Trzydzieści plus – książka

33,00 

Majka dowiaduje się o spadku, jaki zapisała jej daleka krewna i mimo licznych wątpliwości przyjmuje go i staje się właścicielką pałacyku w Bobolinie oraz pokaźnej gotówki, którą ma przeznaczyć na wyremontowanie całości testamentowego zapisu. Z chwilą przekroczenia progu pałacu, Majka staje się uczestnikiem niewyjaśnionych zjawisk, których źródłem jest okazałe domostwo. Renowacją majątku ma zająć się Olek, który mimo początkowej niechęci postanawia przyjąć zlecenie. Tajemnice budują ogromne napięcie. Daj się porwać dramatowi wojennej okupacji, gorącym uniesieniom erotycznym, mrożącym krew w żyłach scenom rodem z najlepszych horrorów. Zakochaj się w tej opowieści i historii miłości, której moc trwa mimo śmierci.

Poniżej znajdziesz przyciski do bezpłatnej części książki do poczytania w formie e-booka, lub posłuchania jako audiobook.

Ilość stron: 176 (dostępny jako e-book, audiobook i książka papierowa)

Pozostało tylko: 2

Kategoria: Tagi: ,

Opis

Tutaj poczytasz fragment e-booka. By posłuchać audiobook, przyciśnij przycisk.

Szukaj mnie też na Empik i Legimi

Trzydzieści plus od Monika LigaRozdział pierwszy

Żyła 30 lat. Nikogo nie kochała. Samotny wilk.

Tak zdaniem Majki brzmiałby napis na jej grobie, gdyby nagle umarła. Sądziła, że nie zależy na niej nikomu, może poza rodzicami, ale miłość do własnych dzieci jest ich naturalnym odruchem. Nie mieli na to wpływu, więc i nie o takiej miłości myślała tego czarnego dnia.
Miała ochotę umrzeć, a właściwie strzelić sobie w łeb, ale zacznijmy opowieść o Majce od początku.

Maja mogła się poszczycić wykonywaniem względnie ciekawej pracy, dzięki której mogła pozwolić sobie na w miarę wygodne życie – opłacenie mieszkania, jedzenia, fryzjera oraz kosmetyczki, i zawsze jeszcze coś udało się odłożyć na zagraniczne wakacje. Czasem niełatwo jednak być singielką. Niezamężna, bez rodziny na utrzymaniu miała na przykład kłopot z zaciągnięciem kredytu. Gdyby chociaż była rozwódką, inaczej patrzono by również na jej CV.

Wychowana w wielodzietnej rodzinie, otrzymała gruntowne wykształcenie. Miała tytuł magistra w papierach, stwierdzała też brak narzeczonego na stanie i w planach. Nie znosiła dzieci i wcale tego nie ukrywała. Rozwrzeszczani mali ludzie brzydzili ją od zawsze. Odwracała wzrok od obsmarkanych dziecięcych twarzy, od brzdąców drących się wniebogłosy, bo czegoś chcą. Zazwyczaj chodziło o coś przyziemnego jak jedzenie i nieraz dziwiła ją obserwacja podobnego zjawiska w sklepie czy restauracji. Faktem było, że zaczęła unikać miejsc, w których zmęczone i zaniedbane zazwyczaj matki robiły zakupy, użerając się z uciekającym jej maluchem. Zgrzane i spocone lub zestresowane i nerwowe, za każdym razem pragnące zejść ludziom z oczu, uciec poza zasięg ciekawskich spojrzeń, wzbudzały w niej niechęć i współczucie.

Nie jej pisane jest bycie matką i wiedziała o tym od zawsze. Nigdy nie poczuła ukłucia tego sławnego instynktu macierzyńskiego, nie zaczęło jej mocniej bić serce na widok wózka z niemowlęciem. Nie raz zastanawiała się, co by było, gdyby miała swoje własne dziecko. Może wtedy poczułaby coś głębszego?

Jednego czuła się absolutnie pewna – nie chciała stać się matką i uważała, że nie nadaje się do tej roli. Tak zwyczajnie i wbrew regułom. Była całkowicie inna, niż reszta rodziny.

Miała dwie siostry, obie zamężne i spełniające się w byciu matkami i żonami. Rozumiała to, nigdy nie zakpiła z żadnej. Choroby dziecięce, omawianie kolejnych etapów rozwoju fizycznego i psychicznego dziatwy, odżywianie i usypianie – oto tematy, które całkowicie pochłaniały je przy każdym spotkaniu. Dla Majki były to sprawy obce, ale nie lekceważyła ich. Każdorazowo po prostu uciekała od takich rozmów, byle zejść z linii strzału, gdzie amunicją stawały się opisy rzadkich kupek, wzdęć i przepisów kulinarnych składających się ze zmiksowanych warzyw i mięsa królików z ekologicznych gospodarstw. Majka rozumiała, że można kochać bycie rodzicem, obsługiwanie męża, dbanie o domek z ogródkiem i że można realizować się w polowaniu na zdrową żywność, a nawet zrobić z tego swoją osobistą religię. Podziwiała takie kobiety za cierpliwość do swojej rodziny, bo dzięki nim przecież istniała rasa ludzka. Zdawała sobie jednak sprawę z faktu, że ona sama nie jest stworzona do egzystowania w stadzie.

Majka najlepiej czuła się sama ze sobą. Może jeszcze z kwiatami, które były jej hobby. Wyhodowanie rośliny od ziarenka fascynowało ją, toteż każdy z parapetów w mieszkaniu pokryła doniczkami. Tak właściwie to te parapety – ich szerokość i nasłonecznienie – były głównymi atutami mieszkania. Bliskość parku kolejnym. Od pięciu lat miała psa Jajnika – starego, bezzębnego już, z odzysku. Z bielmem na oku, przerośniętymi pazurami na końcu krótkich, powykrzywianych łapek i z lekko łysiejącym karkiem był najbrzydszym, a przez to i najsłodszym w jej mniemaniu psem pod słońcem. Inteligentny, zrównoważony, z mnóstwem nawyków, jak przystało na jedenastoletniego psiego seniora.

– Zośka. – Majka warknęła w telefon. – Muszę się z kimś schlać. Oblać moją trzydziestkę i opłakać byłą pracę.

– Straciłaś pracę?! – Od lat nie bawiły się w uprzejmości i od pierwszego słowa przechodziły do rzeczy. – Sprzedam Majtka mamie i przyjadę do ciebie. Coś przywieźć?

– Siebie i wódkę. Jedzenie zamówię.

– To do wieczora. – I rozłączyła się.

***

– Wszystkiego najlepszego! – Zośka ucałowała ją, celując ustami w oko. Już po pierwszym drinku zaczynał jej się plątać język. – Jak mogli wyrzucić akurat ciebie?
Kolejną szklaneczkę Majka rozrzedziła sokiem, zmniejszając stężenie alkoholu. Wiedziała, że jeśli chce wygadać się przyjaciółce, to musi uważać, by ta nie piła zbyt szybko. W przeciwnym razie za godzinę będzie trzymała jej włosy, by te nie umoczyły się w toalecie.

– Zapytałam o to i powiem ci, że uważałam swojego byłego szefa za bardziej inteligentnego człowieka. Umotywował zwolnienie mnie tym, że nie mam rodziny, kredytów, więc wyrządzi w ten sposób mniejsze zło.

– A ten nowy? – Zośka poderwała się i zaczęła przechadzać po pokoju.

Jajnik uniósł łeb, spojrzał na nią, po czym z sapnięciem opadł z powrotem na kanapę.

– A ten nowy jest synem jego kolegi, więc sama rozumiesz.

Do swojej szklaneczki Majka dolała kolejną porcję wódki. Miała mocną głowę i od zawsze potrafiła przepić wszystkie swoje koleżanki, a i niejednego mężczyznę.

– No tak. – Zośka usiadła i sięgnęła po szklankę. – Ofiarę sobie z ciebie zrobił.

– Coś w tym rodzaju – mruknęła, starając się wymacać wibrujący w torebce telefon. – Ki czort o tej porze?

Zamarła z aparatem w wyciągniętej dłoni. Dzwoniła mama, więc musiało się coś stać. Kto jak kto, ale ona trzymała się zasady nieniepokojenia ludzi po dwudziestej. Cała masa czarnych myśli przemknęła przez głowę Majki, włącznie ze śmiercią taty. Przeciągnęła palcem ikonkę zielonej słuchawki i uniosła aparat do ucha.

– Halo.

– Witaj, Maju. – Już po tonie powitania wyczuwała, że coś jest nie tak. – Wpadniesz do nas jutro?

– A co się stało? – Niepokoiło ją to, że matka nie odpowiedziała na pytanie i nie naświetliła sprawy choć odrobinę od razu, przez telefon.

– Nic takiego, wszyscy zdrowi. – Wyglądało na to, że nic z niej nie wyciągnie. – Bądź rano, a teraz baw się dobrze i dobranoc. Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin – dodała, po czym przerwała połączenie.

– Kurwa mać! – Majka rzuciła telefon na kanapę, patrząc na aparat ze wstrętem. – Ciekawe, jaki news przekażą mi rodzice. Może mnie wydziedziczają jako bezużytecznego wyrzutka społeczeństwa, bo nie chcę przedłużać ciągłości rodu?

– Co ty pierniczysz? – Zośka ze śmiechem machnęła ręką, rozlewając przy okazji część zawartości szklanki. Zalała przód bluzki, ale była zbytnio zaaferowana okazywaniem entuzjazmu i wstawiona, by zwracać uwagę na takie szczegóły. – Zawsze możesz się przydać jako pielęgniarka, gdy już będą przykuci do wózków inwalidzkich.

– Dzięki, idiotko. – Ze stęknięciem sięgnęła po telefon. – Właśnie takich słów pocieszenia mi było trzeba. Opieka nad kilkudziesięciokilogramowymi dziećmi stojącymi jedną nogą w grobie?! To jaką pizzę chcesz? – Wolała zmienić temat, widząc, że Zośka odebrała jej słowa jako komplement. – Zamówię teraz, póki umiem artykułować nasze potrzeby.

W nocy w przeciwieństwie do Zośki i mimo wiadra wypitego alkoholu odpoczywała fatalnie. Zazwyczaj po wypiciu kilku drinków spała niczym dziecko. Tego wieczora osuszyła ponad pół litra wysokoprocentowego trunku, a mimo to zasypiała przez ponad dwie godziny, przewracając się z boku na bok. Gdy wreszcie zmógł ją sen, śniła koszmar. Nie do końca nieprzyjemny, bo było w nim mnóstwo seksu, dusznych oddechów, a nawet orgazm, który obudził Majkę z płytkiego snu. Z tyłu głowy czuła jednak, że ten seks nie prowadził do niczego dobrego. Dokładnie pamiętała oszalały pożądaniem wzrok i gniewne pomruki mężczyzny gwałtownie poruszającego się w niej, unieruchamiającego jej głowę dłońmi, zaglądającego w oczy. Mówił coś w obcym języku, ale nie rozumiała słów. Krzyknął, szczytując, a chwilę później obudziła się.

Obawiała się ponownego zaśnięcia, lecz w końcu przegrała ze zmęczeniem umysłu. Nie śniło jej się już nic.

Rano kac gigant wbił ją w miękki materac. Gdy tylko unosiła głowę nad poduszkę, czuła się, jakby ktoś założył jej zbyt ciasny hełm, w dodatku o wadze słonia. Alkohol wchłaniała bezproblemowo, ale z utylizacją szkodliwych substancji jej organizm radził sobie o wiele gorzej. Po pół godzinie trwania w bezruchu z językiem przyklejonym do skacowanego podniebienia zmusiła ciało do siadu, a w końcu do wstania. Powlokła się do kuchni, wiedząc, że tam znajdzie lek na swoją dolegliwość. Do dwóch wysokich szklanek nalała wodę z ogórków kiszonych, uważając, by warzywo nie wpadło do szklanki. Wycisnęła sok z trzech cytryn i wlała go do kiszonki. Zamieszała i – wmawiając sobie, że pije pyszny nektar – wychyliła szklanicę, pochłaniając kwas w kilku łykach. Odstawiła puste naczynie i beknęła donośnie, doceniając fakt, że bez skrępowania może zrobić coś tak obleśnego.

Znała scenariusz najbliższej pół godziny. Obudzi Zośkę, a ta będzie się wzbraniać przed wypiciem mikstury, odgrażając się puszczeniem na nią pawia. W końcu jednak skapituluje, wypije i poczuje się o niebo lepiej. Później będzie jej dziękować, a w końcu włączy panikę. Jak zwykle, bo przecież musi zachowywać się zgodnie ze schematem o nazwie matka idealna. Dzień wcześniej zaszalała, więc wyznaczy sobie za to pokutę. Będzie gotowała pięć obiadów równocześnie, w tym czasie zrobi zakupy, pranie i loda mężowi. Wieczorem padnie na pysk z poczuciem wypełnionego obowiązku.

Patrząc na Zośkę, Maja utwierdzała się w przekonaniu, że nie potrzebuje stałego związku. Lubiła seks i potrafiła dochować wierność samcowi, z którym w danym czasie tworzyła parę. Niestety, mężczyźni nie czuli się zaspokojeni, dostając od niej jedynie ostre rżnięcie. Potrzebowali całej masy dodatkowych stymulatorów: posiłków podanych pod nos, posprzątania przestrzeni wokół nich, a do kompletu zaokrąglającego się brzucha, w nim potomka. Tego dać im nie mogła, bo zwyczajnie nie chciała. Dawniej uważała mężczyzn za inteligentne istoty, które wiedzą, jak o siebie zadbać. Ten mit w głowie Majki umarł tuż po ukończeniu przez nią dwudziestego piątego roku życia. Wtedy to doszła do wniosku, że faceci są pasożytami. Zostali właśnie tak wychowani przez kobiety będące ich matkami. Kolejne pokolenia kontynuowały nieszczęście, powielając schemat.

Majka trwała w postanowieniu bycia kobietą niezależną, ale bez źle pojętych feministycznych zapędów. Lubiła męskie towarzystwo i nie odmawiała tej części populacji prawa do istnienia na świecie. Uważała po prostu, że żaden z nich nie był dotąd z nią kompatybilny, nie nadał się na jej partnera.
Zauważyła prawidłowość, że im starsza się stawała, tym mniej interesujących osobników płci męskiej pozostawało do jej dyspozycji.
Zaczęła rozważać pozostanie singielką na zawsze i myśl ta nie napawała jej przerażeniem.

Rozdział drugi

– Szybko się zjawiłaś. Jak nie ty.

Majka dałaby się pociąć za to, że jej rodzicielka czuła satysfakcję, wypowiadając powyższe słowa. Od kiedy pamiętała, matka manipulowała wszystkimi członkami rodziny i robiła to perfekcyjnie. To przez nią Maja zapisała się na psychoterapię i od pół roku potrafiła już przeciwstawić się tyranii matki. Siostry nadal pozostawały w jej mocy, ale tym nie zamierzała się przejmować.

– Ciekawskie ze mnie stworzenie. – Cieszyła się, że w drodze tutaj łyknęła dwie tabletki przeciwbólowe. One wespół z wodą z ogórków przynosił ciału ukojenie. – Nie chciałaś powiedzieć przez telefon, w czym rzecz, to jestem. Słucham cię.

Opadła na wiklinowy fotel na tarasie. Miejsce to matka obdarzyła szczególnym staraniem. Zapędy ogrodnicze Maja odziedziczyła właśnie po niej. Wokół kipiała majowa zieleń poprzetykana kolorami kwiatów. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby nie docenić talentów rodzicielki w tym zakresie. Taras mógł z powodzeniem startować w konkursie na najpiękniej przystrojone miejsce tego rodzaju. Każdy detal roślinności, stylizowane meble i sprytnie umiejscowione oświetlenie tworzyły kompletną, wygodną i zachwycającą całość. Efektu dopełniały bezgłośnie fruwające motyle i bzyczące bąki i pszczoły.

– Stała się rzecz zaskakująca i doprawdy nie potrafię pojąć, jak dochodzi do takich zdarzeń. – Zaczęła zawile, a Majka zyskała pewność, że matka cierpi obecnie na nadmiar czasu i zamierza go wypełnić popisem talentów aktorskich. – Wczoraj po południu odebrałam połączenie i powiem ci, że w pierwszym momencie pomyślałam, że ktoś sobie ze mnie żarty stroi! – Wyrzuciła ramiona w górę, potrząsając włosami niczym lew, a przynajmniej w jej mniemaniu zapewne miało to tak wyglądać, ale Mai ten gest skojarzył się z gulgoczącym indykiem, w dodatku z przerzedzonym na głowie upierzeniem. – Zadzwoniłam do taty, on mnie uspokajał, ale i tak trzęsłam się z nerwów niczym w febrze!

By podkreślić wzburzenie, rozcapierzyła palce, potrząsając dłońmi nad głową. Majka wiedziała, że matka robi to po to, by zabrzęczeć nadmiarem pierścionków i cienkimi kółkami bransoletek.

– Do rzeczy, mamo. – Nie dała się wciągnąć w przedstawienie. Tabletki przestawały działać, skronie zaczęły dudnić rytmem pompowanej przez serce krwi. – Kto i w jakim celu dzwonił, a najważniejsze – jaki to ma związek ze mną? Jakiś ma, bo byś mnie nie wzywała.

Anna, matka Majki, spiorunowała ją wzrokiem, ściągając przy tym usta w wyrazie dezaprobaty. Obróciła się bokiem, odwracając obrażoną twarz i przerywając kontakt wzrokowy. Majka powstrzymała westchnienie. Rozbawiła ją stałość w wykorzystywaniu starych, przebrzmiałych już trików. Ciekawa była, kiedy matka zauważy w końcu, że powinna zmienić repertuar. Przynajmniej dla niej – reszta rodziny wciąż pozostawała pod jej władzą.

– Dzwonił adwokat rodziny. – Cienkie, narysowane kredką brwi uniosły się imponująco wysoko. – Skończyłaś właśnie trzydziesty rok życia, więc zapis testamentu sprzed kilkudziesięciu lat nabiera mocy prawnej. – Wyglądało na to, że postanowiła przejść wreszcie do konkretów. – Twoja prababka zostawiła spadek – i tu zaskoczenie. – Odwróciła się gwałtownie do córki. – W całości przypada on tobie i to pod warunkiem, że zamieszkasz tam sama i wyremontujesz domek. – Podała jej wysoką szklankę z lemoniadą i za ten gest Majka poczuła wdzięczność. – Nie czarujmy się jednak, nie stać cię na to. Gdybyś chociaż miała narzeczonego, mogłabyś udźwignąć taki ciężar. Twoje siostry o wiele lepiej wykorzystałyby potencjał tego domu. Nadmorska wioska, cisza, w sam raz dla rodzin z dziećmi, nie samotnej kobiety.

Majka zacisnęła zęby, powstrzymując się przed wyjściem. Po wdzięczności nie pozostał nawet ślad. Wiedziała, że każdą jej reakcję matka wykorzysta na jej niekorzyść, z siebie samej robiąc ofiarę.

– Daj mi więc, proszę, namiary na naszego adwokata. – Z naciskiem wypowiedziała słowo „naszego”. – Poznam szczegóły i zastanowię się, co z tym fantem zrobić.

– Tylko pamiętaj, że nie mamy sił i czasu, by się w to angażować. – Anna uniosła podbródek. – Ojciec ma już swoje lata, więc nie wymagaj od niego, by brał udział w twoich fanaberiach.

– Nie zamierzam was prosić o pomoc. – Majka była na skraju wytrzymałości, tym bardziej że ból w skroniach dawał o sobie znać. – Daj mi tylko numer i to wystarczy. Nigdy nie prosiłam was o nic i nawet studiując, sama remontowałam mieszkanie, które SAMA wychodziłam w urzędzie miasta. Dawno temu zrozumiałam, że to młodsze rozpłodowe rodzeństwo może liczyć na pełne wsparcie, nie ja. Numer poproszę. – Wyciągnęła z kieszeni telefon i zamarła z nim w ręku w geście oczekiwania.

Nie patrzyła już na rodzicielkę, by nie zabijać jej wzrokiem. Najchętniej wykrzyczałaby jej całą swoją złość, ale z terapii wiedziała, że nie przyniesie to nic dobrego. Od zawsze dochodziło między nimi wyłącznie do spięć. Nie chciała o tym teraz myśleć, zbytnio dokuczał jej kac. Zapisała numer telefonu pod hasłem „trzydzieści plus”, po czym uśmiechając się krzywo, pożegnała z matką i z ulgą opuściła rodzinne pielesze.

Wieczorem z kieliszkiem w ręku siedziała w wannie, napawając się spokojem, słodyczą wina i zapachem lawendowej soli do kąpieli. Odbyła już spotkanie z miłą, starszą panią adwokat, która przekazała jej zapisy testamentu. Majka miała stać się właścicielką ziemi w pobliżu rezerwatu przyrody. Posiadłość warta dwa miliony złotych obejmowała dworek okolony parkiem o powierzchni ponad sześciu hektarów oraz pięć hektarów folwarku i dziesięć ziemi ornej. Poza tym do dyspozycji Majki było konto w banku i szesnaście milionów euro na nim. Przeznaczone mogły być na remont, utrzymanie posiadłości i życie spadkobiercy pod warunkiem przestrzegania przez niego zasad zapisanych w testamencie. Zasadnicza była taka, że Maja miała zamieszkać w dworku i ukończyć renowację w przeciągu trzech lat. Zdjęcia dołączone do testamentu przedstawiały coś tak egzotycznego architektonicznie, że Maja zaniemówiła, patrząc na nie, nie potrafiąc nazwać swoich uczuć. Wydawało jej się to zbyt piękne i niemożliwe, by ona, zwykła kobieta, mogła stać się częścią czegoś tak bajkowego.

– Jeśli się pani zdecyduje i przeprowadzi do Bobolina, nie musi się pani martwić o opłaty związane ze spadkiem, bo te, na życzenie świętej pamięci Róży Niesieckiej, zostaną w całości uregulowane z osobnego funduszu. – Adwokat widziała stan, w którym znalazła się Majka. Nie dziwiła się dziewczynie i podobną reakcję miała okazję oglądać po raz trzeci w kilkudziesięcioletniej karierze adwokackiej. Po raz pierwszy jednak ktoś nieświadomy posiadania bogatej rodziny odziedziczył majątek o takiej wartości. – Warunki wykonania testamentu narzucają jedno – musi się pani przeprowadzić, porzucić pracę i rozstać z rodziną. Co pani na to?

Co Majka na to?

Po pierwsze utrata pracy stała się nikłym problemem, a właściwie w ogóle przestała nim być. Trwał okres jej wypowiedzenia, który w całości pokrywał urlop. Nie interesowało ją ubezpieczenie, nie musiała myśleć o szukaniu pracy.

Wiedziała, że rodzina będzie na nią zła, w szczególności matka. Przypadł oto Majce bonus od życia, o jakim marzy każdy. Nie jej siostrom, ale jej, najstarszej córce, w dodatku singielce. Postanowiła cieszyć się zrządzeniem losu i, nie konsultując decyzji z nikim, przyjąć wyzwanie wyremontowania dworku, choć o budowlance nie miała zielonego pojęcia.

– Najlepsze jest to, że przeprowadzę się od was w chuj daleko! – krzyknęła w eter, wiedząc, jak bezsensownie się zachowuje. – Dziękuję ci, prababciu. Ratujesz mi życie. – Uniosła kieliszek ku sufitowi. – Za dobre decyzje i zmiany! Za ciebie!

Kieliszek pękł, kilkucentymetrowy kawałek szkła odprysnął i cicho spadł na pianę pokrywającą wodę. Zatrzymał się na jej powierzchni, więc Majka bez trudu chwyciła go ostrożnie w palce. Odłożyła pusty kieliszek na półkę przy wannie, a okruch szkła wrzuciła do środka. Wina nie udało się uratować. Biała dotąd piana zabarwiła się szkarłatem, bąbelki pstrykały, unosząc woń lawendy pomieszanej z zapachem wina.
U kogoś innego ten mały wypadek wywołałby może niepokój, ale nie u Majki. Ona planowała już, co spakuje, co wyrzuci, jak zabezpieczy mieszkanie. Poczuła delikatne ukłucie smutku na myśl, że nie za rodziną będzie tęsknić, ale za przyjaciółką, Zośką. Patrząc na wszystko z drugiej strony, musiała przyznać, że to za sprawą rodziny właśnie miała skoczyć na głęboką wodę, zmieniając w swoim życiu praktycznie wszystko. Nieznana prababka, o której istnieniu dziś się dowiedziała, zapisała posiadłość najstarszej z córek kolejnego po sobie pokolenia. Matka Majki, a wcześniej jej babka, nie mogły jednak odziedziczyć spadku, bo po wojnie posiadłość przejęło państwo. Domostwo i przynależne mu zabudowania niszczały, nikt ich nie zamieszkiwał i dbano o nie, konserwując na tyle, by budynki się nie rozsypały, a wnętrza zachowały w stanie, który pozwalał na odrestaurowanie. W latach dziewięćdziesiątych oddano go rodzinie i Majka musiała ukończyć określony testamentem wiek, aby przejąć nad nim opiekę. Skąd takie ustalenia u nieboszczki, tego pani adwokat nie potrafiła wyjaśnić. Majątek mogła przejąć wyłącznie córka w momencie ukończenia trzydziestego roku życia. Gdyby Maja odrzuciła warunki, za trzy lata podobne warunki musiałaby spełnić młodsza siostra, Patrycja. Majka czuła się jednak, jakby złapała Pana Boga za nogi, i nie zamierzała go puścić.

Przerzuciła udo nad brzegiem wanny i – zachlapując łazienkę oraz przedpokój – na golasa powędrowała do kuchni. Wyjęła z szafki kieliszek, nalała doń wina do pełna i z uśmiechem na ustach wróciła do wanny. Po drodze wcisnęła jeszcze tylko odtwarzanie ulubionej płyty i otulona dźwiękami jazzu wsunęła się z powrotem pod lawendowo-winną pianę.

Rozdział trzeci

Spakowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ubrania, kilka książek, kosmetyki i laptop. Dotarło do niej, jak wiele przedmiotów codziennego użytku jest jej zbędnych, zagracała nimi dotąd mieszkanie. Wrzuciła do torby psie miski, smycze, kilka koców i imbryk do parzenia kawy. Trochę martwiło ją, że jedzie praktycznie w ciemno, ale przecież opodal dworku w Bobolinie musiały być jakieś kwatery do wynajęcia. Stojąc w progu mieszkania, westchnęła ciężko. Przeczuwała, że podjęła oto jedną z najodważniejszych, może nawet szalonych decyzji w życiu.

– Chodź, Jajnik. – Schyliła się po psa, by znieść go na parter. Od dawna pokonanie nawet tych kilku schodów było już zbyt dużym obciążeniem dla psiego emeryta. – Jak nam się nie spodoba, to zawsze przecież możemy wrócić tutaj, do poukładanego życia – mówiła do psa, ale wiedziała, że tak naprawdę próbuje dodać sobie animuszu. – Do poszukiwania pracy – wyliczała. – Do wiecznie wpierdalającej się w życie rodzicielki i do naszego mieszkanka.

Najbardziej żal jej było rozstać się z kwiatami. Dałaby je Zośce, ale znała przyjaciółkę i wiedziała, że ta ususzyłaby nawet kaktusa. Postanowiła zadzwonić podczas podróży do taty i poprosić go, by mama zajęła się jej roślinami. Teraz musiała wyruszyć w drogę, nim opuści ją odwaga.

Odpaliła silnik czerwonego Clio i włączyła nawigację. Jajnik ze spokojem przyglądał się swojemu człowiekowi. Majka klęła, próbując obsłużyć telefon. W końcu męski głos nakazał jej kierować się na południowy wschód, co ta przyjęła ze śmiechem.

– Skąd ja mam wiedzieć, gdzie w mieście jest południowy wschód? – Zwróciła się do psa i mogłaby przysiąc, że ten zrozumiał pytanie. – To komu w drogę, temu wrotki. – Podrapała go za uchem, po chwili ruszyła w kierunku bramy wjazdowej na podwórze. – Witaj, przygodo, oddalona o… – zbliżyła twarz do wyświetlacza smartfona – …siedem godzin i szesnaście minut ode mnie. – Odczytała wskazania GPS-u.

Jamnik sapnął, stwierdzając zapewne, że rola słuchacza dobiegła końca w tym momencie. Był najedzony, na trawniku zostawił to, co jego organizmowi było już niepotrzebne, a co psy zostawiają w takich właśnie miejscach. Nadszedł moment drzemki. Miał w końcu swoje lata, a poza tym nie zapowiadało się, by czekały go w najbliższym czasie ciekawsze zajęcia. Mruknął, mlasnął, po czym zwinął się w kłębek i zapadł w drzemkę na fotelu pasażera.

Majka nie lubiła robić przystanków, szczególnie gdy czekał ją taki kawał drogi do przejechania. Postój na siku swoje i Jajnika wykorzystała również na zakup hot doga i podwójnej kawy, po czym ruszyła dalej.
Przed piętnastą była na miejscu. Zastanawiała się nad zrobieniem drobnych zakupów, bo poza hot dogiem coś jeść przecież musiała.

Wygrała ciekawość, pchając ją do nowo otrzymanego majątku.
Minęła w pół zburzony mur, który kiedyś musiał być ogrodzeniem. Z zainteresowaniem spojrzała w górę przez przednią szybę, podziwiając wysokość wiekowych drzew. Mijała zabudowania z czerwonej cegły do połowy pobielone wapnem. Okna ziały wyszczerbionymi kawałkami szyb, drewniane drzwi zostały zabite deskami lub smętnie zwisały na jednym zawiasie. Powoli toczyła auto, zaglądając przez dziurę w ścianie mijanego budynku. W środku było zbyt ciemno, nie dojrzała nic. Dreszcz przebiegł jej po plecach, zignorowała jednak irracjonalne uczucie. Sekundę później zapomniała o nim zupełnie.

– O matko – wyszeptała, gdy minęła róg zabudowań. – Na zdjęciach nie wyglądało to tak potężnie.

Pałac zasługiwał na swoją nazwę. Dwa piętra w górę plus drugie tyle zamknięte spadzistym dachem. Okien naliczyła osiem na jednej tylko, frontowej ścianie. Były ogromne, właściwie pokrywały większość powierzchni. Majce przemknęło przez głowę, że sama ich wymiana będzie bardzo kosztowna. Zaparkowała przed głównym wejściem, wyłączyła silnik i otworzyła drzwi.
Pierwszym, co ją uderzyło, była panująca wokoło cisza. Słyszała śpiew ptaków i świerszcze. Rozpoznała charakterystyczny dźwięk wydawany przez jaskółki i dobiegające z oddali skrzeczenie sroki, a poza tym nic – żadnego odgłosu cywilizacji, tylko przyroda i szum wiatru buszującego w pobliskich topolach i poruszającego wysokimi trawami.

Rozejrzała się, obracając wokół własnej osi, ale poza ospale dreptającym w jej kierunku Jajnikiem nie zauważyła nikogo. Nie było tu co prawda niczego, co można by ukraść, ale ze słów adwokat wiedziała, że ktoś opiekuje się posiadłością. Wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że widocznie tego kogoś nie ma w pobliżu. Nie zamierzała czekać, bo w końcu była u siebie. Sama myśl, że stała się właścicielką czegoś tak wyjątkowego i okazałego, dosłownie i w przenośni prostowała jej kręgosłup i unosiła podbródek. Była z siebie dumna, stojąc i podziwiając od teraz już swoją jakże okazałą własność. Weszła po pięciu schodach na półokrągły taras i, zadzierając głowę, szacowała wzrokiem wysokość.

– Trzy metry ma samo skrzydło drzwi, jak nic. Do tego dwa metry łuku ponad. – Marszczyła brwi, licząc na głos. – W środku musi być jeszcze wyżej. – Przyjrzała się giętej, mosiężnej klamce. Nacisnęła ją i pchnęła szklane, obrobione białym drewnem skrzydło.

– A pani to kto?

Majka krzyknęła, tak ją zaskoczył dźwięk ludzkiego głosu. Nie słyszała, kiedy ktoś podszedł. Jajnik też nie zareagował, a zazwyczaj głośno obszczekiwał przechodzących pod drzwiami mieszkania ludzi, a i często tych mijanych na spacerze. Odwróciła się gwałtownie, po czym musiała obniżyć wzrok.

– Dzień dobry. – Przywitała się ze staruszką, która mierzyła mniej niż metr pięćdziesiąt wzrostu. – Jestem Maja Dobaj.

– A tak. – Ta w odpowiedzi machnęła ręką, rozpromieniając się. – To teraz twoje. – Wskazała głową budynek. – A ja jestem Kazimiera. – Uśmiechnęła się, a siateczka zmarszczek zmieniła układ na ogorzałej od słońca twarzy, naciągając się na policzkach. – Pilnuję, żeby żadne chacharstwo tu nie chodziło.

– Miło mi poznać. – Ukłoniła się, próbując ukryć zdziwienie, że ktoś tak wiekowy dogląda tych rozległych włości. – Czy mogłaby mnie pani oprowadzić?

– Nie. – Stanowczo zaprzeczyła, zaplatając ramiona pod piersiami i przestając się uśmiechać. – Za stara jestem, nie chodzę po schodach, a w tym domu jest ich dużo. Przyślę ci mojego wnuka, Olka. On zna to gospodarstwo jak własną kieszeń. Wychował się tutaj.

– Dziękuję. – Poczuła ulgę, że ktoś powie jej co nieco o majątku, a że będzie to młody chłopak, tym lepiej. – Chętnie spotkam się z nim jutro z samego rana. Dzisiaj poszukam noclegu w miasteczku.

– Nie. – Kazia wyglądała na pewną tego, co chce powiedzieć. – Testament mówi, że masz spać w majątku. Nie ma łóżka, ale jest podłoga.

– A co, jeśli nie będę tutaj dzisiaj spała? – Majka nie ukrywała zaskoczenia słowami kobiety.

– Poinformuję adwokata, że warunki nie są spełniane i nie będzie pałaców. To mój obowiązek i mam tego dopilnować. – Starowina wzruszyła ramionami, po czym odwróciła się, by odejść. – Zapraszam na kolację. Mieszkam w domu przy wjeździe. On też należy do majątku, ale mam papiery, w których pisze, że mogę w nim mieszkać do śmierci. Później to prawo przejdzie na Olka.

Odeszła raźnym krokiem. Majka mogłaby przysiąc, że po schodach Kazimiera wbiegłaby bez większego wysiłku, a już na pewno weszła. Może po prostu nie chciała, by wnuczek nie okazał się niepotrzebny.

– Bądź za godzinę – zawołała jeszcze kobieta. – Miłego zwiedzania.

– Srania – mruknęła pod nosem Maja i obróciła się twarzą do drzwi. – No to sru. – I przestąpiła próg.

Nie miała żadnych oczekiwań, nie próbowała sobie nawet wyobrażać wnętrza. Mimo to zaskoczyło ją ono wysokim stropem, przestronnością i wykończeniami. Zniszczone ściany, pajęczyny zwisające z poręczy schodów łukiem prowadzących w górę, a nawet szare zacieki i plamy wilgoci na ścianach nie psuły wrażenia, jakie robiło pomieszczenie. Parkiet zaskrzypiał pod stopami, gdy weszła do środka. Drobiny kurzu zawirowały w poruszonym przez nią powietrzu.
Po prawej stronie miała kominek z otwartym na salon paleniskiem – był tak długi i wysoki, że mogłaby w nim zaparkować swój samochód. Powyżej musiał wisieć obraz, lecz dawno go stąd zabrano. Miejsce po płótnie odznaczało się jaśniejszym prostokątem, poniżej którego kamienna półka przykrywała górną krawędź paleniska. Po lewej półokrągłe stopnie pięły się w górę, zakręcając i tworząc długi, kilkumetrowy balkon. Kolumny były masywnymi, marmurowymi podporami kamiennej poręczy, kończącej się na największej z kolumn, za którą zaczynał się korytarz. Majka zadarła głowę i aż westchnęła z zachwytu na widok zdobień na suficie wokół miejsca, w którym kiedyś musiał zwisać żyrandol. Winorośl jakby wyrastała z sufitu i rozpełzała się napęczniałymi kiściami winogron we wszystkich kierunkach. Widok był zachwycający, ale budził też niepokój. Zbyt realistycznie to wyglądało, a zarazem zbyt dziwnie. Taki był widać zamysł artysty, lecz Majce skojarzył się z zabetonowaniem żywej rośliny. Potrząsnęła głową i skierowała się schodami w górę. Szła, rozglądając się na boki, dłonią sunąc po gładkiej i chłodnej kamiennej poręczy.

– Kiedyś musiało tu być przepięknie. – Aż żal jej się zrobiło wąskich, harmonijkowych, łuszczących się białą farbą okiennic. – I ja mam to doprowadzić do pierwotnego stanu? – Stanęła na górnym podeście, ogarniając salon wzrokiem. – Grubo.

W tym momencie poczuła chłodny powiew na policzku, jakby przeciąg z wyziębionego pomieszczenia przemknął po jej szyi i nagim ramieniu. Obróciła się w kierunku korytarza, w którym jedyną jasną plamą było światło słoneczne padające z otwartych drzwi jednego z pokoi. Ruszyła w tamtym kierunku, ale przystanęła w połowie drogi. Mogłaby przysiąc, że w słonecznej plamie rozlewającej się na podłodze przesunął się jakiś kształt, przysłaniając ją na moment. To samo stało się po raz drugi i choć Maja tłumaczyła sobie to przelatującym za oknem ptakiem bądź gałęzią drzewa, która poruszona wiatrem przechwyciła blask słońca, to wiedziała, że regularny kształt, który znieruchomiał na wprost drzwi, nie mógł być żadnym z nich. Zmusiła ciało do ruszenia w przód. Przyspieszyła, nogi niosły ją szybko, ostatnie metry pokonała prawie biegiem. Gdy stanęła w drzwiach, ponownie zamarła, nie wierząc własnym oczom. Zamrugała gwałtownie, zacisnęła powieki, by po chwili otworzyć szeroko oczy.
Nie przyglądała się pokojowi, a jedynie przemknęła wzrokiem po meblach, które wyglądały na nowe. Stała w progu sypialni. Na wprost niej, częściowo przysłonięte zasłonami i powiewające cienkim tiulem firan, było otwarte okno. Ktoś przez nie wyglądał i to ta sylwetka zakłóciła jednolity prostokąt słonecznej plamy na podłodze korytarza.

– Dzień dobry. – Ściśnięte strachem gardło zdolne było jedynie do szeptu.

Chciała zapytać, co ten ktoś tu robi, ale człowiek odwrócił się i ruszył do niej.

– Nareszcie jesteś. – Mężczyzna zatrzymał się tak blisko, że poczuła bijące od niego ciepło. – Nareszcie.

Rozdział czwarty

Chciała coś powiedzieć, bo przecież nie mógł jej znać, tak jak i ona widziała go po raz pierwszy w życiu. Nie wydała jednak z siebie ani jednego dźwięku, gdy jej wzrok padł na biały wzór zygzakiem biegnący wzdłuż obrzeża kołnierza kurtki. Pamiętała takie zdjęcia z filmów, te same guziki z orzełkiem i zieleń płótna. Mężczyzna ubrany był w mundur, spod którego wystawał biały kołnierzyk koszuli.

– Tęskniłem. – Wyciągnął dłonie, zagarniając Majkę. – Bardzo.

Przyciągnął ją, docisnął mocno do siebie. Poczuła, że jest podniecony. Twarde podbrzusze napierało na jej brzuch, zaborcza dłoń uniosła podbródek. Była zbytnio zszokowana, by zareagować, gdy ją pocałował. Nie poruszyła się, a jedynie zezowała na jego twarz, chcąc zrozumieć, co się właśnie dzieje. Gdy poczuła, że podciąga jej sukienkę, szarpnęła się do tyłu, chcąc oswobodzić.

– Wyrywaj się, Różyczko. – Zaśmiał się, na chwilę odrywając usta od jej ust. – Wiem, że lubisz, gdy biorę cię siłą. Też mnie to podnieca.

I znów ją pocałował, pogłębiając penetrację, smakując usta językiem. Dłońmi dotarł do bielizny, wsunął palce pod materiał i szarpnął. W odruchu pisnęła i spróbowała się cofnąć. Nie rozumiała, co się tutaj działo. Chciała krzyknąć, lecz głos uwiązł jej w gardle, gdy szorstkie palce wcisnęły się między pośladki, przesunęły niżej.

– Zawsze mokra dla mnie – szepnął wtulony w jej usta, wsuwając w nią palec. – Tak mi tego brakowało. Tyle dni czekałem.

Jęknęła, gdy drugi palec dołączył do pieszczoty. Kolana ugięły się pod nią i byłaby upadła, gdyby nie mężczyzna. Pochylił się, wsunął dłoń pod jej kolana i podźwignął. Niósł ją na rękach, kierując się ku łóżku. Majka chciała zaprotestować, ale podniecenie, które wybuchło w jej wnętrzu, spowodowało, że nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Położył ją na miękkiej pościeli i, nie odrywając rozpalonego wzroku od twarzy Majki, kolejno rozpinał guziki munduru, później koszuli. Zsunął materiał z ramion, rzucił na podłogę. Podziwiała surowość urody mężczyzny. Szerokie ramiona, włosy pokrywające klatkę piersiową, zwężające się ścieżką ku dołowi i niknące za paskiem spodni.

– Chodź do mnie. – Brzmiała zmysłowo, nie poznała swojego głosu. Mówiły jej usta, umysł nie brał w tym udziału. – Teraz.

Opuściła dłonie, podciągając sukienkę, w końcu zdjęła ją przez głowę. Widziała, że mężczyzna jak najszybciej chce pozbyć się reszty ubrań, szarpiąc pasek spodni jedną dłonią, drugą rozpinając guziki rozporka. Zdjął je kilkoma szybkimi ruchami razem z butami. Wyprostował się, więc mogła teraz zobaczyć w pełni jego podniecenie. Przełknęła ślinę i oblizała usta, czując nagłą suchość w gardle.

– Nie każ mi cierpieć bez ciebie, Józefie. Nie, gdy mam cię tak blisko – wyszeptała, wyciągając ku niemu ramiona.

– Nie będziesz cierpieć. – Opadł na nią, opierając dłonie po bokach jej głowy. – Będzie wręcz odwrotnie – dodał z uśmiechem.

Majce przemknęło przez myśl, że to wszystko jest zbyt dziwne, a ona sama reaguje niedorzecznie. Zachowuje się nienormalnie, nie jak ona. Nie pozwoliła się dotąd uwieść obcemu, nie mówiąc już o seksie przy pierwszym spotkaniu. Był przystojny, seksowny i rozpalał ją samym wzrokiem, ale to wszystko było jakieś takie…

Myśli zniknęły, zastąpiła je potrzeba gwałtownego wciągnięcia powietrza w momencie, gdy mężczyzna cofnął biodra, po czym wszedł w jej mokre wnętrze jednym płynnym ruchem. Uda Majki objęły jego biodra, ramiona przyciągały, by poczuć go bardziej. Teraz oddawała pocałunek, a raczej spijała pieszczotę ust, mrucząc przy tym i wychodząc biodrami naprzeciw jego pchnięciom. Czuła, jak szczelnie wypełnia jej wnętrze. Zapach skóry drażnił zmysł powonienia. Było tak, jakby pierwszy raz w życiu poznała woń seksu i podniecenia. Mężczyzna galopował, uderzając zapamiętale biodrami.

– Józef – jęknęła, czując napływające do oczu światło. – Tak!

Ciało opanowało gwałtowne drżenie, powieki zacisnęły się, usta rozchyliły w pełnym zachwytu krzyku.

Majka opadła na kolana, podpierając się ramieniem, drugą ręką łapiąc za brzuch. Drżała, dysząc ciężko. Strużka śliny zwisała jej z ust, oczy piekły łzami. Orgazm słabł, powoli zwracając jej świadomość.
Usiadła pośladkami na pięty, nieprzytomnie rozglądając się wokoło. Nie poznawała pokoju, w którym była, jakby znalazła się w innym miejscu. Ten okazał się tak samo zaniedbany jak pomieszczenie na dole. Poszarzałe ściany, starte, matowe deski podłogi i brak mebli. Okno naprzeciw niej było zamknięte, brudne, ale całe. Nie widziała zasłon i firan, a słońce słabo przebijało się przez zanieczyszczoną powierzchnię szkła. Nie zobaczyła łóżka, na którym przed chwilą uprawiała seks.

– Co to było?

Spojrzała w dół i stwierdziła, że jest w pełni ubrana. Pomacała biodro, wyczuła pasek majtek. Spróbowała wstać, pomagając sobie dłońmi, podtrzymując się futryny drzwi. Kolana miała jak z waty. Uda drżały, jakby przebiegła maraton. Nie czuła przerażenia, choć było to najdziwniejsze wydarzenie w jej życiu.

Dłuższy czas rozglądała się po pokoju, kręcąc przecząco głową. W końcu wycofała się i nie rozglądając na boki, ani za siebie, szła ku schodom. Schodziła po nich powoli, wciąż zaprzeczając ruchem głowy. Przeszła przez salon i na dwór. Podmuch ciepłego wiatru kontrastował z chłodem w salonie. Zamrugała, zmrużyła oczy. Zachodzące słońce nie było już tak ciepłe, jak w momencie gdy wchodziła do budynku. Podeszła do auta, sięgnęła po torebkę i telefon.

– Co takiego? – Z niedowierzaniem patrzyła na wyświetlającą się na ekranie godzinę. – Osiemnasta? Kiedy to minęło? Przecież dopiero było po trzeciej!

Musiała to przemyśleć, ale nieznośne ssanie w żołądku uświadomiło jej, że poza hot dogiem nic tego dnia nie jadła. Zarzuciła torebkę na ramię i rozglądając się za Jajnikiem, skierowała kroki ku drugiemu wjazdowi do majątku, czyli tam, gdzie podreptała wcześniej Kazimiera.

– Miałam być za godzinę, a jej nie zdziwiło, że minęły trzy, a mnie nie ma – gderała pod nosem, maszerując raźno w kierunku niewielkiego domku.

Wzięła go za dom mieszkalny Kazi przede wszystkim przez firanki, które powiewały w niewielkim otwartym okienku. Gdy podeszła do uchylonych drzwi, przywitało ją znajome szczekanie.

– Ty powsinogo niewierny – mruczała, przesuwając podeszwami butów o wycieraczkę. – To ja! – zawołała, by nie wystraszyć gospodyni.

Starsza kobieta mieszkała sama, była pewnie przyzwyczajona do samotności. Zaraz po przestąpieniu progu Maja krzyknęła przestraszona, gdy z wnętrza przedpokoju, gdacząc wniebogłosy, wybiegła kura, a w ślad za nią Jajnik.

– Chodź, chodź. – Kazimiera wychyliła się z drzwi znajdujących się na końcu korytarza. – Długo ci zeszło.

Majka była pewna, że kobieta uśmiechnęła się figlarnie i mrugnęła do niej, po czym wróciła do przerwanego zajęcia, znikając jej z oczu. Dziewczyna weszła do domu, zaciągając się smakowitymi zapachami. Skutek był taki, że ssanie w żołądku nasiliło się jeszcze bardziej.

– Nie wiem, jakim cudem minęło tyle czasu – przyznała, wchodząc do kuchni. – Mam wrażenie, jakby minęły minuty, nie godziny.

– Siadaj przy stole. – Kazia z garnkiem w rękach podeszła do stołu, na którym stały już dwa przygotowane nakrycia. – Tutaj dzieją się różne, nie do końca jasne zjawiska. – Postawiła garnek na metalowej podkładce, zdjęła pokrywkę. – Myślę, że Olek wyjaśni ci więcej. Teraz zajadaj.

Nałożyła Majce solidną porcję gulaszu, po czym klapnęła po drugiej stronie stolika. Przyglądała się z uśmiechem dziewczynie, gdy ta bez słowa pałaszowała jej potrawkę.

– To jak chcesz wyremontować taki duży dom i folwark w trzy lata? – Kazia przysunęła do dziewczyny garnek, zachęcając tym gestem, by dolała sobie jeszcze.

– Nie wiem. – Z pełnym brzuchem spokojniej patrzyła na wydarzenia, które miały miejsce w pałacu. – Tak po prawdzie, to skorzystałam z okazji, żeby zmienić coś w życiu. Wyrzucili mnie z pracy, więc łatwiej było podjąć decyzję.

– A mężczyzna nie będzie tęsknił? – Babulina zmrużyła oczy. – Młodaś i ładna, to się pewnie jakiś koło ciebie kręci.

– Kręcili się, ale się odkręcili. – Wzruszyła ramionami. Miała świadomość, że Kazia ciągnie ją za język. Nie dziwiła się temu, bo przecież dziedzicząc posiadłość, weszła automatycznie w rolę jej pracodawcy. – Chcieli więcej brać, niż z siebie dać.

– A bo miastowi to takie dupy wołowe się zrobili. – Zaśmiała się, machając lekceważąco dłonią. – Widzę po letnikach, co to wynajmują domki w miasteczku. Sprzątam tam dorywczo, to i się naoglądam co niemiara. Kobity biegają wokoło, a ci se siedzą z piwem i tyle ich zajęcia. W sumie to zawsze takie chłopy były, ale te młode, co się teraz widzi, to nie wiadomo, czy to jeszcze chłopaki, czy może dziewczyny. – Zaplotła dłonie pod piersiami, odchylając się na krześle. – Tak się do siebie poupodabniali, że płeć ciężko rozpoznać. Nie to, co kiedyś. Stare chłopy brzydkie, ale ci młodzi, to przynajmniej wyglądali. Jak malowani. Jak sobie przypomnę zdjęcia taty w mundurze… Ech! – westchnęła, wstając. – Prawdziwych chłopów już nie ma.

– Dlatego nie szukam żadnego. – Majka zaśmiała się, widząc, że nawiązała się między nią i starszą panią nić porozumienia. – Do niczego mi mężczyzna nie jest potrzebny. Lepiej mi samej i to się nie zmieni.

W tym momencie dobiegło do jej uszu szuranie czyichś butów. Ktoś przyszedł.

– Olek, dziecko. – Babulina podskoczyła dziarsko, klaszcząc z radością w dłonie. – Dobrze, że przyszedłeś, bo dziedziczka właśnie przyjechała. Chodź najpierw zjeść, a później dziewczynę oprowadzisz po jej włościach.

Majka wstała i z uśmiechem obróciła się do nowoprzybyłego, by się przywitać. Głos uwiązł jej w gardle, gdy zobaczyła jego twarz. Przed nią, z równie osłupiałą miną, stał mężczyzna, którego widziała w domu. Ta sama twarz, oczy i postura, może tylko inne włosy.

Stali oniemiali, wpatrując się w siebie, a zza okna dobiegało szczekanie Jajnika.

Rozdział piąty

– No, toście sobie na siebie popatrzyli. – Kazia uśmiechnęła się, widząc zapatrzenie obojga. – Teraz, Oluś, zjesz obiad, a później oprowadzisz dziedziczkę po jej włościach.

Mężczyzna oderwał wzrok od twarzy Majki, ta nadal nie potrafiła otrząsnąć się z szoku. Wyglądał identycznie jak człowiek widziany przez nią na piętrze w pokoju pałacowym. Józef – zapamiętała to imię. W końcu to jej usta tak go przywoływały.

Jeszcze minuty temu myślała, że to, czego doświadczyła, było snem, omamem, wybrykiem umysłu. Teraz nie była tego taka pewna, tym bardziej że i ten człowiek rozpoznał ją jak ona jego. Może nie do końca tak samo, ale nie było to zwyczajne pierwsze spotkanie. Czy widział sceny seksu? Czy kochał się z nią w swoich wizjach? Jeśli tak, to co miała z tym począć? Najwyraźniej był w jakiś sposób przypisany do tego miejsca… Czy ona również? Czy dlatego dostała spadek? Ona, a nie jej siostry?

– Dziękuję, babciu.

Mówił do Kazimiery, ale patrzył na nią. Tembr głosu pobudził coś w okolicy serca i poniżej. Przypomniał scenę z pokoju i słowa wypowiadane przez Józefa. Olek uwolnił ją w końcu z więzienia zmrużonych oczu i, krzywiąc się, odwrócił w kierunku stołu. Wyglądało na to, że nie cieszyła go jej wizyta. Pewnie wolałby, żeby nikt nie interesował się posiadłością, żeby było tak jak od dziesiątek lat. Znalazła się jednak Majka, prawowita spadkobierczyni, i zburzyła spokój.

– Pójdę się przewietrzyć. – Zdobyła się ledwie na słaby uśmiech. – Dziękuję za posiłek.

Skłoniła się Kazimierze, odwróciła na pięcie i wyszła. Gdy otoczyło ją już ciepło wieczoru na zewnątrz, dobiegły ją jeszcze słowa Kazimiery. Dawała wyraz zniesmaczeniu oschłym zachowaniem wnuka. Majka nie chciała się nad tym zastanawiać. Była zmęczona, a wszystkie problemy jawiły się groźniejszymi, niż były w rzeczywistości.

Rozejrzała się wokoło, wiodąc wzrokiem po widnokręgu. W duchu musiała przyznać, że miejsce jest wyjątkowo urokliwe. Mnóstwo zieleni, starych, strzelistych drzew i trawniki przechodzące w łąki. Masa zabudowań przynależnych do posiadłości była tak liczna, że zwiedzenie wszystkich budynków musiało zająć więcej niż dzień. Konto, z którego miała czerpać fundusze na remont, były prawie jak studnia bez dna. Nie musiała martwić się o koszty. Czuła, że większym problemem będzie czas. Trzy lata na odrestaurowanie tak rozległego majątku – to mogło być trudne. Poczuła ukłucie niepewności i strachu, że być może porwała się z motyką na słońce.
Z drugiej strony nie miała zbyt wiele do stracenia. Właściwie nic. Bez pracy, kredytu czy czekającego na nią mężczyzny nie miała zobowiązań, które teraz wisiałyby jej nad głową. Doszła do wniosku, że nie ryzykuje niczym. Jeśli nie uda jej się skończyć remontu pałacu w przeciągu tych trzech lat, to podkuli ogon i wróci do domu. Znajdzie pracę, będzie hodowała kwiaty w doniczkach na parapetach i spacerowała z Jajnikiem po parku. O wiele więcej mogła zyskać – dostała od losu możliwość bycia właścicielką posiadłości, parku, pól i mnóstwa budynków. Co z tym zrobi, nie wiedziała. Nie spodziewała się czegoś tak rozległego.

Z rozmyślań wyrwało ją rozzłoszczone gdakanie kury. Skąd wiedziała, że kura jest zirytowana? Zbyt regularnie i głośno gdakała. Odnalazła źródło dźwięku.

– Jajnik! – krzyknęła oburzona. – Ty świnio! Zostaw biedną kurę. Czy tobie całkiem odbiło na starość?

Szła w kierunku psa, niedowierzając oczom. Jej stary, coraz bardziej nieruchawy pies ożywił się do tego stopnia, że potraktował kurę jak suczkę. Wskoczył na biedną przedstawicielkę drobiu i – obejmując pokrzywianymi starością łapkami – uwięził ją i unieruchomił. Zadek podrygiwał mu wolno, bo zesztywniały z wiekiem kręgosłup ograniczał ruchliwość.

– No tak. – Dobiegł ją zza pleców męski głos. – Przyjechali miastowi i się rządzą. Paniusia będzie się dobierała do mnie?

Aż ją zatkało z oburzenia. Rozdziawiła buzię i przyglądała się tylko zadowolonemu Olkowi.

– Oczywiście, że tknę! – odblokowała się w końcu. – Łopatą przez łeb!

– O! – Nie wyglądał na oburzonego. – Ostra babka! To dobrze. Miętką wycyckałyby ekipy remontowe. Wiem coś o tym.

– Co wiesz? – Podłapała temat.

– To moja branża. – Uśmiechnął się, a Majka nie mogła nie zauważyć uroku osobistego, którym kipiał. – Budowlanka. Tym się zajmuję od lat.

– Rozumiem. – Przegnała złość, widząc rozwiązanie pierwszego kłopotu. – Skoro masz potrzebną wiedzę, to bądź szefem ekip i poprowadź odnowę.

– Nie mam na to czasu. – Zaplótł dłonie na piersi i cofnął się o krok. – To zlecenie na przynajmniej dwa lata.

– To źle? – Czuła, że zaczął się z nią targować.

– Nie mam takiej ekipy i nie skończyłem obecnie prowadzonych zleceń.

– To skończ, zatrudnij ludzi i prowadź tę budowę. – Patrzyła na niego twardo, wiedząc, że przyjmie pracę. Intuicja podpowiadała jej, że wyłącznie ten człowiek nadaje się do tego zadania. – Jestem Majka i przez pewien czas będziemy współpracować. – Wyciągnęła dłoń, czekała na uścisk. – Nikt jak ty nie zna tego miejsca. Odnów je. W końcu jesteś z nim związany, czyż nie? Ty i twoja rodzina.

Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej, a jego twarz nie wyrażała niczego. Po prostu patrzył, rozważając propozycję.

– Dobrze, ale to nie będzie łatwe przedsięwzięcie. – Podszedł bliżej, unosząc ramię. – Aleksander. – Pociągnął jej dłoń, a Majka straciła równowagę, wpadając w szerokie ramiona. – Skoro mamy współpracować, to przydałoby się coś na kształt brudzia.

I bezceremonialnie wpił się w usta Majki. Ta początkowo zesztywniała zszokowana, patrząc zezem na twarz przed oczami. W końcu oburzenie dało o sobie znać, szarpnęła się więc. Niewiele wskórała. Tyle że Olek mocniej docisnął ją do siebie, język bezceremonialnie wpychając w usta.

W pierwszym odruchu chciała go uderzyć, skrzyczeć i skląć. I wtedy napłynęły wspomnienia tego, co widziała w pałacowym pokoju. Podniecenie, które wtedy poczuła, a które było odbiciem czyichś uwięzionych w tych murach wspomnień, teraz powróciło ze zdwojoną siłą. Wspomnienie spotęgowało odbiór smaku ust i zapachu mężczyzny. Czując jej słabnący opór, mruknął gniewnie i przycisnął do siebie mocniej nieopierające się już ciało. Majka zarzuciła mu ramiona na szyję i z westchnieniem przylgnęła do jego ciała, odwzajemniając pocałunek. Podniecił się, nie powstrzymywał tego. Nie czuł wstydu, napierając na nią wybrzuszeniem, tym bardziej że dziewczyna otarła się o niego, prowokując śmielsze pieszczoty. Zacisnął palce na pośladku, podciągając materiał sukienki. Nie oponowała, nie myślała, wyłącznie czuła. Czuła mokre usta i wilgoć przesączającą się przez bieliznę. Wsunął palce pod pasek majtek na jej biodrze i szarpnął. Dokładnie tak samo jak Józef ze wspomnień. Majka pisnęła, ale nie odsunęła się. Zrobił to Olek, uśmiechając się pobłażliwie.

– To zaliczka. – Uniósł bieliznę do nosa i zaciągnął się zapachem podniecenia. – I na pamiątkę tej chwili, i jako dowód twojej niechęci. Łopatą tknąć, mówisz. – Ostentacyjnie poprawił wypukłość, przesuwając ją dla większej wygody w górę.

Majka nie odpowiedziała, bo co mogła rzec? Że podnieciły ją czyjeś wspomnienia i ich zbieżność z sytuacją sprzed chwili?

– Dobra, dobra. – Poprawiła sukienkę, czując, że płoną jej policzki. – Jak rozumiem, przyjmujesz zlecenie. Umówmy się na rano i ustalmy warunki.

– Rano? Jasne. – Uśmiechnął się, mrużąc oczy. – Oprowadzę cię teraz po majątku, bo pewne umierasz z ciekawości.

Czuła, że ją podpuszcza. Powinna iść się przebrać w coś wygodniejszego, a już na pewno włożyć bieliznę. Obserwował walkę uczuć odbijającą się na pociągłej twarzy Majki, czekając, by wymówiła się zmęczeniem podróżą.

– Dziękuję, bardzo chętnie. – Uśmiech nie dotarł do oczu. – Prowadź więc.

Brew uciekła mu na czoło. Zaskoczyła go. Był prawie pewien, że stchórzy. Zezłościło go, że znalazł się spadkobierca. Wiedział, że to uprzykrzy życie babci. Była w wieku, w którym nie potrzeba dodatkowych przeżyć – spokój, stabilizacja, niezbyt ciężka praca to było to, na pewno nie ludzie, którzy wymagaliby czegoś od przeszło siedemdziesięcioletniej Kazimiery.

Wiedział, że ta dziewczyna zaproponuje mu odrestaurowanie dworku. To było bardzo intratne zadanie, tym bardziej że widział, iż ta nie ma pojęcia o zakresie prac. Będzie mógł ją naciągnąć na dodatkowe koszty, część materiałów zafakturuje, później sprzeda na innej budowie. Stać ją było na to. Słyszał o tym od babci, ta od adwokata. Drugą korzyścią było to, że będzie miał wszystko pod kontrolą. Tak jest lepiej i dla babci, i dla niego samego. Za przyzwoitą zapłatą miał zarządzać majątkiem do momentu, aż znajdzie się spadkobierczyni. Jaki będzie zakres jego obowiązków teraz, tego jeszcze nie wiedział. Musiał spróbować uzależnić dziewczynę od swoich usług, wyciągnąć z niej jak najwięcej kasy. Jedno mu tylko przeszkadzało. Nie znał jej, a mimo to poczuł dziwną więź. Coś na kształt deja vu. Twarz wydała się znajoma, wręcz bliska. Gdy wszedł do kuchni, zastopowała go myśl, że NARESZCIE JĄ SPOTKAŁ! Zezłościł się na coś tak irracjonalnego. Nie chciał podobnych uczuć, nie potrzebował kobiety. Miał kochanek pod dostatkiem, mógł w nich przebierać. Wiedział, że jest atrakcyjny fizycznie, a dodatkowo kobiety przyciągała jego majętność. Teraz poczuł się zagrożony, bo Majka nie potrzebowała pieniędzy. Miała ich w bród, więcej niż on. Nie podobał mu się ten układ sił.

– Zacznijmy od najważniejszego. – Wskazał dłonią kierunek. – Pałac podlega konserwatorowi zabytków, więc nawet gdybyś chciała, nie wolno ci nic w nim przebudowywać, burzyć, przerabiać.

– Nie zamierzałam – weszła mu w słowo.

– Historię dworu i folwarku pewnie znasz, nie będę cię nią zanudzał. – Weszli po schodach i przez wysokie drzwi do salonu. – Budynek jest dobrze utrzymany, ale instalacje są stare i trzeba je wymienić. Należałoby go ocieplić i wiem, że w tym przypadku możliwe jest to tylko od wewnątrz, i też nie we wszystkich pomieszczeniach.

– To znaczy?

Stali pośrodku salonu. Drzwi prowadzące na taras zamknęły się.

– Zdobienia na ścianach, ornamenty i płaskorzeźby. – Wskazał częściowo skruszony wzór winorośli biegnący po suficie w kierunku okna i w dół, zakręcający pod parapet. – Tego nie wolno ci przykryć.

– Nawet bym nie próbowała. – Podeszła do okna, powiodła palcami po szorstkim ornamencie. – Zbyt piękne, i tyle czasu zaklętego, czyichś starań… – urwała, wyobrażając sobie pracę rzemieślnika, może artysty.

Olek nie potrafił oderwać wzroku od jej smukłych palców. Nie wiedział, skąd pojawiło się irracjonalne pragnienie, by być dotykanym w ten sposób. Wiedział, jakie to uczucie, i że jej palce budzą jego ciało jak żadne inne. Postąpił krok do przodu, ale szybko otrząsnął się z tej nagłej słabości.

– Kontynuujmy – rzucił, odwracając się ku schodom. – Zacznijmy od strychu. Tam jest dużo do zrobienia, szczególnie że i dach warto by wymienić.

Majka zamrugała oczami, jakby wyrwał ją ze snu. Ruszyła przodem, starając się opanować panikę, która delikatnym ukłuciem przypomniała wydarzenia z pokoju na piętrze.

– W ciągu tygodnia przygotuję szczegółowy kosztorys dotyczący renowacji samego pałacu. – Przyglądał się sprężystym ruchom i pracy mięśni pośladków pod cienkim materiałem sukienki. Złapał się na tym, że uniósł rękę, by jej dotknąć, pomacać kształtną pupę. Gołą, pozbawioną bielizny. Majteczki tkwiły w kieszeni dżinsów. – Renowacją folwarku zajmiemy się w kolejnym etapie. – Przyspieszył, by zrównać się z nią i odegnać dziwaczną pokusę. – Musisz się zastanowić, co chcesz zrobić z folwarkiem. Jakie ma być jego przeznaczenie.

– A jakie może być? – Coś ścisnęło ją w gardle, gdy spojrzała na profil mężczyzny. Echo miłości przetoczyło się przez nią. Uczucie, którego przecież nie znała.

– To zależy. – Mile połechtało go, że pyta o radę. – Produkcja czegoś, kompleks wypoczynkowy, wynajem strzeżonych powierzchni magazynowych. Kiedyś to było małe, samowystarczalne miasteczko. Hodowano zwierzęta, uprawiano pola i przerabiano plony. Mieszkała tu służba, parobkowie, ale przyszła wojna i wszystko się rypło.

Majka przystanęła, olśniona pomysłem. Wiedziała, co chce zrobić, na co przeznaczyć folwark. Wyglądało na to, że oto spełnić się miało jej skryte marzenie. Że będzie pracować – to wiedziała. Nie wyobrażała sobie momentu, by jako pani na włościach zajmowała się tylko sobą i doglądaniem majątku.

– Mam pomysł, ale musi mi się on wyklarować – mówiła zamyślona. – Za tydzień ci powiem. Teraz prowadź.

Olek otworzył usta, ale głos uwiązł mu w gardle. Odniósł wrażenie, że widział coś, jakiś ruch na końcu korytarza. Nie było takiej możliwości, chyba że zamieszkał tu jakiś nieproszony gość, ktoś bezdomny. Babcia zauważyłaby gapowicza, zadzwoniła po wnuka. Chociaż z drugiej strony miała już swoje lata. Mogło jej coś umknąć.

– Zaczekaj tutaj. – Zastopował Majkę w miejscu, nakazując zostanie w połowie korytarza. – Zdawało mi się, że widziałem ruch.

Rozdział szósty

Nabrała powietrza, by powiedzieć o tym, co przytrafiło jej się dzisiaj na tym piętrze, ale rozmyśliła się i milczała. Nie wiedziała, jak mogłaby mu to przekazać. I co powiedzieć o twarzy mężczyzny, podobieństwie do niego samego. Jeszcze by ją wziął za wariatkę i odrzucił zlecenie renowacji dworku. Zaplotła ramiona pod piersiami, chcąc dodać sobie otuchy. Dreszcz przebiegł po plecach na wspomnienie pocałunków widziadła i przyjemności, której zaznała w ramionach Olka.

Aleksander skradał się do drzwi, przygotowując na widok obcego człowieka. Pchnął je i osłupiał.

– Co ty tutaj… – zaczął, ale nie dane mu było skończyć.

– Kochany! – Majka podbiegła do niego, wyciągając radośnie ramiona. Była uśmiechnięta i taka odmieniona! Objęła go, przyciągnęła twarz do swojej. – Tak bardzo tęskniłam.

– Ale… – Znów urwał, gdy ciepłe usta przylgnęły do jego rozchylonych warg.

Chciał powiedzieć, że przecież miała czekać, bo mogło jej grozić niebezpieczeństwo… W tym momencie mózg zbombardował nadmiar sprzecznych i niedorzecznych informacji.
Po pierwsze pokój był odnowiony. Ściany pokrywała tapeta w kwiaty, przy jednej z nich stała komoda. Nad meblem wisiało bogato zdobione złoceniami lustro. Przez okna wpadało wieczorne słońce, wiatr nadymał firany, poruszał zasłonami. Tyle dostrzegł, gdyż praktycznie w tej samej chwili podniecenie zalało ciało i umysł nagłą falą. Jakby otrzymał cios w splot słoneczny. Kobieta zamruczała, ocierając się biodrami o wypukłość w jego spodniach. Opuściła dłoń, zacisnęła palce na czubku, tarła przez materiał, wodząc wzdłuż penisa.

– Najpierw dam ci przyjemność. – Szeptała, spoglądając na niego spod rzęs. – Później dasz mi ją ty.

Nie potrafił nic powiedzieć, zaprotestować, poruszyć się. Przyglądał się, jak Majka opada przed nim na kolana i mocuje się z zapięciem spodni, patrząc z uśmiechem w górę. Przez głowę przepłynęła myśl, że przecież był ubrany w dżinsy, a teraz miał na sobie spodnie z ciemnego materiału. To samo z t-shirtem, który… zmienił się w koszulę? Myśl zniknęła równie szybko, co się pojawiła. Olek jęknął przeciągle, czując wilgoć warg na penisie. Palce samoistnie zacisnęły się na miękkich włosach, przyciągając ją bliżej, głębiej wbijając się w chętne mu usta.

– Róża – jęknął. – Róża.

Nie rozumiał własnych słów, ale nie potrafił o tym teraz myśleć. Zbyt dobrze mu było, intensywność rozkoszy zadusiła myśli. Odsunął Majkę od siebie, czując, że za chwilę eksploduje. Pozbył się butów, w ślad za nimi spodni. Rozpinał guziki koszuli, przyglądając się spuchniętym wargom Majki. Miał ochotę wbić się w jej usta ponownie i skończyć w nich. Silniejsza była potrzeba bycia w ciasnym wnętrzu. Tylko to teraz widział oczami wyobraźni, te wspomnienia opanowały myśli.

Zaraz… Jakie wspomnienia? Nie ma żadnych związanych z Majką! Oprzytomniał na moment, gdy sobie to uświadomił

– Chodź do mnie. – Dziewczyna opadła na plecy. Włosy rozsypały się na miękkim, wzorzystym dywanie. Uśmiechając się, zaczęła podciągać brzeg białej, zwiewnej sukienki. Stopy miała gołe, ale tuż nad kolanami zaczynały się wykończone koronką białe pantalony.

– Zaraz! – krzyknęło coś w głowie Olka. – Przecież zdarłem z niej bieliznę!

Znów myśli prysły niczym bańka mydlana. Tym razem przez własną dłoń, którą bezwiednie zacisnął na sterczącym penisie. Uklęknął między udami Majki i pociągnął miękki materiał tej staromodnej bielizny. Pomogła mu, unosząc uda pionowo w górę, by wyswobodził ją z ubrania. Wygięła się w łuk, zdejmując przez głowę sukienkę.

Takie długie włosy… – Rozsądek próbował przebić się przez mgłę zagłuszającej wszystko przyjemności. – I ten kolor.

– Wypełnij mnie. – Znów jedynym ważnym pragnieniem stało się, by być w jej wnętrzu. – Teraz. Błagam, Józefie.

Zawisł nad nią, zaglądając w zamglone emocjami oczy. Rozchyliła usta, szybciej wciągając powietrze, gdy otarł się o nią podbrzuszem. Była jego, na nim kończył się teraz świat. Dla obojga liczyło się wyłącznie to, co działo się między nimi i z nimi. Wchodził w nią powoli, z zachwytem obserwując skrzywienie twarzy wywołane rozkoszą – zaciskające się powieki i grymas ni to bólu, ni zdziwienia. Gdy próbowała na niego spojrzeć, unosząc powieki, pchnął do końca. Mocno, gwałtownym ruchem bioder. Krzyknęła, paznokcie wbiła w napięte ramiona Olka. To jakby wyzwoliło w nim lawinę. Nie chciał już kontrolować ciała, spowalniać stromej krzywej, po której wspinał się po spełnienie. Nie musiał czekać na dziewczynę. Trzy mocne pchnięcia zawiodły ją na skraj, orgazm przetoczył się przez ciało, co przywitała przeciągłym, gardłowym jękiem. Dla niego też już nie było odwrotu. Wpadał w przepaść, witając rozkoszny ból z radością. Czuł zaciskające się na nim mokre wnętrze, po chwili i jego ogarnął dygot. Każdy skurcz wyrzucał w kobietę życiodajne nasienie, zalewał ją, wywoływał drgnięcie lędźwi. Skurcz, którego Olek nie próbował opanować.

Dysząc, opadł na Majkę, wtulił twarz w pachnące włosy – czarne, długie, skręcone w łagodne fale.

– Olek! – Dobiegło go jej wołanie. – Olek, ocknij się!

Otworzył oczy zły, że przerywa mu coś tak cudownego. Przed chwilą wiła się pod nim, ponaglała do mocnych pchnięć, a teraz krzyczy nad nim?

Nad nim? Jakim cudem? Przecież to on jest na górze, na niej i w jej wnętrzu.

Echo skurczów ciasnej cipki wciąż pobudzało penisa, mimo że orgazm osłabł, odpłynął, pozostawiając tylko mrowienie w ciele.

– Olek!

Otworzył oczy, słysząc płaczliwe nuty w głosie dziewczyny. Klęczała przed nim, niebieska sukienka kończyła się nad kolanami, a te pobielały, jakby klęczała już dłuższy czas.
Niebieska sukienka?

– Dzięki Bogu – szepnęła, pochylając się nad nim. – Nie potrafiłam cię dobudzić. Przybiegłam, gdy tylko usłyszałam rumor. Musiałeś upaść. Bałam się, że ktoś tu faktycznie był i cię napadł. Dobrze się czujesz? Boli cię coś?

– Wszystko dobrze. – Przetoczył się na plecy, mrugając gwałtownie. – Chyba. – Nic z tego nie rozumiał. Czyżby zasłabł i śnił? On, okaz zdrowia?!

Majka uspokoiła się odrobinę. Gdy wbiegła do pokoju, serce miała w gardle. Wystraszyła się, że zobaczył coś i zemdlał. Jej dane było skosztować czyichś pięknych wspomnień. Oglądała seks, uczestniczyła w nim. Przyoblekła się w czyjeś ciało, a ono odbierało przyjemne bodźce. Może Olek widział coś strasznego? Stał się świadkiem jakiejś tragedii, którą zapamiętały mury dworku? I wtedy spojrzała w dół na jego spodnie. W okolicy krocza, na jasnym materiale dżinsów, wyraźnie odznaczała się ciemniejsza plama. Był to ewidentny dowód tego, że i jego zaatakowały cienie przeszłości związane z przeżyciami dwojga kochanków.

– Ona miała twoją twarz – szepnął, patrząc na Majkę. – Inne włosy, ubiór… I ten pokój…

Urwał, rozglądając się coraz bardziej przytomnym wzrokiem wokoło. Poszarzałe ściany, tapeta z widocznym tylko gdzieniegdzie wzorem kwiatów. Uniósł się na łokciach, poczuł ucisk w podbrzuszu.

– Co do cholery? – mruknął, przyglądając się plamie na dżinsach. – Spuściłem się w spodnie?!

Powoli, jak we śnie, obrócił wzrok na twarz Majki. W oczach obojga widać było to samo – przerażenie pomieszane z zaciekawieniem.
Żadne z nich nie oczekiwało, że znajdzie w tym domu tajemnicę.
Ona odszukała ich. Przyciągnęła oboje, zaintrygowała, dała posmakować rozkoszy. Nieznanej, nienaturalnej, choć tak bardzo związanej z człowieczeństwem.

Informacje dodatkowe

ISBN

978-83-66680-38-8