Rozdział 22
Dobre złego początki, a koniec jeszcze lepszy
Zaciągnęłam się dymem z fajki, wstrzymałam go w płucach jak babcia, wciąż nie potrafiąc oderwać wzroku od jej twarzy. Uśmiechała się, niczym Mona Lisa i za cholerę nie wiedziałam, o czym właśnie myśli.
– A teraz opowiadaj, jak to było – powiedziała, dolewając mi słodki, pyszny ulepek z butelki. – I tylko nic nie omijaj. Tyle mojej rozrywki, bo ja nie mam już takich atrakcji.
– No nie wiem! – sapnęłam, wydmuchując dym, który nie drapał w gardło i nie pozostawiał ohydnego smaku w ustach. Nie jak to, co paliłyśmy z Ewką i Agnieszką tuż przed tym, jak upstrzyłyśmy auto Radka sprayem do umywalek, który zwinęłam tacie z garażu. – Jak dla mnie, to ty się potrafisz całkiem nieźle bawić.
Uniosłam kieliszek i upiłam płynną słodycz, zastanawiając się, od czego zacząć.
– Większość ci powiedziałam, poza tym, że świetny z niego kochanek – mówiłam rozmarzona, słowa same się ze mnie wylewały. Chyba faktycznie potrzebowałam się komuś wygadać. Ewka wciąż była zajęta sobą i Sławkiem, mamie nie umiałam się zwierzyć z tak intymnych spraw, a babcia wydała się osobą godną powierzenia wszystkich tajemnic, niczym studnia, której mogłam wszystko powiedzieć. – Najlepszy ze wszystkich. To znaczy poza tym, że jak na razie jedyny, bo więcej kochanków nie miałam. I chyba nie chcę, bo po co? Wystarczy mi jego kut… – urwałam, otwierając szeroko oczy. – Sorry, babciu. Wypsnęło mi się.
– Nic się nie stało – uśmiechnęła się uspokajająco, upijając łyk truskawkówki. – Zapal sobie jeszcze. Dobrze ci zrobi.
Pociągnęłam bucha, po chwili wydmuchnęłam dym i mówiłam dalej.
Opowiedziałam o spotkaniu w lesie, o którym akurat trochę wiedziała i o tym, jak Radek odpłacił mi pięknym za nadobne. I o cudownych trzech tygodniach u niego i tym, jak dobrze mi z nim było, oraz o mojej niezłomności, bo nie wyznałam mu uczuć. Zakończyłam płacząc, bo tak mocno tęskniłam i bałam się, że już mu się znudziłam, bo nie dzwoni i mnie nie szuka.
– Ale nie zadzwonię, chociaż i tak nie znam przecież jego numeru – chlipnęłam żałośnie, dopijając kolejny kieliszek pysznego ulepka. – Babciu, czy ty mi dałaś do palenia jakieś ziółka prawdomówności? A może to ta truskawkówka? – zapytałam, patrząc na prawie całkowicie opróżnioną butelkę.
Kręciło mi się trochę w głowie i odrobinę plątał się język, ale poza tym czułam się wyjątkowo lekko, a nawet odrobinę wesoło.
– Ale wiesz co? – Odchyliłam się na krześle, z zaskoczeniem stwierdzając, ze dochodzi północ. – Potrzebowałam tego i teraz jest mi dobrze. Dziękuję, babciu.
– Do usług – uśmiechnęła się promiennie, a mnie rozczuliła siateczka zmarszczek, która powstała przy tym wokół jej oczu. – A co do Radka, to nie panikuj. Mądrze postąpiłaś, dając mu wolność, bo to najlepsza taktyka.
– Najlepsza do czego? – zapytałam, czując napływającą do serca nadzieję.
– Do tego, żeby poczuł, jak mu ciebie brakuje – odparła, dolewając mi truskawkówki. – Mężczyźni są trochę inaczej skonstruowani, niż my kobiety. Za bardzo ich osaczasz, to uciekają, bo potrzebują wolności. Dasz im ją, to dopiero wtedy poczują, że brak im kobiety do szczęścia. Przyjechał za tobą i cię porwał, więc nie jesteś mu obojętna.
– Ale teraz milczy! – pisnęłam, pragnąc by i na to odpowiedziała krzepiącymi słowami.
– Bo sprawdza, czy mu nie minie. – Wzruszyła ramionami, upijając łyk trunku. Miałam wrażenie, ze wciąż pije pierwszą porcję, dolewając tylko mi, jakby chciała mnie upić. – Poczekaj. Zadzwoni, a wtedy miej świetny humor i nie pokazuj, jak bardzo ci na nim zależy.
Grubo po pierwszej w nocy zostałam zaprowadzona przez babcię do pokoju. Tego, który zajmowałam od lat, w którym w komodzie równo poskładane leżały moje ubrania, a na ścianach wisiały rysunki, nabazgrane przeze mnie w wieku ośmiu lat.
Dostałam szklankę z lemoniadą, po czym babcia zagoniła mnie do łóżka.
– Ale nie gaś światła – poprosiłam, wiedząc, że wiejska nocna cisza i ciemność jest czymś, do czego będę się się aklimatyzowała przez kolejnych kilka dni.
Przyjechałam tu na dwa tygodnie z trzech, które pozostały mi do początku roku akademickiego.
To będzie dopiero zaskoczenie! – pomyślałam i aż mnie skręciło w brzuchu z radosnego oczekiwania.
***
O pierwszej w nocy nadal nie spałem, choć próbowałem, licząc na uspokajające działanie chmielu, które wypiłem wraz z połową piwa pod parasolami. Nic z tego. Przewracałem się w łóżku, czując brak Majki obok siebie i złość o to, że straciłem pięć dni na boksowanie się z sobą.
Teraz leżałem w pościeli pobudzony, ze wzrokiem wbitym w plamy światła odbijającego się od okien z kamienicy naprzeciwko.
– Dobra, dosyć tego – sapnąłem, siadając na łóżku i sięgnąłem po leżący na szafce obok łóżka telefon.
Była pierwsza jedenaście. Urodziny godziny. Dla jednych znak, dla mnie w tym momencie również. Wybrałem numer Majki i czekałem, czy odbierze i co powie. Czy każe mi spierdalać, bo ją wyrwałem ze snu? Choć z drugiej strony, gdy budziłem ją minetką, nie oponowała, ale wiła się pode mną, jak piskorz.
Czekałem, by odebrała, walcząc ze wzwodem, który po pięciu dniach rozłąki zaliczałem na każde wspomnienie ust, tyłeczka, piersi i uśmiechu Majki. I powłóczystych spojrzeń spod rzęs, które rzucała mi, gdy nachodziła ją ochota na seks. Czyli właściwie bez przerwy.
– Oszaleję przez nią! – warknąłem, wstając i zaczynając wędrować po mieszkaniu. – No odbierz!
– Halo – sapnąłem, słysząc jej głos, ale to była tylko poczta głosowa z jej zaproszeniem do pozostawienia wiadomości.
Wcisnąłem ikonkę czerwonej słuchawki, po czym ponownie wybrałem jej numer. Później trzeci raz, czwarty i piąty.
– Halo – usłyszałem jej zaspany głos i aż mnie zatkało, taki miks emocji zalał mnie od środka. – Kto dzwoni? Jesteś tam?
– Tak, to ja – wystękałem, gdy w końcu udało mi się uruchomić gardło. – Spałaś?
– Nie, waliłam brochę – odpowiedziała spokojnie, po czym zaczęła się śmiać. – Oczywiście, że spałam. Cześć, Radeczku.
Brzmiała dziwnie, trochę bełkotliwie, ale może po prostu spała głębokim snem, gdy jej go przerwałem.
– Powiesz coś? – zapytała, a ja byłem prawie pewny, że trochę jej się język plącze.
– Czy ty jesteś pijana?
Nie wytrzymałem i zapytałem, bo krew mnie zalała na myśl o tym, że jest na imprezie, albo tuż po niej i bawiła się beze mnie, gdy ja tymczasem cierpiałem. Jak idiota, bo laska, na której zaczęło mi zależeć za bardzo, olała mnie i nie dzwoni. No dobrze, nie miała mojego numeru. Ale żeby imprezować?! I z kim? Czy są tam faceci? Czy ją podrywają?
– Babcia mnie upiła – mruknęła, po czym ziewnęła rozdzierająco. – I upaliła! – dodała, po czym zaniosła się śmiechem i przez kolejną minutę rechotała, jak z najlepszego kawału. – Wybacz mój ogierze, ale nie nadaję się dzisiaj do rozmowy. Jestem nieżywa i chyba nawet twoja mineta by mnie nie obudziła.
Po tych słowach znów się zaczęła śmiać, oddalając telefon od twarzy, bo słyszałem ją jakby z oddali.
– Zdzwońmy się jutro! – zawołała jeszcze, po czym śmiejąc się jak szalona, przerwała połączenie, a w słuchawce zapadła cisza.
Stałem z telefonem przy uchu jeszcze dobrą minutę, nie rozumiejąc, co tu się właśnie odjebało. Mnie skręcało z tęsknoty i cierpiałem, niczym młody Werter, a ona bawiła się tymczasem w najlepsze? Nie mieściło mi się w głowie, by była sama, bo czym ją niby aż tak rozbawiłem? Tym, ze zadzwoniłem w nocy? Pewnie była z kimś i mówiła o mnie, może się nabijała, a tu pyk i zadzwonił bohater opowieści.
Byłem wściekły, złość we mnie buzowała i czułem gotowość, by jechać do niej i sprawdzić, gdzie jest, z kim i w jakim stanie. Mógłbym ją teraz wytargać z tej imprezy za włosy, przywlec tu, przywiązać do łóżka i zaczekać, aż skruszeje i zacznie mnie błagać o wybaczenie! I o minetę, bo tą bym jej dawkował i zostawiał po wielokroć tuż przed orgazmem! Nie dałbym jej go wcale!
– Kurwa! – stęknąłem, siadając ciężko na podłodze. – Co ta laska ze mną zrobiła!
Przecież ja nie jestem takim nieogarem! Nie biegam za dziewczyną, która mnie nie chce!
I tu przyszła konkluzja, że ona mnie chciała i wzięła sobie, a ja nie oponowałem. Zrobiłem wszystko, czego chciała, jak chciała i dla niej byłem gotów na bardzo wiele. Właściwie na wszystko, bo naprawdę rozważałem scenariusz, w którym wsiadam za kierownicę, odpalam program śledzący jej położenie i jadę tam, bo tak tego pragnąłem.
– Program śledzący! – wykrzyknąłem jak wariat, zrywając się z podłogi i wybierając numer do Bartka.
Odebrał po kilku sygnałach, sapiąc przy tym, jakbym go wywlekł z łóżka.
– Stary, czy ty wiesz, która jest godzina? – mówił sennie, ale nie poczułem najmniejszych wyrzutów sumienia. – Dopiero dwie godziny temu położyłem się spać, bo kończyłem zlecenie dla…
– Tak, wiem, jest prawie wpół do drugiej! – przerwałem mu, wchodząc agresywnie w słowo. – Wybacz, ale to pilna sprawa. Jedna z tych niecierpiących zwłoki.
– Zwłoki, powiadasz – sapnął, ale już ciut trzeźwiej. – Sam czuję się jak zwłoki. To mów o co chodzi.
Odetchnąłem z ulgą i wyłuszczyłem mu sprawę.
Rozdział 23
Z pustego i Salomon nie naleje, bo nie jest Majką
– Jak to nie możesz jej namierzyć – sapałem w telefon, słysząc, że Bartek nie widzi sygnału telefonu Majki. – Przecież ostatnio się udało!
– Mówiłem ci, że mogę namierzyć tylko te, które są zalogowane do sieci.
Słyszałem to po raz trzeci, ale nie rozumiałem, jakim cudem nie potrafi tego teraz zrobić? Przecież ostatnio udało się bez problemu! A teraz co? Zadzwoniła i zniknęła? Jej telefon wyparował?
– Stary, weź wyluzuj – westchnął. – Może jej się aparat wyładował. I tyle.
– Pierdolenie – warknąłem, rozłączając się i chodząc nerwowo po mieszkaniu.
Cisnąłem telefonem na oślep. Na szczęście trafiłem w kanapę. Po chwili wplotłem palce we włosy i zacząłem je czochrać.
– Kurwa, ona mnie opętała!
Dłonie zrobiły się ciężkie, więc je opuściłem wzdłuż ciała, po chwili również i tyłek mi zaciążył, więc klapnąłem nim na podłogę.
Przez kolejne minuty po prostu siedziałem w bezruchu w ciemności mieszkania na środku salonu i zastanawiałem się nad tym całym pierdolnikiem, który dział się we mnie.
Z jednej strony cierpiałem, bo nie miałem nad tym kontroli, a to uczucie było wyjątkowo chujowe i nie umiałem nad tym zapanować. Przez głowę przewijały mi się obrazy Majki, która pijana tarza się gdzieś z jakimś facetem, śmiejąc się i uprawiając dziki seks. Taki, jaki zaserwowała mi przez ostatnie tygodnie i nie potrafiłem odgonić widoku jej wykrzywionej rozkoszą twarzy, oraz jęków, które zarejestrowałem w umyśle.
Z drugiej to było tak intensywne i obejmowało umysł, brzuch, a głównie klatkę piersiową, że zwyczajnie nie wiedziałem jak to ogarnąć. Fizyczne rozdarcie szarpało mną od środka i zastanawiałem się, czy tak czuje się zakochanie. Bo chyba tym to właśnie było! Zakochałem się.
Nie spotkałem dotąd dziewczyny, która zamieszkałaby mi tak w głowie i w każdym zakamarku ciała. I nie tylko przez seks, chociaż cholera! Seks z tą dziewczyną był niesamowity! Nie przez to, że była chętna i nie odmawiała mi siebie. Głównie dla tego, ze przy niej stawałem się kimś lepszym, hojniejszym i byłem gotowy na wszystko. Byłem głodny poznania jej i tego, by się przed nią odkryć. Ja cały, bez zostawiania kawałka siebie na własność, tak jak ona mi na początku, z ufnością i całkowicie.
I tu przyszła smutna myśl, że może Majce wystarczyło to, co było i nie chce więcej. Bo miałem być facetem tylko na wakacje, a te się przecież skończyły. Stałem się szaloną przygodą, którą zamknęła, wraz z pójściem na studia. Wejdzie w nowe środowisko, tam pozna ludzi, a mnie zamknie jak skończony rozdział.
Podszedłem na czworaka do kanapy i sięgnąłem po telefon, a następnie napisałem smsa do Bartka.
„Sorry, odjebało mi.”
Wysłałem wiadomość i powlokłem się do łóżka. Bez nadziei na sen i z wyjątkowo ciężkim sercem, bo ono cierpiało najmocniej. Nie czułem dotąd nic podobnego i właśnie zapadła we mnie decyzja, że koniec z tym szaleństwem i ucinam je, wracając na stare tory.
Widocznie Majka jest zbyt mało dojrzała, a ja dorobiłem sobie za dużo do tego, co działo się w jej domu i później w moim mieszkaniu. Dzwoniłem, ona mnie olała, więc zostawię to tak, jak jest teraz i jeśli ona nie oddzwoni, to ja nie będę już na nią naciskał. Zachowałem się jak pajac, czym rozbawiłem ją tylko, więc piłeczka jest po jej stronie. Jeśli nie powie czegoś, co wyjaśni olanie mnie, to zaakceptuję koniec znajomości i będę żył dalej, jak żyłem dotąd.
Miałem rację, podejrzewając, że przywiezienie jej tutaj, było głupim pomysłem. Teraz każdy kąt mieszkania będzie mi ją przypominał, ale w końcu i te wspomnienia zblakną, a ja wyrzucę ją z głowy.
Usnąłem nad ranem, wiedząc, że nie popracuję zbyt wiele w sobotę. Ale wrócę na stare tory i skupię się na zleceniach, jak i w tygodniu i postaram się jak najmniej o niej myśleć. Pewnie nie uda mi się tak od razu wyrzucić ją z głowy. W końcu jednak wrócę na studia, w wir zajęć i treningów, a po szkole będę rozwijał firmę.
***
Poranek był ciężki i miałam wrażenie, że w głowie mam stado szerszeni. Język przysechł mi do podniebienia, a oczy nie chciały się otworzyć. Gdy wreszcie udała mi się ta sztuka, poraziło mnie słońce i myślałam, że oślepnę. Mrugałam więc, starając się uspokoić huczenie w uszach, dudnienie w głowie i nieustający jazgot starego koguta.
– Czy ten chuj mógłby się uciszyć? – warczałam, siadając powoli na łóżku. – Żeby tak drzeć ryj od rana?
– Majka! – zawołała radośnie babcia, ja zgrzytnęłam zębami, czując, że i jej głos wdziera mi się w uszy niczym dźwięk piły łańcuchowej. – Co tam, słoneczko?
– Babciu, czy możesz mówić ciszej? – poprosiłam płaczliwym głosem. – Uszy mi rozerwie od tego hałasu.
– Oj, ktoś tu ma słabiutką głowę – szepnęła, za co byłam jej wdzięczna. – Miastowa i bez praktyki – zaśmiała się, ja znów zgrzytnęłam zębami.
Zaraz zetrę szkliwo, albo pokruszę sobie zęby! Niech oni wszyscy się uciszą!
– Chodź do kuchni, to dam ci lekarstwo – dodała cichutko, ja spróbowałam się podnieść.
Stanęłam i całe szczęście, że w pobliżu miałam parapet. Zarzuciło mną, zawartość żołądka podniosła się do góry, ale po chwili opadła z powrotem.
– Nigdy więcej – jęknęłam, odrywając się od parapetu i poczłapałam do babcinej kuchni.
Tam usiadłam ciężko przy stole i podparłam głowę na obu dłoniach.
– Otrułaś mnie – wyjęczałam, bo naprawdę czułam się ledwie żywa. – Ale po co? Co ci zrobiłam? To jakiś rytuał odganiania klątwy?
– Nie, Maju, to po prostu mocny alkohol – zaśmiała się cicho babcia, stawiając coś na stole zbyt głośno. – Masz, wypij to. Pomoże na kaca.
Spojrzałam nieufnie na mętną ciecz w szklance, w której pływały kawałki czegoś zielonego.
– Nie udało ci się mnie zabić za pierwszym razem, to podejmujesz drugą próbę?
Byłam złośliwa, ale czułam się, jak gówno.
– Pij, nie marudź – przysunęła mi szklankę pod nos. – To woda z moich ogórków kiszonych. Wypijesz i powiesz, że jestem cudotwórczynią. Pij!
Ostatnie dodała głośno, a ja dla świętego spokoju upiłam łyk słono-kwaśnej wody. Pachniała czosnkiem i smakowała bosko. Jak ambrozja i najlepszy napój pod słońcem.
– Dasz mi jeszcze? – poprosiłam błagalnym głosem, podsuwając do niej opróżnioną szklankę. – Faktycznie cudownie smakuje!
– Bez przesady, bo za dużo też ci może zaszkodzić. Teraz gorąca herbata. – Pustą szklankę zastąpiła pełnym kubkiem. – Zaraz będzie lepiej. Obiecuję.
Miała rację, bo chwilę później nacisk na czaszkę zmalał i nie czułam już, że umieram.
– Ile procent miała ta truskawkówka? – zapytałam niepewna, czy chcę znać odpowiedź.
– Około siedemdziesięciu – odparła beztroskim tonem.
– Ile? – krzyknęłam, łapiąc się za głowę i nie wierząc, ze babcia podała mi coś tak mocnego. – Do tego trawka? Babciu, czemu mi dałaś coś tak zabójczego? Czym cię obraziłam?
– Niczym. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu nie chciałam, żebyś dzwoniła do tego chłopaka. A czułam, że byłaś bliska, by to zrobić. Więc ci przeszkodziłam.
Patrzyłam na nią, nie rozumiejąc jej pokrętnej logiki.
– A nie mogłaś mi tego powiedzieć? – miauknęłam, czując że jestem bliska płaczu. – Wystarczyła wskazówka, to bym nie dzwoniła.
– Zrozumiesz, ale nie teraz – machnęła lekceważąco ręką. – Chodź na dwór. Mam dla ciebie wiejskie SPA.
Nie sprzeciwiałam się już, nie chcąc ryzykować, że znów podniesie głos. Poczłapałam za nią niczym senna zmora, powłócząc bosymi nogami, brak obuwia zauważając dopiero na zimnym betonie w sieni.
W progu znów poraziło mnie słońce, świecąc jasno, niczym pieprzony Jupiter.
Babcia stała opodal przy studni, z dumą wskazując metalową balię. Podeszłam powoli, rozważając powrót do domu, żeby poszukać okularów słonecznych i kapelusza z rondem. Nie musiałam, bo na taborecie ustawionym obok balii, leżały babcine okulary i słomkowy kapelusz. Podeszłam do niej i założyłam go na głowę, a na nos nasunęłam rozgrzany plastik z przyciemnionymi szkłami.
– Przygotowałam ci orzeźwiającą kąpiel ziołową – powiedziała z dumą w głosie. – Po niej poczujesz się, jak nowo narodzona. Wchodź!
– Już dobrze, tylko proszę mów szeptem – jęknęłam, wchodząc do wody w koszulce i majtkach. – O ja cię krochmalę! – kwiknęłam, czując lodowatą temperaturę wody. – Muszę?
– Tak, albo zaśpiewam ci zaraz arię operową.
Widziałam jej zadowoloną minę i błysk w oku, co świadczyło o tym, że jest gotowa spełnić swoją groźbę.
Powoli opadłam na tyłek, sycząc i wijąc się, niczym wkładana do wrzątku żaba. W końcu zanurzyłam się aż po szyję i na chwilę straciłam oddech. Bardzo wolno ciało przyzwyczajało się do zimna, a w głowie zaczęło mi się odrobinę rozjaśniać.
– I znowu miałaś rację – mruknęłam cicho, zamykając oczy i opierając głowę o brzeg balii.
– A tu masz ręcznik, żeby ci było wygodnie – powiedziała tak przymilnym głosem, że zaczęłam w tym wietrzyć jakiś podstęp.
– A to zielone w wodzie to co? – zapytałam, spoglądając na podłużne roślinki unoszące się na powierzchni. – Jakiś halucynogen, czy inne ustrojstwo?
– Szyszki chmielu i trochę wygotowanych ziółek. Nic szkodliwego. Zapewniam cię. A teraz odpocznij – mówiąc to, pogłaskała mnie po głowie, czy raczej po kapeluszu, a po chwili odeszła w kierunku domu. – Możesz się przespać. Obudzę cię później. I bez obaw, nie utopisz się. Przypilnuję cię – dodała, po czym zniknęła w drzwiach wejściowych do domu.
– Babka wariatka – mruknęłam pod nosem, na tyle cicho, by nie dotarły do niej moje słowa.
Przymknęłam oczy, na twarz nasunęłam kapelusz i wsłuchałam się w szum drzew rosnących za ogrodzeniem. I w śpiew ptaków, które koiły mnie swoimi głosami. Odpływałam w sen, słońce grzało skórę, delikatnie muskając przez kołyszącą się nade mną topolę. Chyba topolę, bo tego nie byłam pewna. Miałam to w dupie, bo było mi dobrze.
Rozdział 24
Trafiło się ślepej kurze ziarno, a może cała kopa
Zwlokłem się z łóżka o trzynastej i w ponurym nastroju, zjadłem lekkie śniadanie i poszedłem biegać. Upał lał się z nieba, co akurat zaliczyłem do plusów, wiedząc, że dzięki temu dam sobie mocniej w kość.
Pobiegłem do Parku Kościuszki, tam zatoczyłem koło i wybiegłem koło Lidla, następnie przez Osiedle Ptasie. Wmawiałem sobie, że lubię tą trasę i wcale nie robię tego po to, by minąć dom Majki. Złość i podniecenie kopnęły mnie w żołądek, gdy zobaczyłem ciemnowłosą postać, ale nie zatrzymałem się, lecz pobiegłem dalej. Walczyłem ze sobą i chęcią sprawdzenia, czy to ona, czy może jej mama.
Dotarłem do Katowickiego Parku Leśnego, pobiegłem drogą Trzech Stawów i skręciłem w boczną drogę. Starałem się biec pod górę, nadając sobie jak największe tempo, by zmęczyć ciało i dać odrobinę ulgi głowie. Nie zaglądałem innym biegaczom w oczy, nie odpowiadałem zwyczajowym pozdrowieniem, po prostu katowałem siebie, by czuć ból mięśni i zmęczenie.
Po godzinie biegu zawróciłem, po półtorej dobiegłem do swojej kamienicy, ciesząc się, że udało mi się pokonać chęć powrotu obok domu Majki.
O szesnastej nasycony posiłkiem, siadłem z powrotem do pracy. Postanowiłem nie odchodzić od biurka przez długie godziny, jeśli mi się uda, to nawet do północy. Telefon nie dzwonił i jedyną wiadomością, jaką w nim znalazłem, była ta wysłana przez Bartka.
„Spoko, rozumiem. Cipka potrafi zawrócić w głowie :)”
Zgrzytnąłem zębami, uznając, że to świetne podsumowanie, bo faktycznie, cipka Majki padła mi na mózg.
– Było i minęło – mruknąłem, wyłączając telefon i wróciłem do pracy przy komputerze.
Tworzyłem podstrony w sklepie klienta, uzupełniałem pliki, w końcu poczułem, że powoli odzyskuję stabilność i wewnętrzny spokój. Poczułem ulgę, że zidiocenie minęło, a ja wracam na stare tory.
***
Obudziłam się późnym popołudniem, gdy słońce chowało się za lasem, co znaczyło, że musiałam przespać w balii pół dnia. Wygramoliłam się z wody, która nabrała mętności, ale może była taka od początku. Owinęłam się w ogromny ręcznik, który babcia musiała położyć obok mnie, gdy tkwiłam w objęciach snu i poczłapałam do domu.
– Babciu! A coś ty się tak wystroiła! – aż krzyknęłam na jej widok, gdy zastałam ją pośpiewującą i krzątającą się w kuchni.
– Idziemy na zabawę – odparła, stawiając na stole talerz z jajecznicą i plastrami obsmażonego bekonu. Obok leżała obowiązkowa pajda chleba, do tego kawałki pomidora i porcja wyglądała, jak z kulinarnego folderu. – Zjedz, ubierz się i wychodzimy.
– Ale ja wciąż mam kaca po… – I tu urwałam, bo nie czułam już skutków nocnej libacji.
Głowa mnie nie bolała, nie chciało mi się pić i czułam się, jakbym wyspała się z zapasem.
– Babciu, co było w tej wodzie? – zapytałam, szczelniej owijając się ręcznikiem i siadając do stołu.
– Zioła oczyszczające – odparła, machając lekceważąco dłonią. – Pomagają pozbyć się z ciała toksyn. Stara wiedza. Kiedyś ci ją przekażę.
Patrzyłam na babcię z podziwem, stwierdzając w skrytości ducha, że nie doceniałam mądrości tej kobiety. Zamierzałam to zmienić i najbliższe tygodnie, spędzić na rozmowach z nią i nadrobieniu braków w naszych kontaktach.
Posiłek pochłonęłam, niczym wygłodniałe zwierze, tłuszcz z boczku ścierając do sucha resztką kromki. Syta i o dziwo szczęśliwa, poszłam do swojego pokoju, tam przebrałam się i wróciłam do kuchni. Niespecjalnie chciało mi się wychodzić, bo nie przepadam za spędami ludzi, ale nie zamierzałam dyskutować z babcią. Chciała się pewnie pochwalić wnuczką, co było zrozumiałe, a poza tym byłam ciekawa i tej odsłony starszej kobiety.
– Nie wiesz, gdzie jest mój telefon? – zapytałam, zarzucając na ramiona bluzę i smarując się babciną maścią na komary. – Nie umiem go znaleźć.
– Zostaw go, bo nie będzie ci potrzebny, a poza tym będzie ci przeszkadzał tam, dokąd jedziemy.
Pomyślałam, że ma rację, bo przecież nie będę dzwoniła do Radka. Do rodziców nie musiałam, Ewka przepadła w miłosnym związku, a poza tymi osobami, nie miałam z kim rozmawiać. Odgoniłam ponure myśli, że trochę smutne jest to moje życie, bo nie mam przyjaciół, a facet mojego życia, ma na mnie wywalone.
– No to chodźmy – sapnęłam, zapinając suwak bluzy i idąc do drzwi wejściowych z ciężkim sercem.
Jak przystało na wiejskie realia, pedałowałyśmy na starych rowerach, których kilka babcia miała na stanie w stodole. Śmieszyło mnie staromodne dynamo, które napędzało niewielką lampkę, oświetlającą drogę przed kołami. Zapadał zmrok, wilgoć i mgła pełzła po mijanych polach, wokoło rozbrzmiewały cykady i śpiew nocnych ptaków. Ten mnie trochę niepokoił, bo nie przywykłam do przeciągłych wrzasków nawołującej się fruwającej zwierzyny, ale w końcu mieszczuch ze mnie, więc miałam do tego prawo.
Nie pytałam, dokąd jedziemy, pedałując w ślad za babcią. Jej kwiecista sukienka powiewała od pędu, gdy zjeżdżałyśmy ze wzniesienia, tuż przed wjazdem na asfaltową drogę.
Nim dojechałyśmy do zabudowań, dobiegły mnie odgłosy muzyki, w końcu zobaczyłam światła w oddali. Przy kościele, na niewielkim placu stały stoły, nad którymi rozciągnięto girlandy. Ludzie siedzieli, część tańczyła, dymiły grille i grała orkiestra.
– Witaj folklorze – mruknęłam pod nosem, ale cieszyłam się, ze wezmę udział w czymś tak dla mnie nowym.
– To moja wnuczka, Majka – przedstawiała mnie babcia, gdy odstawiłyśmy rowery, opierając je o ścianę budynku przy kościele. – Przyjechała z Katowic. Niedługo zaczyna studia.
Babcia mówiła, ja uśmiechałam się tylko, jak na grzeczną wnuczkę przystało.
Poprowadziła mnie do ławy, usadziła przy niej, po chwili podstawiono mi pod nos papierowy talerz z kawałkiem kiełbasy. Obok leżały dwa ogórki kiszone, kromka chleba i coś, co zidentyfikowałam jako smalec.
A co tam! – pomyślałam, nie zamierzając przejmować się późną porą i tym, że mam pełny żołądek. – Zjem i nawet popiję piwem! Najwyżej jutro znów wezmę oczyszczającą kąpiel na kaca.
Starałam się nie myśleć o Radku, wypierając wspomnienia jego twarzy, bo nie widziałam w tym sensu w tej chwili. Rozmawiałam z koleżankami babci, sącząc mętne piwo z ciężkiego kufla i przyglądałam się bawiącym się ludziom.
Niebo zrobiło się czarne, w końcu zza chmur wyszedł okrąg księżyca i świecił jasno, niczym latarnia. Orkiestra grała, ludzie śmiali się beztrosko, ja zapadłam w odprężenie, jakiego dawno nie czułam.
– Często macie takie spotkania? – zagadnęłam, gdy o drugiej w nocy wsiadłyśmy na rowery i powoli jechałyśmy ku domowi.
– Raz w miesiącu – odpowiedziała babcia, nie przestając pedałować. – Czasami rzadziej, czasem częściej. Ale tak się tu utrzymuje kontakty z sąsiadami.
– To było piękne – przyznałam z westchnieniem. – I takie normalne. Bez pośpiechu i myślenia o jutrze.
– Tak, Majeczko. To jest właśnie życie na wsi. Tutaj czas biegnie wolniej i bliżej natury.
Jechałam za nią ścieżką i choć była noc, to mogłybyśmy wyłączyć lampki na przedzie rowerów. Księżyc świecił, niczym najjaśniejsza lampa tyle, że niezależna od woli człowieka. I wtedy przyjrzałam się niebu, które pokrywały setki punkcików w ilości, którą widziałam jedynie podczas wycieczki do chorzowskiego Planetarium. Tyle, że tutaj były prawdziwe, nie z projektora, rzucającego obraz na owalny sufit.
Po dojechaniu do domu, odstawiłyśmy rowery do szopy i usiadłyśmy na ławeczce przed domem. Babcia wetknęła mi w ręce kubek z gorącą herbatą i nawet ta była lepsza, niż w mieście.
– Dobrze ci się tu żyje – stwierdziłam, wzdychając i czując, że też chcę kiedyś tak mieszkać.
Może sama, bez mężczyzny, jak babcia. Ale szczęśliwa, bo ona na taką wyglądała.
– Ano bardzo dobrze – przyznała i słyszałam, że się uśmiecha. – Cieszę się, że udało ci się to poczuć, bo mama i ciocia uciekły od tego. A szkoda, bo w mieście tego nie ma. Upierały się, bym się przeprowadziła i nie rozumieją, że tutaj jest mi najlepiej.
– Dziękuję – powiedziałam cicho, czując ściskające mi gardło wzruszenie, po czym odstawiłam kubek na ławkę i przytuliłam babcię mocno. – Cieszę się, że mnie wczoraj upiłaś i upaliłaś, a dzisiaj zabrałaś do wsi na… Co to było?
– Potańcówka z okazji końca lata – odpowiedziała, sięgając po kubek. – Nasza mała, bo za tydzień w niedzielę będą Dożynki. Jeśli będziesz chciała i nie wyjedziesz jeszcze, to wybierzemy się na ich obchody do pobliskiego miasteczka.
– Będę chciała i nie wybieram się nigdzie – odparłam z pełnym przekonaniem i tylko zrobiło mi się smutno, że nie podzielę się tym z Radkiem.
Cóż, nie wykazał mną zainteresowania, ale też nie dałam mu po temu okazji. Taki był plan, bo miał zatęsknić i tylko bolał mnie własny głód, który mnie ściskał w środku.
– Chodźmy spać, bo już późno – głos babci wdarł się w moje myśli. – Jutro jadę na mszę do kościoła, a w moim wieku potrzebny jest wypoczynek.
Podreptałam za babcią do domu, czując ogarniającą mnie senność i jedynym, na co się zdobyłam, było umycie zębów. Następnym, co zrobiłam, było rozebranie się ze wszystkiego i zakopanie w chłodnej pościeli.
Było mi dobrze, spokojnie, a nawet błogo, a ponure i pełne tęsknoty myśli pierzchły gdzieś, przestając mnie torturować. Zgasiłam światło i nie cierpiąc z powodu głębokiej, wiejskiej ciszy odpłynęłam w sen i nie śniło mi się nic.
Zostaw Komentarz