Pomyłka telefoniczna rozdział 2

with Brak komentarzy

Pomyłka telefoniczna od Monika Liga

ROZDZIAŁ 2

Z bliska wyglądał jeszcze lepiej, niż oglądany z oddali połowy uczelnianego korytarza. Siedziałam jak zaczarowana i wlepiałam w niego ślepia, które z braku mrugania zaczynały już wysychać. Jeszcze chwila, a pokruszą mi się i wysypią z oczodołów.

– Darłaś japę, że mam ruszyć zgnuśniały tyłek, to jestem. – Błysnął zębami w podstępnym uśmiechu.
– Co ty do mnie mówisz? – Ręka opadła na kolano, pociągając za sobą kluczyki, a te z brzdęknięciem opadły na podłogę.
– Zadzwoniłaś, zjechałaś jak psa, więc jestem. – Uśmiechał się od ucha do ucha.
– Że ja do ciebie dzwoniłam niby?! – Mój przymroczony jeszcze piwnymi oparami umysł, nie umiał poskładać wszystkiego do kupy.
– To gdzie niby ja mam jechać? – Rozparł się wygodnie w fotelu, dotykając przy okazji głową podsufitki. – No siostrunia. Wieź mnie wreszcie.
– Przestaniesz sobie ze mnie wreszcie jaja robić?! – Nadmiar emocji wydobył z mojego gardła tembr, który uruchamiałam zazwyczaj dopiero podczas śpiewania.

W niewielkiej przestrzeni samochodu zabrzmiałam co najmniej, jak trąba.

– Kobieto! – Paweł uniósł dłonie do uszu. – Słyszałem wczoraj, jak śpiewasz, ale nie jesteśmy w knajpie, więc oszczędź mi decybeli. Skoro nie wiesz, dokąd jechać, to ja ci powiem.

Ogłupiałam jeszcze bardziej i patrzyłam nadal, na szczęście udało mi się już mrugnąć oczami.

– Poproszę na trening, a po treningu na śniadanie – ciągnął dalej z beztroskim wyrazem twarzy.
– Że co? – To już wypiszczałam.
– Z wywrzeszczanej przez ciebie telefoniczną drogą treści zrozumiałem, że miałaś dzisiaj wozić brata, ale ten cię wystawił. – Pochylił się do mnie, zakładając jedną dłoń za mój zagłówek, drugą kładąc na kierownicy. – Skoro mnie tak bestialsko wyciągnęłaś mnie z pościeli, to teraz zrób coś z tym.

W pierwszym odruchu cofnęłam się, osaczona jego luzem i nachylaniem się w moją stronę. Po słowach o wyciągnięciu go z pościeli poczułam gorąc i zaczęłam się pocić. Gdy natomiast jego twarz znalazła się tak blisko, a dłonie prawie objęły powietrze wokół mnie, włączyła się moja hetera.

– A dupa tam – warknęłam. – Sam sobie zrób i nie wzbudzaj we mnie wyrzutów sumienia. Też mogłam gnić w swoim wygodnym łóżku, a siedzę za kierownicą z obcym facetem obok.

Zbaraniał, a ja poczułam satysfakcję, że udało mi się to sprawić.

– Czyli mam spadać? – Uniósł brwi. – Nie ma mowy! Obudziłaś, opieprzyłaś, kazałaś przybiec, to jestem. Nie ruszę się stąd, więc jedziemy! – Sportową torbę z kolan przerzucił niedbałym ruchem na tylne siedzenie.
– Nie wiem, jakim cudem do ciebie zadzwoniłam, ale bardzo cię przepraszam. – Zaczęłam spokojnie. – Zawiozę cię w ramach przeprosin tam, gdzie chcesz i do widzenia. Ok?
– Gdzie ci się spieszy? – Przyglądał mi się spod byka. – Masz wolny dzień i nie możesz poświęcić go koledze ze starszego roku?

Mogłabym ci poświęcić i całe życie, pomyślałam. Mam jednak taki charakterek, który każe oponować i dokuczać ludziom, których darzę sympatią. Znajomi wiedzą już, że jeśli kogoś polubię, to nie jestem dla niego słodko ujmująca i w tyłek wchodząca. Dokuczam moim ulubieńcom i otrzymuję to samo. Może to przez nadmiar rodzeństwa?

– Czyli mam cię zawieźć, poczekać i przywieźć, tak? – Musiałam się upewnić, że jednak robię dziś za taksówkarza.
– No prawie – odpowiedział.
– Ok. – Odpaliłam silnik i zamierzałam ruszyć, lecz z wrażenia pomyliłam pedały, w wyniku czego samochód szarpnął i zgasł. – Sorry, kac. – Mruknęłam w ramach wyjaśnienia.
– Może lepiej ja poprowadzę, co? – Minę miał nietęgą i pełną zwątpienia w moje umiejętności kierowcy.
– Ok. – Nie wahałam się z podjęciem decyzji tym bardziej, że dał mi szansę na choćby chwilowe opuszczenie ciasnej przestrzeni, wypełnionej wyłącznie jego zapachem, a ten był odurzający.

Wysiadłam z auta i obeszłam je, stając przy drzwiach pasażera.

– Mam ci jeszcze drzwi otworzyć? – Splotłam dłonie pod piersiami.
– Dam radę – odpowiedział z dziwnym wyrazem twarzy.

On na odsuniętym maksymalnie siedzeniu kierowcy, które zajmował całkowicie aż po sufit i ja, wypierdek mamuci obok. Patrząc na nas z boku, można by stwierdzić, że starszy brat wiezie gdzieś swoją małą siostrunię. Małą i skacowaną. Nigdy więcej piwa!

– Zgrabne to autko. – Rozglądał się po wnętrzu, odpalił silnik, pozałączał, co trzeba i ruszyliśmy.
Starałam się skupić na drodze, by wiedzieć, dokąd jedziemy, lecz przerosło to moje siły. Co chwilę wzrok uciekał mi na jego opięte dżinsami uda, pracujące podczas zmiany biegów.

– To co porabiasz poza śpiewaniem? – Przerwał ciszę.
– Uczę się. – Poczułam ulgę, że podjął jakiś temat. – Czasami baluję i wtedy skutki tego są właśnie takie.
– Parsknęłam. – Dzwonię do obcych facetów i robię im za taksówkę.
– Skoro obcy, to skąd miałaś mój numer? – Siekł celnie pytaniem.
– Nie wiem, jakim cudem wykręciłam taki zestaw cyfr. – Kłamałam mało przekonująco, a z odmętów pijackiej pamięci wylazł obrazek pokazujący mnie wczoraj na imprezie i targowanie się z równie nietrzeźwą Tereską, że zadzwonię do niego.

O boże! Czy ja dzwoniłam wczoraj? Nie drążyłam już tematu i on na szczęście również tego nie robił. Zaparkował wreszcie pod jakąś halą sportową, wyłączył silnik i odwrócił się w fotelu do mnie.

– Chodźmy! – Uśmiechnął się tak, że cała krew w jednym momencie uderzyła mi do głowy.
– A nie mogę poczekać tutaj, jak przystało na grzecznego taksiarza? – Mój głosik był słodziutki, jak u dziecka chcącego wynegocjować coś z dorosłym.
– Tam jest automat z kawą. – Kusił śpiewnym tonem. – I wygodne fotele.
– Przekonałeś mnie! – Wyszłam szybko z auta i znów musiałam na niego czekać, bo nie ruszył się nawet na siedzeniu.

Czyżby chciał jeszcze coś powiedzieć?
On ze sportową torbą i ja ze swoją worko – torebką na wszystko pod pachą, wkroczyliśmy do luksusowego ośrodka sportowego. Dużo szkła, stali i ciepłe oświetlenie. Zapach dywanów i ich miękkość pod stopami, optimum temperatury utrzymywanej przez klimatyzację. Gdzie ja jestem?
Szłam obok niego w milczeniu, robiąc postój przy automacie z kawą. Z parującym brązowym płynem kubkiem, pozwoliłam się zaprowadzić do wygodnej kanapy, naprzeciw ogromnej szyby. Za nią było ciemno, ale nie zajęło to w tej chwili mojego zaćmionego umysłu.
Piwo, jasny szlag…

– Grałaś kiedyś w squasha? – zapytał.
– Nigdy i myślę, że piłka mogłaby mnie zabić. – Uśmiechnęłam się, upijając łyk kawy.
– Powinnaś kiedyś spróbować. – Mrugnął, w efekcie miód zalał moje serce, a gardło oparzył gorąc napoju.
– Cześć Paweł! – Z błogiego stanu wyrwał mnie gromki okrzyk, dobiegający od drzwi. – Dziś dam ci taki wycisk, że się nie pozbierasz!

To był Bartek, a więc stąd Paweł na imprezie.

– Cześć. – Ich dłonie spotkały się w mocnym, powitalnym uderzeniu. – Zawsze tak mówisz, a potem kwiczysz i przegrywasz.
– Cześć Martyna. – Bartek powitał mnie zdziwionymi brwiami. – Co tutaj robisz?
– Robię za taksiarza. – Odparłam obojętnym tonem, choć w moim wnętrzu działo się tak wiele, że obawiałam się wylewu.

Nie zadawał na szczęście więcej pytań, tylko wszedł do pomieszczenia z napisem „Szatnia”.

– Zaczekasz tu na mnie, dobrze? – Paweł pochylił się, a ja znów poczułam się osaczona jego spojrzeniem, na które zsunęły się czarne kosmyki włosów. – Zresztą i tak nie masz wyjścia. Mam kluczyki.

Mrugnął, odwrócił się i zniknął za drzwiami.
Kawa zaczynała powolny proces budzenia mojego umysłu, a ten łączył fakty i wyszedł mi wynik prostego równania. Mam fuksa! Tyle czasu wzdychałam do faceta, nie potrafiąc zebrać w sobie wystarczającej ilości odwagi, by do niego zagadać, więc COŚ pozwoliło mi na niego nawrzeszczeć, a tym samym… co? Zainteresować go sobą? Nie no, błagam. Gdzie ja, taka zwykła.
Tok moich rozmyślań przerwało zapalenie się światła w pomieszczeniu za szybą i wejście chłopaków z rakietami. Całą resztę zapamiętałam, jako pomachanie mi przez szybę dłonią, a następnie „napierniczanka” dwóch wariatów w jedną piłkę. Przeskoki, ślizgi, upadki i szaleństwo ruchu, a wszystko do jednej piłki. Siedziałam zszokowana wysiłkiem i pasją, wkładaną przez nich w grę i rozbawiona tym równocześnie. Ciekawy pokaz energii i testosteronu skończył się w momencie, gdy dopijałam resztkę kawy. Po kolejnych dziesięciu minutach Paweł i Bartek, szczęśliwi i rozluźnieni sportowymi endorfinkami, wyszli z szatni.

– No, panowie! – zawołałam. – Gladiatorzy z rakietami miast sprzętu bojowego! Piękny pokaz, tylko publiczność niewielka. Ilościowo i wielkościowo również.
– Dobrze, że w gardle jesteś wielka, bo można by cię czasami nie zauważyć. – Wesoło rzucił Bartek.

Paweł natomiast uniósł brwi i milczał. Milczał i mierzył mnie wzrokiem, przez co poczułam się jeszcze mniejsza i cichsza, niż dotychczas.

– To dokąd jaśnie pan życzy sobie teraz? – Musiałam jakoś przerwać tę wędrówkę oczu po moim ciele. – Łaźnie fińskie, salon odnowy biologicznej?

Nie wiedziałam, czy kąśliwość to kolejny z nowych objawów kaca, czy złośliwa głupawka wywołana bliskością obiektu westchnień.

– Jeść – odparł z uśmiechem. – Zjadłbym konia z kopytami.

Dziwne, że przy okazji tych słów, patrzył na środkową część mnie. Chciał mnie speszyć, czy podpuścić?

W małej przestrzeni szklano-metalowej, znów owionął mnie zapach i tym razem były to kosmetyki, którymi mył się po treningu. Miałam prowadzić, ale musiałam się wpierw opanować, ponieważ wyświetlały mi się w głowie scenki jego nagości, mydlonej jakimś specyfikiem. Zakryłam twarz dłońmi i potarłam ją, rozczochrując się przy okazji.

– Co ci? – Nachylił się, zaglądając ciekawie w oczy. – Kac?
– Już mi dobrze. – Głupawka nie ustępowała, ale postępowała i rozhuśtywała emocje coraz bardziej. – Właśnie się budzę. Czyli chcesz jeść?
– Bardzo! – Uśmiechnął się olśniewającym uśmiechem, a mnie napłynęła do ust na ten widok ślina.

Boże! Co się ze mną dzieje?!

Znajdziesz ją w moim sklepie​

Szukaj mnie też na Empik i Legimi

Zostaw Komentarz