staliśmy opodal autokaru, do którego wsiadała dziatwa. Rodzice wkładali opasłe walizki do bagażnika, a dzieciaki sadowiły się już w autokarze. Swoją drogą większość z nich miała dwa razy większe walizki, niż ja. Nie wiedziałam, czy powinnam się tym martwić i czuć mniej kobieca, czy może cieszyć, że taka praktyczna ze mnie laska.
– Jadę i nie, nie zgadzam się, żebyś mnie odwiedzał. – Byłam twarda i o dziwo, przychodziło mi to bez większego trudu. – Jesteś przystojny i szybko znajdziesz sobie dziewczynę. Daję ci moje błogosławieństwo i żegnam.
– Iza, przemyśl to. – Przyciągnął mnie do siebie, zakleszczył w ramionach. – Będę na ciebie czekał.
Ja pierdolę! Jakbym na wojnę jechała, była wojakiem, a on kobietą, która płacze w chusteczkę i wyrywa włosy z rozpaczy!
– Nie czekaj, bo nie wrócimy do siebie! – Odepchnęłam go, wysupłując się z więżących mnie ramion. – I cześć do niezobaczenia! – Z ulgą obróciłam się w kierunku pojazdu.
Właśnie zamykano drzwi bagażnika, silnik pracował cicho. Wbiegłam po schodkach i zajęłam pierwsze wolne siedzenie. Kiwnęłam głową rówieśniczce, która też pewnie miała być opiekunką. Nie spoglądałam już przez okno, by ten kretyn nie pomyślał, że jest choćby cień nadziei na powrót do mnie. Oparłszy głowę o miękki zagłówek, zamknęłam oczy i starałam się nastawić pozytywnie do wyjazdu.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że uciekam, że robię to po części z tchórzostwa. Ogarniało mnie uczucie ulgi. Z każdym niknącym pod kołami autokaru kilometrem, coraz większy spokój zalewał moje serce. Strasznie mi ten człowiek ostatnio ciążył, a jego obecność wysysała energię. Teraz jechałam do pracy, choć tak naprawdę, to uciekałam od Grześka. Gdybym została w domu, miałabym go u siebie codziennie. Koczowałby w mieszkaniu, a wszystko z braku pomysłu na spędzenie wolnego czasu. Ech.
Postanowiłam myśleć pozytywnie o tym, co mnie czeka. Aspekt finansowy dodawał wyjazdowi jasności i miło było pomyśleć, że będzie co dorzucić do oszczędności. Już lata temu wymarzyłam sobie wyjazd do Włoch. Chciałam zobaczyć prawdziwą winnicę, myślałam nawet nad wyjazdem na winobranie. Grzesiek nie chciał mnie puścić samej, a jechać ze mną nie mógł. Nie miał oszczędności, a ja odmówiłam, gdy zaproponował, że może sfinansuję jego połowę. Mówił co prawda, że postara mi się oddać pieniądze, ale coś w głowie krzyczało, zakazując podjęcia podobnej decyzji. Chciałam zwiedzić kawałek Włoch, zobaczyć inny świat, ale nie na siłę i nie z Grześkiem. Teraz doszłam do wniosku, że pomyślę o tym na spokojnie podczas obozu. Był środek lipca, miałam przed sobą dużo czasu, więc istniała opcja, że sierpień spędzę w ten właśnie sposób.
Dzieciaki rozmawiały cicho, zapoznając się ze sobą. Autokar kołysał się miarowo, jechaliśmy na drugi koniec Polski. Z podręcznego plecaka wyciągnęłam telefon i słuchawki. Skasowałam wiadomość tekstową od Grześka, w której wyznawał mi miłość i włączyłam ulubioną play listę. Za kilka godzin zaczynam pracę, ale będę też w miejscu, o którym piszą piosenki. Mazurskie jeziora, ciągnące się kilometrami lasy i czyste powietrze. Właściwie, to zaczynałam się cieszyć.
***
TOMEK
Gdy tydzień wcześniej mijałem blond kociaka na schodach szkoły, zwróciłem uwagę na jej urodę. To była ta sama dziewczyna, którą przewróciłem drzwiami. Wtedy wystraszyłem się, że to koleżanka stalkerki i dlatego tak szybko się ewakuowałem. Teraz podobna myśl przemknęła mi przez głowę, ale zdusiłem ją. To by było zbytnie przegięcie i zwyczajnie nie chciało mi się wierzyć, by z mojego powodu dziewczyna zorganizowała wyjazd innej dziewczyny na obóz.
Blondyneczka była więcej, niż ładna. Drobna, ale proporcjonalnie zaokrąglona. Teraz widząc ją wsiadającą do autokaru chwilę po tym, jak obściskiwała się ze swoim chłopakiem musiałem przyznać, że bardzo przyjemnie się na nią patrzyło. Była zajęta, miała faceta i jechała na obóz jako wychowawca. Raczej nie po to, by mnie śledzić i dostarczyć materiały tamtej ześwirowanej dziewczynie. Patrząc na nią pomyślałem, że ten wyjazd ma szansę, by stać się ciekawszy niż przewidywałem. Czas pokaże, nie planowałem nic.
Załączyłem rozmowy polsko – włoskie w telefonie i przeżuwając kanapkę, rozparłem się wygodnie na swoim siedzeniu.
***
IZA
Z godziny na godzinę, dzieciaki ośmielały się, zawierając znajomości. Skutkowało to tym, że robiło się coraz głośniej, a po czterech godzinach jazdy już praktycznie żadne z nich nie potrafiło usiedzieć na swoim miejscu. Telefony wyczerpywały się, więc nie było jak grać, czy przeglądać ulubionych miejsc w sieci. Plus wyładowanych smartfonów był taki, że przestali napierniczać muzyką z głośniczków telefonów. Troje miało dodatkowe bezprzewodowe głośniki, ale i te ucichły. Hałas kakofonii muzyki ucichł i zastąpiły go głosy, przekrzykiwanie się i salwy śmiechu dzieciaków. Zaczynałam podejrzewać, że ten wyjazd będzie o wiele bardziej eksploatujący i męczący, niż zakładałam.
Do bram ośrodka dotarliśmy wieczorem i zmęczenie musiał odczuwać każdy. Klimatyzacja w autokarze nie dawała rady schłodzić powietrza, ale nie dziwiłam się temu specjalnie. Taka ilość dzieci rozbrykanych, niczym młode koźlęta i ponad trzydziestostopniowy upał na zewnątrz nadwyrężyły nienajnowocześniejszy już pojazd. Wysypaliśmy się z autokaru, gdy tylko kierowca zaparkował przed bramą ośrodka.
Rozpoczęła się procedura przydzielania walizek, które należało donieść do kwater. Autokar nie mógł wjechać na posesję, bo, jak nam powiedziano, mógłby mieć problem z wyjazdem, lub zakopałby się na nieutwardzonej nawierzchni.
Dzieciaki odbierały torby i plecaki, które wydawał ciemnowłosy chłopak. Twarzy nie widziałam, ale w oczy rzucił mi się inny detal jego urody. Bardzo, ale to bardzo zgrabny tyłek, kształtnie przechodzący w szerokie plecy i barki.
Byłam zmęczona, spocona, głodna i cisnęła mnie potrzeba, a zawiesiłam się oglądając męski zadek? No nieźle! Czyżby to efekt spuszczenia siebie ze smyczy? Wakacje, ciepły klimat i włączył mi się tryb frywolności? Niepodobne do mnie, ale kto wie, może tak to właśnie działa.
– Ty, blondi! – Podniosłam wzrok i napotkałam rozbawione spojrzenie właściciela pupy. – Chodź pomóż, bo do nocy nie skończymy!
Podreptałam do niego dziwiąc się sobie, że nawet mi się nie chciało zawstydzić, mimo faktu bycia przyłapaną na obmacywaniu go wzrokiem. Widziałam, że go rozbawiłam, może nawet przyjemnie połechtałam ego, ale jedyne, o czym teraz myślałam, to ubikacja, prysznic, kolacja i sen. Dokładnie w takiej kolejności. Wiedziałam, że od ostatniego podpunktu dzielą mnie lata świetlne, bo przecież trzeba jeszcze rozparcelować dzieciaki, dopilnować ich nakarmienia, ablucji i dopiero wtedy będzie czas na zasłużony odpoczynek.
Posłusznie odbierałam walizki i plecaki z rąk posiadacza ślicznego kuperka i odczytując zawieszki na podpisanych bagażach, podawałam je ich właścicielom.
Ładna, trochę onieśmielona dziewczyna, wokół której zebrały się najmłodsze dzieciaki, ustawiała ich w pary, pomagając się zorganizować. Wiedziałam już, że mi przypadną starsze dziewczyny, a gogusiowi w obcisłym t-shircie, starsi chłopcy. Może to i lepiej, bo nie jestem przykładem kwoki, która przygarnie zasmarkanego berbecia i utuli go własną piersią. Bliżej mi było do pyskatych nastolatek, bo sama od zawsze taka właśnie byłam.
Gdy każdy odebrał już swój bagaż, a wyraźnie zmęczony kierowca z ulgą zamknął luk bagażowy, a w końcu i autokar, ruszyliśmy do drewnianej furty, w której stała, czekając na nas uśmiechnięta kobieta i mniej radośnie usposobiony mężczyzna.
– Witamy na „Rancho koło młyna”. – Przywitała nas gromko. – Czeka was przygoda. Nie ma tu telewizora, ale jest piękna przyroda.
Najmłodsza grupa jęknęła na wieść o braku wymienionego sprzętu.
– Powiem więcej! – Uniosła teatralnie palec, przyciągając uwagę zebranych. – Nie ma Internetu, bo zasięg da się złapać kilometr stąd.
Jęknęli wszyscy, włącznie ze mną.
Cóż, przymusowy detoks od połączenia z siecią? Może być ciekawie. Cholera, nie pamiętam, bym nie łączyła się z siecią przez czas dłuższy, niż pół dnia! Może być bardzo, ale to bardzo… inaczej.
Znajdziesz ją w moim sklepie
Pierwszy tom SERII
OPIS:
Magda i Emil spotykają się w klubie fitness.
Magda to rozwódka oszukana i zdradzona przez męża, który zachwiał jej wiarą w siebie i we własne możliwości, a zwłaszcza w kobiecość.
Emil to kawaler do poderwania, ale nie do zatrzymania. Pracę w fitness klubie traktuje jak miejsce do zdobycia bogatych, napalonych kochanek.
Losy tych dwojga krzyżują się przy worku treningowym, na którym ona wizualizuje swoje porażki, a on pomaga jej fizycznie się z nimi uporać, tak aby nie wyrządziła sobie większej krzywdy. Im dłużej ze sobą przebywają, tym bardziej ich do siebie ciągnie.
Niby przewidywalnie, ale nagle były mąż chce wrócić, a była kochanka, staje się zazdrosna i zaborcza.
Czy tych dwoje ma szansę na wspólną przyszłość, mimo piętrzących się przeciwności?
A może dobry duch, Marcin, zapobiegnie katastrofie?
Czy kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością (i bardzo zgrabnym tyłkiem) mogą dogadać się przy worku treningowym?
Zostaw Komentarz