Biała rozdział 3

with Brak komentarzy
Getting your Trinity Audio player ready...

Biała od Monika Liga

Rozdział 3

Zamarłam nie wiedząc, co począć dalej.
Nacisnąć klamkę i wejść, czy może zapukać i czekać?
Przed oczami przelatywały mi najbardziej upiorne scenariusze z filmów grozy, które kiedykolwiek oglądałam. Oczami wyobraźni widziałam faceta z siekierą, tudzież bardziej cywilizowaną wersję z piłą łańcuchową. Ewentualnie jeszcze zboczeńca z gigantycznym przyrodzeniem w garści, albo starszą panią z ciężką patelnią.
Mężczyzna z piłą łańcuchową odpadał. Słyszałabym jej warkot, lub uciekłabym w momencie odpalania urządzenia. Przynajmniej próbowałabym. Człowiek goniący mnie ze wzwodem, był absurdalny, starsza pani z ciężką patelnią jeszcze bardziej.
Wybrałam ostatnią opcję, bo z babcią miałam jakiekolwiek szanse.
Po co jednak miałaby ona stukać w kaloryfer?

Ponownie odetchnęłam głęboko, powoli nadusiłam klamkę i weszłam cicho do mieszkania.
Jeśli nawet zostanę tutaj ukatrupiona, to nie będzie za mną komu tęsknić. Wszyscy, za którymi mogłam tęsknić ja sama, umarli.
Zamknęłam za sobą drzwi i stałam w przedpokoju, nasłuchując.

Stukot powtórzył się jeszcze raz, po chwili kolejny.
Oderwałam ołowiane nogi od desek parkietu i skierowałam kroki do miejsca, z którego dochodził dźwięk. Przed ogromnymi, przeszklonymi drzwiami znów się zawahałam, lecz nie pozwoliłam sobie już na przywoływanie obrazów rodem z horrorów. Pchnęłam je i zdębiałam.

Na środku czegoś, co było zapewne salonem, stało łóżko, otoczone szpitalną aparaturą. Było puste, a pościel rozkopana, kołdra smętnie zwisała poza krawędź, poduszka leżała na podłodze.

– Dzięki bogu. – Dobiegł mnie zmęczony głos. – Myślałam, że już nikt nigdy tu nie przyjdzie.

Pod oknem, na podłodze leżała blada i wychudzona kobieta. Sińce pod oczami świadczyły o wycieńczeniu organizmu. Koszula nocna nie była w stanie ukryć jej chudości. W ręce trzymała kawałek stłuczonej doniczki i to pewnie tym, uderzała w metalową obudowę kaloryfera.

– Dzień dobry – wydusiłam z siebie. Zaskoczenie, a może długi czas nieużywania aparatu mowy sprawił, że wychrypiałam to bardziej, niż wymówiłam. – To pani stukała?
– Tak – przytaknęła żarliwie. – Od trzech dni.
– I tak pani leży tutaj? Na tej zimnej podłodze?
– Nie miałam siły, by dosunąć łóżko – mówiła to tonem, jakby się przede mną tłumaczyła.
– Rozumiem – uspokoiłam ją.
– Leżałam w łóżku, ale co jakiś czas przenosiłam się tutaj w nadziei na to, że ktoś mnie usłyszy – kontynuowała. – Usłyszałaś ty i dziękuję bogu za to.

Skrzywiłam się myśląc, że Bóg miał wyjątkowo pokrętny plan w stosunku do nas. Pokrętny, jeśli planował cokolwiek względem ludzkości.
Miałam co do tego ogromne wątpliwości.

– Powiedz mi proszę, co tam się dzieje. – Złapała mnie za rękę, gdy podeszłam do niej i kucnęłam.

Opowiadałam o tym, co widziałam i wiedziałam. Kobieta była częściowo zorientowana w sytuacji, bo śledziła rozwój wydarzeń w telewizji. Gdy media zamilkły obserwowała to, co działo się za oknem.

– Jestem słaba – powiedziała zmęczonym głosem. – Cieszę się, że mnie znalazłaś – mówiła bardzo cicho. – Ktoś musi się zaopiekować moim dzieckiem. Dobrze, że to będziesz ty.

I usnęła.
Tak usnęła, nie umarła. Jej pierś unosiła się, choć ledwie dostrzegalnie.
Oddychała, odpoczywając. Na podłodze, przy oknie. Chudziutka, drobna, niknąca.
Ja klęczałam przy niej i analizowałam to, co powiedziała.
Mam się zaopiekować jej dzieckiem?
Jakim dzieckiem?!
Przecież nie nadaję się na matkę! Nie wiem, jak być rodzicem!

Nim wpadłam w panikę, dwie, przezroczyste prawie powieki uniosły się i kobieta znów wbiła we mnie wzrok.

– Dziecko – szepnęła. – Dobrze, że jesteś. Zaopiekujesz się…
– Pomogę pani położyć się – przerwałam jej.

Nie chciałam słuchać zobowiązujących mnie do czegokolwiek próśb. Jak bowiem odmówić umierającej?
Dźwignęłam bez trudu jej wątłe ciało i pomogłam przetransportować się do łóżka.
Dziwne to było. Tyle aparatury wokoło posłania, coś pikało, coś wyciekło. Wyglądało na to, że wyrwała sobie wenflon z ręki i poodlepiała przyssawki, które monitorowały stan jej ciała.

– Czy jest pani chora na białaczkę? – Zaryzykowałam pytanie w momencie, gdy ułożyłam ją już wygodnie na poduszkach.
– Tak – wyszeptała.

Mówiła bardzo cicho. Obawiałam się, że nie przeżyje kolejnej minuty.
Ba! Byłam pewna, że znalazłam się tutaj po to, by przejąć obowiązek, a tym samym zwolnić z obarczającego przymusu, trwania w chorej powłoce. By pozwolić jej odejść.

– Zajmiesz się moim dzieckiem. – Chude palce zacisnęły się na moim nadgarstku. – Obiecaj mi to!

Białka oczu zasłaniały co chwilę źrenice, jakby gałki oczne odwracały się w głąb czaszki.

– Obiecaj! – Miażdżyła mój nadgarstek pewnie resztką sił, starając się co chwila skupić na mnie spojrzenie. – Błagam…
– Dobrze! – Prawie krzyknęłam, spanikowana.

Byłam pewna, że umiera. Widziałam to!

– Obiecuję – wyartykułowałam słowo, którego starałam się nie używać nigdy dotąd. – Zajmę się.

Wiedziałam, co mówię i wiedziałam, że kłamię.
Nie zamierzałam opiekować się niczym dzieckiem i nie wierzyłam, że ono jeszcze żyje. Podejrzewałam, że chora kobieta majaczy.
Jeśli nawet miała dziecko, to pewnie jest już martwe. Jeśli nie jest, to ja nie stanę się dla niego matką zastępczą.
Nie nadaję się po prostu! Umieram, więc żaden ze mnie materiał na opiekunkę.
Mam z wózkiem przemierzać ulice? Koić płaczące niemowlę przekraczając resztki trucheł, broniąc przed szczurami?
Nie ma mowy!

Palce na moim nadgarstku poluzowały się, po czym wychudzona dłoń kobiety opadła na zmiętą pościel. Mięśnie jej twarzy rozluźniły się, jak u człowieka, który zrzucił z ramion brzemię.
Ostatni oddech unoszący jej klatkę piersiową, po czym znów zostałam sama.
Ja i martwy świat…
Ale zaraz. Mowa była o jakimś dziecku.

Wstałam z łóżka, z zamiarem opuszczenia tego grobowca. Wstałam, by wyjść i zapomnieć o całym zdarzeniu.
Wrócę do tego pięknego mieszkania, dopiję wino i usnę.
Jutro obudzę się i nie będę nic pamiętała. Wszystko będzie takim, jakbym przespała spokojnie noc, a ta kobieta była tylko dziwnym snem.
Ot, wybryk mojego umysłu.
Wyszłabym i wróciła piętro niżej, gdyby nie dźwięk, który zarejestrowały moje uszy.
W koszmarnej wręcz ciszy miasta, w braku jakiegokolwiek odgłosu cywilizacji, każdy szmer brzmiał, jak wystrzał armatni.
Usłyszałam delikatny szelest, może przesunięcie się po czymś materiału. Faktem było, że był to dźwięk wydany przez żywą istotę. Inną, niż ja i martwa kobieta w pomieszczeniu.
W mieszkaniu musiał się znajdować jeszcze ktoś.
To musiało być jej dziecko!
Błagałam w duchu, by tym kimś okazał się jej kot, bądź inne zwierzę.

Nie spodziewałam się widoku, który zastałam w kuchni.
Gdy wreszcie zmusiłam swe ciało, by skierowało się do miejsca, z którego dobiegł mnie cichy dźwięk, gdy zobaczyłam źródło odgłosów, zamarłam osłupiała, zachwycona i ogarnięta przez kompletnie mi nieznane uczucia.
Patrzyłam oto na chłopaka, który siedział na krześle, z ramionami opartymi o blat stołu. Siedział w bezruchu, wpatrywał się w przestrzeń przed sobą.
Jego twarz… no cóż. Ta twarz zachwyciła mnie tak bardzo, jak rozanielić może człowieka tylko tak cudowny widok.
Pełne usta, ciemne oczy i orli nos stanowiły tak idealnie przerysowany obrazek, że mogłam jedynie patrzeć i podziwiać. Patrzeć, podziwiać, ale chwilunię!
Poza tym facetem, nie było tutaj innego człowieka. Czy to jego miała na myśli kobieta? To jest jej dziecko?!
Nim miałam się opiekować?
O cholera…

Stałam i patrzyłam, jak krowa na malowane wrota, a on ani drgnął.
Chrząknęłam. Głównie po to, by uruchomić gardło i zwrócić na siebie jego uwagę.
Właśnie doszła do głosu moja babska próżność, więc zaczęłam poprawiać włosy, żałując zaniedbania fryzury. Walczyłam z pokusą, by zbiec do mieszkania piętro niżej i uczesać się, pomalować, przebrać nawet. Bałam się jednak, że gdy wrócę tutaj, to jego już nie będzie, że zniknie, tak bardzo był odrealniony.

– Cześć – zaczęłam trochę koślawo, bo co tu można powiedzieć w takiej sytuacji.

Że matka mu właśnie umarła, że przyszłam go…
No właśnie.
Co? Ratować?!

A może to nie to dziecko, o którym mówiła nieboszczka? Może patrzyłam właśnie na sanitariusza, wykwalifikowanego pielęgniarza, który się nią opiekował w momencie, gdy zaraza zabijała ludzi? Być może jest tutaj jakieś dziecko, nawet martwe i tylko muszę je odnaleźć.

Tak naprawdę, to nie wiedziałam, jaką wersję bym wolała.
Tego dryblasa, który miałby być moim podopiecznym, czy jednak niemowlę, małe dziecko, być może martwe.
Nie widziałam dotąd nieżywego dziecka i nie pragnęłam zmiany w tym temacie.
Jak jednak miałabym opiekować się facetem?

Musiałam sprawdzić mieszkanie.
Biegiem prawie puściłam się przez pokoje, bagatelizując zadyszkę. Rozglądałam się po pomieszczeniach, szukając jakichkolwiek śladów pobytu małego człowieka. Ubrań, zabawek, czegokolwiek.
Nie znalazłam niczego takiego, więc jednak musiało chodzić o ten posąg z kuchni.
Upewniłam się w tym, gdy wzrok mój przykuły zdjęcia zawieszone na jednej ze ścian.
Elegancka kobieta i jej dziecko. Piękna kobieta. To musiała być nieboszczka w czasach, nim choroba zniszczyła jej ciało.
Ze smutkiem pomyślałam, że i mnie czeka podobny los.

Odgoniłam durną myśl, niczym natrętną muchę. C co z tego, że będę się teraz umartwiać? Żyję i liczy się w tym momencie to tylko, chwila obecna.
Ci wszyscy ludzie są martwi, a przecież planowali kilkadziesiąt lat w przód, a tymczasem jakiś zarazek uciął ich plany. Ja nie planowałam. Zostałam sama.
Sama? Poprawka.
Teraz miałam podopiecznego.
Tylko, co z nim, u licha zrobić?

Wróciłam do kuchni, odsunęłam krzesło po drugiej stronie stołu i usiadłam naprzeciw chłopaka.

– Nie jesteś zombiakiem – stwierdziłam w powietrze, nie wywołując u niego żadnej reakcji. – Musisz być więc wampirkiem. Jest tylko jedno pytanie – czym się odżywiasz? Masz w mieszkaniu jakiś zapas krwi, w przeciwnym razie opuściłbyś je w poszukiwaniu pożywienia. – Wstałam od stołu, rozglądając się po kuchni.

Z tego, co dowiedziałam się o krwiożerczych mutantach, to pozostawały one w pobliżu źródełka, czyli składziku z życiodajnym płynem. Widocznie matka tego tutaj chłopaka, miała transfuzje robione w domowym zaciszu.
Kuchnia, sprzęty w niej stojące, wyglądała na drogie. Całe to mieszkanie świadczyło o zamożności jego właścicieli. Pewnie dzięki temu, kobiecie zorganizowano prywatny szpital. Było ją na to stać.

Rzut oka na lodówkę i drugą, obok.

-Tutaj masz woreczki z żarełkiem w płynie? – Sięgnęłam ku klamce, patrząc na chłopaka. – Mogę zajrzeć?

Nie wiem po co pytałam. Nie liczyłam na odpowiedź. Może po prostu musiałam co jakiś czas odświeżyć zdolności artykułowania dźwięków aparatem gębowym.

Otworzyłam lodówkę i dzięki temu dowiedziałam się, że chłopak ma jednak kontakt, z otaczającą go rzeczywistością.

Znajdziesz ją w moim sklepie​

Zostaw Komentarz