Zimny ogień rozdział 4

with Brak komentarzy

Zimny ogień tablet jpg

Marcel

Zapytała mnie o powód samotnego mieszkania, przez co zapaliło mi się ostrzegawcze światełko w głowie. Ładna kobieta, wręcz olśniewająco atrakcyjna w takim miejscu? Sama, zdana na moją pomoc, utknęła autem w rowie tuż przy wjeździe do mojego Zadupia?

Przez chwilę podejrzewałem, że któryś ze „wspólników” podesłał mi ją, by mieć mnie na oku. Skąd jednak wzięłyby się zdjęcia na ścianie, mimo że od dawna nikt nie otwierał domu. Zauważyłbym to.

– Mieszkam sam z wyboru. Pracuję w pobliskim tartaku i żadnych więcej tajemnic. – Nie wspomniałem o byciu nowym właścicielem tartaku. Kupiłem go po części, by zrealizować swoje marzenia. W głównej mierze był to świetny interes.

Chciałem zapytać o powód samotnego przybycia do głuszy, ale coś innego zbytnio mnie zaskoczyło. Zapaliłem drewno w kominku, a ten samoczynnie zaczął się zamykać. Po chwili do moich uszu dobiegł szum wentylacji, w końcu jedno z okien otworzyło się.

– Mówisz, że kim był twój ojciec? – Rozglądałem się po pomieszczeniu, ale nic nie przyciągnęło mojej uwagi. W miarę nowocześnie, choć eklektycznie, ale nic nadzwyczajnego.

– Pracował w banku. – Podeszła do okna, zamknęła je. – Mówię ci, że wiem o nim niewiele, bo zerwał wszelkie kontakty. Nawet mnie do ołtarza nie poprowadził. Zrobił to za niego drugi mąż mamy.

Przyglądałem się bladym policzkom i smutkowi w oczach. Nie mogła udawać, zbytnio autentyczne to było. Znam się na ludziach, to jeden z moich talentów i broń przy okazji. Jest albo była mężatką? Ciekawe.

– Pomóc ci przenieść rzeczy z auta? – Fajna laska, ale chciałem już pobyć sam, zaszyć się u siebie.

Miałem wrażenie, jakby ściany mi się przyglądały. Uciekłem od nowoczesności, nie czułem się już w niej komfortowo.

– Dam radę sama. – Zasunęła suwak kurtki pod szyję, uśmiechnęła się blado. – W końcu co innego mam do roboty?

– Powinnaś zmienić samochód. – Sięgnąłem po czapkę i kurtkę. – Tutaj nie pojeździsz tą popierdółką.

– I w tej sprawie poproszę cię o pomoc. – Widziałem po minie, że jest przygotowana na odmowę z mojej strony. – Nie znam się na samochodach, a ty najwyraźniej tak.

– Nie ma sprawy. – Uśmiechnąłem się, ona ściągnęła brwi, przyglądając się mojej brodzie. – Może być jutro. Jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie szukać. Odśnieżę ci jeszcze dzisiaj podjazd.

– Dziękuję. – Spoważniała i zamilkła.

Kiwnąłem głową, założyłem czapę i wyszedłem. Zaczynałem się tutaj dusić, nadmiar bodźców bombardował mnie boleśnie.

Na zewnątrz odetchnąłem pełną piersią. Mroźne powietrze zakoliło w nozdrzach, blask odbitego przez śnieg słońca wycisnął z oczu łzy. W tym momencie poczułem pewność, że nie wrócę już do miasta, nie przeprowadzę się tam z powrotem. Miasto wypluło mnie, zmęczywszy wcześniej. Teraz kawałek miasta miał zamieszkać obok mnie i nie wiedziałem, czy cieszyć się z obecności Joli, czy modlić, by uciekła stąd jak najszybciej. Na chwilę obecną skłaniałem się ku drugiemu. Bezradna, atrakcyjna kobieta stanowiła pokusę, a to miedzy innymi od nich uciekłem na moje Zadupie.

Wbiłem dłonie w przepastne kieszenie kurtki, poczłapałem do siebie. Odśnieżę jej podjazd, pomogę wymienić drogie czterokołowe gówno na coś funkcjonalnego i tyle bliższych kontaktów. Ograniczę się do powitania, czasem zapytam, czy w czymś pomóc, ale nie będę się zbytnio integrował.

Ciemniło się, gdy kończyłem odśnieżanie. Nie czekałem na podziękowanie, wróciłem do siebie i do swoich rytuałów. Wybrać i wynieść popiół z kominka, nagrzać wody na wieczorną toaletę. Lekka kolacja, jakiś film i sen. Prosty system dnia, który udało mi się wypracować, dawał czystość umysłu. Nie było w nim miejsca na związek z kobietą. Ze zorganizowaniem sobie seksu nie miałem problemu.

W łóżku przy zgaszonym świetle myśli uciekały wciąż do nowej sąsiadki, zastanawiałem się, co robi. Koło drugiej wstałem, by się odlać. Odruchowo wyjrzałem na zewnątrz. W jej oknach świeciło się światło, mnie coś ukłuło w sercu.

– Mam towarzystwo – mruknąłem pod nosem. – Niechciane, ale nienarzucające się. Dobranoc – rzuciłem w kierunku domu oddalonego od mojego o kilkadziesiąt metrów. – Idź spać. Późno już.

Po moich słowach światło w oknach domu Joli zgasło. Uśmiechnąłem się, wróciłem do łóżka. Usnąłem błyskawicznie i śniła mi się ona.

***

Jola

Marcel odśnieżył mi podjazd, ale nie zdążyłam mu podziękować. Odjechał mini traktorkiem, wrócił do swojej chałupki.

Swoją drogą, dziwny facet z niego. Nie wiedziałam, jaką tajemnicę krył, ale najwyraźniej jakąś musiał, na to wskazywało jego zachowanie. Nie drążyłam, byłam zbytnio zmęczona. Będzie chciał, to opowie mi o sobie. Nie pragnęłam jego towarzystwa, w końcu to od ludzi uciekłam do tej dziczy.

Wieczorem zjadłam tuńczyka z puszki, popiłam herbatą, ogarnęła mnie senność. Jeszcze tylko toaleta i mogłam kłaść się do łóżka.

W łazience czekała na mnie zagwozdka w postaci tabliczki ze sterowaniem… no właśnie nie wiedziałam, czym. Woda w kranie okazała się być zimna. Rzut oka na wyświetlacz wystarczył, bym odgadła, że to na niej jest włącznik grzania wody. Po chwili miałam ciepłą wodę. Wcisnęłam pulsującą, prostokątną ikonkę. Ta zalśniła zielenią, po sekundzie zgasła. Aż krzyknęłam z wrażenia, widząc płaski ekran opuszczający się z sufitu.

– Witaj, Jolu. – Na ekranie pojawiła się twarz mojego ojca. – Jeśli to oglądasz, to znaczy, że odbył się mój pogrzeb, a ty zdecydowałaś się zamieszkać w odziedziczonym domu. Rozgość się i czuj bezpiecznie. Instrukcja domu znajduje się w salonie. Uruchomisz ją jutro w południe przyciskiem, który znajduje się na ścianie przy kominku. Czerwony guzik na obrazku przedstawiającym tulipany. Udanego pobytu.

Ekran pociemniał, z kranu przy wannie chlusnęła woda. Podskoczyłam zaskoczona, bo przecież nie odkręciłam kranu.

– Co tu jeszcze odkryję? – Musiałam zbadać czerwony przycisk na ścianie. W tym celu podreptałam do salonu, stanęłam naprzeciw obrazu. – Spadek, który ze mną rozmawia? – Przyglądałam się obrazkowi, ale poza malowidłem nie widziałam w nim niczego specjalnego. – No dobrze. Niech ci będzie. – Słowa skierowałam ku sufitowi. – Poczekam do jutra, a teraz wypiję za twoje grzechy.

Z jednej z toreb wyciągnęłam wino. Korkociąg znalazłam w kuchennej szufladzie, smukły kieliszek w szafce obok. Dokładne zwiedzanie domu, przeglądanie zawartości szaf zostawiłam sobie na dzień następny. Dzisiejszy dostarczył mi tylu przeżyć, że z zaskoczeniem złapałam się na tym, że po raz pierwszy od rozwodu przez ponad trzy godziny nie wspomniałam Wojtka. To było takie dziwne, nie zastawiać się nad tym, co by powiedział w danym momencie, gdybyśmy byli tu razem.

– Kurka wodna – szepnęłam, wkręcając spiralę korkociągu w korek wina. – Czyżby to był kolejny etap godzenia się z życiem osobno?

Z napełnionym winem kieliszkiem wróciłam do łazienki. Postawiłam go na półce przy wannie i całe szczęście, że zdążyłam. W tym bowiem momencie światło przygasło, a z niewidocznych głośników popłynęła nastrojowa muzyka, w tle której dało się słyszeć szum fal. Wanna była pełna wody, powierzchnię pokrywała pachnąca piana.

– Niech ci będzie – mruknęłam pod nosem, zdejmując przez głowę bluzkę. – Przyjmę dzisiaj te wszystkie dziwactwa ze spokojem, bo jestem zmęczona. Jutro zajrzę w każdy kąt, obejrzę każdy kabelek. – Weszłam do wanny, usiadłam na dnie, przymknęłam oczy z przyjemności. – Twoje zdrowie, tato. – Sięgnęłam po kieliszek, uniosłam go w geście toastu. – I dziękuję za azyl na końcu świata.

Wypiłam ledwie połowę kieliszka, po czym zasnęłam z głową opartą na zrolowanym, ułożonym pod szyją ręczniku. Około drugiej obudziłam się, owinęłam ręcznikiem i przeniosłam do salonu. Senny umysł zarejestrował fakt, że woda była wciąż ciepła, ja nie zmarzłam i gdyby nie potrzeba zmiany pozycji ciała, pewnie spałabym w wannie do rana. Przechodząc obok okna, wyjrzałam przez nie, sprawdzając czy w chatce Marcela świeci się światło. Było ciemno, spał już.

– Dobranoc – mruknęłam sennie w kierunku budynku. – Niech ci się przyśnię.

Nie miałam siły, by oblekać teraz pościel, by szukać poszwy w szafkach. Okryłam się wyciągniętym z szuflady w kanapie kocem, zgasiłam światło i wpatrując się w żarzące się w kominku polana, zapadłam ponownie w sen.

***

Rano słońce obudziło mnie, świecąc wprost na twarz. Usiadłam na kanapie, spojrzałam na błękit nieba. Wyglądało na to, że po wczorajszym zachmurzeniu nie pozostał ani ślad. Dzień wcześniej raptem jeden raz roziskrzyło się blaskiem na śniegu. Dziś ani jedna chmurka nie powinna zasłonić promieni.

– I co ja mam tutaj robić? – Wstałam, przeciągnęłam się, podreptałam do ubikacji. – W mieście miałam zakupy, gotowanie i dbanie o siebie. Co mam robić tutaj? – Spojrzałam na długie paznokcie. Nie pasowały mi teraz, wyglądały śmiesznie. – Zacznę od zwiedzania domu, a właściwie terenu wokół niego. – W łazience umyłam twarz, włosy zaplotłam w grzeczny, wygodny warkocz.

Ubrałam się w najcieplejsze ciuchy, jakie z sobą zabrałam, naciągnęłam na głowę czapkę i wyszłam na dwór. Pierwszym wrażeniem było wstrząsające piękno otaczającej mnie przyrody. Czystość, świeżość i doskonała cisza. Poprawka, prawie doskonała. Jednostajny, powtarzający się dźwięk uderzania o coś dobiegał zza domu. Poszłam w tamtym kierunku, brnąc w śniegu po kolana. Odgłosy dobiegały od strony chaty Marcela. Sapiąc, podeszłam do ogrodzenia, wspięłam się na murek, wyjrzałam ponad krawędzią. Chciałam się przywitać, ale głos uwiązł mi w gardle. Marcel ubrany jedynie w spodnie machał siekierą, rąbiąc opasłe drwa drewna. Dzień wcześniej podejrzewałam, że jest umięśniony. Nie podejrzewałam jednak, że ma tak wyrzeźbioną sylwetkę. Skojarzył mi się z Thorem, tyle że bardziej zarośniętym na twarzy. Nagle zapragnęłam poznać rysy twarzy, kształt ust, zobaczyć, jak się uśmiecha.

Chciałam się wycofać, zejść z murka. Czułam się jak podglądacz, bo w końcu to on był tutaj przede mną. Niestety, buty może i nadawały się do poruszania się zimą po mieście, ale na tutejsze warunki miały zbyt gładką podeszwę. Nim pierwszą stopą dotarłam do podłoża, druga ujechała w bok, w efekcie straciłam równowagę. Przechyliłam się w bok, runęłam z piskiem w biały puch.

– Jola? – Owłosiona twarz Marcela pojawiła się ponad krawędzią płotu. – Nic ci się nie stało?

– Nie.

Po tej krótkiej odpowiedzi zaniosłam się histerycznym śmiechem.

Znajdziesz ją w moim sklepie

Szukaj mnie też na Empik i Legimi

Pierwszy tom SERII ŻYWIOŁY

Gorący śnieg tablet jpg

OPIS:

Zośka to dojrzała, inteligentna kobieta. Od lat kieruje pracą ludzi w hotelach, jest w tym dobra. Od dawna marzy, by objąć stanowisko menadżerki hotelu w Tatrach. Kocha góry i chciałaby móc połączyć miłość do pracy z miłością do gór.
Szczęście jej sprzyja i tuż przed świętami otrzymuje wspaniałą ofertę pracy. Bez wahania przyjmuje ją. Obejmuje nowe stanowisko, w pięknej miejscowości w Tatrach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że jej pracodawca to człowiek, na którego „natknęła” się w pewnych gorących okolicznościach.
Konflikt interesów i namiętność walczą o pierwsze miejsce w sercach i głowach Zośki i Wojtka. Pełna humoru, zabawnych zwrotów akcji i gorących scen, a wszystko w przepięknej górskiej i świątecznej scenerii Tatr.

OTRZYMAŁA III NAGRODĘ w 2. edycji Nagrody BEST AUDIO Empik Go Audiobook w kategorii Namiętne historie!

Zostaw Komentarz