Kalejdoskop zmysłów rozdział 1

with Brak komentarzy
Getting your Trinity Audio player ready...

Kalejdoskop zmysłów od Monika Liga

Rozdział pierwszy

Nowe

Spokój ogarniał moje ciało. Siedziałam w babcinym fotelu, analizując milimetr po milimetrze każde załamanie światła słonecznego na meblach. Pamiętam te meble jeszcze z dzieciństwa. Połysk politury na powierzchni meblościanki, serwetki ręcznie dziergane przez babcię i figurki świętych, ustawione na nich. Jeszcze zdjęcia dziadka w mundurze, w centralnym miejscu na komodzie. Teraz ta politura wyblakła i popękała. Obrzeża ściemniały, gdzieniegdzie odpadły. Dziadka nie poznałam osobiście, ale wiedziałam o nim wszystko. Był wojskowym, zginął podczas awarii samolotu w trakcie ćwiczeń. Skakał kiedyś ze spadochronem, był wielkim człowiekiem, w szczególności dla babci, której miłość nigdy nie przygasła. Ona kochała dziadka zawsze, nawet kilkadziesiąt lat po jego śmierci. Nie wyrzuciła ubrań, nie schowała szczoteczki do zębów, której pożółkłe, powyginane włosie było wątpliwą ozdobą kubka na półce w łazience. Kapcie leżały w przedpokoju, mundur wisiał w szafie. Zapytałam ją kiedyś o to. Odparła, że lubi myśleć, iż dziadek za chwilę wróci, oraz to, że czuje go ciągle w pobliżu. Czułam go i ja teraz. Czułam ich oboje.

Siedziałam w fotelu planując. Po śmierci babci, mieszkanie stało się moje. Odziedziczyłam je i teraz musiałam przemyśleć wiele. Miałam do dyspozycji czterdzieści metrów kwadratowych, wysłużone meble na ich powierzchni i niewielkie oszczędności na koncie, oraz brak pracy w komplecie. Babcia mieszkała kilkadziesiąt kilometrów od nas w sporym mieście. Ja i rodzice na obrzeżach innej miejscowości, w domu jednorodzinnym. Rodzice chcieli mnie przy sobie zatrzymać, a i mi jakoś specjalnie nie paliło się do wyprowadzki. Wystarczyła jedna wizyta w mieszkaniu po babci, bym podjęła decyzję o „pójściu na swoje”. Nowe – stare miasto, nowa – pierwsza praca, daleko od znajomych i tak inaczej. Powiew zmian i zbliżająca się wiosna nastrajały pozytywnie, cieszyły nadzieją lepszego. Przeprowadziłam się w przeciągu dwu dni i teraz właśnie planowałam. Pierwszy dzień „na swoim” zaczęłam od wizyty w Castoramie. Farby, głównie jasne kolory, jakaś rolka tapety. Nie chciałam pozbywać się pełnych wspomnień mebli po babci tym bardziej, że nie stać mnie było na nowe. Od dziecka lubiłam przerabiać stare, czasami bezużyteczne już przedmioty w coś nowego, dając im tym samym drugie życie. Szał przeróbek, remontu i twórczego zapamiętania w decoupage’u zawładnęły mną na tydzień, po upływie którego przyszedł pierwszy rachunek do zapłacenia. Czynsz, prąd, woda, śmieci. Obiecałam sobie, że z pomocy rodziców skorzystam w ostateczności. Chciałam dać radę sama, pokazać sobie i innym, że potrafię. Musiałam znaleźć pracę.

Pierwsza praca była kompletnym niewypałem i porażką. Szef kazał mi odbierać telefony, umawiać spotkania, wypełniać stosy formularzy i mimo nudy dałoby się to znieść, gdyby nie jego obleśnie lepkie kończyny. Ocieractwo, niby przypadkowe, stało się nagminne. W drodze do szafki stojącej za mną, otarł się kroczem o moje ramię. Nic nie zauważył, nie przeprosił. Sprawę należało uznać za niebyłą. W mikrokuchni, gdy myłam kubek, on wyciągał swój z szafki, wiszącej mi nad głową. Przyciśnięcie na dłużej bioder do mojej pupy. Zmartwiałam, ale on znowu nic nie zauważył. Przywołanie mnie do wyjaśnienia jakiejś nieścisłości, w dostarczonym mu wcześniej dokumencie i znów zatrzymanie się za mną, gdy pochylałam się nad dokumentem. Znów zbyt długi kontakt jego bioder z moimi pośladkami. Milcząca zmowa reszty załogi, w większości kobiet, oraz polujący na każdą dogodną do otarcia się o mnie okazję szef, wykurzyły mnie z pracy już po miesiącu.

– Nie podoba ci się u nas Marlenko? – Niewinne pytanie, prawie byłego, szefa. – Płaca za niska, czy praca zbyt ciężka?

– Ani jedno, ani drugie. – Wrzałam w środku i nie próbowałam tego nawet ukryć. – Szef froterysta mi się nie podoba. Jeśli mam już poczuć czyjegoś kutasa, to z własnej, nieprzymuszonej woli. Tego nie było w zakresie obowiązków, a gdyby było, nie przyjęłabym posady. Zdaje sobie pan sprawę, że to jest karalne?

– A czy ty zdajesz sobie sprawę, że mogę ci tak nasrać w papierach, że nie znajdziesz pracy przez długi czas? – Syczał jak żmija, czerwieniejąc na twarzy.

– Przewidziałam to i nagrałam co nieco z tego, co miał pan przyjemność robić sobie mną. – Zaryzykowałam kłamstwo. – Dla ścisłości, to nagrywam jeszcze naszą rozmowę teraz, więc w sądzie pracy będą mieli podstawy do przyjrzenia się panu.

Pąs na jego licu przybrał na sile, lecz starał się opanować.

– Świadectwo pracy dostaniesz pocztą. – Podsumował, nie patrząc już na mnie. – Dziękuję za współpracę i żegnam.

Było, minęło. Była praca, teraz jest glaca. Trochę oszczędności zostało, mogłam szukać dalej. To, co zarobiłam teraz, starczy na dwa czynsze i opłaty. Nie muszę prosić rodziców o pomoc. Przy skromnym życiu mam dwa miesiące w zapasie.

Poszukiwania nie przebiegały gładko, nie mogłam przebierać w ofertach pracy. Duże miasto, dużo śmieciowych zajęć o niskiej płacy i niesprecyzowanym zakresie obowiązków. Zazwyczaj umiejętnie opakowana w słowa, „praca” akwizytora. Czy to telefonicznego, czy też sprzedaż bezpośrednia. Nie tego szukałam. Potrzebowałam stałości zatrudnienia choćby po to, by wziąć na raty pralkę. Większość sprzętów po babci mogła mi jeszcze posłużyć, ale „Frania”? Ech. Cała łazienka była najbrzydszym pomieszczeniem w mieszkaniu. Bura i ponura, z przestarzałą i mocno zniszczoną armaturą, otrzaskanymi kaflami i smętnym światłem, w postaci pojedynczego źródła na suficie. Wejście do takiego „pokoju kąpielowego” rano przyprawiało o równie buro–ponury nastrój na cały dzień.

Rozsyłałam „cefałki” do różnych firm, nawet tych, które nie poszukiwały pracownika. To właśnie jedna z nich odpowiedziała na zapytanie. Telefon zadzwonił, umówiliśmy się na spotkanie i po krótkiej rozmowie miałam pracę. Nie wiem właściwie, na czym owa rozmowa polegała. Przeczytałam jakiś głupkowaty tekst po angielsku, odpowiedziałam na dwa pytania i decyzja zapadła. Wyglądało na poważną pracę, z poważną płacą i miałam jeszcze tylko nadzieję, że nikt tu mnie nie będzie napastował.

Początek, jak początek. Objaśnienie zakresu obowiązków, oprowadzenie po biurze i przypisanie mnie do niewielkiego boksu, komputera, wieży kuwet z papierami i telefonu. Wygodny fotel i brak okna w zasięgu wzroku. To ostatnie przeszkadzało mi najbardziej. Lubię spojrzeć przez szybę w dal na to, co dzieje się poza pomieszczeniem, w którym spędzam wiele godzin. Byłam nowa, więc przypadło mi mało ciekawie umiejscowione stanowisko. Mogłam mieć tylko nadzieję, że zmieni się ów stan rzeczy, gdy stanę się już tą nie najnowszą. Zaczęła się nauka i wdrożenie. Wdrażała mnie Agnes, którą z miejsca polubiłam. Ani gaduła, ani milczek. Informacje podawała zwięźle i poprawiała ze spokojem błędy, które jako „kot” czyniłam co chwilę. Opowiadała w międzyczasie o innych pracownikach i z jej opowieści wynikało, że większość tutaj jest wolnego stanu lub tuż przed rozwodem.

– Dzięki temu imprezy firmowe są weselsze – wyjaśniała konspiracyjnym szeptem. – Mniej wyrzutów sumienia, gdy komuś zbytnio poluzują się hamulce. Więcej zabawy, gdy można się wymienić znajomymi z pracy, między sobą.

– Wymienić? – Nie rozumiałam.

– No wiesz, singielsko – rozwodnicze ciała mają potrzeby, a nasze imprezy zawsze są wyjazdowe i zawierają nockę w sobie – mówiła ze zmrużonymi oczami sprawdzając, czy nie słyszą jej niepożądane uszy. – Mamy duży fundusz reprezentacyjny i trzeba to jakoś wydać. Większość hoteli, w których balowaliśmy, jest zazwyczaj zamknięta na kolejne imprezy dla nas.

– To co się tam dzieje?! – szeptałam, choć miałam ochotę krzyknąć.

– Nic ci nie powiem. – Rozparła się wygodnie w fotelu, na którym w zabawny sposób przyjechała do mnie z boksu obok, zagarniając stopami podłogę sprzed siebie, pod sam fotel. – W weekend wypada wyjazd w góry i tam się napatrzysz. Może nawet skorzystasz. – Uniosła perfekcyjnie wyskubane brwi, a te zniknęły ponad linią równie perfekcyjnie przystrzyżonej grzywki.

Kolejne dni, ciąg dalszy wdrożenia. Odbierałam telefony i dzwoniłam do klientów. Przygotowywałam dokumentację dotyczącą poszczególnych spraw i wklepywałam dane w firmowy system. Ogólnie nic zajmującego nadmiernie myśli i na pewno w żaden sposób rozwijającego inteligencję. Ot proste, mechaniczne zajęcie.

Obserwowałam współpracowników, oni obserwowali mnie. Mężczyźni z zaciekawieniem, kobiety oceniały konkurencję, jaką dla nich stanowiłam. Jaką ja mogłam stanowić konkurencję? Cicha, niczym się niewyróżniająca, wręcz zwykła. Gwiazdą była Monika. Nie rozumiałam, skąd bierze się u niej przeświadczenie o własnej atrakcyjności. Może i była ładna, ale w przewidywalny sposób. Dużo makijażu na twarzy, włosy ufryzowane zręczną dłonią fryzjera, sztuczne rzęsy i paznokcie oraz drogie ciuchy. Zadbana kasą, bez naturalnego uroku. Faceci z firmy sądzili najwyraźniej inaczej, gdyż lgnęli do roześmianej i rozdającej powłóczyste spojrzenia Moniki niczym muchy do świeżego gówna. Dla mnie była ona zbytnio upozowana, udawała, a w oczach czaiła się złość zawsze, gdy nie znajdowała się w centrum uwagi męskiej części załogi. W centrum tym byłam teraz ja, dzięki czemu automatycznie stałam się jej wrogiem. Dokuczała mi na każdym kroku lub ostentacyjnie traktowała, jak zasmrodzone powietrze. Miała oko na głównego szefa i na tego polowała, mimo że była mężatką. Wnioskowałam to z obrączki, która zdobiła jej palec serdeczny. Pilnowała mnie, wcinając się swoją osobą w każdą sytuację, grożącą moją bezpośrednią konfrontacją z głównym bossem.

– O co jej kurwa chodzi? – Nie wytrzymałam i dopadłszy Agnes w firmowej kuchni, opowiedziałam jej swoje spostrzeżenia.

– Laska ostrzy sobie pazurki na Przemka, bo jest szefem i zarabia najwięcej – wyjaśniała spokojnie, przeżuwając kanapkę i przeraźliwie zgrzytając łyżką w dno kubka z kawą. – Szef tego oddziału i seks z nim, to gwarantowany awans. Wszystkie dupy tutaj awansowały się wyłącznie przez dupienie z szefami. Im wyższy szczebel, tym pewniejsze przyszłe stanowisko.

– Pierdolisz! – Nie mieściło mi się to w głowie. – I ona tak z tym Przemkiem się gzić będzie, coby trochę więcej zarobić? Toż to kurewstwo jest!

– I co z tego? – Aga obojętnie wzruszyła ramionami. – Nie ona pierwsza i nie ostatnia. Skuteczny sposób to byłby, gdyby nie Przemek.

– Czyli co? – Zaciekawiła mnie.

– Czyli nie jara go taka nachalność tym bardziej, że to nietypowy facet jest – odparła.

– Czyli?! – Naciskałam, byłam coraz bardziej zaintrygowana.

– On nie lubi łatwo podkładających się lasek. – Dłubała perfekcyjnym paznokciem między górnymi jedynkami, próbując wydostać szczypiorek, który się tam zaklinował. – Facet może i nie jest przystojny i fizycznie atrakcyjny, ale płeć piękna ma to za nic, gdy szmal wchodzi w grę. Tutaj tylko takie dupy pracują.

– A ty? – Wyrwało mi się. – Sorry…

Było mi strasznie głupio, ale słowa padły i nie dało się ich cofnąć.

– A ja lubię tą pracę i zarobki są niezłe. – Nie wyglądała na szczęście na urażoną. – Na darmowych imprezach można się nieźle pobawić, a i czasami wyhaczyć fajnego gościa. Mam tylko zasadę, że nie idę do łóżka z kumplami z pracy. Zawsze się jakiś towar przypałęta i powiem ci, że w większości wypadków o niebo lepszy niż nasi panowie. – Mrugnęła zawadiacko perfekcyjnie umalowanym okiem. – Ciekawa jestem, czy ci się spodoba. Jedziemy do Szczyrku i pewnie nie dane nam będzie już tam wrócić z imprezą.

Zaciekawiła mnie zapowiedzią zabawy i możliwością obserwowania ekscesów. Był czwartek, wyjazd miał mieć miejsce dnia następnego, tuż po pracy. Nie mogłam się już doczekać.

Znajdziesz ją w moim sklepie

Szukaj mnie też na Empik i Legimi

Zostaw Komentarz