Trzydzieści plus rozdział 3

with Brak komentarzy

Trzydzieści plus od Monika Liga

Rozdział trzeci

Spakowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ubrania, kilka książek, kosmetyki i laptop. Dotarło do niej, jak wiele przedmiotów codziennego użytku jest jej zbędnych, zagracała nimi dotąd mieszkanie. Wrzuciła do torby psie miski, smycze, kilka koców i imbryk do parzenia kawy. Trochę martwiło ją, że jedzie praktycznie w ciemno, ale przecież opodal dworku w Bobolinie musiały być jakieś kwatery do wynajęcia. Stojąc w progu mieszkania, westchnęła ciężko. Przeczuwała, że podjęła oto jedną z najodważniejszych, może nawet szalonych decyzji w życiu.

Chodź, Jajnik. – Schyliła się po psa, by znieść go na parter. Od dawna pokonanie nawet tych kilku schodów było już zbyt dużym obciążeniem dla psiego emeryta. – Jak nam się nie spodoba, to zawsze przecież możemy wrócić tutaj, do poukładanego życia – mówiła do psa, ale wiedziała, że tak naprawdę próbuje dodać sobie animuszu. – Do poszukiwania pracy – wyliczała. – Do wiecznie wpierdalającej się w życie rodzicielki i do naszego mieszkanka.

Najbardziej żal jej było rozstać się z kwiatami. Dałaby je Zośce, ale znała przyjaciółkę i wiedziała, że ta ususzyłaby nawet kaktusa. Postanowiła zadzwonić podczas podróży do taty i poprosić go, by mama zajęła się jej roślinami. Teraz musiała wyruszyć w drogę, nim opuści ją odwaga.

Odpaliła silnik czerwonego Clio i włączyła nawigację. Jajnik ze spokojem przyglądał się swojemu człowiekowi. Majka klęła, próbując obsłużyć telefon. W końcu męski głos nakazał jej kierować się na południowy wschód, co ta przyjęła ze śmiechem.

Skąd ja mam wiedzieć, gdzie w mieście jest południowy wschód? – Zwróciła się do psa i mogłaby przysiąc, że ten zrozumiał pytanie. – To komu w drogę, temu wrotki. – Podrapała go za uchem, po chwili ruszyła w kierunku bramy wjazdowej na podwórze. – Witaj, przygodo, oddalona o… – zbliżyła twarz do wyświetlacza smartfona – …siedem godzin i szesnaście minut ode mnie. – Odczytała wskazania GPS-u.

Jamnik sapnął, stwierdzając zapewne, że rola słuchacza dobiegła końca w tym momencie. Był najedzony, na trawniku zostawił to, co jego organizmowi było już niepotrzebne, a co psy zostawiają w takich właśnie miejscach. Nadszedł moment drzemki. Miał w końcu swoje lata, a poza tym nie zapowiadało się, by czekały go w najbliższym czasie ciekawsze zajęcia. Mruknął, mlasnął, po czym zwinął się w kłębek i zapadł w drzemkę na fotelu pasażera.

Majka nie lubiła robić przystanków, szczególnie gdy czekał ją taki kawał drogi do przejechania. Postój na siku swoje i Jajnika wykorzystała również na zakup hot doga i podwójnej kawy, po czym ruszyła dalej.
Przed piętnastą była na miejscu. Zastanawiała się nad zrobieniem drobnych zakupów, bo poza hot dogiem coś jeść przecież musiała.

Wygrała ciekawość, pchając ją do nowo otrzymanego majątku.
Minęła w pół zburzony mur, który kiedyś musiał być ogrodzeniem. Z zainteresowaniem spojrzała w górę przez przednią szybę, podziwiając wysokość wiekowych drzew. Mijała zabudowania z czerwonej cegły do połowy pobielone wapnem. Okna ziały wyszczerbionymi kawałkami szyb, drewniane drzwi zostały zabite deskami lub smętnie zwisały na jednym zawiasie. Powoli toczyła auto, zaglądając przez dziurę w ścianie mijanego budynku. W środku było zbyt ciemno, nie dojrzała nic. Dreszcz przebiegł jej po plecach, zignorowała jednak irracjonalne uczucie. Sekundę później zapomniała o nim zupełnie.

O matko – wyszeptała, gdy minęła róg zabudowań. – Na zdjęciach nie wyglądało to tak potężnie.

Pałac zasługiwał na swoją nazwę. Dwa piętra w górę plus drugie tyle zamknięte spadzistym dachem. Okien naliczyła osiem na jednej tylko, frontowej ścianie. Były ogromne, właściwie pokrywały większość powierzchni. Majce przemknęło przez głowę, że sama ich wymiana będzie bardzo kosztowna. Zaparkowała przed głównym wejściem, wyłączyła silnik i otworzyła drzwi.
Pierwszym, co ją uderzyło, była panująca wokoło cisza. Słyszała śpiew ptaków i świerszcze. Rozpoznała charakterystyczny dźwięk wydawany przez jaskółki i dobiegające z oddali skrzeczenie sroki, a poza tym nic – żadnego odgłosu cywilizacji, tylko przyroda i szum wiatru buszującego w pobliskich topolach i poruszającego wysokimi trawami.

Rozejrzała się, obracając wokół własnej osi, ale poza ospale dreptającym w jej kierunku Jajnikiem nie zauważyła nikogo. Nie było tu co prawda niczego, co można by ukraść, ale ze słów adwokat wiedziała, że ktoś opiekuje się posiadłością. Wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że widocznie tego kogoś nie ma w pobliżu. Nie zamierzała czekać, bo w końcu była u siebie. Sama myśl, że stała się właścicielką czegoś tak wyjątkowego i okazałego, dosłownie i w przenośni prostowała jej kręgosłup i unosiła podbródek. Była z siebie dumna, stojąc i podziwiając od teraz już swoją jakże okazałą własność. Weszła po pięciu schodach na półokrągły taras i, zadzierając głowę, szacowała wzrokiem wysokość.

Trzy metry ma samo skrzydło drzwi, jak nic. Do tego dwa metry łuku ponad. – Marszczyła brwi, licząc na głos. – W środku musi być jeszcze wyżej. – Przyjrzała się giętej, mosiężnej klamce. Nacisnęła ją i pchnęła szklane, obrobione białym drewnem skrzydło.

A pani to kto?

Majka krzyknęła, tak ją zaskoczył dźwięk ludzkiego głosu. Nie słyszała, kiedy ktoś podszedł. Jajnik też nie zareagował, a zazwyczaj głośno obszczekiwał przechodzących pod drzwiami mieszkania ludzi, a i często tych mijanych na spacerze. Odwróciła się gwałtownie, po czym musiała obniżyć wzrok.

Dzień dobry. – Przywitała się ze staruszką, która mierzyła mniej niż metr pięćdziesiąt wzrostu. – Jestem Maja Dobaj.

A tak. – Ta w odpowiedzi machnęła ręką, rozpromieniając się. – To teraz twoje. – Wskazała głową budynek. – A ja jestem Kazimiera. – Uśmiechnęła się, a siateczka zmarszczek zmieniła układ na ogorzałej od słońca twarzy, naciągając się na policzkach. – Pilnuję, żeby żadne chacharstwo tu nie chodziło.

Miło mi poznać. – Ukłoniła się, próbując ukryć zdziwienie, że ktoś tak wiekowy dogląda tych rozległych włości. – Czy mogłaby mnie pani oprowadzić?

Nie. – Stanowczo zaprzeczyła, zaplatając ramiona pod piersiami i przestając się uśmiechać. – Za stara jestem, nie chodzę po schodach, a w tym domu jest ich dużo. Przyślę ci mojego wnuka, Olka. On zna to gospodarstwo jak własną kieszeń. Wychował się tutaj.

Dziękuję. – Poczuła ulgę, że ktoś powie jej co nieco o majątku, a że będzie to młody chłopak, tym lepiej. – Chętnie spotkam się z nim jutro z samego rana. Dzisiaj poszukam noclegu w miasteczku.

Nie. – Kazia wyglądała na pewną tego, co chce powiedzieć. – Testament mówi, że masz spać w majątku. Nie ma łóżka, ale jest podłoga.

A co, jeśli nie będę tutaj dzisiaj spała? – Majka nie ukrywała zaskoczenia słowami kobiety.

Poinformuję adwokata, że warunki nie są spełniane i nie będzie pałaców. To mój obowiązek i mam tego dopilnować. – Starowina wzruszyła ramionami, po czym odwróciła się, by odejść. – Zapraszam na kolację. Mieszkam w domu przy wjeździe. On też należy do majątku, ale mam papiery, w których pisze, że mogę w nim mieszkać do śmierci. Później to prawo przejdzie na Olka.

Odeszła raźnym krokiem. Majka mogłaby przysiąc, że po schodach Kazimiera wbiegłaby bez większego wysiłku, a już na pewno weszła. Może po prostu nie chciała, by wnuczek nie okazał się niepotrzebny.

Bądź za godzinę – zawołała jeszcze kobieta. – Miłego zwiedzania.

Srania – mruknęła pod nosem Maja i obróciła się twarzą do drzwi. – No to sru. – I przestąpiła próg.

Nie miała żadnych oczekiwań, nie próbowała sobie nawet wyobrażać wnętrza. Mimo to zaskoczyło ją ono wysokim stropem, przestronnością i wykończeniami. Zniszczone ściany, pajęczyny zwisające z poręczy schodów łukiem prowadzących w górę, a nawet szare zacieki i plamy wilgoci na ścianach nie psuły wrażenia, jakie robiło pomieszczenie. Parkiet zaskrzypiał pod stopami, gdy weszła do środka. Drobiny kurzu zawirowały w poruszonym przez nią powietrzu.
Po prawej stronie miała kominek z otwartym na salon paleniskiem – był tak długi i wysoki, że mogłaby w nim zaparkować swój samochód. Powyżej musiał wisieć obraz, lecz dawno go stąd zabrano. Miejsce po płótnie odznaczało się jaśniejszym prostokątem, poniżej którego kamienna półka przykrywała górną krawędź paleniska. Po lewej półokrągłe stopnie pięły się w górę, zakręcając i tworząc długi, kilkumetrowy balkon. Kolumny były masywnymi, marmurowymi podporami kamiennej poręczy, kończącej się na największej z kolumn, za którą zaczynał się korytarz. Majka zadarła głowę i aż westchnęła z zachwytu na widok zdobień na suficie wokół miejsca, w którym kiedyś musiał zwisać żyrandol. Winorośl jakby wyrastała z sufitu i rozpełzała się napęczniałymi kiściami winogron we wszystkich kierunkach. Widok był zachwycający, ale budził też niepokój. Zbyt realistycznie to wyglądało, a zarazem zbyt dziwnie. Taki był widać zamysł artysty, lecz Majce skojarzył się z zabetonowaniem żywej rośliny. Potrząsnęła głową i skierowała się schodami w górę. Szła, rozglądając się na boki, dłonią sunąc po gładkiej i chłodnej kamiennej poręczy.

Kiedyś musiało tu być przepięknie. – Aż żal jej się zrobiło wąskich, harmonijkowych, łuszczących się białą farbą okiennic. – I ja mam to doprowadzić do pierwotnego stanu? – Stanęła na górnym podeście, ogarniając salon wzrokiem. – Grubo.

W tym momencie poczuła chłodny powiew na policzku, jakby przeciąg z wyziębionego pomieszczenia przemknął po jej szyi i nagim ramieniu. Obróciła się w kierunku korytarza, w którym jedyną jasną plamą było światło słoneczne padające z otwartych drzwi jednego z pokoi. Ruszyła w tamtym kierunku, ale przystanęła w połowie drogi. Mogłaby przysiąc, że w słonecznej plamie rozlewającej się na podłodze przesunął się jakiś kształt, przysłaniając ją na moment. To samo stało się po raz drugi i choć Maja tłumaczyła sobie to przelatującym za oknem ptakiem bądź gałęzią drzewa, która poruszona wiatrem przechwyciła blask słońca, to wiedziała, że regularny kształt, który znieruchomiał na wprost drzwi, nie mógł być żadnym z nich. Zmusiła ciało do ruszenia w przód. Przyspieszyła, nogi niosły ją szybko, ostatnie metry pokonała prawie biegiem. Gdy stanęła w drzwiach, ponownie zamarła, nie wierząc własnym oczom. Zamrugała gwałtownie, zacisnęła powieki, by po chwili otworzyć szeroko oczy.
Nie przyglądała się pokojowi, a jedynie przemknęła wzrokiem po meblach, które wyglądały na nowe. Stała w progu sypialni. Na wprost niej, częściowo przysłonięte zasłonami i powiewające cienkim tiulem firan, było otwarte okno. Ktoś przez nie wyglądał i to ta sylwetka zakłóciła jednolity prostokąt słonecznej plamy na podłodze korytarza.

Dzień dobry. – Ściśnięte strachem gardło zdolne było jedynie do szeptu.

Chciała zapytać, co ten ktoś tu robi, ale człowiek odwrócił się i ruszył do niej.

Nareszcie jesteś. – Mężczyzna zatrzymał się tak blisko, że poczuła bijące od niego ciepło. – Nareszcie.

Znajdziesz ją w moim sklepie

Szukaj mnie też na Empik i Legimi

Zostaw Komentarz