Psychol. Pokuta rozdział 1

with Brak komentarzy

CZWARTY TOM POWSTAJE!!!

Z tej okazji chcę Cię zaprosić do czytania tego tomu w wersji beta. Zmieni się w nim sporo, ale Ty masz okazję uczestniczyć w procesie twórczym.

W kolejnych rozdziałach będę Ci pokazywała miejsca, w których toczy się akcja. Znajdziesz tu zdjęcia i linki do wirtualnego spaceru po okolicy, dzięki czemu bardziej poczujesz akcję. Taką mam nadzieję 🙂

Zapraszam do lektury i będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

I ostrzegam, że to bardzo mocna książka!

I doradzam przeczytanie poprzednich tomów, jeśli nie znasz jeszcze serii PSYCHOL - napis

Psychol. Pokuta od Monika LigaEpilog

Dopiero będzie pisany – później, bo jeszcze nie wiem jak go (ich) zabiję. Znaczy wiem jak, ale to jeszcze nie ten moment na napisanie prologu 🙂

Rozdział 1

Nowa rzeczywistość

Po wydarzeniach w domu Damiana, Marcel wciąż miał ręce pełne roboty. Minęły już przeszło dwa tygodnie, wypełnione pisaniem raportów z miejsca zdarzenia i kompletowaniem dowodów po oględzinach tego, co zostało po akcji straży pożarnej.

Dom częściowo spłonął. Z piwnic wypompowano wodę, ale wciąż była przesiąknięta wilgocią i smrodem spalenizny. Ściany czerniły się zwęglonym tynkiem, a półki pozostałościami tego, co na nich zgromadzono przez lata.

Podczas oględzin Marcel dowiedział się, że miał dużo szczęścia, że udało mu się uciec z piwnicy. Ponoć wszystko, co w niej było, stanowiło łatwopalny materiał, który jakimś cudem nie płonął tak szybko, jak powinien. Nie miał pojęcia, że to, co większość ludzi gromadzi w swoich domach, jest doskonałym materiałem wybuchowym. Dodatkowo oleje, proszki do prania, benzyna do kosiarki i węgiel, plus podpałka do grilla, a do tego ubrania, zdaniem strażaków powinny były zapłonąć szybciej i bardziej agresywnie.

Marcel przyjął to, jako potwierdzenie słuszności decyzji o uśmierceniu tego padalca Damiana.

Według oficjalnej wersji, którą podał zarówno straży pożarnej, jak i później, pod okiem Starego, umieścił w raporcie, podpalenie było dziełem przypadku. Częściowo, bo doszło do niego, gdy, według oficjalnej wersji, został zmuszony do użycia broni w samoobronie. Wystrzał spowodował powstanie iskry, od której to wszystko się zaczęło.

Tak naprawdę, to Marcel zmienił odrobinę kolejność zdarzeń. I tak na przykład w wersji oficjalnej strzelił do Damiana w momencie, gdy ten postanowił użyć benzyny, by podpalić siebie i córkę. Marcel postrzelił go w stopę, gdy ten chciał polać swoje dziecko. Nie znaleziono co prawda niczego, czym by siebie zamierzał podpalić. Żadnych zapałek, zapalniczki, czy zapalarki. Wszystko było szyte grubymi nićmi, przez co zdawał sobie sprawę z faktu, że poniesie konsekwencje popełnionego czynu. Czy czuł z tego powodu wyrzuty sumienia? Może tylko z przez Kasię, której było mu szkoda, bo nie zasłużyła na śmierć.

Wiedział, że Stary przygląda mu się uważnie. Również i to, że zanosi się na poważną rozmowę. Obawiał się konsekwencji tego, czego się dopuścił. Że je poniesie, tego mógł być pewny. A to dlatego, że Stary nie jest w ciemię bity i jako przełożony, nigdy nie naciągnął faktów tak, jak robił to teraz przy tej sprawie. To musiało się skończyć. Marcel miał dosyć czekania, niczym na ścięcie.

Siedział w swoim gabinecie, gdy sekretarz po cichym zapukaniu w drzwi, wetknął w głowę do pomieszczenia i rzucił:

– Nadkomisarz chciałby się z tobą zobaczyć.

– Kiedy? – Marcel miał wrażenie, że z każdą sekundą rośnie mu w gardle gula.

– Jak będziesz mógł, to nawet teraz – odparł, a po chwili wycofał się i zamknął cicho drzwi.

– Jeśli będę mógł? – mruknął do siebie pod nosem. – Dobre sobie.

Nie wierzył, że nadinspektor Krzysztof Łaski poprosił o to w grzeczny sposób. Pewnie rzucił polecenie w stylu: „Wezwij mi Marcela”, lub coś podobnego.

– Czyli nadeszła pora na konfrontację – westchnął, podnosząc się z fotela.

Nim wstał, zapisał zmiany w dokumencie, który uzupełniał w policyjnym systemie, po czym westchnąwszy głęboko i ruszył na spotkanie, niczym na ścięcie.

Zazwyczaj wchodził do Starego, jak do siebie. Bez pukania i oczekiwania na wezwanie. Bez anonsowania się i zważania na protesty jego sekretarki. Na początku próbowała, dwa razy nawet wbiegła za nim do pokoju nadkomisarza, oburzonym głosem poinformować Łaskiego, że Marcel zignorował jej protesty. W końcu jednak przestała i tylko odprowadzała go pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

Miała słabość do Marcela, lubiła go i podobał jej się, jako mężczyzna. Nie zmieniało to faktu, że od zawsze była profesjonalistką i nie mieszała pracy z prywatnym życiem. Teraz ledwie spojrzała na przystojnego komiasarza, po czym odwróciła wzrok, by zapanować nad chęcią, by mu się poprzyglądać.

– Jak tam ręka? – zapytał Stary tuż po tym, jak Marcel zamknął za sobą drzwi.

– Jest ok – mruknął, siadając na krześle naprzeciw nadkomisarza.

Odruchowo objął palcami zdrowej ręki tę obandażowaną i przycisnął ją do brzucha, jakby obawiał się, że nadkomisarz nakaże mu odwinięcie bandaża i pokazanie obecnego stanu dłoni.

– A raport? – Stary podniósł na niego spokojne spojrzenie. – Ile ci zostało do zrobienia?

– Kończę. – Już wiedział, że miał rację i oto zbliżają się niewygodne pytania.

– Idziesz na urlop. Od jutra. – Stary zaskoczył go tak, że aż Marcela zatkało.

Otworzył usta, by odruchowo zaprotestować, bo czego jak czego, ale urlopu nie brał nigdy. Nie miał po co. Przecież nie dla rodziny, bo takiej nie posiadał. Szybkie randki ogarniał poza pracą, domu nie remontował, ogrodu nie uprawiał. Nie jeździł też na wakacje, choć kiedyś tego spróbował. Raz, w efekcie prawie wylądował w szpitalu po tym, jak wpadł w seksualny ciąg. Przez tydzień przemieszczał się z domówki na domówkę, na których ćpał wszystko, co mu się nawinęło pod rękę i dupczył każdą laskę, która mu wpadła pod fiuta. Schudł siedem kilo w sześć dni i odwodnił się tak, że znajoma lekarka podłączyła go pod kroplówkę. Zresztą była nią jedna ze starych kochanek. Pierwszym co zrobiła po tym, jak poinformowano ją, że jej znajomy trafił do niej na oddział, było zlecenie testów na choroby. Znów okazało się, że miał więcej szczęścia niż rozumu. Był osłabiony, odwodniony i wychudzony, ale zdrowy.

Teraz Marcel w pierwszym odruchu chciał kategorycznie odmówić wzięcia wolnego. Z przyzwyczajenia, bo przecież dotąd nie miałby co robić poza pracą, która stanowiła sens jego życia. Tak było dotąd, ale wydarzenia ostatnich dni zmieniły to.

Teraz miał rodzinę. Nietypową i składającą się z samych poranionych psychicznie kobiet, ale sam też nie był zdrową jednostką.

– Okej – odparł ostrożnie, na co reakcją Starego były uciekające w zdziwieniu na czoło brwi.

– Czyli postanowione. – Stary nie próbował ukryć zaskoczenia, a chwilę później na jego twarzy zagościł szczery uśmiech. – Złóż wniosek urlopowy i znikaj z komisariatu.

I tyle było rozmowy. Nadkomisarz nie zadał pytań o wydarzenia z piwnicy, nie zarzucił mu kłamstwa, nie drążył tematu. Marcel czuł, że Stary wie, że dokonał samosądu, ale postanowił pozostawić sprawę w stanie, w którym była obecnie. Był mu za to wdzięczny.

Nadkomisarz patrzył w ślad za młodym mężczyzną, którego znał od lat. Lubił go i szanował i po części traktował, niczym swojego syna. Dotąd żal mu go było, bo widział, jak ten zdolny chłopak cyklicznie ulega pędowi ku samounicestwieniu. Tym razem dostrzegł w jego niebieskich oczach coś nowego. Jakby cień radości pomieszanej z zaskoczeniem.

Uśmiechał się, patrząc w ślad za jego znikającą w drzwiach blond czupryną. Nie zdołał ukryć uśmiechu, gdy niebieskie spojrzenie skrzyżowało się z jego wiekowym i pełniejszym o doświadczenie. Krzysztof po raz pierwszy widział widział w jego spojrzeniu coś nowego – nadzieję i to ten błysk ucieszył go najmocniej.

– Jeszcze wyjdziesz na ludzi – mruknął cicho pod nosem, zatapiając się na powrót w dokumentach.

Godzinę później Marcel jechał do domu ze świadomością, że najbliższe dni przyniosą mu coś kompletnie innego, niż to, co było udziałem w jego dotychczasowym życiu.

– Urlop! – parsknął w kierunku przedniej szyby, prowadząc auto, zatrzymując się przed przejściem dla pieszych.

Akurat wjechał na pasy wózek dziecięcy, prowadzony przez młodą kobietę. Obok niej szedł mężczyzna i z przejęciem coś opowiadał. Marcela ukłuła kolejna niewesoła myśl, że jego ominęły te tak banalne, a zarazem ważne momenty w życiu. Ewelina, była żona nie chciała go w tym czasie, odrzucając jako mężczyznę i ojca, odsuwając również od dziecka. Nie był bez winy i zdawał sobie z tego sprawę. Nie walczył o nią, ani o córkę, lecz poddał się wygodzie bycia odrzuconym. Wszedł w rolę ofiary i użalał się nad sobą przez lata. Życie postanowiło wybić go z tej pozycji i zrobiło to w widowiskowy sposób. Porwano mu córkę i Nataszę, która od pewnego czasu była najjaśniejszym punktem jego życia.

– Natasza – wyszeptał jej imię, rejestrując przy tym zaciskający się w żołądku supełek ekscytacji. – Natasza – powtórzył, smakując jej imię.

Kwadrans później zajechał przed bramę. Wysiadł, by ją otworzyć i aż zgrzytnął zębami na wspomnienie, gdy po raz ostatni zostawił auto na chodzie i otwarte drzwi od strony kierowcy. To wtedy ten gnój porwał samochód, a w nim dzieci. Jego córkę i Sofię, dziecko Nataszy.

Wrócił do szoferki, przekręcił kluczyk i wyjął go ze stacyjki. Nie ważne, że auto było puste. Postanowił, że to będzie pierwszy krok ku zmianie. Ku odpowiedzialności, bo tym było dla niego myślenie o innych, o dzieciach i Nataszy. Dziewczynie, która była jego ratunkiem i najjaśniejszym punktem, niczym gwiazda polarna dla wędrowca. I jedyną kobietą, o której nie myślał jak o cipce do wypieprzenia.

Skrzywił się na ostatnią myśl, zdając sobie sprawę z faktu, że od dawna nie mia tak długiej przerwy w seksie.

Pawie trzy tygodnie bez wytrysku! Tak, wytrysku – pomyślał smętnie, gdy dotarło do niego, że do tego ograniczało się to, czemu oddawał się w ramionach kochanek.

– Ramionach! – parsknął bez cienia wesołości. – Raczej między udami!

Jego uwagę przyciągnęły dwie drobne postaci, kucające przy schodach prowadzących na werandę. Dziewczynki robiły coś, pochylając się nad trawą, a obok nich siedziała gęś. Po chwili w drzwiach stanęła Natasza. Zauważyła go i z uśmiechem pomachała mu na powitanie. Ciepło zalało mu serce, ponure myśli pierzchły. Pomachał w odpowiedzi, po czym wsiadł za kierownicę, odpalił silnik i wjechał na podjazd, postanawiając jeszcze tego dnia zamówić bramę elektryczną na pilota.

– I monitoring! – upomniał sam siebie.

Z tym ostatnim miał zamiar zwrócić się do Piotra.

Poprzednie części znajdziesz ją w moim sklepie

Szukaj mnie też na Empik i Legimi
Psychol trójpak książki e-book

W trójpaku taniej

Zestaw trzech tomów serii

Zostaw Komentarz