Getting your Trinity Audio player ready...
|
Rozdział czwarty
Po powrocie do domu rzuciła papierową torbę wraz z jej drogą zawartością, w kąt.
– Co mnie napadło?! – warczała pod nosem, zadając to pytanie odbiciu w lustrze. – Zakupy pod wpływem czego? Chuci? Niezaspokojonego popędu płciowego? Przecież to nie moja bajka! Ja nie jestem taka!
Stwierdziła, że kolejnym dobrym sposobem na oderwanie się od uporczywych myśli o Emilu, będą porządki. Po rozwodzie to jej przypadło mieszkanie, a właściwie segment. Osiemdziesiąt metrów kwadratowych, a na ich powierzchni kilka pomieszczeń, do tego żwirowy podjazd przed wejściem i podłużny ogródeczek za budynkiem.
Miała szczęście. Nie raz pomyślała, że ma po prostu więcej szczęścia, niż rozumu. Jej rodzice przewidzieli nietrwałość małżeństwa zawartego w tak młodym wieku. Uparli się, że umowa kredytowa będzie podpisana przez nich. Oni będą płacili raty kredytu i staną się właścicielami nieruchomości. Mieli rację, teraz to rozumiała.
Od rozwodu płaciła już raty samodzielnie. Kredyt został przepisany na nią, bo, jak stwierdzili, teraz córka była już na to gotowa. Jeszcze sześć lat i stanie się dumną właścicielką nieruchomości. Dzięki temu miała teraz gdzie mieszkać i nie musiała dzielić się nieswoim, na papierze, majątkiem.
Tak naprawdę, to miała wszystko, czego potrzebowała do szczęścia. Świetną pracę, przyjaciół, swój kąt do życia i zainteresowania. Hobby, którym było bieganie, czasami siłownia, ewentualnie pływanie. Odpłynięcie w świat przedstawiony w książce z kubkiem kawy w dłoni, był ulubioną rozrywką. Czytała dużo, praktycznie w każdej wolnej chwili.
Zdawała sobie sprawę z faktu, że jest samotniczką. Lubiła towarzystwo innych, lecz o wiele bardziej ceniła sobie samotność. Nie dla niej były imprezy i spędy ludzi, bo była na to zbytnią introwertyczką. O to między innymi miał do niej pretensje Krzysiek. On bawił się świetnie na imprezach i był duszą towarzystwa. Zabawiał gości, dowcipkował, a ulubioną rozrywką było karaoke. Oczywiście z nim fałszującym piosenki w roli głównej. Magda wolała trzymać się na uboczu. Drażniły ją wybuchy wesołości, podrasowane alkoholem i owczym pędem: „wszyscy piją, więc i my musimy!”.
Kiedyś byłaś bardziej rozrywkowa – zarzucił jej w ostatnim roku trwania małżeństwa.
Podczas rozprawy rozwodowej przekonała się, że była to jedna z najbardziej rzucających się w oczy cech charakteru jego nowej wybranki. Młoda kobieta rechotała wesoło, ilekroć Krzysztof otworzył usta. Nawet na kaszlnięcie reagowała śmiechem.
Cóż. Ona sama aż tak nie mogłaby się zmienić dla mężczyzny.
Teraz pierwszy atak sprzątania przypuściła na kuchnię. Uwielbiała gotować i fascynowało ją łączenie warzyw z przyprawami, poddawanie ich obróbce cieplnej. To, jak zmieniały smak pod wpływem temperatury. Jak z pozoru z prostych warzyw można skomponować coś wyśmienitego i pożywnego. Nie jadła mięsa. Nie mogła na nie patrzeć. Nie akceptowała widoku surowych kawałków zwierzęcego trupa w kuchni. Był to kolejny gwóźdź do trumny, w której pochowała swoje małżeństwo. Gotować umiała, lecz nie potrafiła tego robić bez bałaganienia przy okazji. Usprawiedliwiała się przed samą sobą, że gotując, wpada w twórczy szał. Była jak artysta malarz i tylko warzywa zastępowały farby, płótnem stawały się talerze. A że przy okazji i innym sprzętom się obrywało, to i sprzątania miała teraz sporo.
Po półtorej godzinie spocona, ale i zadowolona z siebie stanęła w drzwiach kuchni, Podpierając się pod boki, podziwiała efekt pracy. Kuchnia lśniła czystością.
– Teraz można bałaganić od nowa – oznajmiła ścianom. – Dobra, pora na łazienkę.
Tak naprawdę, to obeszłoby się bez gruntownych porządków. Nie wiedziała jednak co ma począć z energią, która ją rozsadzała. Najzwyczajniej w świecie musiała dać sobie w kość. Później pójdzie pobiegać. Dzięki temu pośpi w sobotę dłużej, a po śniadaniu odwiedzi rodziców. Jeśli nie w sobotę, to w niedzielę.
Całkiem zgrabny plan – uśmiechnęła się do siebie w myślach. – Byle wyrzucić z głowi ten zgrabny tyłek.
Westchnęła i ruszyła w kierunku łazienki.
***
Następnego dnia skapitulowała.
Mimo zmęczenia ciała sprzątaniem, a w końcu wykańczającym biegiem, nie spała zbyt dobrze. Nawet test Coopera nie zmógł jej tej nocy. Zawsze działał nasennie, ale nie tym razem.
Przestała przed sobą udawać. Ciągnęło ją na siłownię. Chciała zobaczyć Emila i mimo złości o to na siebie, późnym popołudniem spakowała torbę z ubraniami, butami i ręcznikiem.
– Jaka ja słaba jestem – jęknęła, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Brak silnej woli. Ech.
Pół godziny później parkowała przed fitness klubem. Wkurzona na siebie, zrezygnowana ale również i podekscytowana. Długo starała się nie przyznawać przed samą sobą do tego, po co tu przyszła.
Wchodząc, opanowała chęć rozglądania się w poszukiwaniu człowieka, dla którego zjawiła się w siłowni w to niedzielne przedpołudnie. Nie robiła tego mimo, że szyja wręcz swędziała ją od potrzeby poruszania głową na boki. Byłaby z sobą przegrała, gdyby nie telefon, który rozdzwonił się w kieszeni kurtki.
– Przyjdziesz dzisiaj do nas, prawda? – Mama Magdy niby pytała, ale tak naprawdę przypominała o rytuale odwiedzin. – Będzie prababcia a wiesz, jak ona cię uwielbia!
– Wiem, mamo. – Magda aż klepnęła się w czoło. Jak mogła zapomnieć o rocznicy rodziców?! Było jej wstyd, ale na całe szczęście już od kilku miesięcy miała kupiony prezent tak dla staruszków, jaki i dla prababci. – Dla prababci mam ręcznie malowany obrazek Matki Boskiej.
– To wspaniale, dziecko. – Słyszała czułość w głosie mamy. – Zawsze pamiętasz o prababci.
– To do wieczorka, mamuś. Pa.
Była oczkiem w głowie nestorki rodu. Nic niezwykłego, gdy nie ma się konkurencji tak w postaci wnuków, jak i prawnuków. Od trzech pokoleń w rodzinie rodzili się tylko jedynacy tak od strony mamy jak i taty.
Cóż, na mnie ród się skończy, bo na matkę to ja się nie nadaję – myślała, wkraczając do sali treningowej. – Chyba nawet jako ciotka byłabym marna.
Pomieszczenie było przeszklone i jasne dzięki światłu dziennemu. Zachęcało tym do aktywności fizycznej. Magda podejrzewała, że wszystkie zasady feng shui zostały tutaj zachowane. Ktoś bardzo mądrze przemyślał ustawienie urządzeń do ćwiczeń, kolory w pomieszczeniu, oraz obłe linie ścian. Krzywizna sufitu przyciemniającego się i delikatnie obniżającego ku saunom powodowała wyciszenie myśli, zmianę nastroju i przygotowanie na relaks po wysiłku. Łagodna muzyka, która płynęła ze zręcznie umiejscowionych w suficie i w ścianach głośników, była dopełnieniem spójności elementów. Każdy detal otoczenia wydawał się dopasowywać do nastroju człowieka, nie narzucać się przepychem, a jedynie zaspokajać potrzeby zmysłów.
Postanowiła zacząć trening spokojnie od rozruszania mięśni nóg. Wybrała orbitrek magnetyczny. W sam raz, by przyspieszyć pracę serca i podgrzać odrobinę ciało.
Minuta, pięć, dziesięć minut treningu. Czuła się coraz bardziej rozgrzana, gotowa na cięższy wysiłek. I wtedy zauważyła znajomą sylwetkę. Tylko kątem oka, więc nie miała pewności, że to Emil.
– Nie spojrzę – szepnęła pod nosem. – Nie ma siły, żebym popatrzyła.
Przyspieszyła jeszcze bardziej, obierając tempo ponad własne siły. Zamknęła oczy i skupiła się na wysiłku.
– Hej.
Dobiegł ją zza pleców głos. Poznała, to był Emil. Jego głęboki tembr, jakby ją uwodził tym jednym słowem. Straciła idealne tempo ćwiczenia. Równowaga zachwiała się, noga zsunęła z podgumowanej podpory. Zdenerwowanie wywołane bliskością człowieka, którego chciała przecież spotkać, spowodowała dziwną reakcję organizmu. Krew zaszumiała w uszach, oddech spłycił się, a gardło zablokowała kula zdenerwowania.
Pozwoliła urządzeniu na którym ćwiczyła, by wytraciło prędkość, a obroty pedałów ustały. Nabrała jeszcze dwa głębokie, przywracające odrobinę trzeźwości umysłu oddechy i dopiero odwróciła się ku Emilowi. Stał za nią, z dłońmi zaplecionymi pod piersiami. Musiała przyznać, że klatka piersiowa przyciągała wzrok i wołała o dotyk. Tak kształtny męski tors oglądała dotąd na reklamach. Ciało, które najchętniej polałaby oliwką, a tę rozsmarowywała w kierunku dolnych partii ciała.
– O! Cześć. – Uśmiechnęła się, udając zaskoczenie.
O czym ja myślę?! – nakrzyczała na siebie w myślach. – Przestań mu się tak przyglądać, idiotko! Przecież musisz mieć dwa chuje, zamiast oczu!
– Zmieniłaś trening? Nie spodobało ci się boksowanie?
Widziała zawód w oczach Emila. Nie wiedziała co powiedzieć. Podobał jej się, ale przecież nie przyzna tego. Wolała milczeć, bo nie potrafiłaby wiarygodnie skłamać. Zamilkła więc taktownie, uśmiechając się i rumieniąc.
Jak ona nie cierpiała tej przypadłości! A myślała, że po liceum przejdzie jej oblewanie się rumieńcem. Przeklęte policzki.
Drugi tom SERII
OPIS:
Iza postanawia jechać na Mazury, jako wychowawca kolonijny. Robi to z kilku powodów, głównie jednak po to, by odpocząć po mdłym związku.
Tomek ucieka z miasta, by zejść z radaru szalonej stalkerce, która nie daje mu wytchnienia, gnębiąc na każdym kroku. Tych dwoje spotyka się w niewielkiej miejscowości, w której znajduje się obóz młodzieży. Myśleli, że ten wyjazd da im chwilę na nabranie dystansu i zastanowienie się nad sobą. Niestety, Iza chcąc pomóc właścicielce ośrodka, godzi się na bycie modelką i pozowanie bogatemu odludkowi, mieszkającemu opodal obozu. Tomasz natomiast zostanie zmuszony do zrewidowania poglądów o własnej seksualności, gdy na jego drodze stanie nieziemsko przystojny Filip.
Świat obojga dodatkowo zaburzy odkrycie zwłok, które rzucą światło na przeszłość kilku osób z ich otoczenia. Romans, erotyk i kryminał w jednym, a wszystko to dzieje się w pięknych okolicznościach przyrody, w otoczeniu Mazurskich jezior i lasów.
Podniecisz się, wzruszysz, a czasami pośmiejesz. Z całą pewnością nie odłożysz książki, nim jej nie skończysz i nie dowiesz się, kto jest mordercą.
Zostaw Komentarz