Getting your Trinity Audio player ready...
|
Rozdział 13
Od rzemyczka do koniczka
Minął tydzień, który spędziliśmy w moim domu. Praktycznie większość w moim pokoju, w łóżku. Wcześniej pomógł mi przytachać na górę materac z piwnicy. O wiele łatwiej było go ściągnąć w dół do piwnicy, niż wnieść na górę.
– Ciężki jest – stękał, gdy braliśmy zakręt ze schodów do przedpokoju. – Jakim cudem dałaś radę przenieść to sama?
– Miałam wizję – odparłam, ciągnąc go za rogi, bo zaklinował się w przejściu.
– Wizję? – zaśmiał się, pode mną znowu ugięły się kolana.
Tembr jego głosu, był jak pieszczota. Trafiał do uszu, potem rozchodził się drganiami w całym ciele.
– Wizję twojego kutasa – odpowiedziałam śmiało, choć nie czułam tej śmiałości ani krztyny.
Pociągnęłam materac, ten przesunął się o pół metra w głąb korytarza, dzięki czemu mogłam się ukryć za ścianką. I dobrze, bo po tym co powiedziałam, poczułam oblewający mi policzki rumieniec. Ale cholera, podobałam się sobie ta nowa, odważna ja!
– Kutasa?! – stęknął i z siłą popchał materac. – Teraz to ja mam wizję. Chcesz wiedzieć jaką?
– Jaką?
Podejrzewałam jak skończy się ta rozmowa.
– Że zaraz wezmę cię tutaj w przedpokoju!
Po tych słowach naparł na oporny mebel, ten wreszcie odblokował mu przejście. Rzucił go na deski podłogi, a chwilę później był przy mnie. W brzuchu wybuchły mi fajerwerki, poniżej poczułam gorąc i ssanie.
Złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie. Ułożył nas na materacu i całował zachłannie. Chciałam zapytać, czy chce się tu kochać, ale milczałam, unikając tego słowa. Kochać się, było w mojej głowie zarezerwowane dla osób, które połączyło uczucie miłości. Ja je czułam, ale powiedziałabym mu tego. Chwilę później, nie myślałam już o niczym. Gdy odsunął brzeg moich spodenek i wsunął się we mnie, naciągając materiał tak, żeby nasze podbrzusza miały kontakt z sobą, bym mogła ocierać się o niego.
Materac wciągnęliśmy dopiero wieczorem. Byliśmy zasapani i spoceni, ale głównie rozbawieni tymi zmaganiami.
Kolejne dni były słodkie i cudowne. Wiedziałam, że najszczęśliwsze w moim życiu i starałam się, by i dla niego takie były. On też się starał, a ja biłam się z myślami, czy coś do mnie poczuł. Czy mamy szansę na coś większego, czy skończy się na seksie?
Nie miałam odwagi, by spytać, co go skłoniło do tego, by zostać i zrezygnować z wakacyjnego wyjazdu. Wiedziałam, że seks, bo ten był obłędny. Nie pojechał, bo ja musiałam zostać w domu, bo zobowiązałam się do pilnowania chałupy. W okolicy za często zdarzało się, że ktoś włamywał się, gdy właściciele wyjeżdżali na wakacje i zostawiali domy bez nadzoru. Nie mieliśmy alarmu, choć tata planował, że założy go co roku. W końcu doszliśmy do wniosku, że to zbędny, ale wiedziałam, że po prostu nie chce mu się tym zająć. Mówiż,że przecież zawsze ktoś tu jest, więc nie byłoby go komu załączać. Nie było mi żal, bo nigdzie indziej nie mielibyśmy z Radkiem takiej swobody jak tutaj. Pod namiotem nie mogłabym się tak bardzo wyluzować i otworzyć. I jęczeć, a to lubiłam w szczególności. Widziałam też, jak działa na niego moje pobudzenie. I uwielbiałam zacięcie, z jakim każdorazowo parł ku mojemu orgazmowi.
Kolejnym mitem, który padł w mojej głowie, był ten, że dojdę podczas penetracji. Raz tak było, zazwyczaj jednak nie, ale to nie był problem. Wtedy Radek włączał do zabawy palce, albo pieścił mnie ustami. Poznawałam swoje ciało i jego samego. I to było jeszcze lepsze i dało mi dowód na to, że miałam rację, że był facetem moich marzeń, idealnym dla mnie.
Wciąż jednak pojawiało mi się w głowie pytanie, co z tym będzie dalej? Zrobiłam pierwszy krok, otwierając przed nim serce, ale co teraz? Przecież nie zaproponuję mu bycia razem! Owszem, mogłabym, ale nie chciałam być aż tak bardzo dominującą stroną. Kobieta we mnie pragnęła, by teraz on zaczął się starać, bo ja to już zrobiłam.
– Idziesz na studia? – zapytał, gdy z wózkiem przemieszczaliśmy się między półkami w Lidlu.
Ogołociliśmy lodówkę do cna, więc trzeba było uzupełnić zapasy. Seks wzmagał apetyt, a poza tym Radek jadł tyle, ile przystało na rosłego faceta. Ja lubiłam go karmić i gotowałam tym chętniej, że chwalił moje umiejętności kulinarne.
Interesuje się mną! – krzyknęło mi w głowie.
– Tak, wybieram się na studia – odparłam, starając się zachować spokój. – Wybrałam kierunek marketingu i zarządzania, ale to dlatego, że na razie nie mam lepszego pomysłu na siebie.
– W Katowicach? – dopytywał, we mnie znów szalały uczucia.
– Owszem – potwierdziłam, wkładając do koszyka melona.
Nic nie odpowiedział i nie dopytywał, więc zerknęłam na niego z ukosa. Wyglądał na zadowolonego, ale nie pytał o więcej. Był opanowany, a ja zapragnęłam, by stracił trochę tego spokoju.
Nowa ja warczała mi w brzuchu i tupała nogą, bym coś wymyśliła. Chciałam więcej i mocniej i po prostu potrzebowałam jego wyznania miłości.
Spokojnie – uspokajałam siebie, wrzucając do koszyka szynkę parmeńską. – Znasz mnie i wiesz, że coś wymyślę. Rzucę go na kolana.
Wymyśliłam już raz i przeprowadziłam szalony plan zdobycia Radka. Wyglądało na to, że i dla niego było to coś poważnego. Ale musiałam się przekonać i mieć pewność, bo nie zamierzałam godzić się na bycie czymś, co mu spadło z nieba pod nogi. Bez starania się i choć odrobiny pogmatwanych emocji, których ja przy tym doświadczyłam.
Dostał mnie na tacy, niczym świąteczną kaczkę i korzystał z tego z chęcią. Ale czy czuł coś więcej? Czy Bóg spełnił moje modlitwy o jego miłość? Czy zakochał się, lub jest w trakcie tego procesu? Musiałam to sprawdzić i właśnie pojawił mi się pomysł na to.
Trzy tygodnie minęły za szybko. Aż żal mi było, że nie będę go miała na co dzień. Jak co rano, nie obudzę się wtulona w jego boskie ciało. Nie zejdę do kuchni i nie przygotuję nam śniadania.
Jak to będzie, gdy za dwa dni wrócą rodzice? Jak się tu będę czuła? I czy poznają, że coś się we mnie zmieniło? Pewnie nie, bo będą podekscytowani podróżą. Przez najbliższe dwa dni będą opowiadali tylko o wrażeniach z urlopu.
Ostatni dzień razem spędziliśmy z Radkiem w łóżku. Kochaliśmy się i czułam, jakbym się z nim żegnała. Nie było wyznań miłości, ani rozmów o tym, co będzie w sierpniu, czy spotkamy się, czy to już koniec. Czy nasza znajomość skończy się z dniem kolejnym? I jeśli tak, to jak ja to przeżyję?
Sobota rano, koniec lipca i długie pożegnanie przy drzwiach. Nie pytałam o nic, choć korciło mnie, ale nie pękłam. Dotrzymałam danego sobie słowa i tylko zatraciłam się w pocałunku, znów zaklinając rzeczywistość i prosząc Najwyższego o pomoc i przychylność. Radek w końcu oderwał się ode mnie i z plecakiem na ramieniu, zszedł po schodach na ścieżkę prowadzącą do furtki. Chwilę później wsiadł do Ubera i odjechał, ja zostałam sama.
W pierwszym odruchu chciałam płakać i wyć, ale zebrałam się w sobie. Nie dam się temu i poczekam, a także pomogę losowi.
Pierwszym, co musiałam zrobić, było jednak przywrócenie poprzedniego stanu piwnicy. Ułożenie win na półkach, rozplątanie streczu na skrzynkach i odkręcenie oparcia łóżka, które wciąż wisiało na ścianie.
Cała akcja zajęła mi kilka godzin. Cieszyłam się, że mimo skupienia na planie uprowadzenia Radka, zadbałam o to, by butelki leżały w poziomie. W pomieszczeniu, w którym je ułożyłam, nie było idealnych warunków. Miałam jednak nadzieję, że te trzy tygodnie nie zaszkodziły zbiorom taty.
Przymocowałam zdemontowaną półkę, poukładałam wina i starałam się wszystko przywrócić do pierwotnego stanu. Butelki kładłam kurzem do góry i podziękowałam sobie, że przed porwaniem wpadłam na pomysł, by zrobić zdjęcia każdej półki z osobna. Teraz wina leżały każda na swoim miejscu, tak, jak przed realizacją popełnienia przestępstwa.
– Jestem przestępczynią – zaśmiałam się do siebie, stając na środku piwniczki i podpierając się pod boki. – I dobrze mi z tym!
Zgasiłam światło, zamknęłam drzwi i wróciłam na górę. Kilka razy obeszłam dom, sprawdzając, czy wszystko jest tak, jak trzy tygodnie temu. Było dobrze, więc teraz mogłam obmyślać kolejny misterny plan.
– Jak się masz?! – zawołała mama, prawie wybiegając z auta w niedzielne popołudnie. – Tęskniłaś za nami? Bo my w ogóle!
Śmiała się przy tym i widziałam, jak promieniuje szczęściem. Opalenizna na jej twarzy ślicznie współgrała z ciemnymi włosami.
– Mama kłamie – stwierdził tata, wchodząc do korytarza. – Codziennie musiałem jej tłumaczyć, że jesteś dorosła, rozsądna i masz się dobrze.
– Dobra, dobra, twardzielu! Też chciałeś dzwonić! – Szturchnęła go w odpowiedzi. – Tak to jest, gdy ma się jedno dziecko – mówiąc to, mrugnęła do mnie z uśmiechem. – To jak było? Jak w pracy?
– Z pracą nie wyszło – odpowiedziałam, omal nie wymierzając sobie strzału z otwartej dłoni w czoło.
Nie chodziłam do pracy i tę sprawę załatwiłam przez telefon. Wysłałam mail z rezygnacją i tyle było mojego zachodu. Nie pomyślałam jednak nad tym, co powiem o tym rodzicom. Dlaczego zrezygnowałam i co robiłam, skoro nie chodziłam do pracy.
– To dobrze – stwierdził tata, wnosząc walizki na górę. – Zdążysz się napracować. Teraz korzystaj z życia i z młodości.
Gdybyś ty wiedział, tato, na ile setek, może tysięcy procent z niego korzystałam. Chybabyś się zapowietrzył, gdyby córka zdradziła ci choć część z tego, czego się dopuściła.
– To bardzo dobrze! – Głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia. – Może w takim razie pojedziesz do babci na wieś i spędzisz z nią drugi miesiąc wakacji?
Stałam osłupiała i patrzyłam na nią, nie wierząc w to, że znów coś pomaga mi poukładaniu sobie tego, co chaotycznie kotłowało mi się w sercu i w głowie.
– Chętnie – stwierdziłam, nie próbując nawet powstrzymać uśmiechu. – Choćby i jutro.
– Wspaniale! – mama klasnęła w dłonie i widać było, że cieszy się z mojej decyzji.
I tylko nie byłam pewna, czy dlatego, że odwiedzę babcię, czy może raczej z wolnej chaty, którą będą mieli tylko dla siebie.
Rozdział 14
Baba z wozu, koniowi wcale nie lżej
Wróciłem do swojego mieszkania i do własnego życia.
Było w nim czysto i cicho, ale też pusto i dziwnie. Bo bez niej, bez dziewczyny, która weszła w moją rzeczywistość. Z impetem, niczym huragan i pozamiatała wszystko, co dotąd myślałem o sobie. I o dziewczynach!
Czułem, że coś się we mnie zmieniło i to bezpowrotnie. Nie wiedziałem co to takiego, choć podejrzewałem, ale broniłem się przed tym całym sobą. Musiałem odetchnąć od natłoku tego wszystkiego i nabrać dystansu.
Głównie po to, by sprawdzić, czy to nie minie, czy jest prawdą, czy może tylko mi się wydaje. Nie składałem deklaracji i nie dałem się ponieść chwili. Było kilka momentów, gdy chciałem jej zaproponować zamieszkanie razem. Wtedy przychodziło otrzeźwienie, a rozsądek krzyczał, że to błąd i pomyłka, bo mogę się tak wpakować w kłopoty.
Majka była słodka, gorąca i cholernie inteligentna. Rozmowy o życiu, przeplataliśmy tymi o Bogu, a nawet filozofii! Nie spotkałem dotąd dziewczyny, która byłaby tak interesująca. Chciałem ją poznać lepiej, a równocześnie potrzebowałem oddechu, by nie udusić się samym sobą, bo za dużo mnie samego we mnie było przy tej małej.
To było najtrudniejsze do pojęcia, bo tak się właśnie czułem. Jakby coś napierało na płuca zawsze, gdy patrzyliśmy sobie w oczy. Bez słów i słownych deklaracji, a mimo to widziałem w nich wszystko. I to to przerażało mnie najbardziej, bo nie umiałem się w tym połapać.
– Jutro wracam do pracy i codzienności – mówiłem do siebie, starając się uspokoić, by nie pojechać do niej już teraz. – Pożyję tak jak dotąd i zobaczy się, co będzie dalej.
Niedzielny wieczór spędziłem na praniu ciuchów i ugotowałem prosty obiad z tego, co znalazłem w zamrażarce, co nie zepsuło się w lodówce i co do kupiłem w pobliskiej Żabce.
Jedząc samotnie posiłek, bez przerwy zastanawiałem się, jakby to było mieć Majkę obok siebie. Albo siedzącą przy kuchennym stole naprzeciw. Co robilibyśmy po zjedzeniu? Oglądalibyśmy film, czy gdzieś wyszli? Wiedziałem co. Skończyłoby się w łóżku, w mojej sypialni.
W nocy źle spałem, ale zrzuciłem to na karb powrotu do rutyny. Tak się czułem, jakbym wrócił z innego świata. Ale tak przecież było, bo byłem w innym świecie, którego nie wymyśliłbym nigdy. Dzięki Majce i jej szalonemu pomysłowi. Przez nią!
W poniedziałek wpadłem w wir zajęć firmowych. Telefony, maile i wdrażanie się w odłożone projekty. Cztery godziny pracy nad stronami internetowymi klientów i ich systemami sprzedaży. Dorobienie wiadra kawy i znów kilka godzin w skupieniu.
Wciąż majaczyła mi w umyśle uśmiechnięta buzia Majki. Albo jej wyraz, gdy kochaliśmy się, ale te myśli szybko odganiałem. Samo wspomnienie jej zapachu i tego, jak czułem się wtedy, powodowało, że mi stawał i byłem gotów jechać do niej. Zabrałbym ją do siebie i urzeczywistnił to, co układało mi się w głowie.
– Opętałaś mnie, wiedźmo – stęknąłem, wyłączając komputer.
Przegrałem z sobą, choć wcześniej miałem plan, by być twardym i nie ulec podszeptom chcicy. Chciałem jej i pragnąłem Majki. Czułem, że brakuje mi tej dziewczyny i po prostu muszę ją zobaczyć. To było tak silne uczucie, że w końcu skapitulowałem i wyszedłem z mieszkania.
Miałem zamiar jechać samochodem, ale postanowiłem się przejść, bo Majka mieszkała raptem pół godziny drogi ode mnie piechotą. Osiedle Ptasie i jej dom znajdował się tak blisko mojego mieszkania w kamienicy, że aż dziw bierze, że nie wpadliśmy na siebie w przeciągu ostatniego roku, od kiedy się tu wprowadziłem.
Lubiłem je, bo wiązało się z nim dużo wspomnień o dziadkach. Mieszkali tu babcia i dziadek, w końcu tylko ona, gdy jej mąż umarł i została sama. Kochałem ją i podziwiałem za to, jaka była. Dobra, ciepła i mądra. W końcu i ona odeszła.
Nim zacząłem studia, przez pół roku remontowałem mieszkanie po szkole, i robiłem to zazwyczaj z tatą. Na pierwszym roku studiów rozwijałem już swoją firmę i polegało to w głównej mierze na szukaniu klientów, dla których na początku stawiałem sklepy internetowe. W międzyczasie kładłem gładzie na ścianach, płytkowałem łazienkę, w końcu cyklinowałem podłogi w odziedziczonym mieszkaniu. Wszystkiego tego tata uczył mnie od momentu, gdy umiałem utrzymać w dłoni młotek, bez zagrożenia rozkwaszenia sobie przy tym palca. Wtedy tego nie cierpiałem i buntowałem się każdorazowo, gdy zabierał mnie do pomocy, gdy jechał ze zleceniem do klienta. Mimo to jechałem, bo jako nastolatek chciałem mieć swoją kasę. Kilkadziesiąt złotych z tygodniówek, starczało na niewiele, a po weekendzie z tatą przybywało mi oszczędności, które skrzętnie odkładałem.
Bardzo dużo nauczyłem się po śmierci dziadka, gdy zaczęliśmy remont mieszkania babci. To wtedy wymieniliśmy ogrzewanie i instalacje wodno-sanitarne i prądową również i z tym nie dyskutowałem. Babcia była święta za życia i gdy tylko chciała, przyjeżdżałem do niej, by pomóc w sprzątaniu. Gdy wreszcie zrobiłem prawko, woziłem ją na większe zakupy, choć zarzekała się, że nie trzeba, bo da sobie radę. Mimo to cieszyła się i każdorazowo wcisnęła mi banknot w nagrodę. I to u niej nauczyłem się myć okna, których w jej mieszkaniu było naprawdę sporo. Nawet balkon był oszklony, teraz był moim balkonem. Miałem sporo szczęścia, bo mieć swoje mieszkanie w tym wieku, to naprawdę rzadkość.
To z tego powodu założyłem firmę, chcąc samodzielnie utrzymać siebie i mieszkanie. Bez pomocy finansowej rodziców, korzystając z dofinansowania unijnego i w tym pomógł mi tata.
Życie na swoim i według własnych zasad szybko zmieniło postrzeganie świata. Nie chciało mi się chodzić po knajpach, bo szkoda mi było kasy i nie miałem od kogo uciekać. Większość piła w pubach, a gdy ja chciałem się napić, mogłem zrobić to u siebie z nogami na kanapie.
Żyło mi się wygodnie, choć mieszkanie było wciąż tylko częściowo umeblowane. Trochę starych mebli, które pasowały tutaj stylem i nowe sprzęty, przez kontrast linii wyglądające wyjątkowo dobrze. No i masa kwiatów, bo to było oczko w głowie babci.
Szedłem wzdłuż ulicy Kościuszki, tuż przy parku, w końcu skręciłem w osiedle Ptasie. Kluczyłem między domami, podziwiając zabudowę i uśmiechając się do siebie pod nosem. Cieszyłem się, że to robię, choć łamałem swoje postanowienie. Ale musiałem zobaczyć Majkę i usłyszeć ją. To było silniejsze ode mnie.
Podszedłem do ogrodzenia domu i znów uśmiechałem się do siebie. Widząc dom, napłynęły wszystkie wspomnienia od momentu, gdy obudziłem się w tutejszej piwnicy. I twarz Majki, wystraszonej, czy raczej przerażonej własnym postępowaniem, ale i zaciętej w postanowieniu zdobycia mnie. No i zdobyła. Czy taki był jej ostateczny cel? Rozkochać mnie w sobie na zabój?
Aż przystanąłem, gdy ta myśl dotarła do mnie. Zakochałem się w niej! O dziwo nie czułem się z tym źle, a raczej rześko, wręcz wspaniale!
Za ogrodzeniem mignęła mi postać z długimi, ciemnymi włosami. Na ten widok żołądek wywinął się na lewą stronę, w brzuchu obudziło się coś nieznanego. Poniżej działo się najwięcej. Jakbym widząc ją, już przygotowywał się do seksu. Cieszyłem się! Teraz, działo się to o wiele intensywniej.
– Cześć! – zawołałem schrypniętym głosem, i tylko nie wiedziałem, czy od nieużywania go przez ostatnie godziny, czy raczej z ekscytacji.
Chciałem powiedzieć, że dawno się nie widzieliśmy, lub inny podobny banał, ale nie zdążyłem, bo kobieta podniosła się z kucek i obróciła do mnie.
– Dzień dobry – odpowiedziała, ja nie od razu zrozumiałem, na kogo patrzę.
To musiała być mama Majki, bo siostry przecież nie miała. Patrzyłem na starszą wersję dziewczyny, która zawróciła mi w głowie i w całym ciele poniżej jej poziomu. Była bardzo ładna i równie podobna posturą i tylko włosy miała trochę krótsze.
Czy tak Majka będzie wyglądała w przyszłości? – zastanawiałem się, starając równocześnie odzyskać zdolność mówienia.
– Dzień dobry – przywitałem się, podchodząc do ogrodzenia. – Jestem Radek, kolega Majki.
– Radek? – odpowiedziała uśmiechem, unosząc brwi i nie mówiąc nic więcej.
– Tak – potwierdziłem, skłaniając głowę ciekaw, czy powiedziała o mnie rodzicom i najważniejsze, czy jest w domu?! Czy ją zaraz zobaczę? – Czy może ją pani poprosić?
Urwałem, bo nie wiedziałem, co więcej powiedzieć.
– Nie ma jej – odpowiedziała szybko. – Wyjechała na wakacje.
Nie dodała już ani słowa, a mnie na chwilę zatkało, bo przyswajałem, co powiedziała.
– Dziękuję – bąknąłem tylko, skłaniając głowę, po czym udało mi się dodać – to do widzenia.
Po tych słowach odwróciłem się, z zamiarem odejścia, ale nie umiałem się ruszyć. Nawet udało mi się uśmiechnąć i tylko uderzyło mnie podobieństwo oczu jej mamy i tego, jak uważnie na mnie patrzyła. I uśmiechu! Tak, to to samo lekkie uniesienie kącików ust, gdy tymczasem spojrzenie prześwietlało mnie do cna, przez co odniosłem wrażenie, jakby przejrzała mnie na wylot.
Wzrok uciekł mi na dom i okna pokoju, w którym tyle przeżyłem. W końcu odwróciłem się na pięcie i odszedłem, bijąc się z myślami, które zaczęły dziki taniec w mojej głowie.
***
Siedziałam w przedziale, niewidzącym wzrokiem patrząc na przesuwające się za oknem krajobrazy. Za pół godziny miałam dojechać do Włoszczowy, stamtąd pojadę PKS-em do wsi i w dwa kwadranse dojdę piechotą do domu babci.
Babcia mieszka prawie w środku lasu, w niewielkiej chałupie. Ma kury, króliki i kawałek pola. Nie dała się namówić na wyprowadzkę do miasta, choć zarówno mama, jak i jej druga córka namawiały ją na to. Kochała swoją oazę, jak określała to spokojne miejsce na obrzeżach mapy. Las, obok rzeczka i kilka budynków, a także ogród, który pamiętam z dzieciństwa.
Babcia to twarda kobieta i to do mnie od zawsze miała słabość. Mówiła, że jestem jej najbliższa, bo przypominam jej ją samą. I faktycznie, gdy patrzyłam na jej zdjęcia, widziałam podobieństwo w tej niewielkiej kobiecie.
To właśnie przez to wierzyłam, że szczęśliwa miłość nie jest mi dana, bo poza mamą żadna kobieta w naszym rodzie nie była szczęśliwa w małżeństwie. Teraz dochodziłam do drewnianego ogrodzenia, za którym gdakały kury, kwiaty pyszniły się kolorami na rabatach pod oknami, przez które to dobiegała mnie muzyka poważna.
Babcia chciała być solistką operową i nie raz śpiewała piorąc, gotując, czy pieląc grządki za domem. Nie została nią, ale nie wyglądała na nieszczęśliwą, a wręcz przeciwnie, wydawała się być spełniona. I nigdy nie narzekała! To w niej lubiłam. I wiarę w Boga, tym też mnie widać zaraziła. Kontaktowałam się dzięki niej z Najwyższym, a ten ostatnio był dla mnie łaskawy.
Ale czy na pewno? A może dał mi chwilę szczęścia, bym mogła poczuć, czego nie dostanę na stałe?
– Majka! – zawołała babcia, wychodząc na ganek tuż po tym, jak Ramzes dał jej znać pojedynczym szczeknięciem o moim przybyciu.
Psi senior, przyjaciel babci merdał przy tym długim ogonem tak zamaszyście, że wyglądał, jakby tańczył, a nie witał się po psiemu.
– Cześć, babciu! – przywitałam się, zamykając za sobą drewnianą bramkę. – Widzę, że Ramzes jak zwykle czujny! – mówiąc to, pochyliłam się i podrapałam psa za uchem.
– Tak i mam wrażenie, że poznał sekret długowieczności! – Babcia wycierała dłonie w przewiązany w pasie fartuch. – Może nawet nieśmiertelności.
Weszłam na ganek, przytuliłam się do babci, później zostałam poprowadzona do kuchni. Od kiedy pamiętam, to kuchnia była sercem domostwa. Mama przejęła tę ideę przy tworzeniu domu. Jak zwykle na babcinym piecu coś się gotowało, na parapecie stał słój z buraczanym zakwasem, a na półce w gliniakach kisiły się warzywa. Kotka uniosła łepek i ledwie zaszczyciła mnie spojrzeniem żółtych oczu. Wszystko było takie, jak zapamiętałam z czasów dzieciństwa.
– Zmieniłaś się – powiedziała, równocześnie stawiając przede mną talerz z gęstą zupą. – Zakochałaś się?
– Skąd wiesz? – Nawet nie próbowałam powstrzymać uśmiechu.
Cała babcia, czyta we mnie, jak w otwartej księdze.
– Widzę to w twoich oczach – odparła, a zmarszczki wokół jej, równie zielonych co moje oczu, pogłębiły się, tworząc siateczkę. – Wie o tym?
– Ale kto? – pytałam, choć wiedziałam, że pyta o Radka. – Chłopak? Wie. Nie miał szans, by to przeoczyć.
– A nie jesteś z nim teraz bo…? – urwała, dając tym samym znak, bym dokończyła zdanie.
– Bo musi najpierw zrozumieć, że nie może beze mnie żyć.
– No to jest bez szans – stwierdziła, siadając naprzeciw mnie, po drugiej stronie starego stołu. – Już to widziałam i widać, że kontynuujesz tradycję rodzinną.
Uśmiechnęła się tajemniczo, ja prawie zastrzygłam uszami.
– O czym mówisz? – pochyliłam się do niej, pod łokciami wyczuwając wgłębienia i rysy w blacie stołu.
Mebel pamiętał czasy dzieciństwa zarówno mojego, jak i mojej mamy.
– Opowiem ci, jak to było z twoim tatą – zaczęła tajemniczo, gestem dłoni dając mi znać, bym w tym czasie jadła podaną przez nią zupę. Skosztowałam i jaż jęknęłam, tak była dobra. No tak, talent do gotowania też musiał przechodzić z matki na córkę pokoleniowo. – Tylko nie mów mamie, że ci powiedziałam, bo chyba przez rok by się do mnie nie odezwała. Obiecasz mi to?
– Jasne, babciu – sapnęłam przejęta, bo okoliczności poznania się rodziców zawsze oboje zręcznie pomijali. – Obiecuję!
A później słuchałam i miałam wrażenie, że twarz mi się wydłuża, a szczęka leży na blacie stołu, tuż obok talerza. Może nawet w samej zupie.
Rozdział 15
Jak krawiec kraje, tak mu pałka staje
Doszedłem do połowy drogi, prowadzącej do mieszkania, starając się zrozumieć, co właściwie dzieje mi się w głowie. A działo się tyle, że omal nie wlazłem pod auto, gdy na czerwonym świetle wszedłem na przejście dla pieszych. Oburzony kierowca pojazdu zatrąbił, dając tym samym upust oburzeniu i przywołując mnie do rzeczywistości. Odebrałem to jako znak siły wyższej, że mam się ogarnąć, wyjąć jaja z kieszeni, zrobić w tył zwrot i wrócić do domu Majki.
– Przepraszam najmocniej! – zacząłem, gdy dotarłem pod ogrodzenie budynku, w którym zaczęła się moja niecodzienna przygoda.
Mama Majki wciąż robiła coś w ogrodzie, pochylona nad kwiatami w wielkich donicach, które usytuowane były przy wejściu do domu. Znów uderzyło mnie podobieństwo matki i córki, gdy podnosiła się z klęczek, otrzepując kolorowe rękawiczki, gdy zdejmowała je z dłoni. Odłożyła czerwone ochraniacze na trawę i otrzepała dłonie tym samym gestem, jak Majka, gdy strząsała z nich pestki papryki. Tyle, że ona robiła to ubrana w samą bieliznę, stojąc przy blacie w kuchni, tuż przed tym, jak przerwałem jej czynność gotowania. Później kochaliśmy się szybko, gdy dorwałem ją i posadziłem na blacie, zdjąłem z niej ubranie i lizałem do momentu, gdy doszła mi w ustach.
Na wspomnienie tamtej chwili i ciągu dalszego, które odłożyło w czasie skonsumowanie posiłku, podbrzusze zaczęło pulsować, chcąc powtórki i kontynuacji.
Patrząc, jak uśmiechnięta brunetka podchodzi do ogrodzenia, wiedziałem, że nie zostawię tak sprawy tego, co zaczęła Majka. Skręcało mnie z braku jej widoku. Chciałem i musiałem ją znaleźć i właśnie nastąpił moment, gdy zapadała we mnie ta decyzja.
– Witaj, Radku – zawołała kobieta, ja odruchowo posłałem jej uśmiech.
– Mam prośbę o numer telefonu Majki – poprosiłem, czując się po części jak palant.
Modliłem się przy tym w duchu, by mi nie odmówiła, bo wtedy bardzo utrudniłaby mi zadanie. I by nie zadała podstawowego pytania, dlaczego nie spytałem o numer ją samą.
W umyśle rodził się plan i czułem, że jest co najmniej tak szalony, jak ten, który powstał w głowie dziewczyny, która mnie opętała.
– Dobrze – powiedziała z uśmiechem, mi spadł kamień z serca i miałem wrażenie, że z takim hukiem, że zatrzęsło całą okolicą. – Zapisz sobie.
I podyktowała mi ciąg cyfr, który wbiłem w telefon, po czym podziękowałem i pożegnałem się pospiesznie.
– No mała – mruknąłem do siebie pod nosem, żwawym krokiem zmierzając do mieszkania. – Jak to mówią? Nosili wilk razy kilka, ponieśli i wilka.
Wracałem, bacznie obserwując przejścia dla pieszych. Byłoby głupio, gdybym wpadł teraz pod auto. Miałem plan i przemożną potrzebę, jego szybkiej realizacji.
– To piłeczka po mojej stronie i obiecuję ci, że nie poczujesz się zawiedziona. – Z tymi słowy wszedłem do klatki schodowej kamienicy i aż się wyprostowałem, czując moc i ekscytację tym, co miałem zamiar zrobić.
W mieszkaniu pakowałem rzeczy do niewielkiego plecaka, w międzyczasie wybierając numer kumpla. Pracował w firmie telekomunikacyjnej, ale rozwijał też własną działalność i łączyły nas wspólne interesy.
– Cześć, Bartek – rzuciłem do bezprzewodowej słuchawki, tkwiącej mi w uchu, a równocześnie wyjąłem niewielki sok z lodówki.
Kupiłem go w Żabce z myślą o Majce, nie rozumiejąc wtedy, po co to robię. Niewielki szot witaminowy o smaku mango, słodki i gęsty, jej ulubiony.
– No siema – odpowiedział zwyczajowym powitaniem. – Co tam słychać?
– Wszyscy zdrowi – odpowiedziałem jak zwykle, wkładając butelkę z sokiem do zewnętrznej kieszeni plecaka. – Mam interes do ciebie, ale nie do końca legalny. Muszę namierzyć aparat telefoniczny. Pomożesz?
– No ba! – zaśmiał się w odpowiedzi. – Tylko powiedz, czy nie będę tym samym uczestniczył w przestępstwie.
– Chodzi o dziewczynę – odparłem wymijająco, pomijając fakt, że tak naprawdę, to złamię prawo, ale tylko taki pomysł przyszedł mi właśnie do głowy.
– Ty i dziewczyna? – W jego głosie słyszałem życzliwe rozbawienie, połączone ze zdziwieniem, bo dotąd uważał mnie za zatwardziałego singla. – Nie pytam. Podeślij numer i daj mi pół godziny.
– Dzięki – rzuciłem i przerwałem połączenie.
Jechałem autem w wyznaczonym przez GPS kierunku, w brzuchu czując radosne bulgotanie, a poniżej coraz większe napięcie. Czekało na mnie nieznane i cieszyłem się na to, jak szczeniak.
***
– Mama w twoim wieku była śliczna, jak ty, ale zupełnie niezainteresowana chłopakami – babcia mówiła, patrząc w dal przez okno, a jej wzrok stracił ostrość, gdy odpłynęła we wspomnienia. – Chłopaki ze wsi i okolicznego miasteczka pałętały się tutaj, jak psy koło świeżej szynki. Ale żaden jej się nie podobał, a ona marzyła o tym, żeby wyjechać do miasta i tam studiować. Była zdolna i dobrze się uczyła, więc bez problemu dostała się do katowickiej szkoły wyższej. Otrzymała stypendium i wystarała się o akademik. I zakochała się – westchnęła, z błogim uśmiechem, kręcąc przy tym głową. – Ale o tym dowiedziałam się dużo później.
Babcia przerwała opowieść, po czym wstała i nastawiła czajnik z wodą.
– Napijesz się herbaty? – zapytała, sięgając po kubek z wizerunkiem kota, ja aż sapnęłam, bo chciałam, by mówiła dalej. – A może wolisz wodę z cytryną i miętą? Zrobić ci twoją ulubioną lemoniadę?
– Lemoniadę, poproszę – odparłam szybko, a w gardle poczułam suchość, bo zapomniałam o piciu.
Woda ze studni, zimna i krystalicznie czysta, do tego sok z pigwy, którą babcia hodowała w ogrodzie, stanowiły składniki babcinego, letniego napoju doskonałego. I ten smak pamiętałam z dzieciństwa, gdy po zabawie na dworze, babcia stawiała na stole pękaty dzbanek z napojem, a ja przyklejałam się do pełnej napoju szklanki i osuszałam ją w kilku haustach.
– Mama pracowała jako szwaczka w salonie strojów ślubnych w Katowicach. Od dziecka lubiła modę i dziergała na szydełku, później szyła ręcznie ubrania. – Babcia podjęła opowieść, wsypując do kubka susz ziół, a do dzbanka wlała wodę z kranu i sięgnęła po szklankę stojącą w kredensie. – Gdy udało jej się uzbierać pieniądze na zakup pierwszej, używanej maszyny do szycia, spędzała każdą wolną chwilę na tym zajęciu. Zdolna z niej była dziewucha – przyznała z dumą w głosie. – Szybko znalazła pracę, bo i ładna i miła, a przede wszystkim utalentowana.
Na chwilę straciłam babcię z oczu, gdy szurając kapciami, podreptała do przylegającej do kuchni spiżarni. Zniknęła w niej, a ja słyszałam przesuwanie przedmiotów na półkach, w końcu wróciła ze słoikiem w dłoni.
– Otwórz to, dziecko – podsunęła mi słoik, na którym naklejony był kawałek plastra, a na nim widniało pojedyncze słowo „pigwa”. – Palce mam słabe, tobie pójdzie sprawniej.
Odkręciłam słoik, po czym oblizałam gęste krople syropu z palców, gdy kilka wypłynęło poza jego brzeg. Były kwaskowe i słodkie. Przepyszne.
– No i przyjmowała kobiety i mężczyzn, dopasowywała gorsety i suknie, w końcu przyuczyła się też do robienia poprawek garniturów męskich. – Ciągnęła opowieść, wychylając się przy tym przez okno i urywając kilka listków wysoko rosnącej mięty.
Pomyślałam, że sprytna z niej kobieta i że też chciałabym kiedyś mieszkać poza miastem, uprawiać swoje grządki i mieć zioła za oknem. Jak ona. Ale to kiedyś, bo teraz inne pragnienia zdominowały mój świat i umysł.
– Pamiętam, jaka była dumna, bo to wymagało skończenia ważnego kursu. Mówiła o tym z dumą i cieszyła się, bo dzięki temu stać ją było na raty za mieszkanie. Taka młoda, a taka samodzielna – westchnęła, uśmiechając się z dumą, mi zmiękło serce, bo nie znałam tej historii.
Czyli nie tylko ja jestem taka zawzięta i odziedziczyłam to po niej. Teraz zrozumiałam też jej zamiłowanie do ładnych strojów. Mama nie potrafiła pojąć, że dla mnie ubrania nie są tak ważne, jak dla niej, ale ja nie czułam potrzeby, by się stroić i podkreślać tym swoje kształty. Nie było dla kogo się starać, ale widziałam, że to się zmienia i od kilku dni już myślałam o zmianie garderoby na bardziej kobiecą.
– Mów dalej – poprosiłam babcię cicho, widząc, że zatopiła się we wspomnieniach.
– I pewnego dnia przyszedł do przymiarki garnituru ślubnego pewien chłopak. – Uśmiechnęła się, mrugając oczami, jakby chciała odgonić natłok wspomnień, napływających masą obrazów pod powieki.
Postawiła też przede mną szklankę z lemoniadą. Babcia nie uznawała lodu i nie pamiętam, by kiedykolwiek podała mi w ten sposób zmrożony napój. Nie musiała, bo z kranu leciała lodowata woda wprost ze stuletniej studni. Upiłam łyk i aż przymknęłam z rozkoszy oczy, bo smak babcinej lemoniady bił na głowę wszystkie kupne napoje.
– Mów, babciu, bo mi zaraz para nosem pójdzie – ponagliłam ją, nie wytrzymując już tego dawkowania mi opowieści.
– Twoja mama zakochała się w jednym chłopaku w momencie, gdy ten wszedł na zaplecze do przymiarki – kontynuowała z uśmiechem i miałam wrażenie, że specjalnie odwleka ciąg dalszy. Chciała, żebym skwierczała z ciekawości, a ja oczywiście dałam się podpuścić. – Dodam, że chłopak przyszedł na przymiarkę garnituru ślubnego i to miał być jego ślub.
– I co? – Oczy mi wyszły z orbit, gdy dotarło do mnie, o czym mówi babcia. – Jak to się skończyło?
– Mama uwiodła go, ale nie dziwię się, bo chłopak nie miał szans i przepadł tak samo, jak i twoja mama. Przepadł na amen! – Wzruszyła ramionami z miną mędrca, jakby mówiła o czymś błahym, jak wydarzenia na czyichś urodzinach.
– Ale jak to się skończyło?! – prawie wykrzyknęłam, bo nie mieściło mi się w głowie, że mama udaremniła czyjś ślub.
– Zaraz ci pokażę – mruknęła tajemniczo, po czym wstała i podeszła do kredensu. – Tak się skończyła – mówiąc to, podała mi lusterko i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– To był tata?! – pisnęłam, patrząc na swoje odbicie. – To straszne!
Byłam zszokowana tym, że dotąd nie poznałam tej historii rodzinnej.
– A niby dlaczego straszne? – Babcia zmarszczyła brwi i podparła się pod boki, spoglądając na mnie z góry. – Lepiej, gdyby twój tata wziął ślub bez miłości? Wybacz, ale mam na ten temat inne zdanie.
– Bo to twoja córka – bąknęłam, bo głupio mi było, że mówię coś takiego o mamie.
– Nie dlatego – zaprzeczyła, siadając z powrotem przy stole. – Bo ja nie miałam tyle odwagi, co ona.
– Ale jak to?
– Ano tak, że nie walczyłam o swoją miłość i wyszłam za mąż za dziadka. – Posmutniała, wbijając wzrok w splecione na blacie stołu dłonie. – Unieszczęśliwiłam go tym i dlatego się rozwiedliśmy. Podobnie było z siostrą twojej mamy, bo też wyszła za mąż, bo tak było bezpiecznie. Nie słuchała, gdy mówiłam, że nie ma miłości bez ognia. Dopiero twoja mama miała na tyle odwagi, żeby postawić wszystko na jedną kartę.
– Ale jak?! – Czułam, że mam coraz mocniejsze rumieńce, ale byłam tak zszokowana rewelacjami, które zaserwowała mi babcia, że aż się spociłam. – Co zrobiła?
– Powiedziała twojemu tacie, że ponieważ oddała mu wianek, to on musi się z nią ożenić – teraz babcia śmiała się i ocierała oczy z łez, a te płynęły jej po policzkach. – A jeśli tego nie zrobi, to ponieważ część rodziny ma cygańskie korzenie, to jeśli wymiga się od tego, to jej bracia stłuką go na amen.
– Jak to bracia?! – pisnęłam, bo zgłupiałam słysząc słowa babci. – Mama ma braci?! Mam większą rodzinę? Czego jeszcze nie wiem?!
– Żadnych braci. – Babcia uspokoiła się i teraz już tylko się uśmiechała. – Ale to wystarczyło, żeby odwołać tamten ślub i zaplanować kolejny. Czasami trzeba pomóc szczęściu i wziąć sprawy we własne ręce, ale mam wrażenie, że nie muszę ci tego mówić.
– No nie musisz – przyznałam cicho, spuszczając wzrok na zawartość pustej szklanki, czując, że czerwienię się aż po cebulki włosów.
– To mi opowiedz – poprosiła cicho, unosząc kubek do ust i przyglądając mi się ponad jego krawędzią. – Tylko nie kłam, bo wiesz, że będę wiedziała. I nie myśl, że to, że jestem stara, spowoduje, że cię nie zrozumiem.
– Dobrze, ale to będzie o wiele straszniejsza historia.
– Zaczynaj – uniosła brwi i widziałam, ze nie wierzy, że ją mogę zaskoczyć.
– Jest jeden taki chłopak… – zaczęłam cicho, zastanawiając się, jak powiedzieć, że go odurzyłam narkotykami. – Bardzo mi się spodobał, ale był oporny, więc go postanowiłam porwać.
– No! – Odstawiła z impetem kubek tak mocno, że część naparu ziołowego wylała się na stół. – Czyli kultywujesz tradycje rodzinne! Ciekawe, co wymyśli twoja córka!
Opowiadałam, pomijając pikantne szczegóły i tym razem to twarz babci się wydłużała.
– Mądra z ciebie dziewczyna – podsumowała po kolejnych trzech kwadransach, gdy to ja mówiłam, a babcia tylko czasami przerywała mi, by dopytać o szczegóły. – Mądrzejsza i sprytniejsza, niż twoja mama.
Zostaw Komentarz