Getting your Trinity Audio player ready...
|
ROZDZIAŁ 1
Nowa rzeczywistość
Po wydarzeniach w domu Damiana Marcel wciąż miał ręce pełne roboty. Minęły już ponad dwa tygodnie wypełnione pisaniem raportów z miejsca zdarzenia i kompletowaniem dowodów po oględzinach tego, co zostało po akcji straży pożarnej.
Dom częściowo spłonął. Z piwnic wypompowano wodę, ale pomieszczenia wciąż były przesiąknięte wilgocią i smrodem spalenizny. Ściany były czarne od zwęglonego tynku, a na półkach widać było pozostałości tego, co zgromadzono na nich przez lata.
Marcel dowiedział się podczas oględzin, że miał dużo szczęścia, ponieważ udało mu się uciec z piwnicy. Podobno wszystko, co się w niej znajdowało, stanowiło łatwopalny materiał, który jakimś cudem nie płonął tak szybko, jak powinien. Nie miał pojęcia, że to, co większość ludzi gromadziła w swoich domach, było doskonałym materiałem wybuchowym. Zdaniem strażaków oleje, proszki do prania, benzyna do kosiarki, węgiel, podpałka do grilla i ubrania powinny były zapłonąć szybciej i bardziej agresywnie. Mężczyzna przyjął to jako potwierdzenie słuszności decyzji o uśmierceniu tego padalca Damiana.
Według oficjalnej wersji, którą podał straży pożarnej oraz później umieścił w raporcie pod okiem Starego, pożar był dziełem przypadku. Oficjalnie doszło do niego, gdy został zmuszony do użycia broni w samoobronie.
Tak naprawdę Marcel zmienił odrobinę kolejność zdarzeń. Na przykład w wersji oficjalnej strzelił Damianowi w stopę w momencie, gdy ten postanowił użyć benzyny, by podpalić siebie i córkę. Co prawda nie znaleziono niczego, czym zamierzał się podpalić. Żadnych zapałek, zapalniczki czy zapalarki. Wszystko było szyte grubymi nićmi, przez co Marcel zdawał sobie sprawę z faktu, że poniesie konsekwencje popełnionego czynu. Czy czuł z tego powodu wyrzuty sumienia? Może tylko ze względu na Kasię, której było mu szkoda, bo dziewczyna nie zasłużyła na śmierć.
Wiedział, że Stary przyglądał mu się uważnie. Zanosiło się na poważną rozmowę. Obawiał się konsekwencji tego, czego się dopuścił. Mógł być pewny, że je poniesie, bo nadkomisarz nie był w ciemię bity i jako przełożony nigdy nie naciągnął faktów tak, jak robił to przy tej sprawie. To musiało się skończyć.
Marcel siedział w swoim gabinecie. Nagle usłyszał ciche pukanie do drzwi. Sekretarz wetknął głowę do pomieszczenia i rzucił:
– Nadkomisarz chciałby się z tobą zobaczyć.
– Kiedy? – Miał wrażenie, że z każdą sekundą rośnie mu gula w gardle.
– Jeśli możesz, to nawet teraz – odparł, po czym się wycofał i zamknął drzwi.
– Jeśli mogę? – mruknął do siebie pod nosem. – Dobre sobie. Jakbym miał wybór.
Nie wierzył, że Krzysztof Łaski, jego szef, poprosił o to w grzeczny sposób. Pewnie rzucił polecenie w stylu: „Wezwij Marcela” lub coś podobnego.
– Czyli nadeszła pora na konfrontację – westchnął.
Nim wstał, zapisał zmiany w dokumencie, który uzupełniał w policyjnym systemie, po czym ponownie głęboko westchnął i ruszył na spotkanie niczym na ścięcie.
Zazwyczaj wchodził do Starego jak do siebie. Bez pukania i oczekiwania na wezwanie, bez anonsowania się i zważania na protesty jego sekretarki. Na początku próbowała go zatrzymywać, by wypełnić swoją powinność. Dwa razy nawet wbiegła za nim do pokoju nadkomisarza, by oburzonym głosem poinformować Łaskiego, że Marcel zignorował jej protesty. W końcu jednak przestała reagować i tylko odprowadzała go spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
Miała do niego słabość, lubiła go i podobał jej się jako mężczyzna. Nie zmieniało to faktu, że od zawsze była profesjonalistką i nie mieszała pracy z życiem prywatnym. Teraz ledwie spojrzała na przystojnego komisarza, po czym odwróciła wzrok, by zapanować nad chęcią pożerania go wzrokiem.
– Jak tam ręka? – zapytał Stary tuż po tym, jak Marcel zamknął za sobą drzwi.
– Jest okej – mruknął w odpowiedzi i usiadł na krześle przed biurkiem. Odruchowo objął palcami zdrowej ręki tę obandażowaną i przycisnął ją do brzucha, jakby się obawiał, że nadkomisarz każe mu odwinąć bandaż i pokazać obecny stan dłoni.
– A raport? – Szef podniósł na niego spokojne spojrzenie. – Ile ci zostało do zrobienia?
– Kończę. – Już wiedział, że miał rację i oto zbliżają się niewygodne pytania.
– Idziesz na urlop. Od jutra.
Zaskoczył go tak bardzo, że Marcela aż zatkało. Otworzył usta, by zaprotestować, bo czego jak czego, ale urlopu nigdy nie brał. Bo po co? Przecież nie miał rodziny, szybkie randki ogarniał poza pracą, domu nie remontował, a ogrodu nie uprawiał. Nie jeździł też na wakacje, choć kiedyś raz tego spróbował. W efekcie wylądował w szpitalu po tym, jak wpadł w seksualny ciąg. Przez tydzień przemieszczał się z domówki na domówkę. Ćpał wszystko, co mu się nawinęło pod rękę, i dupczył każdą laskę, która mu wpadła pod fiuta. Schudł siedem kilo w sześć dni i odwodnił się tak, że znajoma lekarka od razu podłączyła go pod kroplówkę i zaaplikowała mu płyn wieloelektrolitowy.
Zresztą ta lekarka była jedną z jego starych kochanek. Pierwsze, co zrobiła po tym, jak ją poinformowano, że jej znajomy trafił do niej na oddział, to zleciła testy na różne choroby. Znów się okazało, że Marcel miał więcej szczęścia niż rozumu. Był osłabiony, odwodniony i wychudzony, ale zdrowy.
Teraz w pierwszym odruchu chciał kategorycznie odmówić wzięcia wolnego. Dotąd nie miał co robić poza pracą, która stanowiła sens jego życia, ale wydarzenia ostatnich tygodni zmieniły wszystko. Teraz miał rodzinę. Nietypową i składającą się z samych poranionych psychicznie kobiet, ale sam też nie był zdrową jednostką.
– Okej – odparł w końcu ostrożnie.
– Czyli postanowione. – Przełożony nie próbował ukryć zaskoczenia, ale chwilę później na jego twarzy zagościł szczery uśmiech. – Złóż wniosek urlopowy i znikaj z komisariatu.
I tyle było rozmowy. Nadkomisarz nie pytał o wydarzenia w piwnicy, nie zarzucił mu kłamstwa, nie drążył tematu. Marcel czuł, iż on wiedział, że dokonał samosądu, ale postanowił pozostawić sprawę w stanie, w którym była obecnie. Był mu za to wdzięczny.
Krzysztof patrzył na odchodzącego młodego mężczyznę, którego znał od lat. Lubił go, szanował i po części traktował jak swojego syna. Dotąd było mu go żal, bo widział, jak ten zdolny chłopak cyklicznie ulegał pędowi ku samounicestwieniu. Tym razem dostrzegł w jego niebieskich oczach coś nowego. Jakby cień radości i nadziei pomieszanej z zaskoczeniem. Nadkomisarz nie zdołał ukryć uśmiechu, bo ten błysk w oczach Marcela ucieszył go najmocniej.
– Jeszcze wyjdziesz na ludzi – mruknął cicho pod nosem i zatopił się na powrót w dokumentach.
Godzinę później Marcel jechał do domu ze świadomością, że najbliższe dni przyniosą mu coś kompletnie innego niż to, co dotychczas działo się w jego życiu.
– Urlop! – parsknął i zatrzymał się przed przejściem dla pieszych.
Na pasy wjechał wózek dziecięcy prowadzony przez młodą kobietę. Obok niej szedł mężczyzna i z przejęciem coś opowiadał. Marcela ukłuła kolejna niewesoła myśl, że jego ominęły te banalne, a zarazem ważne momenty w życiu. Ewelina, była żona, nie chciała go obok w tym czasie. Zachowała ciążę wyłącznie dla siebie. Odrzuciła go jako swojego mężczyznę i również odsunęła od dziecka po porodzie. Nie był bez winy i zdawał sobie z tego sprawę. Nie walczył ani o nią, ani o córkę. Poddał się wygodzie bycia odrzuconym. Wszedł w rolę ofiary i użalał się nad sobą przez lata. Życie postanowiło wybić go z tej pozycji i zrobiło to w widowiskowy sposób. Podało mu na tacy córkę i Nataszę, po czym zostały ona porwane, co zagroziło majaczącemu na horyzoncie szczęściu.
– Natasza – wyszeptał i zarejestrował przy tym zaciskający się w żołądku supełek ekscytacji. – Natasza – powtórzył, by posmakować jej imię, bo od pewnego czasu była najjaśniejszym punktem jego życia.
Kwadrans później zajechał przed bramę. Wysiadł, by ją otworzyć, i aż zgrzytnął zębami na wspomnienie, gdy po raz ostatni zostawił auto na chodzie i otwarte drzwi od strony kierowcy. To wtedy ten gnój ukradł samochód, w którym były dzieci – jego córka i Sofia, dziecko Nataszy.
Wrócił do samochodu, przekręcił kluczyk i wyjął go ze stacyjki. Nieważne, że auto było puste. Postanowił, że to będzie pierwszy krok ku zmianie i ku odpowiedzialności, bo tym było dla niego myślenie o innych, o dzieciach i Nataszy. Dziewczynie, która była dla niego ratunkiem i drogowskazem niczym gwiazda polarna dla wędrowca. I jedyną kobietą, o której nie myślał jak o cipce do wypieprzenia. Skrzywił się na ostatnią myśl, bo zdał sobie sprawę, że od dawna nie miał tak długiej przerwy w seksie.
Prawie trzy tygodnie bez wytrysku. Tak, wytrysku! – pomyślał smętnie, bo po raz kolejny uświadomił sobie, że do tego się ograniczało to, czemu oddawał się w ramionach kochanek.
– Ramionach! – parsknął bez cienia wesołości. – Raczej między udami!
Jego uwagę przyciągnęły dwie drobne postacie kucające przy schodach prowadzących na werandę. Dziewczynki pochylały się nad trawą i coś robiły, a obok nich siedziała gęś. Po chwili w drzwiach stanęła Natasza. Zauważyła Marcela i z uśmiechem pomachała mu na powitanie. Ciepło zalało jego serce, a ponure myśli pierzchły. Pomachał w odpowiedzi, po czym wsiadł za kierownicę, odpalił silnik i wjechał na podjazd. Postanowił jeszcze tego dnia zamówić bramę elektryczną na pilota.
– I monitoring! – upomniał sam siebie.
Z tym ostatnim miał zamiar zwrócić się do Piotra.
Zostaw Komentarz